Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dominik Pisarski

Użytkownicy
  • Postów

    78
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Dominik Pisarski

  1. Bardzo proszę o komentarze...jestem tutaj absolutnym nowicjuszem, ten tekst jest moim pierwszym i prawdę mówiąc, chciałbym poznać Wasze zdanie. Z góry dziękuję :)
  2. Droga była długa i nudna. Przedłużający się czas w gorącym gracie, który trudno było nazwać samochodem, wypełniony był chrapliwym warkotem i wonią nikotyny. To ostatnie było najgorsze. Polimerowa tapicerka przesiąknięta dymem, dach samochodu, wyłożony od środka skóropodobną matą- dawniej białą, teraz był żółty. Ponadto monotonność równiny doprowadzała mnie do cichego szału! Jeszcze to klaustrofobiczne wnętrze malucha mojego dziadka. Mógłbym tak wymieniać nieustannie, ale nie chcę sobie przypominać niedogodności podróży. Mój dziadek, emerytowany hydraulik, sięgał już do schowka po kolejnego papierosa. Chciałem mu pomóc otworzyć schowek, ale nie mogłem. Wszystko przez ten cholerny zamek. Dziadek uśmiechnął się dobrodusznie widząc moje wysiłki, po czym sam otworzył klapę schowka, jakby zamek był w pełni sprawny. Zakląłem soczyście. - Nie przejmuj się tym – powiedział dziadek swoim głębokim głosem – Babcia, jak żyła, też nie umiała tego otworzyć. Nikt poza mną chyba nie umie – zaśmiał się. Sprawnym ruchem odpalił zapałkę i zaciągnął się dymem papierosa – Choć muszę przyznać, że zawsze się dziwię…wystarczy tylko pociągnąć drzwiczki do góry. Charakterystyczne dla dziadka było to, że nie rozumiał, jak inni nie mogli zrobić czegoś, co potrafił zrobić on sam. A takich rzeczy była masa! Dziadek w ogóle miał opinię złotej rączki i wszyscy w rodzinnej wsi chodzili do niego, żeby coś naprawił po sąsiedzku. Dziadek zawsze robił z ochotą i nie chciał za to pieniędzy. Nikt jednak nie śmiał do niego przyjść bez wódki, którą chętnie pił z „interesantami”. To była zapłata za wykonaną pracę. Sołtys – gruby Leśniak, mówił: „ Pan panie Stoiński to istne złoto! A to pan naprawi niesprawną rzecz, a to sam swoje sprawunki załatwi i jeszcze gorzałki się napije, a i partyjki szachów nie odmówi…złotoś pan i aż dziw że nie błyszczysz.” Tak więc mój dziadek był powszechnie uwielbiany. Mieszkam z dziadkiem i matką w niewielkiej wiosce na Mazurach. Ojciec był pijakiem. Mówię „był”, bo raz tak się upił, że idąc szosą, wpadł pod ciężarówkę. Ale nie było mi go żal… bił moją mamę. Pamiętam jak po pijaku wracał do domu. Jak widział, że coś nie jest zrobione tak, jak by tego chciał okładał mamę pięściami i krzyczał, że jest kurwą. Ona sama była się przyznać, że jest bita. Na mnie też się wyżywał. Kiedyś spóźniłem się do domu dziesięć minut a on wrzeszczał, że jestem bękartem, przy czym hojnie mnie prał . Mieszkaliśmy wtedy w Olsztynie. Jednak raz matka nie wytrzymała i powiedziała o wszystkim dziadkowi. Ten przyjechał tym samym maluchem i zabrał nas z domu. Później ojciec się mścił. Przyjechał do Grabar i podpalił dziadkowi stodołę. Dziadek złożył pozew do sądu. Dzień przed rozprawą jednak przyszła informacja, że ojciec nie żyje. Tak więc wspomnienia, które odżywały w umyśle doskonale obrazowały stan mojego humoru. Wracałem z sanatorium w Kołobrzegu. Jestem astmatykiem, więc jeżdżę tam od czasu do czasu. Mój dziadek zawsze mnie tam odwoził i przywoził. Była wczesna wiosna. Słońce nie mogło jednak odrobinę poprawić mi humoru, bo szare chmury spowijały niebo po horyzont. - Jak było w Kołobrzegu? – zapytał dziarsko dziadek, któremu najwyraźniej nie podobało się moje milczenie. - Eee…tak jak zawsze – rzuciłem krótko. Nie chciało mi się rozmawiać. - Nie