Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Andrzej Figowy

Użytkownicy
  • Postów

    98
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Andrzej Figowy

  1. W Sędzichowie wykryto ślady kolonii Leśnych Głupków. Nosiły się z niebieska. Mieszkały w jednym gnieździe i ciągle się kłóciły. Może właśnie dlatego, że mieszkały razem. Tak. Chyba właśnie dlatego. Wygląd osobników nie odbiegał od ram zakreślonych przez starszyznę. Zmierzano ku równości. W założeniach Równość znaczyło Wielkość. Poza tym Głupki były małe. Czesały się na rozczochrańca, a niektóre nawet z przedziałkiem. Głównym ich zajęciem były dyskusje- na różne tematy. I plotki- o różnych osobach. Ot taki sobie szczęśliwy ludek, uprzedzony do głupków z innych nacji, światów i ogrodów. Nie brakowało im pomysłów, nie brakowało sprytu, nawet mamony z czasem przestało brakować. Jeden z nich, postać nieprzeciętna, z kręgu zacnych i wtajemniczonych, posiadał niezwykły dar zamieniania wody w wódkę. W społeczności uchodził za wybitnego (ach! jakżeby inaczej) Szamana. Był niepisanym przywódcą. Na zapleczu izby, za kotarą, dzięki systemowi schładzania i destylacji, dokonywał bez udziału świadków cudu. Co tu dużo mówić... Kto ma wódkę, ten ma władzę, więc z czasem wszystkie Głupki, nie wyłączając najmniejszych, handlowały nią. Same nie piły. Upajał je za to widok pijanych sąsiadów. Ci, umiejętnie rozpici, wykonywali wszelkie prace za szklaneczkę, buteleczkę, antałek. Szaman święcił swój sukces. Jego głupkowato-mądra głowa była w cenie. Tak, jak i myśli, które rodziła. Wprowadzane w życie pomysły, popychały społeczność powoli, lecz systematycznie w stronę umiarkowanego dobrobytu. Rosły Głupkom stopy życiowe, szewcy mieli ciągłe zamówienia na nowe buty. Posiadali przy tym (szewcy) przywilej pierwoszycia. Wymyślił go Szaman, żeby nikt z obcych nie mógł powiedzieć, że szewcy bez butów chodzą. Nikt też tak i nie mówił. Szamana otaczał szacunek i poważanie u współplemieńców. Umacniał swą pozycję- niezagrożony, pierwszy z pierwszych. Jednak wszystko ma swój kres, inaczej byłoby nudno... Nastał dzień, gdy spokojną i ukształtowaną taflę jeziora umysłu zburzył paproch idei. Szaman zapragnął być poetą. Co tu opowiadać... Wychodzi na to, że naczelny Leśny Głupek zgłupiał do cna. Odkrył przy tym, a może tylko wmówił sobie, że alkohol pomaga w twórczości. Nie muszę dodawać, że ta wiara mocną się stała i fakt faktem, wyniosła go ponad poziomy. Wynosiła coraz wyżej. Do czasu. Zazwyczaj bywa tak, że moc skrzydeł i długość ogona, stworzonego z przeszłości, określa granicę pułapu, na który wznoszą lecącego skrzydła. Jest jedna metoda, by lecieć wyżej, ponad pułap: Trzeba ćwiczyć skrzydła i odcinać kawałki ogona. Szaman- Pierwszy Głupek Lecący, nie