Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sam jeden

Użytkownicy
  • Postów

    497
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Sam jeden

  1. Dzięki za zwrócenie uwagi na osobę mą :) Wyjątek dla mnie? Nie zasługuję, uwierz mi. Tego ulu to bym nie chciał zobaczyć, bo mogłoby tak być, że przeraziłbym się jego potęgi :) Ale Ty, jak najbardziej zasługujesz na strofy zapodane poniżej: www.youtube.com/watch?v=pmu_RQAVk_4 www.youtube.com/watch?v=dpmAY059TTY www.youtube.com/watch?v=i8IqYNlUtII&feature=related i gitarowy Bóg: www.youtube.com/watch?v=z_lwocmL9dQ oraz znane melodie: www.youtube.com/watch?v=jzjUjNPYzLg no i, żeby nie popaść w paranoję normalności: www.youtube.com/watch?v=uSEVcIt5MVE Pozdrówka gorące :) M.
  2. Miłośc jest kwintesencją ludzkiej egzystencji na tym padole płaczu, ponieważ jest nieszczęśliwa, jak my wszyscy :) Niech żyje pozytywne myślenie, tak mi obce :) www.youtube.com/watch?v=Uuegke22rdA
  3. Tenorowi ze zgarniaczem winna się należeć kawa, i to nie byle jakiej proweniencji :) Najlepsza brazylijska, aromatem bijąca na łeb wszystko. Ja tam się strasznie cieszę, że odratowana zostałaś. Zmiażdżenie śniegiem jest bardzo osobliwą śmiercią, na którą nie zasługiwałaś, na pewno :) Pozdrawiam :) M.
  4. Proponuję tytuł wzięty z ostatniego zdania tekstu - Idealna Chwila A może Duża Przerwa? Pozdrawiam :)
  5. Jeżeli piszesz, że zapragnęłaś pochłonąć mój tekst, to czego mam chcieć więcej? Jestem bardziej, niż ucieszony :) Trzymaj się ciepło :)
  6. Relacje między babkami dzieci, a ich ojcami, nigdy do prostych nie należą :) U Ciebie to i tak w miarę kulturalnie się odbywa. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak się okazuje, czy ojciec ojcem rzeczywiście jest... Mnie się podoba, pisz dalej, będę czytał Pozdrawiam :) a, popraw zły na łzy
  7. Naprawdę bohaterce współczuję :) Doznanie niewspłómierne z niczym innym. Jeżeli chcesz, więcej na priv :) Pozdrawiam M.
  8. Dziękuję Ci Aniu :) Za czytanie. Miło mi niezmiernie, że tak to odbierasz :) Mój dąb był rzadki, jedyny, niepowtarzalny. Stał samotnie na bezkresnej łące. Podobnie jemioła, rosnąca na nim. Jemiołę rosnącą na dębie uważa się za dar niebios, gdyż niezmiernie rzadko jest spotykana na tym drzewie. Mnie bliżej raczej do druidów, niż do teraźniejszego przedstawiania świata. Druidzi czcili dęby właśnie ponad wszystko, a rosnącą na nich jemiołę, uważali wręcz za talizman, chroniący niemal przed każdą zgryzotą :) Jakbym widział błysk srebrnego sierpu w świetle księżyca, ścinającego jemiołę. Rozpostarte białe płótno pod drzewem, miało uchronić roślinę przed nieczystym zetknięciem z ziemią. Na pewno jemioła rosnąca na dębie, była dla druidów symbolem człowieka, żyjącego pomiędzy niebem a ziemią... :)
  9. Pamiętasz, jak się wtedy śmiałaś? Ani wcześniej, ani później nie słyszałem nigdy u nikogo takiej mocy i radości życia, która rozbrzmiewała wibrującym echem pomiędzy zielonymi źdźbłami traw. Siedzieliśmy pod starym, rozłożystym dębem - jedynym drzewem na ogromnej, pofalowanej łące. Tak, jak on, który swoimi potężnymi ramionami, dawał schronienie przed skwarem lata setkom ptaków i owadów, tak i Ty byłaś mi ukojeniem. Pamiętasz? Byłem przekonany wtedy, że wiatr na chwilę ucichł, ptaki zamilkły a byty nie mogły wyjść z podziwu wobec szczerości Twojego uśmiechu. Jednak tylko mnie pozwoliłaś dotknąć wyczulonymi opuszkami palców, swoich ust i policzków. Nie odtrąciłaś ich. Przyzwoliłaś na to, żebym wejrzał głęboko w Twoje oczy. Bijący z nich blask nie był najważniejszy, lecz to, co wyczytałem z zielonej otchłani. Rozświergotały się na powrót ptaki, zaszeleściły masywne, dębowe liście, poruszone przebudzonym wiatrem. Nawet jemioły zaszumiały ze zrozumieniem. Szczelnie otuliliśmy się szalami naszych rąk. No i jak tu nie wierzyć w czarodziejską moc jemioły? Pamiętasz? Kiedy wyznawałem Ci miłość, lało jak z cebra i było już dobrze po północy. Przemoczony do cna, darłem się pod Twoimi oknami, że Cię kocham. Widziałem, że stałaś za firanką z twarzą ukrytą w dłoniach. Pomimo, iż Twoja matka wyszła wtedy przed dom i w sposób niezwykle kulturalny poprosiła mnie, żebym sobie poszedł, bo ludzie chcą spać, a jak nie, to wezwie policję - to byłem wtedy spokojny. Bo, nim wróciła do domu, zarejestrowałem w swojej pamięci ledwo dostrzegalny uśmiech, który przemknął przez jej twarz. Pamiętasz? Kiedy kochałem się z Tobą pierwszy raz, życie wydawało mi się nieskończonym ciągiem szczęścia. Nie zdawałem sobie sprawy, jak można miłować kogoś bardziej, niż samego siebie. Tak bardzo Cię pragnąłem, że wręcz chciałem w Ciebie wniknąć. Jedynie spękanymi z pragnienia ustami byłem w stanie wyrazić moją namiętność. Uzewnętrzniałem ją więc, całując każdą najmniejszą część Twojego ciała. I od tego czasu robiłem tak nieprzerwanie. Pamiętasz? Na ślubie wyglądałaś zjawiskowo. Zresztą, po nim również. Wciąż mnie zadziwiałaś i byłaś dla mnie cudem. Tylko Ciebie widziałem. Nie dostrzegałem zazdrosnych spojrzeń druhen i sfrustrowanych, nieszczęśliwych mężatek. Na samą myśl, że mamy dla siebie całe życie, doznawałem stanu bliskiego euforii. Wydawało mi się nawet, że lewitowałem lekko nad ziemią ze szczęścia. Kiedyś, jak Cię już nie było, znalazłem w Twoich rzeczach mój stary tekst. Pisałem go, nie znając Cię jeszcze, a opierałem się owego czasu jedynie na wyobrażeniach o Tobie: Sen Ziemia się zatrzęsła. Powietrze całe, aż do błękitnego dachu nieba, zadrgało od upiornego dudnienia. Ta ziemia, tak urodzajna i bogata w plony wszelakie, zaczęła pękać, tworząc szybko rozprzestrzeniające się zygzaki rozpadlin. Pojawiły się dzikie, cyklopowe, bezlitosne fale, unicestwiające