cieszysz się, że wracasz do domu? - Cieszę. Pewnie że się cieszę… - To czego jesteś zafrasowany? Jutro sobota, pójdziemy na rybki, pomajstrujemy przy tym samochodzie, który mi Stawiński oddał do naprawy. - Ok – w sumie sam nie wiem, dlaczego tak bardzo nie lubiłem swojego nowego domu. Był dla mnie szary, nudny, bez życia. Wolałem Olsztyn, w którym było mnóstwo rówieśników no i oczywiście ładnych dziewczyn. A w Grabarach? Jedna ulica, kilka domów, mały kościółek i szkoła podstawowa. Było tam kilku chłopaków w moim wieku i jakieś dziewczyny, ale mieli one wsiowe maniery. Prostaczki i tyle. Dziadek, przeczuwając że poniesie fiasko, próbując nawiązać ze mną rozmowę, zapalił kolejnego papierosa. Gdy odpalał zapałkę, wjechał w dziurę. Maluchem zarzuciło. Wjechaliśmy na przeciwny pas ruchu, jadąc wprost na czołówkę z wielkim tirem. - Jezus! – krzyknął dziadek i w ostatniej chwili odbił w prawo. Maluch prawie wpadł do rowu. - Kurwa mać! Cholerne polskie drogi! Droga krajowa na Gdańsk! Skurwysyny jedne dziwią się dlaczego tyle wypadków! Dziadek krzyczał właściwie do siebie. Ja po chwili zorientowałem się, że wcisnęło mnie w fotel, a czoło zrosił perlisty pot. Serce waliło mi, jakbym przebiegł się wokół jeziora, które jest naturalną północną granicą Grabarów. Spięte mięśnie nie wykonały ani jednego ruchu. Kątem oka widziałem, że i dziadek się zdenerwował. W końcu zniecierpliwiony zjechał na stację benzynową. Wychodząc z samochodu czułem, jak drżą mi nogi. Dziadek zapalił papierosa. Był tak zdenerwowany, że trzęsły mu się ręce. - Przepraszam – powiedział, wypuszczając dym – Nie chciałem się w tę dziurę wpakować, ale przecież widziałeś, że mogłaby ona w filmie służyć jako krater! Cholerny rząd! Droga międzynarodowa wygląda jak ser szwajcarski. Ale co tu się dziwić…żyjemy w Polsce. Dziadek zawsze narzekał na polityków. Moja matka także. Oboje uważali, że to złodzieje i łajdaki. Mój dziadek raz był nawet w Warszawie na strajku. Było to w latach dziewięćdziesiątych. Ja byłem wtedy knypkiem, więc mało rozumiałem. Trudno się jednak dziwić dziadkowi. Mazury to najbiedniejszy region Polski. Dziadka ledwo było stać na utrzymanie gospodarstwa. Moja matka pracowała w cukrowni i zarabiała śmieszne pieniądze. Ja się uczyłem w Liceum Ogólnokształcącym w Orlicach – niewielkim mieście blisko Giżycka. A więc żyliśmy w biedzie, ale przynajmniej matka była szczęśliwsza. Ja nie twierdzę, że z ojcem było dobrze! Był sukinsynem, ale jak był trzeźwy dawał mi kasę. Mogłem sobie kupić fajne ciuchy. W Grabarach mogłem sobie pozwolić na zakup najwyżej flaszki z colą. Nie dość, że nie miałem kieszonkowych, to jeszcze sklep u Rusickiego był drogi. A najgorsze było to, że zawsze podczas zakupów w jego sklepie, nigdy nie udało mi się uciec przed wysłuchaniem opinii na temat poprzednich klientów, niesfornego psa Rakuskich, niewdzięcznej Grochowskiej, która nie podziękowała za podarowanie jej najświeższego chleba w całym sklepie! Ten wścibski i irytujący facet wykorzystywał brak konkurencji i windował ceny w górę, a przy tym łaskawie raczył klientów najświeższymi newsami z życia innych klientów… jak dla mnie wystarczająco dużo aby go nienawidzić. Po dłuższej przerwie wróciliśmy do samochodu. Dziadek jechał już wolniej, choć wcześniej zdawało mi się to niemożliwe. Dziadek lubił jeździć szybko, ale nie tym samochodem. Monotonność krajobrazu znowu wprawiła mnie w lekką senność. Zamyśliłem się. Zastanawiałem się nad powrotem do domu. Nie lubiłem go, nie chciałem tam wracać. Przed oczami rysował mi się szary niewielki budynek, otoczony zaniedbanym ogródkiem z niemal neolitycznym płotem. Po