ćwiczył skrzydeł, nie odcinał ogona przeszłości. Osiągnąwszy sobie przeznaczony pułap szybował. Ogon wzrastał przeszłością. Ogon rósł i z czasem- zbyt długi i ciężki (przeszłość ma swoją wagę) ściągał w dół. Powolutku, systematycznie Szaman zniżał swój lot. Przekonany o sile alkoholu, a nie sile wiary w alkohol, coraz częściej po niego sięgał. Okrzykiem pomrocznym wzywał muzy. Uciekały. Nie lubiły zapachu mocnych trunków. Zdecydowanie wolały aromat wina. Chmarami wracały do winnic Bachusa. Odżegnywały się od znajomości z Leśnym Głupkiem, który Szamanem był już tylko z nazwy. Miejsce Muz dość szybko zajęły demony. Szaman także upodobał sobie ich towarzystwo. Tak naprawdę nie miał wyboru. Dalej chciał być poetą. Zmienił zapatrywanie na istotę poezji, na estetykę, skręcił w stronę wierszy ciężkich, mrocznych. Wierzył, że przy pomocy Demonów stworzy nowy gatunek twórczości. Wierzył w Demony do tego stopnia, że zakłamał w sobie istnienie Muz. UIwierzył w potęgę Demonów. A one? Cóż... Mamiły mocnym słowem, wabiły ostrymi obrazami pornografii. Szaman nie chciał już Nieba. Szaman upodobał sobie poziom pod kreską, którą wyznaczają końce korzeni poziomek... Z czasem zszedł pod poziom korzeni lasu. Kiedy Demony zaprosiły go, by wszedł i poznał sedno ciemności, plemię Leśnych Głupków zakryło otwór, przez który udał się w głąb ziemi, wielkim głazem. Szaman został w ciemnościach na zawsze. Ze skrzydeł zostało piór parę zaledwie. Uważaj, gdy znajdziesz je w lesie. Zaostrzone niewłaściwie, zamienią cię w głupka. Zaostrzone właściwie same ułożą sie w opowieść. Choćbyś jednak zaostrzył je właściwie i wzlatywał tchniony ich duchem, na swych własnych skrzydłach. I doleciał do swego Pułapu, i chciał minąć Pułap- zawsze pamiętaj... odcinaj ogony przeszłości.
  2. Tak Panie Piotrze. Zdaję sobie sprawę, że to słodka chała. Cieszę się jednocześnie, że mimo wszystko spowodowała w niektórych osobach pozytywne (?) emocje. Wierzę, że wrócą do mnie zgodnie z prawem odbicia. Nie śmiem porównywać się z Panem Mistrzem Kieślowskim i staram się szukać w pisaniu swoich własnych ścieżek, niekoniecznie najciekawszych. Podobnie postępuję w życiu. Cóż. Świat stał się tak mały, że gdziekolwiek by się nie poszło i tak okazuje się, że i tak byli tam przed nami inni. Albo przynajmniej szli wcześniej drogą bardzo bliską, prawie równoległą. Tak, czy inaczej miło było mi spróbować. Niektórzy idą, żeby iść. Muszę pomyśleć. Na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie podjąć jakiejkolwiek (nie mówiąc o konstruktywnej) dyskusji. Za pozytywne opinie DZIĘKUJĘ. Tymczasem wywieszam białą flagę i macham na pożegnanie skarpetką, która (jak śpiewała Kobranocka) jeśli pochodzi od kulawego może uchodzić za sztukę. Pozdrawiam. Andrzej.