każde życie na swej drodze. Rycząca, zachłanna kipiel, wyciągająca swe zimne macki po ofiarę z wszelkiego stworzenia, któremu przyszło żyć na tym skrawku uświęconej ziemi. Dumna, gigantyczna Świątynia Posejdona i Klejto, runęła w okamgnieniu. Jej złociste, potężne mury, popłynęły w górę, by za chwilę zapaść się w białą czeluść spienionego oceanu. Kakofonia ludzkiego przerażenia, ryk tysięcy gardeł, zmieszany z łoskotem walących się budowli. Ludzkie krzyki, urywające się w momencie, w którym okrutna wodna masa wdziera się do płuc. Apokaliptyczny rumor zapadającej się wyspy, wciągającej w morderczą głębię pięknych, doskonałych Atlantów, oraz wszelkie stworzenie. Słońce i Księżyc, jedyni świadkowie masakry, nieprzerwanie emitowały swoje światło. Prawda to, że jego jasność była wtedy jakby trochę bledsza. Jawa Nad zielonym wzgórzem, zalanym powoli zachodzącym słońcem, na lazurze nieba, pojawiła się antropomorficzna twarz jakiegoś bytu. Jego oblicze, zbudowane z pierzastych chmur, wyrzeźbił wiatr i pomimo, iż jedno oko nie było specjalnie proporcjonalne z drugim, widziałem, że byt mi się przygląda. Kim był? Czego chciał? Czy to cherubin? Półbóg? Ucharakteryzowany prześmiewca mojej egzystencji? Kat mej pozornej wiedzy? Cisnąłem w niego kamieniem. Nie doleciał. Coś na kształt ust, zmieniło się w gruby kontur politowania. - Więc jednak prześmiewca! - pomyślałem. - O żesz ty! Schyliłem się, gorączkowo szukając kolejnego kamienia, lecz byt rozpłynął się powoli po bezkresnym błękicie sierpniowego nieba. Ostatnie odpłynęło oko, do końca uparcie mi się przyglądając. Patrzyłem za nim przez jakiś czas, dopóki całkowicie nie zniknął. Zastanowiłem się. Nie, no przecież taki byt ma w dupie moją egzystencję, o ile oczywiście się założy, że posiada on coś na kształt dupy… On ma swoje zadania, swoje obowiązki… Tak, tak, to na pewno moja ordynarna wyniosłość kazała mi zobaczyć w tym zestawieniu chmur pierzastych kogoś, kogo obchodzi mój los. Nawet, jeżeli miałby to być ucharakteryzowany prześmiewca. Nieraz pytałaś się mnie, czy nie przeraża mnie nasza małość we wszechświecie? Nas, ludzi? Jestem przerażony. Mały i przerażony. W mym umyśle przewala się cała masa mojego niepojęcia. Mój pyszny, subiektywny zasób wiedzy, jest niczym w bolesnym zderzeniu z pojęciem świata. Jakiegoż to pierwiastka zostaliśmy pozbawieni, że tak nam ciężko ten świat pojąć? Czy to tylko postępująca degeneracja naszej wrażliwości, czy porozrzucane okruchy niezrozumiałych mocy? A może jest to pogoń za piekielnie podniecającym powabem materialnej nimfy, która rozpływa się w gęstej mgle naszej ignorancji? Niedawno Myślą mknąłem gdzieś obok nadolbrzyma. Postanowiłem zbliżyć się do niego. Ogromna, masywna kula szaro-czarno-pomarańczowego koloru, budziła podziw i pokorę. Jej rozharatana, poraniona od uderzeń komet, meteorytów i innych niechcianych resztek kosmosu powierzchnia, była jak ser dziurdamer. Głębokie leje po potwornych razach międzyplanetarnych pocisków, zionęły tajemniczą czernią. Był tam jeden lej, wielkości naszej Ziemi. Jak wielka musiałaby być to masa, która rąbnęła w biednego nadolbrzyma? Gdyby to monstrum pierdolnęło w Ziemię, nie zdążylibyśmy policzyć do jednego. I tyle zostałoby z chwały naszego dumnego bycia człowiekiem. To jest niewątpliwie nieskończona nasza małość. Niedawno Rzeka wije się, jak gruby, wilgotny, monstrualny wąż. Jej przeźroczyste cielsko kusi, mami słodyczą chwili. Monotonny szum wody, spadającej z niewielkiej wysokości kamiennego wału, rozleniwia umysł, kierując go w stronę raczej bezmyślnych obszarów. Setki drzew, rosnących po obu stronach węża-rzeki, dopełnia siły natury. W zderzeniu z mocą przyrody, nasz umysł jest taki, jaki jest - mały, ograniczony, spekulatywny. Nie jesteś niczyją własnością. Należysz tylko do siebie. Dlaczego natura ma kolor zielony? I niebieski? A miłości przypisana jest czerwień? Że serce jest czerwone? Kto określił, że miłość umiejscowiona jest w sercu? Czemu nie w głowie? W szyszynce, w móżdżku? Choć i one, z drugiej strony, są utaplane w czerwieni krwi. Chciałem kochać doskonale. Zawsze. Myślałem, że nigdzie we wszechświecie nikt nie potrafi kochać tak, jak ja. Że siłę mej miłości można porównać do sił natury. Że wszystkie istoty niebieskie, gwiazdy i planety, będą nieprzerwanie wychodzić z podziwu nad nieskończoną i nieokreśloną mocą mej miłości. Zerwał się lekki wietrzyk nad rzeką, nad którą siedziałem. Uśmiechnąłem się, bo przyszło mi do głowy, że ten wietrzyk dodał swoje trzy grosze komentarza do moich rozmyślań. Nie, nie odebrałem tego jako ’’ stul mordę’’, raczej ’’ pielęgnuj to uczucie, ono da ci siłę, tak bardzo potrzebną’’. A słońce przyświeciło z taką mocą, że aż się trochę zląkłem, że to tylko potwierdzenie moich myśli. Bzyczenie opasłej pszczoły wyrwało mnie z miłosnej zadumy. Robiła coś z jaskrawożółtym kwiatkiem, brzęczała, zanurzała się w niego. Czy to jest miłość? Czy zapładnianie tylko? Słuchajcie, ateiści! Jakaś siła sprawcza musiała przecież dać tej pszczole i wszystkim pszczołom świata, to parcie do ciągłego zapładniania i przenoszenia życia z kwiatka na kwiatek. Inaczej pszczoła fruwałaby zupełnie chaotycznie, odbijając się od kamienia do kamienia, aż w końcu, rąbnęłaby na ziemię, konając od odniesionych ran. Może to mężczyzna, ze swoim naukowym rozumem, jest prawdziwym złem tego świata? Samiec alfa, macho, zdobywca, eksterminator prawdziwej miłości. Szydzi ze słabszych, depcze wrażliwość, w niekończącym się wyścigu o zwycięstwo i ostatnie słowo, nie uznaje żadnych zasad. Umięśniony mocarz, morduje, gwałci, wywołuje wojny, równa z ziemią przyrodę, zamieniając ją na budowle z plastiku i