podwórku za domem chodziły rozgdakane kury, pieczołowicie szukając robaków w podłożu, nieświadome ostrza toporu, który wraz z ręką moją lub dziadka spadał na łeb jednej z kwok co sobotę. Na środku podwórka znajdował się betonowy deptak. Tam w letnie dni dziadek siedział z chłopami i pił wódkę. Nie był on alkoholikiem, ale łeb miał jak skała…żadna ilość etanolu nie była w stanie go skruszyć! Kiedy inni leżeli nachlani w sztok, mój dziadek jeszcze dorzucał brykietu do grilla. Natomiast do domu przylegała buda, w której stał maluch i w której dziadek majstrował – było to jego królestwo. Ja mieszkałem na poddaszu w małym pokoiku. Urządziłem go całkiem przyzwoicie. Miałem spore, skrzypiące łóżko, meble rodem z PRL-u i stary komputer bez Internetu. To było najgorsze…nie miałem prawie żadnego kontaktu z Olsztynem. Jeździłem tam na wakacje do któregoś z kolegów, ale to tylko raz w roku. Dorzućmy jeszcze, że w Grabarach nigdy nie było zasięgu, a więc moja cegłowata komórka także nie przynosiła zbyt wiele pożytku. Czasami mój dziadek siadał w zawilgłej kuchence i rozmawiał z krzątająca się córką. Nie mieli wspólnych tematów, więc często rozmawiali o codziennych sprawach albo o tym, jaka Polska jest biedna. Dziadek nie zostawiał na stanie Rzeczypospolitej suchej niteczki. A ja często słyszałem na górze jego pokrzykiwania: „toż ten premier kpi sobie z ludzi!” albo „komuchy zasrane dorwały się do koryta i nie puszczą”. I cokolwiek bym nie robił, słysząc te niemal tyrtejskie okrzyki zawsze w wyobraźni rysował mi się nasz dom. Ta umęczona Polska wtedy kojarzyła mi się z dziadkowym gospodarstwem – szarym, wilgotnym, niemal w stanie rozkładu niczym zwłoki psa rzuconego pod płotem. Podróż przebiegała bez większych zakłóceń. Za Gdańskiem zatrzymaliśmy się jeszcze na postój. Zjedliśmy w barze po hamburgerze. Dziadek postanowił, że to ostatnia przerwa w podróży i chciał jeszcze pooddychać świeżym, morskim powietrzem. Poszliśmy za stację paliw i wyszliśmy na rozległą łąkę. - Ach jak współczuję tym ludziom, którzy tu mieszkają – sapnął dziadek, wskazując palcem na pobliskie domy. - A to niby dlaczego? - Wyobraź sobie życie sto metrów od takiej drogi jak ta. - W Olsztynie były tylko takie – mruknąłem, chcąc dać dziadkowi do zrozumienia, że wcale mi to nie przeszkadzało. - Ale w Grabarach jest spokój, żadnych spalin, żadnych tirów, karetek! - Ja tam wolę cywilizację – rzuciłem i chciałem, żeby zabrzmiało to dziarsko. - Bo tak się wychowałeś…patrz na mnie. Ja całe życie mieszkam na wsi i mieszczuchów nie lubię. Spojrzałem na dziadka pytająco. Ten zauważył moje zdziwienie i szybko odparł: - Nie! Nie myśl, że ciebie nie lubię…po prostu nie podoba mi się styl życia w mieście. - Aha… - i tak zakończyłem tę rozmowę. To mój największy talent – potrafię uciąć każdą dyskusję, zbić z tropu każdego natręta. Przez środek łąki przebiegały drewniane słupy, które kiedyś podpierały linię niskiego napięcia. Na jednym ze słupów znajdowało się gniazdo, umoszczone na wielkim kole od wozu. Było to gniazdo bocianów, teraz jednak stało puste. I chyba Bóg chciał, żeby akurat w tym momencie na niebie pojawiły się małe plamki. Dziadek też to zauważył. -Patrz! Jakaś grupa ptaków chyba nadlatuje – istotnie stado było coraz lepiej widoczne. - To bociany! – krzyknąłem. Nie myliłem się. Bociany zbliżały się coraz bardziej i wreszcie zaczęły powoli lądować na łące. Było ich całe mnóstwo. Kilka wyglądało na osłabionych podróżą. Wreszcie dwa bociany – jeden większy, drugi mniejszy, wylądowały w owym gnieździe, które dumnie, niczym królewska korona zwieńczało słup. Kilka mniejszych osobników wyglądało