  3. Żołnierz siedział naprzeciw kotki. Oboje wychudzeni. Oboje wpatrzeni w ostatnią otwartą puszkę. Kotka patrzyła uważnie. Tak tylko mogą patrzeć koty. W zwojach szmat, cicho popiskując poruszały się młode. Czekały na pokarm. Kotka patrzyła w oczy żołnierza. - Daj - prosiła głodnym wzrokiem. Żołnierz uważnie nie patrzył. Wzrok miał nieobecny. Tu gdzie siedzieli, w tym miejscu, w tej okolicy nie było już nikogo. Nawet jeśli gdziekolwiek ktoś pozostał, to nie tutaj. Jeśli gdziekolwiek... Załóżmy, że Gdziekolwiek Indziej istniało. Że było. Że totalna wojna nie zniszczyła więcej, niż zakładały plany generałów. Możemy przecież założyć, że istniało... Żołnierz nie miał złudzeń. On to wiedział. Nie było Gdziekolwiek Indziej. Nie było generałów. Nie mieliby gdzie być. Zachodziło podejrzenie, że prócz tego miejsca, zwierząt i żołnierza na świecie nie było już nic: razem z wszystkimi zniknęły kłamstwa, strategie i plany. Nie było komu kłamać i planować. Nie miał też kto podbijać i zwyciężać. Totalna Wojna zabrała wszystko. Żołnierzowi zabrała sprawność w nogach, całej reszcie zabrała życie. Mapa świata ograniczała się w tym momencie do tego Miejsca, w którym stał stół, a na nim ostatnia otwarta puszka z mięsem. - Daj - prosiła kotka. Cierpliwie, całą sobą. Zwęglona, przednia łapa uniemożliwiała jakąkolwiek szansę na upolowanie pokarmu. Mogła tylko prosić. W imieniu swoim i swego miotu. Żołnierz oceniał swoje szanse na przeżycie. Nie miał władzy w nogach. Dwa magazynki, które leżały obok były puste, dwa pełne naboi. Pełzając, nie podejdzie zwierzyny. Na pewno wężem nie był, a tylko wąż mógłby pełznąć, upolować zwierzynę i zjeść, samemu nie będąc zjedzonym. Czy kotka byłaby w stanie upolować węża? Czy są tu w ogóle węże? Ta kotka nic już nie upoluje. Patrzył na jej zwęglony kikut. Na coś, co było kiedyś sprawną łapą. Słyszał popiskiwania młodych. - Daj - prosiła kotka. Ile potrzeba jej i młodym do przeżycia? Ile potrzeba jeszcze czasu i pokarmu, nim młode same ruszą na łowy? Ile potrzeba czasu? Ile potrzeba kociego szczęścia? Ile potrzeba mięsa? Męczące wyliczenia zmącił obraz pierwszego kota, jakiego znał. Znalazł go wtedy w zapuszczonym ogrodzie. W kępie piołunu, niedaleko domu. Przedtem długo wołał: -Kici, kici... To zazwyczaj wystarczało, by gdzieś z rejonu ogrodu przychodziło to coś, ocierające się, mruczące, zdawałoby się szczęśliwe. Żywe. Wtedy, tamtego dnia wołanie nie wystarczyło. Nie przyszło stworzenie, nazywane przez dorosłych kotem. Szukał. Nawet nie długo. Znalazł. Rozszarpane zębami któregoś z psów sąsiada. Rozszarpane, kocie truchło nie przypominało małego przyjaciela. W płocie były dziury. Śmierć przyszła przez te dziury. Dopadła Kiciusia... Obrazy z dzieciństwa wróciły wraz z uczuciami. Zamknął oczy. Pamiętał swe łzy, swój dziecięcy szloch. Pierwszy kontakt ze śmiercią i przemocą. Pamiętał, jak wrócił do domu, dopominając się, by zrobić kotu prawdziwy pogrzeb. Pamiętał także swoje uporczywe, dziecięce wołanie o krzyżyk dla kota. "Taki, jak u dziadziusia". Ile potrzeba kociego szczęścia? O ludziach teraz nie myślał. Nawet nie czuł już złości na los, na tych, którzy byli autorami planu Wojny Totalnej. Złość nic by tu nie dała. Wojna była skończona, ludzie skończyli się także. O ludziach myślał, kiedy były jeszcze w jego zasięgu konserwy, bardzo myślał o ludziach, kiedy miał jeszcze chleb. Później chleb się skończył, a wraz z nim jakby zesłana z nieba pojawiła się pewność, że innych ludzi już nie ma. Cóż mogło być dalej? Żołnierz z gorzkim uśmiechem przesunął puszkę z mięsem w stronę kotki. Ratujmy życie. Ratujmy życie za wszelką cenę. Zamknął oczy... Ile potrzeba kociego szczęścia? Usłyszał mruczenie. Poczuł w dłoni miękkość kociego futra. Poczuł Życie. Kotka dziękowała w imieniu swojego potomstwa, ocierając się o dłoń żołnierza. Później o bezwładne, okaleczone nogi. Tego poczuć już nie mógł. Jadła. Słyszał. Sam łykał ślinę, złorzecząc samemu sobie, za ten ludzki gest wobec niej. Później nie słyszał już popiskiwań młodych. Widocznie nakarmione zasnęły. Nie usłyszał już ich wiecej. Zanim odeszły zmysły, ręce przeładowały broń. Wiedział, że to jedyne rozwiązanie, żeby ocalić kocie szczęście. Lufa skierowana wylotem w stronę własnego, bijącego przyspieszonym rytmem serca. Myśl, będąca ostatnią myślą powracała w tamten czas kawalkiem powtarzanego płaczliwie, dawno temu przez dziecko zdania "... taki jak u dziadziusia..." Ile kosztuje kocie szczęście?
