Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Andrzej Figowy

Użytkownicy
  • Postów

    98
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Andrzej Figowy

  1. Zgadzam się z Panią, Pani Krwawa. Jednakże samo używanie środka artystycznego, jakim stały się wulgaryzmy, nie powoduje, że tekst pisany jest artystycznym dziełem. To tylko moje myśli. Moje dumanie. Inaczej gdyby użyć ŚRODKA, jakim jest pędzel do tworzenia OBRAZU i dać go nie przymierzając MAŁPIE lub ŚWINI to to, co zostałoby przypadkiem napaćkane, należałoby ustawić w galerii w jednej sali z Witkacym, lub Picassem (żart) i uznać, za dzieło. Niektórzy stosują wulgaryzmy, wysuwając je na plan pierwszy swojego pisania. Takie odnoszę wrażenie, czytając wiadomego autora. Najpierw pisze się Q a później myśli, co dodać. Pisząc, że zalew wulgaryzmów mamy za sobą, nikomu nie wciskam małomiasteczkowych poglądów. Chodziło mi o to, że jeśli kiedyś uchodziło za szczyt mody używanie dużej ilości wulgaryzmów i przynosiło to efekty, to teraz moim zdaniem i nadzieją nie będzie to już kryterium, które sprawia, że czytelnik sięga po opowieści w myśl klucza KTO WIĘCEJ BLUZGA, TEN LEPSZY. Tylko tyle. Pan Sanestin: Zaprawdę, powiadam Panu, że to co, Pan tu wymienił nic mi nie mówi. Wiem, że wyjdę na nieuka. (Być nieukiem też sztuka.) Teatr Brutalistów, Pokolemie Porno? Ani to mój teatr, ani to moje pokolenie. To Pan masz wiedzę i wykształcenie, ja tylko odpowiadam tym, co sam wymyślę i tym, co sam wyczuję, a w pisaniu pana P. wyczuwam coś, co określam słowem Pozer. Właśnie ze względu na wyrazy. Pozdrawiam rozmówców. AF
  2. Czyta się świetnie. Nawet rano, kiedy człek nie do końca jeszcze rozbudzony. Momentami przychodziła ochota, by czytać wzorem dzieci, wsadzając wskazujący palec do buzi. Co dawno u mnie nie spotykane, bowiem czytający z gatunku koni już leciwych. Mam nadzieję, że to nie ostatnia z przygód Konia. Pozdrawiam. AF.
  3. Czyli Sanestinie, mam sądzić, że "za mało kurwa, kurwa?"... Razi. Pzdr.
  4. Wyskrobali może??? Za wcześnie badać chcieli. Wyjęli, a łona się nadęła i napuchła i respirator się roztłukł. Tak było!!! Niech wuj mój zaświadczy...
  5. Dziękuję Lilko i pozdrawiam. Ale Ty, nie pozdrawiaj pani od polskiego, bo niektóre odbierając ukierunkowane wykształcenie, sądzą iż lepiej wiedzą, co autor chciał powiedzieć od samego autora. A ucz się i owszem. Glownie tego, że zalew wulgaryzmów w literaturze prawdopodobnie (i jakby na szczęście) mamy chyba za sobą i co imponowało kiedyś, teraz jest po prostu niesmaczne. Dziękuję za wsparcie. (I coś Ci powiem w sekrecie, ale tylko Tobie... ;-) NIE WERZĘ, ŻE STAŁ Z BOKU)...Pozdrawiam.
  6. Czy to Tomaszu aby nie OBŁUDA? Najwięksi Pyknicze, mają największe pretensje, gdy się im pyka pod nos z fajeczki. Pozdrawiam. AF
  7. Panie Piotrze. Pytam z czystej ciekawości i bez obrazy. Pisząc ten tekst utożsamiał się pan z tym, co rzekomo nie istniał, czy z tymi, co krzyczeli?
  8. Być może, lecz w wiejskich szkołach jej nie uczą... Zdaje się w żadnych kiedyś. W pierwotnej wersji poprzedniego komentarza (tej, którą dostałem na skrzynkę-tej sprzed edycji), stwierdził Pan, zwracając się do pani Brygidy, że szkoda czasu na czytanie moich wypowiedzi. Często zmienia Pan zdanie? Jestli nadzieja?