szkła. Żywe formy, piękne i doskonałe, zamienia w monstrualne cmentarzysko murowanych pomników, między którymi przyszło nam żyć. Uzbrojony w najświętszy swój oręż - w męski szowinizm, zawsze i wszędzie będzie nim i o niego walczył, w imię swej chwały nieskończonej. Przyczyna Całą miłość zawarłem w jednej kropelce porannej rosy, błądzącej po ździebełku soczysto zielonej trawy. Kropelka, podobnie jak miłość, mieniła się nieskończoną liczbą kolorów. Przyglądając się jej pięknu pomyślałem, że jest w niej miejsce na moją miłość, bym mógł ją tam umieścić. Kropelka żachnęła się, lecz początkowo przyjęła moją miłość. I kiedy już wyciągnąłem język, by jego koniuszkiem wchłonąć smak miłosnej ambrozji, moja ukochana spadła na ziemię, która wchłonęła ją beznamiętnie. Dopóki była zawieszona między niebem a ziemią, była moją królową. Uroniłem wtedy łzę, która spadła dokładnie tam, gdzie kropelka. Podążyłem wtedy w myślach za nią. Wiem, że kiedyś znów się spotkamy. Cholernie się boję, czy jest tam w niej jeszcze to, co umieściłem. Skutek Uwzniośliłem percepcję. Moje kalkulacje i oczekiwania dostały w ryj. Dostrzegam rzeczy wcześniej przeze mnie niedostrzegalne. Spiritus movens mojego transcendentalizmu dostał ożywczego kopa w jaja. Czym jest utopia? Obrazem idealnego społeczeństwa, przypominającego nam o niedoskonałości świata, w którym żyjemy? Czy dziś kogoś to obchodzi? Może rację miał Oscar Wilde, że co prawda wszyscy leżymy w rynsztoku, lecz niektórzy leżą z twarzą skierowaną ku gwiazdom? A może, jak to gdzieś słyszałem, marzenia jednych, bywają koszmarem innych? Sen na jawie Oglądam Ciebie. Tak kochaną przeze mnie twarz. Widzę spokój Twego snu. Moje zmysły przenikają Twoje. Dziwnie się czuję, ubrany w Twoje zmysły. Ta dziwność samopoczucia to szczęście ziemskie. Wpatruję się w Ciebie minutami, godzinami - czas nie ma znaczenia. Otwierasz oczy. Zamrugawszy kilka razy, wpatrujesz się we mnie. Delikatnie, drżącymi palcami, zamykam Ci na powrót powieki, po czym odgarniam kosmyk blond włosów i zasklepiam czułym pocałunkiem, co dłońmi zamknąłem. Może wilgoć moich warg tak naprawdę ostatecznie rozbudziła Cię ze snu? Wierzę, że tak. Znów na mnie patrzysz. Błyszcząca zieleń dopytuje się, czy aby to wszystko prawda? Czy nie jest to część snu? Nie jest, nie. To coś, o czym marzyliśmy - bliskość dwojga ludzi. Wbijam się w Twe usta bezceremonialnie. Czuję smak świeżych truskawek. Nie pozostajesz dłużna - oddajesz bezceremonialność pocałunku. Spotkanie naszych języków zapowiada gorączkę zbliżających się spełnień. Twoje zaczerwienione policzki płoną. Ofiarowałaś mi siebie, a ja dziarsko przyjąłem Cię do ciepła moich spragnionych dłoni. Niby telepata odgaduję, czego oczekujesz. Przepadło gdzieś delirium niepewności. Czuję Cię, lecz nie zmysłami. Czymże więc? Czym Cię tak szaleńczo czuję, że wszystkie cztery, pięć, czy dziesięć wymiarów nie są w stanie tego oddać? Nie! To nie czucie. To wypełnienie świadomości czystą, bezinteresowną miłością. To stan miłości, który po prostu jest. W mojej Atlantydzie nigdy świadomie się nie krzywdzimy. Nie robimy sobie wyrzutów, rozumiemy się bez słów. Żyjemy z dwoma sercami w jednej piersi, przez to podwójnie jesteśmy silni. Odwiedzamy krainy niedostępne dla innych. Codziennie rano budząc się, jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, że oto znów mamy nowy dzień na ofiarowywanie sobie całego bezmiaru miłości. Jawa ( dotkliwa na wskroś ) Mozolnie budowałem moją Atlantydę, budowałem ją ze skrawków pojedynczych myśli, ze strzępów wyobrażeń. W pewnym momencie przestraszyłem się jej wielkości i potęgi. Wiedziałem, że dobrze to się skończyć nie może. To nie jest świat, w którym mogłaby zaistnieć. Z hukiem pochłonęła ją zimna, beznamiętna codzienność, w której przyszło nam żyć. Mówi się, że dziesięć tysięcy lat temu, dumni mieszkańcy Atlantydy, wraz ze swoją doskonałą wyspą, w ciągu jednego dnia i nocy, zostali zmieceni do oceanu z powierzchni ziemi przez trzęsienia i powódź. Czy ta wyspa faktycznie istniała? Jedyny przekaz, to liczące dwadzieścia cztery wieki, ’’Timajos’’ i ’’Kritias’’ Platona. Opis w nich Atlantydy jest za bardzo szczegółowy, żeby mogłaby to być tylko wyobraźnia autora, jak wielu sądzi. Jednak, możliwym do zaistnienia jest fakt, że Platon wymyślił całą tę historię, jako opowieść, która z założenia miała być umoralniająca a w grę wchodziła natura ludzka, oraz ambicja, która w konsekwencji doprowadziła do tragedii. Może nie tyle chodzi o to, żeby karcić ludzkie ambicje, lecz o nieumiejętność ubłagania nieubłaganych sił natury? Naprawdę, nie chciałbym, żebyś była moją Atlantydą. Jestem już bardzo zmęczony szukanie Ciebie. Tyle wtedy napisałem. Powiedziałaś mi, że to Ci się bardzo podobało. Byłem wniebowzięty. Pamiętasz? Tego dnia, w powietrzu dało się wyczuć dziwne napięcie. Doznałem go, jak tylko otwarłem rano oczy. Jakoś moja dusza nie mogła sobie znaleźć miejsca we mnie, więc przemieszczała się, jak płochliwa zebra przed zgłodniałym gepardem, wte i we wte. Wlazłem do kuchni i prawie od razu dostrzegłem na stole małe kolorowe pudełko, przewiązane czerwoną wstążką. Ty uśmiechałaś się radośnie, a zielone promienie prześwietlały mnie w oczekiwaniu na to, jak zareaguję na ten niespodziewany prezent. Nagle jednak zabrzęczał telefon. Kumpel dzwonił, żebym jak najszybciej przyjeżdżał do firmy, bo stary zwołał nadzwyczajne zebranie, związane z pewnymi poważnymi decyzjami wobec niektórych osób. Kiedy wyłączałem komórkę, Twoja twarz posmutniała. Na chwilę jednak. Potem powoli starałaś się cieszyć ze mną, no bo przecież awans na redaktora po pięciu latach pracy w ogólnokrajowym piśmie, to nie jest