  4. To nie jest wrażenie końcowe, zanotowałem pierwszą myśl, która wybiegała PRZED czytany tekst. Szybka odpowiedź, która pojawia się w trakcie czytania, kiedy chcesz wiedzieć co będzie dalej. U mnie była to ta właśnie obawa. Nie wiem, czy wyrażam się jasno? Potraktuj to jako ciekawostkę. U takiego jednego, co to czytał, wrażenie podczas czytania wyprzedziło tekst i poszło inną drogą... Twój tekst szedł drogą, którą Ty nakreśliłeś. I to jest w porządku. Twoja wersja zakończenia podoba mi się bardziej. Jak i całe opowiadanie. Pzdr.
  5. Podoba mi się. Jest tak, jakby ktoś chciał podzielić się jabłkiem tekstu. Niestety (jak w ksiązce z dawnych, szkolnych lat) nie można się tym podzielić, bo to jabłko jest tak małe, że nie ma drugiej połowy. Szkoda, że tak krótkie. Pozdrawiam.
  6. Andrzej Figowy

    Mama

    - Pan Rybak: - odbiło się panu? publicznie? Na zdrowie! - Chanah: - pozdrawiam - Fagot: - nie mam pretensji do bycia Rafałem. mógłbym może być nowym KLARNETEM Poezji, a na Wojaczkje czasu mi brak. Nie wrzucaj mnie proszje do żadnego PUDŁA... Pozdrawiam Andrzej
  7. Andrzej Figowy

    Mama

    Na Boga! Gdzie jest mama? Mama! Mama! Mama mija... Mama mija czas i synów. Balansuje między nimi łapiąc z łatwością równowagę. Z zamkniętymi oczami zjeżdża z górki i wjeżdża pod kolejną górkę. Na prostej pada ze zmęczenia. Wzniośle, niewyniośle całuje stópki Jezusa, licząc, że krew zamieni się w talary. W talarek.. W pęto białej kiełbasy. Taki czas dla mam. Dla mam takie czasy...
  8. Dziękuję za wcześniejsze i ostatnie komentarze. Także za ewentualne następne. Więcej nie dopisuję własnych, z obawy, by nie było ich więcej niż samego tekstu. A.F.
  9. Mi się misie podobały choćby Duży, choćby mały, choćby z karuzeli panów hoop powieźli gdzieś do stanów. Pozdro. Wionka. Pasi. Konik. pies. Bio. Dronka :-)
  10. Widocznie Imć Gombrowicz nudził się tam, gdzie przebywa obecnie i pomógł mi trochę przy pisaniu. Wychodzi mi na to, że dobrym wujkiem bywał. A tak poza tym, to znam go tylko z opowieści. I z nazwiska! I z nazwiska! Kiedy czytałem książki wielkie, tłum krzyczał je z wielkich liter, więc się przestraszyłem i nie sięgnąłem na tę półkę. Poważnie. Nie znam. I nie zamierzam poznać. Ale po Mrożka może sięgnę. Pozdro.