  9. Na swędzące usta styczności, śpiewające donigdzie także...
  10. Jeśli krytyk zadaje mi pytanie, używając wulgaryzmu, to według mnie nie jest to krytyka, tylko początek chamstwa. Z taką krytyką nie mam zamiaru polemizować. Jeżeli przy tym uważa, że brak orzeczenia w zdaniu uprawomocnia jego zachowanie, to nie jest to krytyka, tylko początek choroby raczej. Pani woli literaturę małpującą dzieła klasyczne. Ja wolę rzeczy abstrakcyjne. Może dlatego, że proponują czytelnikowi zabawę w myślenie, zabawę własną wyobraźnią i dają swobodę swojej własnej ich interpretacji. Myślę, że określanie i dookreślanie, wodzenie czytelnika i pokazywanie palcem, którą ścieżką powinny wędrować skojarzenia, akcja i ostateczna interpretacja, jest podobne do pewnego gatunku filmów, w których w połowie wie się jakie będzie zakończenie. Owszem, być może takie filmy i książki podbudowują własną samoocenę i wiarę w siłę swojego intelektu, ale według mnie wyjaławiają przy tym część umysłu. W szkole uczono mnie, że człowieka odróżnia od zwierząt zdolność do abstrakcyjnego myślenia. Proponuję więc Człowiekowi, który sięga po moje teksty bycie Człowiekiem i rozwijanie swego Człowieczeństwa w oparciu o tą definicję. Człowiek też zgodnie z inną definicją charakteryzuje się wolną wolą, wystarczy nie czytać tego co piszę i omijać opowiadania opatrzone moim pseudonimem. Ja ze swej strony jeśli wcześniej nawet i nosiłem się być może z zaprzestaniem pisania na tym forum, to po Państwa wspólnym, czy też raczej uzupełniającym się wystąpieniu już tego nie rozważam. Moim zdaniem TERAZ byłoby to tchórzostwo. Wydaje mi się, że odpowiedzią swoją nie obraziłem Pani. Ja piszę, bo lubię- zabawę słowem, prowokowanie do wolnego i niezależnego myślenia, a forum TO, A NIE INNE? Wszedłem, bo było pierwsze w wyszukiwarce, a zostałem, bo niektóre teksty zwróciły moją uwagę. A Pani? W jednym z poprzednich komentarzy, kiedy zakończyłem opowiadanie zdaniem dookreślającym sens opowieści, Pan Rutkowski przytaczał mi obrazy z filmów Pana Kieślowskiego. Chodziło mu mniemam o to, by zostawić odbiorcy możliwość odszukania swojego sensu w odbiorze tekstu. Te teksty, z natury abstrakcyjne dają pełną dowolność interpretacji i budzą w odbiorcy ciągi skojarzeń. Pisane według pewnego klucza, formuły budzą w odbiorcy różne tony. Myślę, że do pewnego stopnia odpowiedziałem Pani na pytania. Tak jak umiałem i nie atakując. Bo po co??? Panie Marcinie: dziękuję za opinię. Również pozdrawiam.
  11. Zasadniczo woda sama z siebie się nie pieni. Pieni się, jeśli utleniona i użyta do przemycia ran. Pienią się też środki piorąco-czyszczące. Powiedz mi Pan kim jestem, a powiem Ci, kim jestem :-) Tak poza tym, to życzę spokojnej nocy, choćby przy opowieści o Osiołku Porfirionie. Też literatura, a przy tym jaka fajna... Albo Wielka Literatura Prawiefaktu: "...ten młody zdusi Centymetry, zasiądzie przed szklanym ekranem , też kupi to piwo na metry".
  12. Pan Jacek: dziękuję za odzew i ocenę. Z pierwowzoru wiersza, po przerobieniu zostało tylko ostatnie zdanie. Sam samokrytycznie stwierdziłem, że pisany byl prozą. Pierwowzór był bardziej osaczający i jednoznaczny pod względem interpretacji. Pozdrawiam. A jak się podobało, to ślę uśmiech. (Odbijamy! Odbijamy!)
  13. Nata Kruk : 10 odbite i pomnożone przez 6 daje jeśli mnie WZROK nie myli 60. No to poszło... Kiedyś mówiłem NIECH SZLAG TRAFI MISTRZA ORTOGRAFII, niech zostanie tak jak jest. "z" zamiast "ze" mimo wszystko "ze" bardziej burzyłoby rytm wiersza. Pozdrawiam.
  14. Greg : dziękuję. W szaleństwie metoda? Może trzeba iść tą drogą?... Podobne zwalczać podobnym? Na szaleństwo świata, odpowiedzieć homeopatycznymi kropelkami własnego zakręconego pisania? Nie wiem. Ciągle szukam recepty dla samego siebie. Autorytety uznane są dziś bezsilne. Kręcą się wokół własnych ogonków zjadając je. J...ć autorytety i kanony! Kto nie szuka, nie znajduje. Pozdrawiam.