przecież byle co. Ja byłem tego pewien - w końcu, po straszliwych mękach, po ogromie pracy, która nie może mieć nigdzie odwzorowania, po przeczekaniu ustawki nepotycznej - w końcu, być może i do mnie się szczęście uśmiechnie? Nie myliłem się. Ubrałem się szybko i pocałowawszy Cię w te Twoje cholernie słodkie usta, wybiegłem z mieszkania. Stary pierdzioch z tajnym uśmiechem numer pięć, który bardziej przypominał pierd właśnie, niż oficjalną, szczerą radość, oznajmił wszystkim, że oto ja teraz rządzę. Zachłystywałem się wyobrażeniem swobody i wolności w wyborze tematów, o których będę od teraz pisał. Kiedy w towarzystwie popijałem drinka zwycięstwa, zadzwoniła moja komórka. Odebrałem, ale było chyba po mnie poznać, że bardzo zbladłem, a jak szklanka z alkoholem, którą trzymałem w dłoni, rozbiła się w drobny mak o świeżo wymyte, kremowe płytki podłogowe, to dał się słyszeć wysoki damski pisk. Jakiś najebany skurwysyn miał za nic, że mój skarb wyszedł tylko kupić naturalne jogurty, jak co dzień. Starym, zdezelowanym oplem wbił się w betonową ścianę sklepu, do którego właśnie szła moja żona. Zmiażdżył ją w okamgnieniu, obryzgując wszystko wokół jasną krwią. Boże!!!!! Pod wpływem uderzenia silnik samochodu przemieścił się do tego stopnia, że pogruchotał nogi pijakowi. Gnój pewnie pomyślał sobie później, że tym odkupił swoje winy, jednak nic z tego. Ja umarłem dla świata już wtedy, kiedy rozpieprzała się szklanka z drinkiem. Nie, to nie tak, że Twoje serce przestało bić a moje tęskniło, żyło wspomnieniami. Moje również przestało bić, nie było go, nie było mnie. Ja nie żyłem, chociaż moje ciało się poruszało. Ciało jest jednak tylko niedoskonałym narzędziem we władaniu doskonałej duszy, która jest w nim uwięziona. Moja dusza rzygała już tymi pierdolonymi kajdanami, pętającymi jej niepodległość. Chciała odejść, lecz nie jest tak prosto pozostawić okalające kości mięśnie, rozedrgane niebieskie tkanki, przyobleczone w niepozorną skórę. Ale! Dwa dni po pogrzebie ośmieliłem się w końcu odpakować prezent, który wciąż leżał na stole. Rozsupłałem kokardkę, otworzyłem wieczko i zobaczyłem maciupeńkie, chłopięce, granatowe trampeczki. Straciłem przytomność pierwszy raz w życiu. Świadomość odzyskałem po kilku godzinach. Doszło wtedy do mnie, że moje ciało będzie mi jeszcze potrzebne. Miałem w domu, pod pościelą w szafie, sześciostrzałowego Colta, niestety tylko gazowego. Daniła, znajomy Rosjanin, niejasnego afgańskiego pochodzenia, którego znałem z pchlego targu, pokazał mi, jak się przerabia gazówkę na ostrą broń. Dobrze znałem adres skurwysyna, który w ułamku sekundy, zabrał mi szczęście i miłość. Na natarczywy dzwonek zareagował dopiero po jakiś trzech minutach. Miałem w dupie to, że poruszał się na inwalidzkim wózku. Kiedy w końcu otworzył drzwi, jego powieki zatrzepotały, jak skrzydła konającego motyla. Nie ja dawałem mu życie. Ale ja je odebrałem. Wystrzeliłem w jego twarz cztery razy. Ręce, pozbawione życia, zawisły momentalnie wzdłuż tułowia. Jego oblicze, już bez rys twarzy, zamieniło się w czerwoną maskę, z której tryskały gejzerki krwi. Kiedy piąty nabój w magazynku był gotów do wystrzału, przyłożyłem sobie lufę do gardła. Pociągnąłem za spust. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętałem, była Twoja twarz, rozpromieniona szczęściem. Nie wiem, gdzie teraz jestem. Na pewno nie jest to Piekło, ani nie jest to Niebo. Czyściec, Poczekalnia Potepionych, też raczej nie. Jest czarno-granatowo, choć nieśmiało prześwitują kolorowe myśli. Kocham Cię.
  10. Zdecydowanie Czarny Lud. Może nie podlega to regułom klasycznej bajki, niemniej jednak mrok niedomkniętej szafy, ciemność panująca pod łóżkiem i gra mrocznych cieni w środku nocy, najbardziej mi działała na wyobraźnię w czasach szczenięcych... Pinokio też nie był zły :) Pozdrawiam M.
  11. Grzegorzu, ludziom teraz się po prostu nie chce niczego... Nie chce im się dyskusji o malarstwie ( już samo to jest niezwykle wąską dziedziną ), nie chce im się myślenia ( żeby w ogóle coś wymyśleć konstruktywnego ), nie chce nim się wykonania jakiegokolwiek gestu... Odwalić pańszczyznę i kanapa ( sofa, hamak, jacuzzi - w zależności od majętności ) :) I masz rację - żyje się zajebiście ciężko wśród debili, którzy próbują nam wcisnąć, jak mamy żyć, żeby było dobrze. Ale dobrze dla nich, nie dla nas. Pozdrawiam
  12. Fajna alternatywa, ale my wcale nie musimy być zgorzkniałymi facetami, którzy nie wierzą w miłość, bo Pan Bóg zapomniał ją stworzyć. Stworzone zostało wszystko, co nam do życia potrzebne, reszta to już nasze wariacje na temat tego świata :) Miłość istnieje, lecz przyznaję, że bardzo ciężko ją spersonifikować :) www.youtube.com/watch?v=iUs7JzdVYTE Dla mnie to nie kwestia zgorzknienia, ale pewnych charakterystycznych typów zarówno przed, jak i po miłosnych :) To następny przebój: www.youtube.com/watch?v=rE6Ose7izhY Rozumiemy się więc :) Niech żyje miłość jesienna! Oraz zimowa, wiosenna i letnia! www.youtube.com/watch?v=GyliOO6Y6zc
  13. Fajna alternatywa, ale my wcale nie musimy być zgorzkniałymi facetami, którzy nie wierzą w miłość, bo Pan Bóg zapomniał ją stworzyć. Stworzone zostało wszystko, co nam do życia potrzebne, reszta to już nasze wariacje na temat tego świata :) Miłość istnieje, lecz przyznaję, że bardzo ciężko ją spersonifikować :) www.youtube.com/watch?v=iUs7JzdVYTE