  11. Smutne. I nie daje nadziei. Nie daje nadziei a każe iść. Po co? Dokąd? Lepiej może usiąść pod drzewem, zanucić, popatrzeć na drzewo, chmury, ptaki, zobaczyć gruszki na wierzbie i dodać: Idź, jak dojdziesz, zjesz wierzbową gruszkę. Idź, ale tylko jeśli masz na to ochotę. Jesteś wolnym Człowiekiem.
  12. Powiem krótko - Podoba mi się. W trakcie czytania co prawda przestraszyłem się, że facet będzie się w opowiadaniu kopulował ze ścianą, ale na szczęście zakończenie okazało się dla mnie nieprzewidywalne, a to w pisaniu cenię najbardziej. Pozdrawiam. Andrzej.
  13. Wiersz z natury mrocznych. Zapewne autorowi lekko nie było. Jeśli coś umiera, daje miejsce czemuś, co narodzi się w przyszłości. Kiedyś przyszło mi poznawać kręgi piekła. Piekło figowe różni się od Dantejskiego. Ale teraz wiem, że nie warto dać się tam wepchnąć z własnej woli. Nawet po fiołkowych żyletkach zostają blizny. Później kiedyś tam w przyszłości trzeba je będzie tłumaczyć Komuś Ważnemu. Pozdrawiam. Figowy.
  14. Chyba niepotrzebnie szukać tu rozumienia. Myślę, że lepiej przeczytać, zobaczyć obrazy w myślach i się uśmiechnąć. Im szczerzej, tym lepiej dla mnie, który pisałem. Pozdrawiam i dziękuję za odzew. Andrzej.
  15. Tłum wiwatuje. Girlandy, kwiaty, po chwili wnoszą Yakuzzi. Spojrzenia utkwione w wirnik mielący wodę. Niektórych z gości interesuje tylko alternatywne zastosowanie silnika. Płaczki i Praczki (prawie to samo) myślą ile wody i łez (prawie to samo) zmieści się w wannie. Jakaś Młoda Panna ubrana w biały kostium kąpielowy puszcza wianki ukradkiem. (Jeszcze raz:) Jakaś Młoda Panna ubrana w biały kostium kąpielowy puszcza wiatry ukradkiem. (Prawie to samo) KTOŚ odzywa się z kąta: - Ależ ta woda śmierdzi! Ktoś INNY: - Ależ ta wóda śmierdzi! (Prawie to samo) - A co będzie później? - pyta inny KTOŚ pod oknem. - Zrobimy górę śmieci- odpowiada jakiś Młody Pan. - Słyszałaś? Będą robić dzieci!- Łapie wieść jednym uchem starsza kobieta. Drugie ma zatkane wacikiem moczonym w spirytusie. (Alternatywna metoda wspomagania stosowana gdzieniegdzie w bólach zębów). Wiadomość przechodzi w formie głuchego telefonu, zdeformowana przekształca się w plotkę, dochodzi do Młodej Panny. Jako ostatni przekazuje ją dziadek Młodej, który usłyszał powtarzane zdanie przez trąbkę włożoną do ucha. W dobie reformy zdrowia trąbki są refundowane. Dziadek przekazuje wiadomość jako ostatni, ale nie jestem pewien, czy to on przekręcił sedno informacji. Nachyla się i szepcze w ucho Młodej: - On ma nieślubne dzieci... Zaciśnięcie ust, błyskawice wystrzeliły z oczu. Mimowolnie widząc to Młody zasnuwa twarz woalem uśmiechu nerwowo szarpiąc muszkę. Huknęło. Zobaczyłem gwiazdy i konstelacje, i układy, wszystkie układy gwiazd w obrębie innych wszechświatów. Łup!!! Potworny ból w kostce ściągnął mnie z powrotem na Ziemię. - Powiedz to TAK do cholery... - TAK. Tłum wiwatuje. Girlandy, kwiaty. Na ścianie pozłacany napis SZCZĘŚĆ BOŻE MŁODEJ PARZE. Po chwili wnoszą Yakuzzi. De ja vu???