  15. P. Piotr : - No i głównie o ten śmiech chodziło. Przedstawiciele plebsu mają to do siebie, że nie rozumiejąc czegoś, przeważnie starają się to wyśmiać. To taki głupi rodzaj śmiechu. W którym tylko plebejuszom wiadomo, z czego rżą i dlaczego teraz. W pewnych wyścigach chodzi o wzięcie udziału. Na przykład w wyścigach dla niepełnosprawnych. Albo pomyliłem wyścigi, albo na widowni usiadł ktoś z tubą i głośno krzyczał. A póżniej wybuchnął śmiechem tak dziwacznym i bez powodu, że już teraz nie wiadomo, czy widownia śmieje się z biegającego rekreacyjnie gościa, czy z osemki szczurków, ktore biegną, żeby się nażreć, czy z gościa z tubą w staroświeckiej głupiej czapce. To nie mój wyścig. Biegam rekreacyjnie. Do mety i spowrotem. Kiedy chcę przyspieszam, kiedy chcę zwalniam. Mogę nawet biec do tyłu. TEN bieg to dla mnie zabawa i tak go traktuję. Jeśli publiczność śmieje się ze stylu biegania, to jej sprawa. Oni zostaną na swoich ławeczkach i będą śmiać się nadal, sędziów się posadzi, a ja? Myślę, że jeśli znudzi mnie samo bieganie, to wsiądę na melexa i sobie pojeżdżę. (Pozdrowionko z pokazaniem języka) Zarzuty Pańskie uważam za naciągane. Widząc nazwisko Figowy dostał Pan piany na ustach i nie zadał sobie najmniejszego trudu, żeby spróbować odczytać tekst. No cóż, to tylko Pana problem. Totalski No Problemski Senestin: Dziękuję. Podrawiam. Jeśli uważasz, że można ten tekst o Chopinie rozszerzyć i użyć tego czegoś, czego nie mogę wymówić, to weż go sobie i zrób z niego swój własny. Procesu o pomysł autorski nie będzie :-)
  16. . Profesor Borsuk Brać, brać, wydzierać z bagna, z torfu czerwone dżdżownice. Połykać w całości. Wciągać obślizłe w otwarte usta. W rytm i kołysanie języka. Cudowne lekarstwo. Panaceum na trądzik i opryszczkę. Na grypę, AIDS i hemoroidy. Profesor Borsuk nie może się mylić. Dżdżownice leczą. I papierosy leczą. Seks szkodzi. Nikt przy tym nie wie, że profesorowi Borsukowi siusiak nie staje już dęba, że jest impotentem i potajemnie, z zawiści nocami wlewa zakażoną HIV krew do jeziora, z którego pije miasto. Profesor Borsuk dawno oszalał. Profesor wlewa do wody zarazki. Później głosi światu, że marchewka szkodzi. Zamiast marchewki zdrowszy jest betakaroten w pastylkach. Bo marchewka zabija błonnik i w ogóle składa się głównie z pestycydów. Wyszkolony, łaknący zdrowia tłum wierzy mu absolutnie. W reklamie TV widzieli na własne oczy, że zającowi po zjedzeniu marchewki zwiędły i odpadły uszy. Wiedzą i wierzą. Także w to, że pietruszka zapobiega niechcianej ciąży. Profesor Borsuk powiedział. A on ma duży łeb. Tak, tak... Tymczasem psychopata Jasiu z zacięciem godnym prymusa wczytuje się w "Krzyżaków". Smarują właśnie Maćka borsuczym sadłem. Jasiowi drzazga niedawno weszła w tyłek i ropieje. Kiedy udawał fakira, usiadł na krzaku jeżyn. Jasiu kojarzy: ropiejąca rana, borsucze sadło, profesor Borsuk. "Muszę mieć jego sadło"- postanawia. Śledzi wytrwale profesora. Nad brzegami jeziora pozastawiał wnyki. Czatuje wytrwale na okazję. W końcu nadchodzi DZIEŃ. Borsuk jest jego. Kawałek drutu imitujący garotę. Profesor nie ma szans. Jasiu zaciska pętlę. W trupio wyszczerzone zęby wpycha ogryzek marchewki, wycina profesorskie sadło i odklada do reklamówki. Zewłok Borsuka wpycha do jeziora. Reszty dokończą węgorze. Uwielbiają padlinę. Jasiu jest szczęśliwy. Od dziecka uwielbiał marchewkę. A drzazga z tyłka wyjdzie teraz na pewno. Ludzie dalej jedzą dżdżownice i piją wodę z jeziora. Jak ognia unikają marchewki. Marchewka szkodzi. Profesor Borsuk powiedział... * * * Ręce Chopina Swędzące ręce wieczności. Sięgają donikąd. Zachwycone swym świądem. Zwiędnięte. Stare. Nikomu nie potrzebne. Zrealizowały wieczność, spoczęły w grobie. Jednak żyją. Nerwowo poszukują klawiszy i akordów. Grają mazurki i konwenanse. Powiedziałbym, że szukają zapomnienia. Ciągle jednak tworzą nieoczekiwane etiudy i sonaty. Umarłe ręce, niepotrzebne ręce, wyćwiczone ręce. Opanowane przy klawiaturach wyimaginowanych fortepianów, często nerwowe w życiu. Szukają chusteczki, by zetrzeć krew, ciągle przebierając palcami. Sto pięćdziesiąt lat temu dlubały w uszach i w nosie, uderzały w klawisze fortepianu, blądziły po udach kobiet. Dobre ręce. Chcą grać, chcą wyjść z drewnianej trumienki. Ręce Chopina...
