mruga do mnie więdnący cień, układając
na włosach nagie liście. zamieszkał w gałęziach,
kałuży, na palcach, w oknie samotnie rozdarty.
o tym, czego mogę dotknąć, nie muszę rozmawiać.
wyczekuję lepszej pogody, pod parasolem
lub kilkoma. lubię cię w żywej śliwce.
odwija ciszę. iskrzą oczy, nie potrzebują łez.
nienaruszalne wdzierają się między drewniane owoce,
nad kopułą łóżka a my już piętrzymy chęci.