  16. Czekanie na przypływ natchnienia. W tym czasie natycham się niemało papierosem. Niemało mokną pod oknem jabłonie. Niemało ich dzisiaj, niemało. Z czasem Niemało przemieni się w Niemiło. Natycham się niemiło kaszanką. Niemiły deszcz. Niemiła piosenka... - Nie, nie, nie Miły... Dziś nie. Mało możemy. Nie. Mało można... Można... Tak mało. ... Znów Niemiło...
  17. Nooo... Ehm... Tego... Aldehydy??? To ich są dwa??? Nie. Ale Chemię owszem znam. Trenowała połykanie ognia i noży na ognisku w Rabce. Później wiązała Betony podwójnym wiązaniem chemicznym. Aż dymy szły z pióropuszy. 2X2? , 3po3, i obowiązek, do dziś mam w dłoni kształt jej podwiązek :-)
  18. Wchłaniał tablicę Mendelejewa. Tak mówiła, więc wchłaniał. Otworzył wykres tablicy, powycinał karteczki na wymiar, zrobił z nich skręty i palił. Duża Tablica- dużo skrętów... Rozkoszował się smakiem arsenu, ulotnością węglowodorów nienasyconych. Uwielbiał aldehyd. Papieros, skręt raczej, był tożsamy z naturalnym. Obłoczek dymu, który ogrzawszy płuca uchodził ustami, tworzył piękny, siwy nośnik dla wiązki światła. Swiatło zachowywało się niestosownie. Okryte dymem, sugerowało swój związek z czasem. Zwalniało swój bieg, przywoływało w głowie wspomnienia. Chrzęściło. Poruszało kiedyś jej rzęsami... Kiedyś robili to razem. Do czasu, aż rzucając nałóg, rzuciła także i jego. W tym momencie był tylko nieruchomą fotografią odbitą w Tu i Teraz. TAMTYM Tu i Teraz. Pochłaniając dym, pochłaniał raz jeszcze historię tamtego związku. Omiatał wzrokiem każdą drobinę dymu. Każdy jego bąbelek. O ile dym ma bąbelki... Były niepowtarzalne. Jak pojedyńcze śniegowe gwiazdki. Nigdy nie pali się tego samego papierosa, tak jak nigdy nie je się tej samej marchewki. Rozbijał wzrokiem dym na atomy. Wszystko jest materią. Wszystko jest energią. Wszystko jest myślą- zagęszczeniem myśli. Zatopił się w dymie. Koncentrował się na swych myślach, na jednej myśli. Powtarzał jej imię jak mantrę. Wyobraźnia podsuwała obraz. Oto wychodzi ze swego domu. Gna ją siła nałogu. Nigdy nie jest się wolnym... Drżą jej ręce, wsiada do taksówki, podaje adres, w trakcie jazdy poprawia makijaż, wchodzi po schodach jego domu. ... Dzwonek... -Cześć. Poczęstujesz mnie papierosem?- Ona. -Ty? -Jednego. Jak zawsze. Jak kiedyś...
  19. Moim zdaniem stawianie znaku równości między obrazem o którym mowa w komentarzu i żartem w formie wiersza z sytuacji wymyślonej w mym wierszu (nie z postaci Boga), jest chybione. Bóg w którego wierzę i na którego obraz i podobieństwo zostałem stworzony posiada także tak wspaniałą cechę jak POCZUCIE HUMORU i JA wierzę, że czasami zstępuje z niebios na ziemię, żeby zawrzeć zakłady u bukmacherów. I JA go tam SPOTKAŁEM. Wiersz inspirowany był opowiadaniem umieszczonym w książce A. de Mello "Śpiew Ptaka". No cóż. Jego także krytykowano za opowieści podobne w wypowiedzi. Tym milsze to dla mnie. Pozdrawiam ;-) Andrzej.