  17. Dziękuję za odzew. Mój Wuj (Zagłoba Sum) zapętlił myśli moje, mówiąc mi Rochu. A puszka, w której się schował dno pokazała tej nocy. Teraz pod wpływem PapieROCHÓW czekam Wujowej pomocy. Się tak wkurzyłem na Wuja, że denny wiersz napisałem. Wiersz denny bo dno podWÓJne. Chyba nie o tym tu chciałem... Pozdrawiam. Z Wierszem, za Jeden Uśmiech... :-)
  18. Męskość - w ślepą kiszkę Seks wbił w linijki wierszy, w wersy ich - niespełnienia. Siedzę - ocieka rozkoszą. Idę. Wychodzi z cienia. Płacą. W cień idzie - z nimi. Mieli go też ci z przeciwka. Wiersz - twór na pozór szlachetny, sprzedajny jednak jak dziwka. Znów wrócił. Znowu jest ze mną... Skąd wziął się, czym mnie omamił wiersz-zdrajca nocą ciemną? Czemu wśród tylu chętnych wybrał flirt właśnie ze mną? Czemu bez prezerwatyw grzeszyłem z strukturą wiersza, Nie czując w którym momencie pojawia się krosta pierwsza? Nie czując następnych wiele... * * * ... Na drugiej stronie recepty dopisek tymi słowami: "Zaleca Się Pacjentowi Nie Pieprzyć z Obcymi Wierszami..."
  19. Dzięki za ocenę i brak rzepa w wypowiedzi. Chodzę po polach i zbieram kamyki, a Południcy uświadczyć nie mogę. Jak Leśny Głupek... Like Rolling Stone już było... Like Glupek Lesny, skrzydeł ubywa, ogona przybyło. Pzdr.
  20. Sam nie lubię być porównywany do kogokolwiek i robię wszystko, żeby odciąć się od takich porównań, ale teraz to akurat mnie korci, żeby to napisać: odnajduję tu kabaretowy model, kabaretu nie wspomnę. Był taki cykl BAJKI DLA POTŁUCZONYCH (bez obrazy) a drugie skojarzenie, które podsunęła mi pamięć, to czarny humor Macieja Zębatego. Z tym, że jego teksty bez obaw poleciłbym starszym dzieciom. Twojego opowiadania nie odważyłbym się im pokazać. Pozdrawiam. A.F.