  14. Mój obraz najlepszy jest niepolski - niestety - jest ze stron, które onegdaj Niderlandami były zwane. I mimo, iż ochoczo przypisano mu autorstwo Hansa Memlinga, to ja raczej byłbym bardziej powściągliwy w tym względzie. Oczywiście, chodzi o Sąd Ostateczny, który obecnie posiada gdańskie Muzeum Narodowe. Ludzie zjedli zęby na próbach interpretacji tego dzieła, lecz w zasadzie nikomu do końca nie udało się tego dokonać. Rozpierdala mnie to diablątko o motylich skrzydłach... www.google.com/images?q=memling+s%C4%85d+ostateczny&rls=com.microsoft:pl:IE-SearchBox&oe=UTF-8&rlz=1I7ADRA_pl&um=1&ie=UTF-8&source=univ&ei=AtjeTO7wD4jIswbDk-XyCw&sa=X&oi=image_result_group&ct=title&resnum=1&ved=0CCEQsAQwAA
  15. Uprzejmie przepraszam, ale chciałbym tutaj wyrazić swoje veto ( może być liberum, choć szlachcicem nie jestem ), bo nijak nie mogę przejść obojętnie wobec tego, co w takim zażenowaniu i w maglinie czytam tu i ówdzie. Chodzi mi o zwrot walka, którym z taką chęcią szastamy. Niby normalny, prozaiczny, pozornie niezbyt istotny, lecz jakże teraz wszędobylski. My wciąż walczymy. O pozycję, o prestiż, o twarz, o dobre życie, o miejsce w tramwaju. Przeraża mnie negatywny wydźwięk tego słowa, no bo każda walka to narzucanie komuś swojej interpretacji świata w sposób jednoznaczny. Nie ma nic bardziej głupszego, niż sugerowanie się w życiu słowami w przyrodzie przetrwa tylko najsilniejszy. Jeżeli chodzi o ludzi, to dobór naturalny jest doborem nienaturalnym. Nie chodzi tu o gloryfikację pewnych szczególnie wulgarnych zachowań ludzkich, ponieważ różnimy się chyba od zwierząt. Nie dajmy się zwariować. W przyrodzie jest tak, że zarówno rośliny, jak i zwierzęta nie walczą wciąż ze sobą, by przetrwał najsilniejszy, lecz żyją w sposób zdeterminowany i określony z góry. Gazela gnu raczej nie wygra nigdy z lwem, żeby dalej żyć, jeżeli dojdzie już do ich konfrontacji. Ludzie o nic nie muszą walczyć, gdyż posiadają coś tak nieprawdopodobnego, jak swobodne kształtowanie rzeczywistości. Jak mi się zechce ściąć to wiekowe drzewo, to je zetnę i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Jak mi się zechce je objąć i sprawić, że szczere łzy wsiąkną w starą korę - to w tym też nikt nie powinien mi przeszkadzać. Jak pisał William Blake, historia pisana pochodzi od Greków i Rzymian, niewolników miecza. Historia ludzkości jest dziejami wojen, gwałtów, grabieży, morderstw w imię wyższej sprawy. Jest de facto kronikarstwem zakrwawionego miecza, który wyrąbywał sobie miejsce we współczesnym świecie, poprzez unicestwianie całych narodów. Historia jest kultem fizyczności i siły. Niestety, tej siły, która swą materialną mocą dławiła gardła, które mogły przynieść ludzkości oświecenie, tej siły, dla której mądrość przodków znaczyła tyle, na ile mogła wydobyć z niej zysk niepomierny, nic więcej. To prawdziwe ludzkie upodlenie. Parę tysięcy lat temu nikt z nikim nie walczył. Panowała ogólna harmonia. Historia ludzkości rozpoczęła się od upadku kobiet z piedestału. Albo raczej od zachłanności mężczyzn, którzy zrozumieli, że mogą mieć o wiele więcej, niż im oferowano. Liczba 13 do dziś jest uznawana za pechową, a kiedyś rok składał się właśnie z trzynastu miesięcy, nie z dwunastu. Trzynasty miesiąc rozbito, dodając do każdego z pozostałych miesięcy po dwa-trzy dni ( za wyjątkiem lutego ). 13x28=364 Żeńska, księżycowa, niepodzielna trzynastka, jest niewygodna i trudna do manipulowania. Zastąpiono ją więc męską słoneczną, racjonalną dwunastką, łatwo manipulowalną i łatwo policzalną. Zodiak również składa się teraz z dwunastu znaków, lecz kiedyś było ich trzynaście. Trzynastym był Arachne ( Pająk ), który zawierał w sobie księżycową intuicję i źródło mocy parapsychicznych. Jednak Ojcowie Kościoła odrzucili go, jak mnóstwo innych, związanych z księżycowym, żeńskim aspektem ludzkiej natury. Masowe palenie kobiet na stosach w średniowieczu również ma swoje podłoże w tej szczególnej schizie, która zawładnęła męskimi umysłami, omamionymi nie wiadomo z jakiego źródła tym, że mogą być demiurgami tego świata. Wszystko, co dotyczyło kobiety, było złe. Kobiety zostały odsunięte od wszelkich ważnych funkcji społecznych. Nie wolno im było czytać świętych pism i w ogóle udzielać się społecznie. Księżycowe łono rozpostarło się, by wyjść mógł z niego mężczyzna słoneczny. Nie zapominajmy jednak, że to Izyda, Pani starożytnego świata, była władczynią bezdyskusyjną i naturalną. Najpierw, jako niosąca na głowie tron, później jako dysk między rogami krowy Izyda była niekwestionowaną boginią świata z zamierzchłej przeszłości. Nawet nazwa miasta Paryż pochodzi od niej. Par-Isis - Paris, czyli Gaj Izydy. Wielu starało się zniszczyć jej wizerunek. Jednak Izyda reprezentuje archetypową dziewiczość żeńskiego boskiego aspektu, jakby chłonność natury, wyrażoną w odbijaniu słońca przez księżyc, reprezentuje najwyższe i najgłębsze poziomy ludzkiej świadomości. Ludzkość zawsze czciła boginię Księżyca. Zmieniające się postacie, pod jakimi była czczona, były znakiem przemian zachodzących na świecie. Czy była to Izyda, Astarte, Demeter, Inanna, Isztar, Diana, Afrodyta, Selene, Ch’ang O, Birgit, Badb, Maja Jotma, Hekate czy Tzuki-Jomi, zawsze wtedy była to tylko nazwa, określenie, które jednak nigdy jej nie dyskredytowało, co więcej, podnosiło wciąż do rangi boskiej jej kobiecość. Pamiętajcie… Pamiętajcie, że ukazawszy się Apulejuszowi we śnie, Wyłoniła się z morza i stanęła na falach. - Ja jestem naturą, uniwersalną Matką, panią wszystkich żywiołów, pierwotnym dzieckiem czasu, władczynią wszystkiego, co duchowe, królową zmarłych, królową nieśmiertelnych, pojedynczym przejawem wszystkich istniejących bogiń i bogów. Lśniącym pułapem niebios władam skinieniem głowy, ale władam też ożywczymi wietrzykami morskimi i żałobną ciszą leżącego w dole świata. Pomimo, iż jestem czczona pod wieloma postaciami i imionami, przebłagiwana najróżniejszymi rytuałami, to wielbi mnie cała ziemia okrągła.