  20. Bóg zagrał u bukmacherów... Liczył na łatwą wygraną. Przekupił zawodników, Sędziów! I kogo się dało... Następnie wyreżyserował mecz! Dla pewności na bramce USTAWIŁ SYNA Na Śniadanie usmażył mu JAJECZNICĘ - Znowu jajecznica!- z obrzydzeniem pomyślał syn. Stało się! W trakcie meczu, kiedy Syn Boży wyrzucał piłkę, zawinął ręką TAK MOCNO jakby odganiał talerz z jajkami. Piłka wpadła do jego bramki. Wygraną diabli wzięli..
  21. Pozdrawiam tych, co krytyczni i tych, co mniej krytyczni. Wytyczne sprytnie ujęła Dzie wuszka.Nie chciałem zbytnio rozbudowywać. A może w tym akurat czasie tyle tylko miałem ochotę powiedzieć... Dziękuję za odzew i ocenę.
  22. Pisałem wiersze bez obrazy. Obrażałem na inne sposoby. Jest wiele różnych obelg. Uczyłem się ich przed lustrem. Z satysfakcją znikającego obrazu, patrzyłem w odbicie, nim zacząłem odczuwać swoją obecność tam- w lustrzanej rzeczywistości. Każdy z nas jest cynamonem własnej, życiowej potrawy. Prócz tego jestem dodatkiem do własnego życia. Aktualnym nazwiskiem wokół którego wirują napotkane zdarzenia. Elementem, na który spadają płatki śniegu. Punktem, który ściąga na siebie kurz. Podstawiam się, by mógł na mnie opaść. Jestem też przedłużeniem stołu. Częścią stołowej zastawy, Pojemnikiem na pokarm i napoje. Podobno posiadam też duszę. Wczoraj byłem ręką piszącą te słowa. Dziś jestem myślą i literą. Czasem- wspomnieniem wczoraj. Czasem- wyobrażeniem jutra. To taka zabawa... Zabawa w Być. Zabawa w Nie Być. Improwizacja... Zabawne. Pod płaszczykiem schowałem skrzydło. Kopytko... Od dziecka, od zawsze mówiono, że rosną mi różki. Gdybym w nie uwierzył, pewnie by urosły. Zamiast tego wybrałem wchodzenie na drzewa. Raz jeden zechciałem być latawcem. Nie udało się. Za mało wierzyłem... Będę latawcem w przyszłym wcieleniu. Teraz wierzę już mocniej. Nie na tyle mocno, żeby przenosić góry. Po co przenosić góry? Wystarczy przenieść krzesło. Wystarczy unieść dupę, Upuścić lyżkę, Schylić się, Zobaczyć Twoje uda, Zamknąć oczy, Wytrzeć ślinę. Później... Później będę piszącym pierdoły. Jak inni, piszący pierdoły. Z kartek twych listów zbuduję latawiec. W przyszłym życiu. Dopiero... Teraz... ... spać. Do jasnej cholery!
  23. Kłębuszek nerwów potoczył się pod moje nogi. Reanimować? Nie miałem odwagi. Trząsł się spazmatycznie i szlochał. Później stwierdził, że mnie kocha i zaśpiewał. Czułem odrazę do jego nerwowości, ale potrzebowałem kłębka tej barwy. Pociągnąłem więc za nitkę. Syknął. Nie wiedziałem, czy z bólu, czy z rozkoszy. Spróbowałem smaku motka. Był nijaki. W miarę rozwijania kłębuszka pojawiła się mała laleczka. Nie wiedziałem, że to ona była sercem, centrum zwiniętych w kłębek nerwów. Teraz leżała naga, drżąc z zimna. Nić nerwów, która tworzyła bezpieczny kokon chroniła mimo wszystko przed chłodnym powiewem życia. Nerwy, którymi opatulamy się za życia, chronią przed takimi wiatrami. Do tego służą nerwy. mimo, że czynią z nas mumie. Tak, tak...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...