na naprawdę wycieńczonych podróżą. Te większe jakby chciały im pomóc. Wtedy zacząłem się zastanawiać, po co one wracają do Polski. Jakby nie mogły bez wysiłku zostać w ciepłych krajach na cały rok, albo chociaż lecieć na Bałkany…tam jest cieplej niż w Polsce! W ogóle Polska jest takim szarym krajem, raz świeci słońce, a częściej pada deszcz, zanieczyszczenie powietrza jest duże. Spojrzałem jeszcze na parę, która usiadła na gnieździe. Samiec zaczął skubać piórka samicy – nieziemskie pieszczoty bocianiej pary…tak podobne do ludzkich odruchów. A jednak ptakom czegoś brakowało, żeby móc nazwać je bliskimi ludziom…i bynajmniej nie były to alkoholizm, prostytucja albo nienawiść. Bociany nie narzekały, choćby po ptasiemu. A czasem odnoszę wrażenie, że gdyby ludziom odjąć mowę, to i tak znaleźliby sposób na okazanie swojego powszechnego niezadowolenia. - Chodź... – szept dziadka wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na staruszka i zobaczyłem, jak perliste łzy spływały tam, gdzie wiodły zmarszczki – od oczu powoli w dół i skapywały na kołnierz ojca mojej matki…płakał, bo widział bociany. Na sam ten widok ogarnął mnie dziwny niepokój. Nie wiedziałem, co wprawiło dziadka we wzruszenie. Powoli wracaliśmy na parking. Dziadek objął mnie ramieniem. - Dziadziusiu...? - Hmm? - Dlaczego płaczesz? – niestety marny ze mnie strażnik…pozwoliłem uciec temu infantylnemu pytaniu. - Ech…bociany – mruknął staruszek – kiedyś, jak byłem dzieckiem, to w czasie wojny musieliśmy z rodzicami uciekać. Ojciec był politykiem, któremu tu niechybnie groziła śmierć. Po wojnie mogłem zostać w Anglii, ale postanowiłem wrócić do Polski…nie potrafiłem żyć jak Anglik. Serce ciągnęło z powrotem do kraju. - Nigdy o tym nie wspominałeś… - Bo to przykre wspomnienia… ojciec mi zginął w czasie nalotu na Londyn. Ta informacja sprawiła, że w moim sercu urosło współczucie. Jednego wciąż nie rozumiałem… - To dlaczego tak często narzekasz na Polskę? Ciągle mówisz, że Polska jest taka a taka! Że… - Nie na Polskę tak mówię! – rzucił surowo dziadek. Nie zniósł chyba wyrzutu w moim głosie – mój ojciec pracował na to, aby Polska stała się wolna…był dyplomatą i walczył o jej wolność trochę inaczej niż militarnie – zamilkł, przy czym odpalił silnik i ruszył w dalszą drogę – a teraz mamy wolność i co? Okradają ludzi…w Grabarach też nie jest wspaniale! Nasz wójt ciągle narzeka, że od wojewody dostaje mało pieniędzy na wszystko! To jak ja do jasnej cholery mam chwalić polityków?! – ostatnie zdanie wykrzyczał. - Rozumiem…- mruknąłem. A myślałem, że dziadek nie lubi Polski. - Ale kocham swój kraj. Te bociany także! Polska jest piękna…co z tego, że nie ma wspaniałych autostrad. To i tak wina tych darmozjadów bez kropli oleju w głowie, ale ja tego kraju nie kocham za dobrobyt, tylko za to, że tu się urodziłem, i że tu daje mi schronienie. - Dziadku… - Hmm? - Myślisz, że bociany chciałyby wracać do Grabar? - Och, przecież wracają, wnuczku! A co u Tęczyńskich, tych co mają kombajn? Pan Staszek na kominie zrobił gniazdo bocianom? - Serio? - No ba! A skąd to pytanie? - A czy gdybyśmy my im zrobili gniazdo, to czy one do niego przylatywały? - Myślę, że tak – rzekł dziadek z uśmiechem, rozumiejąc do czego zmierzam – i jeśli chcesz, możemy takie gniazdko zrobić…w szopie mam nawet jakieś stare koło. Trzeba tylko dorobić szprychy. - Wspaniale! I zrobiliśmy tak zaraz po powrocie do Grabar. Na starym kominie razem z moim dziadkiem zamocowaliśmy koło, a wkrótce na nim zalęgła się parka bocianów, budując piękne gniazdo. I to dzięki nim Grabary stały się jakimś lepszym miejscem…
×
×
  • Dodaj nową pozycję...