  16. Tematem jest jesień, więc jak można wyobrazić sobie jesień bez tego: www.youtube.com/watch?v=DLr1oWjIC44 albo jeszcze tego: www.youtube.com/watch?v=Gv4mSbTw9NM i odkurzone z czasów, kiedy na Ziemi były dinozaury: www.youtube.com/watch?v=VZMD_2RZrm4 Pozdrawiam
  17. Dziękuję za dobre słowo. Pozdrawiam M.
  18. Dziękuję Aniu za przeczytanie i za koment Pozdrowienia :) M.
  19. Mam zmiany w mózgu. Tak mówią znajomi. Srał ich pies. Nie mają pojęcia, co się dzieje mojej głowie. Oni są tacy ładni, schludni, uczesani, bogaci i snobistyczni. Automatyczni. Mają jakieś pojęcie o tym, jak bardzo są śmieszni? Wątpię szczerze. Ich zajebiście doskonałe uśmiechy temu przeczą. Był kiedyś czas, że im zazdrościłem. Naprawdę, autentycznie zazdrościłem. Zapragnąłem być taki, jak oni. Przystosowany. Ładny. Schludny i uczesany. Nie udało się. Długo wtedy rzygałem. Na prostytutki spoglądałem od tego czasu z zupełnie innej perspektywy. Pojąłem cenę, którą trzeba zapłacić, żeby żałośnie podrygiwać na scenie życia, jak wypłowiała marionetka, co to później jest rzucona do śmierdzącej stęchlizną skrzyni, wraz z innymi prześmierdniętymi marionetkami. Bardzo bym pragnął, żeby zmiany w moim mózgu były nieodwracalne. Żebym już nie musiał pamiętać o tym, ile krzywdy wyrządziłem wszystkim - świadomie, bądź nieświadomie. Nie chciałem nigdy nikogo skrzywdzić. Kłamstwo. W dzieciństwie, u dziadków, chłostałem rzemiennym batem konie, które nie chciały ciągnąć kosiarki. Przepraszam, kochane koniki. Myślałem, że tak ma być. Taką miałem wtedy pojebaną świadomość. Moja roztrzaskana percepcja, ogranicza się do przerażających obserwacji działań innych ludzi. A oni, zamiast próbować zrozumieć otaczający nas świat, omamieni pozornością możliwości wyborów, kształtują go na podobieństwo swoich miernych wyobrażeń. Ordynarne skurwysyny, z ego tak nadmuchanym, jak aerostat wypełniony helem, a gdzie - większym, o wiele większym. Bezmiar cierpień na tym padole wobec tego w ogóle mnie nie dziwi. Zarządzają nim na wskroś pozorni nad-ludzie, uważający się bez żadnych skrupułów za cudowne twory czystej inteligencji, zawartej w swoich mniej, czy bardziej doskonałych ciałach ( ale bardziej w ich mniemaniu doskonałych ). Nie może być żadnego innego efektu tego syfu niż ten, który jest udziałem nas wszystkich, niestety. Inteligencja to stopień przystosowania do społeczeństwa. Który więcej się sprzedał, ten jest bardziej wartościowy. Każda inna inteligencja podlega eksterminacji. Mówią, że coś jest ze mną nie tak, bo nie potrafię usiedzieć z nimi przy jednym stole i pleść mdławych pierdoł o pieniądzach i o dupie Maryni. To prawda. Nie potrafię. Jestem jebanym tchórzem, bo rzeczywiście nie jestem w stanie wypierdolić tego całego suto zastawionego stołu na ich durne gęby - a tego tylko wtedy pragnę. Rozpieprzyć kurewską atmosferę, pełną doskonałych dyskusji ( w mniemaniu ogółu ), nie wzniosłych wcale niedopowiedzeń i wgryźć się zębami w olchowy stół, wyrywając potężny kęs drewnianego mięsa. Ja-tchórz chciałbym, żeby oni w swojej histerii oglądali moje przekrwione oczy, które wylewałyby mi się wtedy z oczodołów, bulgocząc z gorąca. Chciałbym, żeby bali się tego emanującego z nich szaleństwa i żeby ryczeli z przerażenia. Ale nieeeeee... Grzecznie siedzę, rączki złączone, kolanka też razem, tułów wyprostowany, biała koszula ze sztywnym kołnierzem, spodnie wyprasowane w kant, mina debila i konwencjonalna gadka-szmatka. Jak puszczam tajniaka, to tylko, kiedy nikogo w pobliżu dwóch metrów ode mnie nie ma. Ale, niechby mi wpadł w ręce szeroki topór do ćwiartowania mięsa. Kurwa!!!!!!!!! Żeby wybzykać Iwonkę, która siedziała zazwyczaj naprzeciwko mnie ( celowo to robiła, celowo! ), wiercąc się wciąż bez ustanku i prezentując całą zajebistość swoich najkształtniejszych kolan, jakie kiedykolwiek widziałem, potrzeba by było hardcorowego pieprzonka. Tak sobie wtedy myślałem. Ubierała się na czarno, była ciągle nienasycona swoimi doznaniami, o których z lubością opowiadała, no i ten błysk w oku! Stąd wysnułem wniosek, że lubi szybkie i soczyste numerki. Ale się nie spodziewałem, jak bardzo uwielbia też lody. Pierwszy raz, jak poszliśmy w końcu do łazienki kolegi. Wtedy wytrysnąłem na jej twarz po jakiejś minucie, odkąd objęła mojego najlepszego przyjaciela swoimi wydatnymi ustami. Siłą rzeczy więc, poszukiwania jej łechtaczki trzeba było odłożyć na późniejszy termin. Okazja przydarzyła się w Sylwestra. Po północy wyszliśmy całą pijaną bandą na dwudziestopięciostopniowy mróz, każdy dzierżąc w dłoni jakieś śmieszne ruskie imitacje szampana ( dla mnie było to nuworyszowskie niedopatrzenie, bo stać ich przecież było, do jasnej cholery, na jakiś francuski oryginał, skoro już tak się obnoszą ze swoim bogactwem ). Iwona pociągnęła mnie za wysokie tuje i wypięła swój boski tyłek, zarzucając na plecy sztuczne futro z niby-norek. Kurde, co ja mam powiedzieć? Zimno jak cholera, ale znowu po jakiejś minucie wytrysnąłem, tym razem w jej wnętrze. Wstyd mi było i chciałem to jakoś jej zrekompensować pieszczotami, lecz od razu wyczuła, że są nieszczere i naciągane. Opatuliła się niby-norkami i już więcej nigdy nie zobaczyłem jej brzoskwiniowych wdzięków. Szkoda, cholera jasna, ale szkoda! Sam byłem sobie winien. Wiedziałem, że te moje imaginacje niczego dobrego nie przyniosą. Powinienem być szorstkim draniem, który nigdy nie ma dość i zadowoli kobietę w każdej, nawet najbardziej ekstremalnej sytuacji. Ale to takie moje sranie-w-banie. Najlepsze jednak jest to, że jestem wciąż wyzywany przez nich od alkoholików, bo niby dużo piję i za szybko. Tak! Właśnie tak. Ja jestem wszystkiemu winien. To ja jestem odpowiedzialny za łykanie przez nich tabletek garściami i zapijanie ich szkocką whiskey z aerodynamicznych szklanic. Moja to wina, że wciągają zachłannie do nosa biały proszek mówiąc, że to lekarstwo na zatoki. No i pewnie też moja wina, że Aśka jest w ciąży, bo sama nie wie, kurwa z kim, pewnie ze mną, bo z kim innym? Aśki nie dotknąłem nigdy koniuszkiem palców nawet, nie, że taki pasztet, ale w ogóle się nie rozumieliśmy ze sobą. Naprawdę, nie mam pojęcia, kto jej zalał formę. Człowiekiem jestem autentycznie spokojnym, więc bezecne oszczerstwa przyjąłem z wyrozumiałością. A dzisiaj rano obudziłem się cały mokry od potu. Śniło mi się, że ostrzę na szlifierskim kamieniu hartowane ostrze wielkiej siekiery… Od razu utożsamiłem się z gościem z ’’American Psycho’’. On jednak był wytworem zinstytucjonalizowanego świata, a ja? Co ja mam do zaoferowania, poza swoim czystym szaleństwem? Sterczące z podniecenia prącie nie jest żadnym wyjściem, jest raczej oznaką bezradności, skoro funkcje życiowe zostały u mnie sprowadzone do aż tak niskich pobudek, żebym musiał gloryfikować stan sterczącego prącia, jako coś nieprawdopodobnie niesamowitego i ostatecznego. Jeżeli nie potrafimy znaleźć w sobie dostatecznej motywacji do tego, by dalej żyć w mądrości, to co wtedy nam pozostaje? Nic. Tylko seks. Komedia, tragedia, tragikomedia. Sprowadzić całą, mieniącą się tysiącami kolorów seksualność do mechanicznych, bezuczuciowych ruchów frykcyjnych? Brawo, brawo ludzie! Jesteśmy, zaprawdę, cudem objawionym.
