Łukasz W
Użytkownicy-
Postów
77 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Łukasz W
-
dzięki, pomyślę o tej pierwszej części:) pozdrawiam
-
dziękuję bardzo za komentarze i pozdrawiam serdecznie. Luk
-
a do mnie przysiadł się Bóg tak od niechcenia i spytał czy jeszcze jest po co żyć i którędy do nieba, bo jemu już trzeba jutro wracać do domu, dłużej broń Boże mój panie tu przed śmiercią umykać, kiedyś spotka być może dni lepsze, być może
-
dziekuje za oba komentarze. pozdrawiam.
-
A ty wiedziałaś, że ślady prowadzą w noc, gdzie twarze strugane bożą zmarszczką śpią, i nie wiedziałaś nic. A ja widziałem łkający deszcz i garstkę dzieci burzowych dni, wbitych w tęsknotę paznokci, wysuszonych tak, że nie widziałem nic. A oni milczeli po drodze do siebie, jak bieguny co w ciszy wirują z nadzieją na rychłe spotkanie i nie mówili nic. A my uciekaliśmy sobie, w zbijaka przebłysków udając trafienia, co wskrzeszane na nowo, i nie uskoczyliśmy nic.
-
dzieciom się nie mówi że karczować znaczy żyć bo z papieru introligatorzy czerpią wodę i czynią cuda jak my dla siebie mocni jesteśmy tylko białymi karłami i posypujemy się mąką odliczając wstecz od trzech
-
o świcie morze powinno być grzechem jak w butelkach po winie kamienie na szaniec bo dla dzieci szkło pęka od szkła i milkną syreny a ty się śmiejesz że szanty płyną od ptaków że porty to bajki cyganie i deszcz pomaga skaleczyć się w gest po cichu zejdziemy na ląd tam gdzieś musi być piasek na nim ślady a po nich już nic
-
dziękuję bardzo X2 :) pozdrawiam serdecznie
-
dziekuje. pomysle o tym;) pozdrawiam
-
Jestem na tak. pozdrawiam
-
Spójrz, jak tu pięknie: z nocnych stolików spływają atole białego złota, a stolarze palą fajkę gasnąc przed czasem. Nie tak smakowały porzeczki, gdy opadł pył i kokosowe wiórki kołysanek. Dziś sypiamy inaczej, odwróceni nowymi brzegami, gdzie dryf tym samym klifem i smakiem. Zabrakło Pinokia na poczęstunek, sam jeden podpiera szwedzkie stoły jak Atlas i płacze; ja będę, ja będę. Zanim ściany przemokną papilarnym milczeniem, oddam świat do antykwariatu. Rozgryzieni zrosimy żarówki półcieniem i zaczekamy na Gepetta. Zaczekamy na dzieci drewniane od słońca.
-
dziekuje, pozdrawiam
-
Wpuściłbym Cię od razu, do salonu pustych wazonów, z różaną cebulką i ziarnem kawowca. Wszystkim kruszonym boso, do miasta szczelin, gdzie zapomniano cumować na deszczu i brodzić w znamionach po kostki. To tak się teraz dogasa, w półrękich sennikach pojutrza, do rytmu. Ale ty wejdziesz kiedy obuwie odzyska swój sens, a śnieg zatrzeszczy za drzwiami jak dawniej - wpuszczę Twój zapach, choć naskórek jeszcze tak w skórze, że nie sposób Cię przyjąć na wieczność. Nie sposób Cię przyjąć nie boso.
-
wow - cóż za komentarze!!:)) w wolnej chwili oczywiście pomyślę nad tekstem dzięki! pozdrawiam
-
poprosiłbym o szklankę rtęci żeby wysmarować usta metalem i wygłosić: życie jest przeklęte - zabija ale póki co na oknie gnije deszcz zrzucam mokrą skórę pozwalając wierze wyparować osobno od gniewu otwieram słownik jednego fałszu i czytam od niechcenia tak wyszło – eufemizm dla idiotów brak słów na prostotę szaleństwa kiedy podawane w zastrzykach rozpędza chmury i łasi się jak kot to te same kłębki kurzu w kącie te same zaprasowane dotykiem palce i imię masz piękne do zapamiętania jak na ironię kocham cię i szepczę cichym ścianom tak wyszło – eufemizm dla idiotów
-
ich twarze dochodziły do siebie po otarciu potu szorstkim tynkiem kamienicy nie wiedzieć czemu ciepłe litery nie krzepły pod ciężarem dłoni wszystko ulegało rozmyciu skrzętnie zbierał wyjęte z jej palców pieczątki ubrane w kołnierze lakieru mieniły się w słońcu mając już wszystkie rozsypywał by szukać od nowa jednak najbardziej zależało im na wargach nabite odłamkami stłuczonych kałamarzy wierzyły w nienaruszalność słów wilgotna skóra odbijała neony miast jak lustro gdzieś obok podmuch toczył połamane stalówki głaszcząc odleżyny jakiś przechodzień przycisnął do piersi polaroid podobno później spadł deszcz
-
koniec podsuwa esencję mijającego i bardzo ważnego w tym kontekście czasu. pozdrawiam serdecznie!
-
ubrania na krześle bez zmian. nie znoszony, czarny prochowiec gryzie się z tynkiem, ten przegrywa i odpada tuż pod nogi. chyba nie powinno tak być. kołnierzyk nawet się nie spocił. zwykle zajęty ukrywaniem dowodu tożsamości rozluźnia spojenia guzików. podobny i inny, zwyczajnie swobodny, czeka. przeciąg wprawia wszystko w zakłopotanie. co lżejsze spoufala się z powietrzem i tylko zmięta bielizna nie prosi o nic. zawistna, wciąż wypomina porzucenia, o byle co. oprócz kurzu nikt niczego nie dotykał. trzeba zachować ten stan. chwila na bezdechu, godzina, może dłużej. chociaż maj wrócił. niezmieniony.
-
- zobacz, łzy potrafią napłynąć do palców, wtedy nie potrzeba wodociągów i wygód, bo zawsze jest czym przemyć twarz. - na imię miała chyba Weronika. - co za różnica, ręcznikiem czy ścianą? na tle starych fabryk sól jest jak boazeria z dzieciństwa – ciepła i cicha. - znów byłem u komunii. - i nie mów mi – alkoholik. próbuję to tylko zrozumieć. jednym zamiast mszy wystarcza wino bez ciała. - piękny dzień. - spójrz, upadł. liczyłeś, który to już raz? są tacy podobni, ta broda, szmaty, ciekawe jak ma na imię? - idziemy.
-
kiedys bardzo duzo siedzialem w origami - jak bylem mlodszy:) pozdrawiam
-
dziękuję bardzo wkleiłem wersję finalną pozdrawiam serdecznie
-
a czy ty to Ciocia z Beja??:)
-
na początku dziwił się matce, że uczy go składania serwetek, papierowych, rzecz jasna. bo widzisz, w dobrych domach przekleństwa zapisuje się na jednorazowych chusteczkach i podaje z rąk do rąk. potem dzieci w ten sam sposób uczą się miłości lub milczenia - mówiła. ćwiczył zatem palce w origami - nikt na wsi nie widział takich łabędzi. trzydzieści trzy lata później kupił działkę uzbrojoną w szarości bez trudu. niedługo dom postał, słowa zbyt trudne, więc ostatni raz poskładał z papieru ogród i na jedwabnej serwetce zmieścił – przecież nie czujemy do siebie nic.
-
dzięki chyba faktycznie bez tego ostatniego zdania zostawia więcej pytań...