Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ania_G.

Użytkownicy
  • Postów

    135
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Ania_G.

  1. Dali ci przepis na polewę czekoladową
    wielowarstwowego szczytu ambicji
    wiesz juz jak smakuje tort władzy
    Nie sposób oprzeć się jego proporcjom
    w mleko i miód opływająca masa
    spaja kruche warstwy wielopiętrowej wieży Babel
    Jeden kawałek nie wystarczy by ujażmić
    wzburzone morze rozszalałych enzymów trawiennych
    układu wzajemnej współpracy z nicością

    Gości poczęstujesz czekoladopodobnym uśmiechem
    na deser zostawisz kilka cierpkich uwag
    z myślą o tych, którym nadmiar cukru szkodzi
    zachowasz świeżość tortu-
    będą mu sprzyjać reflektory twego lodowego spojrzenia
    twoja zimna krew podtrzyma wieczną zimę
    nie dasz wiązce światła przełamać pierwszych lodów

    Dali ci przepis na tort nie byle jaki
    łudzisz się że na wieki zachowa swą świerzość
    Lecz konstrukcja niegdyś zwarta zawali się z hukiem
    i obudzisz się kiedyś z ręka swą w nocniku
    obracając w palcach grudki mdłego kału-
    niestrawione resztki twego tortu władzy

  2. wyrzucona na brzeg
    uderzeniem elektromagnetycznej fali uniesień
    wegetuję...
    sparaliżowana
    elektrycznym spojrzeniem plastikowego homo-sapiens
    odliczam kilowatogodziny
    w nadziei rychłego spoczynku
    w królestwie pedosfery
    nim zamknę powieki
    bezczynność zneutralizuje kwaśny odczyn agresji
    syntetycznie ujarzmiona
    poddam się procesom glebotwórczym
    zawołam z głębokości
    materia zdławi wibracje samotnych decybeli
    plastikowy homo-sapiens będzie patrzył dalej
    póki krąży kula...

  3. nie zbudź łabędzi
    niech kwitną na księżycowej tarczy
    zmęczone wolnością...
    spójrz
    zazdrosne lilie zwinęły żagle
    niepotrzebne jak twoje źrenice na scenie...
    żarówki zgasną o świcie...samoistnie
    wstrzymaj oddech...
    milczącym konstelacjom nie trzeba twego ciepła
    słyszysz?
    to cisza przemawia przez palce drzewostanów
    zdrętwiałych na wietrze
    złożonych subtelnie w przedziwnym skupieniu
    modlitwą doskonałą zakończysz swą podróż
    nie zbudź łabędzi
    niech kwitną i płoną
    w słońcu czerwonym od krwi...

  4. Biała księga powrotów

    Długie listy pisałam
    gęstym tuszem w białej księdze powrotów
    wieczory w samotności snuły się obficie
    gdy inicjały odruchowo wykreśliłam
    po raz pierwszy
    z porywem bryzy drgała nadzieja
    lekkomyślna jak wtedy
    gdy z kalendarza pierwszą kartkę wyrwałam
    niebanalne usta tak samo smakowały
    zakazane metafory
    wytrącone z roztworu lawy płonęły
    zsynchronizowanew tańcu
    pompy tanim sumptem rytm wybijały
    z dalekoidącym zapałem
    szelestem stronic pożegnałam długie listy
    niech płoną w towarzystwie liści zeszłorocznych
    pogrzebałam już w prochu szarym
    oddech ust niebanalnych
    w deszczu zmyłam kurz z drżących powiek
    tusz przepadł w kałuży
    jak okręt bez żagli
    z łez litanię ułożę w białej księdze powrotów

  5. Mówią że człowiek odchodzi lecz miłość zostaje
    kamieniom każą tworzyć, upamiętniać
    brudnym ulicom pięknie się nazywać

    podobno głos zamilkł słowa docierają jednak
    uwięzione w czarnym tuszu w papierowej ciszy
    w poczet bestsellerów zaliczone będą
    głód wiedzy zaspokoją gdy zajdzie konieczność

    mówią że nadszedł czas wielkiego przełomu
    każą płynąć na głębie gdy pływać nie umiesz
    cywilizację miłości każą ci budować
    gdy domu swego nie umiesz budować na skale

    przegrasz wyścig szczurów bo każą przebaczać
    w blasku fleszy spłoniesz gdy twarz swą zachowasz
    do portu nie odprawisz swej łodzi zużytej
    gdy nie stawisz czoła pierwszej mocnej fali

    mówią że trudne czasy kochać nie wystarczy
    pamięta się chwile a życie upływa
    płyń do przodu w swej łodzi mając na uwadze
    oddech tego który twym żaglem steruje

  6. Jakaż to siła wynieść was zdołała tak dumnie wznosicie swe skronie
    w chmurach szlachetnych szczyty wam skąpała ze słońca przywdziawszy koronę


    Czyja to ręka dotyk swój złożyła w gniewnie rozdartych szczelinach
    Pierzynę białą z wierzchu zarzuciła mgłę porzuciwszy w dolinach


    Która to władza na tron swój wyznacza piedestał w turnie obfity
    Czyj głos usłyszę gdy z wiatrem przekracza w ciszy skąpane kotliny


    Potężne srogie śmiertelnie uśpione w lodowym stopione szczycie
    źródło w martwicy tej rodzi się stęsknione by nowe rozpocząć życie

  7. spakowałam manatki
    rzucając zbędnym do widzenia
    o głuche ściany
    bezczelnie pobielane

    pogoda była dla bogaczy
    waniliowe niebo
    równie bezczelnie wisiało
    nad wąwozem pamięci krótkotrwałej
    jak sieć pajęcza
    lepkie i fachowo wyhaftowane

    w dolinie dziecięcych wspomnień
    ukołysana bryzą
    na chwilę rozbiłam namiot

    prozaiczna łuna jutrzenki
    okradła ze złudzeń ostatnie bagaże

    droga na szczyt wiodła przez bór monotonii
    gdzieniegdzie reliktowe sosny idei
    monolity łaskawych podmuchów
    zdały się nadawać wędrówce
    właściwy kierunek

    bezpańsko porzucone
    w lepkiej mgle wolnych neuronów
    szczyty swoje zastałam

    walczyły lecz ducha walki
    zdominował gorzki smak rutyny
    szarość zwykłej świadomości
    droga powrotna do domu

×
×
  • Dodaj nową pozycję...