  20. Z dreszczykiem Marta była szczupłą, niezbyt wysoką, ale niezwykle seksowną dziewczyną. Dość krótko przystrzyżone blond włosy, wspaniale kontrastowały z zieloną tonią oczu. Szczery i serdeczny uśmiech, którym wszystkich obdarowywała, odsłaniał dwa rzędy równych, śnieżnobiałych zębów. Emanowała od niej jakaś niezwykła świeżość, zwracając uwagę tak chłopaków, jak i mężczyzn o różnej proweniencji. - Och, tak mi miło, że dzwonisz - szczebiotała do komórki, wysadzonej czerwonymi cekinami. - Tak? Ja też. A kiedy? Tak, oczywiście, mam czas. Gdzie? Dobrze, będę. Okej, czyli do jutra. Pa, pa! Wyłączyła telefon. Lekki rumieniec zabarwił jej policzki. Zadzwonił! Poczuła dopływ nowych sił. Marka ( bo tak jej się przedstawił ) poznała kilka dni temu w dyskotece Retbul. Podszedł do niej od razu, jak tylko ją zauważył. Ona, chichocząc z koleżankami, siedziała wtedy przy stoliku, sącząc piwo Desperados. Właśnie trzymała rękę na butelce, gdy nagle czyjaś większa i o wiele cieplejsza dłoń, wyrwała ją z kręgu plot. Właściciel żylastej dłoni, okazał się śniadym brunetem z tak przenikliwym wzrokiem, że Marta nie przypominała sobie, by kiedykolwiek spotkała kogoś takiego. Świdrujące spojrzenie zapytało wtedy : ’’ - Można?’’, lecz raczej retoryczne było to pytanie, bo już oto prowadził ją na roztańczony parkiet, mieniący się tysiącem kolorów. Wśród niezliczonej ilości spojrzeń, uśmiechów, muśnięć i dotyków, od których dostawała gęsiej skórki, przetańczyli całą noc. Koleżanki już dawno dały za wygraną i zmyły się, niepyszne, w połowie imprezy. Marek odwiózł ją nad ranem, pod sam dom, jak księżniczkę. Nietkniętą, lecz z rozbudzonymi na powrót marzeniami. ’’- Zadzwonię za jakiś czas…’’ - powiedział podczas rozstania - ’’…jak tylko załatwię swoje sprawy’’. Jego deklarację przypieczętowali długim, namiętnym pocałunkiem. *** Każda młoda dziewczyna coś sobie wyobraża. Marta myślała, że jest najszczęśliwszą osobą na Ziemi. Jej marzenia właśnie zdawały się spełniać. Chłopak był jak ze snu, doskonały, bez skazy. Podczas ich pierwszego kontaktu nie zrobił niczego, co mogłoby go zdyskredytować w jej oczach, jak to się często działo do tej pory z jego poprzednikami. Pocałowała komórkę i odłożyła ją na szafkę przy łóżku. *** Ojciec Marty był zwykłym robotnikiem. Pracował zawsze ponad swe siły, żeby tylko córka miała wszystko, co najlepsze. Starał się zastępować jej matkę, która umarła, rodząc ją. Lecz miał świadomość, że nigdy mu się to udać nie może. Praca drogowca była ciężka, ale ojciec wychodził z założenia, że jego życie już się nie liczy, że najważniejsza jest córka. Brał nadgodziny, byle tylko porządnie wyedukować dziecko. Pomagała mu jego matka, opiekując się Martą, gdy była mała. Dziewczyna bardzo kochała babcię, a zwłaszcza jej opowieści. Uwielbiała spokojny ton głosu, który rozbrzmiewał wśród trzasku palonych polan w kominku. Te piękne, wieczorne, babcine historie, niejednokrotnie straszne i przerażające… *** Kierowca walca w ogóle nie patrzył przed siebie. Miał do utwardzenia dość długi, prosty odcinek. Zajął się więc pałaszowaniem kanapek z szynką i z serem, które zrobiła mu żona. Do uszu włożył słuchawki i włączył muzykę. Walec równał z ziemią wszystko, co napotkał na swej drodze. Zmiażdżył też ojca Marty, który lekkomyślnie chciał poprawić nierówność kostki brukowej, starając się wyrwać ją z nawierzchni i ułożyć pod odpowiednim kątem. Był odwrócony tyłem i miał ochronne słuchawki na uszach, może dlatego nie słyszał zbliżającej się kilkutonowej śmierci. Chrzęstu druzgoczących kości nie da się porównać z niczym innym, jednak do nikogo to wtedy nie dotarło. Operator walca zatrzymał urządzenie dopiero wówczas, jak rozlała mu się herbata w plastikowym kubku, wjeżdżając na niespodziewaną nierówność na odcinku. Wyrzygał później wszystko, co wtedy zjadł. Długo szorował ryżową szczotką czerwony pas na bębnie walca. Robił to dopóty, dopóki nie zabrała go policja. Marta została sama z babcią. Nieraz przemknęło przez jej myśl, że oto jest autentyczną sierotą. Nie starała się jednak robić z tego swojego życiowego credo, wiedziała, że nie roztkliwianie się nad sobą, tylko praca i upór pozwolą jej na osiągnięcie sukcesu. Zastanawiała się, czy Marek mógłby być tym, w kim mogłaby się zakochać. Na pewno tak. W zasadzie sama nie wiedziała, czy czasem nie jest już zakochana. *** - Dokąd jedziemy? - zapytała, wsiadając do srebrnego bmw. - To niespodzianka - odparł tajemniczo. Przypatrzyła mu się spod przymrużonych powiek. Dziś był jakiś inny, jakby jeszcze bardziej pobudzony i podniecony, jak wtedy, kiedy tańczyli i wymieniali niewinne pocałunki. Może chce się dzisiaj posunąć dalej? Właściwie to już druga randka a on nie wyglądał na faceta owijającego w bawełnę. Wszystko zależy od niego, chociaż jeszcze nie wiedziała, czy ona tego chce. - Marek? - Tak? - Skąd ty się wziąłeś ? - uśmiechała się, przygryzając koniuszki jasnych włosów. Nie spuszczała z niego wzroku. Roześmiał się. - Przybyłem po ciebie z otchłani piekielnych, żeby zabrać twoja duszę - powiedział podniośle. - Wiadomo, czym wybrukowane jest piekło, ale zrobiła się tam ostatnio dziura i przysłano mnie, żebym ją załatał… Czy wrócisz tam razem ze mną? - zakończył żartobliwie. Marta odwróciła