Po południu dnia szóstego
Zaczął stwarzać Pan człowieka,
A gdy stworzył już któregoś,
Przepowiadał co go czeka:
„Tobie złoto... ty szkarłaty,
Trochę wiary i męczeństwa,
Ty zaś w mądrość jest bogaty,
Wielki sukces... mała klęska...”
W kilku słowach w myślach kilku
Pan tak streszczał życie całe.
Wysłał tłumy już bez liku
Lecz zostały też nie małe.
Najpierw jednak tak przemówił
Do tych którzy przed nim stali:
„Posłuchajcie! Będę mówił!
Posłuchajcie wielcy... mali...
Każdy z was swój raj otrzymał,
Każdy dostał swoje piekło.
Ja nikogo nie zniewalam...
W raju pięknie, w piekle ciepło.
Wybierajcie – wolna wola,
Ja zaś z dali się przypatrzę
Kto z was wejdzie w rajskie pola,
A kto w smole się upaprze.”
Potem już na Ziemię zsyłał
Lecz gdy stawał każdy przed Nim
Do każdego znów przemawiał,
Do każdego bezpośrednio:
„Obyś wytrwał aż do końca.
Obyśmy się znów spotkali
Tutaj po zachodzie słońca.
Obyśmy się znów spotkali...”
A pod wieczór dnia szóstego
Pan już bardzo był zmęczony,
Więc pomyślał: „Dość już tego...”
Lecz był człowiek zagubiony
Co mu usnąć jeszcze nie dał.
Swego miejsca nie znajdując,
Błąkał się w pustkowiach nieba
Boga cicho nawołując.
Pan usłyszał słaby głosik.
„Coś z nim zrobić będzie trzeba...”
Tak pomyślał i poprosił:
„ Podejdź bliżej... brak mi tchnienia...
Już rozdałem wsze mądrości
I zalety, i bogactwo,
Różne dziwne przypadłości...
Cóż ci teraz dam... biedactwo?”
Człowiek widząc w jakiej wielkiej
Pan Bóg przezeń jest rozterce
Cicho szepnął Mu do ucha:
„Panie słuchaj ja nic nie chcę.
Daj mi cieszyć się dniem Twoim
Wstawać świtem, kłaść o zmierzchu
Żyć wśród kształtów, barw i woni,
Żyć do końca, żyć bez przeszkód.
Daj mi poczuć zapach kwiatów
I daj dotknąć tej zieleni
Co wyrasta z martwych piachów,
Z martwej, czarnej, żyznej ziemi.
Daj mi być przy Tobie blisko,
Choćby blisko jak w tej chwili
I zrozumieć, że Ty to wszystko,
A wszystko to Ty w każdej chwili.”
I człowieka Pan wysłuchał,
Na zieloną wysłał Ziemię
Czasem szepnie coś do ucha
W zamian za tą prośbę w Niebie.