  21. I. MUZYKA Muzyka poważna bierze się z rozpusty. Rock'n Roll to czysta rozpusta. Konsumować muzykę i dziewczyny... Walić pałkami w ich bęben. Walić pałkami w ich bęben... Obsesja dzielnicowego Zenka. Wali pałką w bębny kobiet. W myślach, w snach, przed kamerą, na ulicy i w studiu nagrań. Od zawsze chciał być aktorem. Walić pałkami w ich bęben. Kiedyś dostał medal. Walił pałką w bęben strajkującej, ciężarnej dziewczyny. Walił pałką w bęben, aż dudniły mikrofony. Dali mu medal. Później drugi... Walił w bęben stoczniowca... Na co dzień jest członkiem... Zawsze jest członkiem... Ch..m po prostu. Na co dzień czlonkiem orkiestry dętej. Zawsze kroczy na czele. Wali w bęben z rozkoszą. Używa pały, zamiast pałeczek. Czerpie satysfakcję z walenia. Walenie jest satysfakcją. - Wysoki sądzie... nie widzę okoliczności łagodzących... Walibęben Zenek Stopyra. Walidełko Zenek Stopyra. Walli... ga... tor. Walli... ga... tor. A k t o r. II. W N M ... Lubiła pączki. Były jej fascynacją. Wielbiła je szczerze. Dzień zaczynała od biegu do cukierni. Kalorie trzeba spalić. Fanka pączków. ... I nie tyła... W swoim mniemaniu... W oczach znajomych i sąsiadów także. Nie tyła nawet o centygram. Wcale nie tyła. Lubiła nie tyć. Lubiła pączki i lubiła nie tyć. Paradoks? Cały świat polega na paradoksach. Była potwierdzeniem paradoksu. Chlubnym wyjątkiem od reguły. Fanka pączków i nietycia. Udawało jej się. To, co inne wpędzało w koszmar szerokich spódnic, ją napawało dumą. Aż przyszedł dzień, którego nienawidziła najbardziej-tłusty czwartek. Ludzie rzucili się do sklepów i wykupili pączki. Snując się po domu z kąta w kąt i nudząc niezmiernie, w bezczynności swojej, stanęła przed lustrem i zapłakała. Stwierdziła, że jest za gruba. A NIE BYŁA!! Naprawdę... Na znak wewnętrznego smutku rozpuściła włosy. W następne dni dalej jadła pączki... ... i tyła... Oto potęga Wiary... Samotność dokuczała jej coraz bardziej z dnia na dzień. Nie wystarczaly pączki. Pączki nie mogły zaspokoić braku drugiej osoby. W przerwach między pączkami, padała na kolana i modliła się przed świętym obrazem. Z dnia na dzień miała coraz większą nadzieję, że znajdzie bliską osobę i pójdą razem na pączki i kawę... ... kupiła kawę, choć jej nie piła... Oto potęga Nadziei... Pewnego dnia los grubej samotnicy odmienił się. Na jej drodze Bóg postawił zwierzę o głodnych oczach ciągnące na smyczy pana w berecie z antenką. Bez namysłu, niemal odruchowo rzuciła psu kawałek pączka. Rękę dzierżącą torbę z pączkami, wyciągnęła w stronę właściciela. Nie odmówił. Wziął pączka. Jak się z czasem okazało biorąc pączka, wziął i rękę. Są ze sobą po dziś dzień. Kilka dni temu ich dziecko przyniosło świadectwo ze szkoły. Jak w każde rodzinne święto były pączki i kawa. I choć być może w pełnym świetle dnia ktoś powiedziałby może, że są zbyt grubi, coś wam powiem... Nocami jest im ciepło. A to miasto przecież surowy ma klimat... ... Oto potęga Miłości... III. ZWŁOKA Za długo pisała ten list. Miał powalić go na kolana. Miał jej go wrócić. Miał sprawić, że znów będzie dla niej i tylko dla niej. Dopieszczała kształty liter. Przeliczała kropki i przecinki. Gdy wydawało się, że już jest gotowy do wysłania, niezadowolona z jakiegoś fragmentu znów przepisywała to dodając, to ujmując zdania i słowa. Przywoływała w myślach ich upojne noce i dnie, jakby chciała nasycić nimi kartkę, by trafiła wprost do jego serca. Kiedy w końcu wrzuciła zaadresowaną kopertę do skrzynki, wiedziała... Miała pewność, że wróci. * * * ... Nie wrócił. Nie miał szans. Wisiał nad przepaścią głową w dół. Nie było już szansy na powrót. Może gdyby nie był tak znudzony czekaniem na cokolwiek, gdyby miał nadzieję, że cokolwiek się zdarzy, nie ruszyłby na szczyt. Za długo stawiała swe kropki. Nad jego ciałem bociany wracały do domu...
  22. Nawiasem mówiąc użył Pan oceniając mój wiersz starej metody TAK POWIEDZIEĆ NIC, ŻEBY BRZMIAŁO JAK COŚ. Nie wiem o jakie bolączki Panu chodziło. Istotnie. Od północy pobolewała mnie wątroba. Teraz jakby coś spadło. A nie, to wkurzony pe-gaz rzucił filtrem od pochłaniacza...
  23. Dziękuję. Czasami bywam głodny. Było. Zjadło mi się literkę. Już poprawiam. -wiłem. Pozdrawiam.
  24. Poeta nie używa umiaru do pomiarów istoty wrażenia. Poeta zamiast linii ciągłej maluje dwukropkiem metafizykę, spowalnia czas, zatrzymuje Ziemię. Z pomocą wykrzyknika karze Słońcu tańczyć na linie. Usiłuje (bez pomocy skrzypiec) wyrazić co mu w duszy gra. Właściwie chrzęści Właściwie w wątrobie i płucach. Bez sensu, ale... Właściwie...
  25. Dzięki. Jak to w bajce...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...