wzrok. Wyjechali właśnie z miasta i przez szybę samochodu obserwowała, jak złocista poświata jesieni rozlewa się na pola i zbliżający się lasek. Było świeżo po deszczu, więc żywsze kolory podkreślały teraz cały niepojęty majestat natury. Słowa Marka przypomniały jej, jak zginął ojciec. Wielka szpila smutku wbiła się gdzieś w okolice serca. - Coś… Coś się stało? Marta? - zaniepokoił się. - Powiedziałem coś nie tak? - Nie… Wszystko w porządku. Zadumałam się tylko - odparła. Lecz dało się słyszeć drżenie w jej głosie. Wjechali do młodego, sosnowego lasu. Wąska, asfaltowa droga wiła się jak wilgotny zaskroniec. - Dobra, wiesz co? - Marek się ożywił. - To, żeby ci poprawić nastrój, opowiem ci strrrrraszną historię, którą chyba już zna pół Ameryki, jeśli nie trzy czwarte - uśmiechnął się krzywo. - No to dawaj - Marta uwielbiała te opowieści z dreszczykiem, głównie dzięki babci, która znała ich bez liku. - Wiesz, że podobno kiedyś dwoje młodych studentów, chłopak i dziewczyna oczywiście, wybrało się za miasto czerwonym mustangiem, rocznik sześćdziesiąty dziewiąty, w celu raczej wiadomym. Chłopak podobał się dziewczynie i dziewczyna podobała się chłopakowi. Marek przerwał na chwilę i zapalił papierosa. Zaciągnął się łapczywie, po czym kontynuował: - Kiedy zaparkowali w głębi lasu i zaczęli się namiętnie całować, romantyczną muzyczkę z samochodowego radia przerwał nagle komunikat o niebezpiecznym zbiegu z zakładu psychiatrycznego, co zamiast prawej dłoni miał żelazny hak, którym poharatał w przeszłości parę osób. Młodzi parsknęli wtedy śmiechem i z jeszcze większa namiętnością przystąpili do całowania. Z tego błogiego stanu wyrwało ich jednak potężne uderzenie w dach samochodu i dziki wrzask, niepodobny do niczego. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, by chłopak ruszał, byleby tylko jak najdalej stamtąd. Jemu udało się uruchomić samochód i z piskiem opon wystrzelili z leśnych bezdroży. Szczęśliwi, że udało im się dotrzeć bez szwanku, dotarli pod dom dziewczyny. Ta, po wyjściu, zaczęła ponownie wrzeszczeć, wskazując na dach samochodu. Chłopak wysiadł i zobaczył - wbity błyszczący hak, wyrwany, jak się okazało, z ręki psychopaty… - Brrrr... Straszne - dziewczyna otrząsnęła się cała, jakby oblazły ją mrówki. - Potworne. Przez kilka chwil panowała cisza. - Znajdę inną muzę, dobrze? - Marta wskazała na radio samochodowe. - Jeśli chcesz… - westchnął - … A co, nie podoba ci się Czajkowski? - Nie lubię go. Te patetyczne utwory… Poza tym nie mam teraz nastroju. - A ja wręcz przeciwnie - stwierdził - ale proszę, szukaj. Dziewczyna przeszukiwała więc częstotliwości: - …szszsznajlepszy lek na kaszel to… szszszye ye ye she loves you ye ye yeszszsz… i to jest jedyna droga na wyjście z kryzysu… szszsz… wybiła siódma, podajemy lokalne wiadomości… Marta zatrzymała elektroniczny potencjometr. - Posłuchajmy - zaproponowała. Spiker kontynuował: - …Na początek makabryczne odkrycie w lesie. Pracownicy nadleśnictwa dokonali dziś rano przerażającego odkrycia. Z jednej z lisich nor w głębi lasu, zauważyli wystające ludzkie stopy. Po ich błyskawicznej reakcji okazało się, że jama była dosłownie zatkana zwłokami młodej kobiety. W chwilę później, co sił w nogach, czmychnęły stamtąd dwa wystraszone lisy. Ze wstępnych oględzin przybyłej na miejsce ekipy wynika, że kobieta została brutalnie zgwałcona, a następnie uduszona i wepchnięta wewnątrz ciemnej dziury. Jak donosi nasz reporter, policja ma problem z ustaleniem personaliów ofiary, gdyż jej twarz została zmasakrowana, najprawdopodobniej przez lisy, które chciały się wydostać na zewnątrz. Nikt też nie zgłaszał zaginięcia. Wszelkie osoby… Marek wyłączył radio. Spojrzał na Martę. Ta, z dłońmi na ustach, w kompletnym przerażeniu wpatrywała się w niego ogromnymi oczami. - Nie martw się. Nie dam nikomu cię skrzywdzić. Objął ją ramieniem i skręcił w leśny dukt. Po jakimś czasie stłumiony krzyk przerażenia spłoszył ptactwo, które frunęło ponad las. *** Babcia dreptała nerwowo od okna do okna. Po okolicy dawno rozpanoszył się zmrok, a jej wnuczka jeszcze nie wróciła. Drżącymi rękami, pełna najgorszych przeczuć, dorzuciła drew do kominka.
  21. Ania ma rację. Amerykański szajs pseudofilozoficzny, koślawo podparty miłosnymi bzdetami :) Dałem się na niego wyciągnąć, lecz w połowie seansu zapragnąłem poćwiartować osobę siedzącą obok... Roberts denna jak zwykle, Bardema wolałem chyba jednak w allenowej Vicky Cristinie Barcelonie Kolejny knot skręcony, niestety :( Nie dajcie się nabrać na efektowny trajler Pozdrawiam :) - M.
  22. Widziałem! Smutny, ale obsada zaczepista :) Ja ryczałem ostatnio chyba, jak Jabba Hana Solo zamroził w karbonicie... Nie! Darłem się jeszcze, jak kurier przywiózł Pittowi głowę jego żony w Siedem. Dawne dzieje :)
  23. Czyli osiągnąłem swoje :) Dziękuję za tak miły komentarz. Wzrasta we mnie motywacja do pisania, skoro czytam takie rzeczy :) Pozdrawiam serdecznie - M.
  24. Dzięki za przeczytanie i za komentarz. Zmienić na pewno by się dało, ale nie wszystkim to w smak, niestety... Pozdrawiam serdecznie :) M.
  25. To też, niestety z lat dziewięćdziesiątych, ale swojego czasu Alicję słuchałem na okrągło... www.youtube.com/watch?v=83gddxVpitc&ob=av2e
×
×
  • Dodaj nową pozycję...