
Dominik Pisarski
Użytkownicy-
Postów
78 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Dominik Pisarski
-
Pokoik na poddaszu
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dwie kartki na biurku Dwie nitki i guzik Do kamizelki, Stalowy Długopis, Porozrzucane Drobne kawałki Dziecięcej bajkowej Układanki. Szuflada głeboka, wstążki Szkarłatne, kasztany brązowe, Sznurki, kamienie, Stare kanapki w folii sczerniałej, Szary piórnik jeszcze z zerówki, Wiórki na dnie Temperówki. Pokoik mały, poddasze. Panoszą się tam kurzu tumany, Patrzą ze ścian ciche obrazy, Pytają o czas podłogi i ściany. Pyta lampa pod sufitem, Porzucony pod łóżkiem Pędzelek, Koń na biegunach I czarny jak heban Pantofelek Narzeka mały pluszowy miś, Że brud zagościł mu Między szwami. Gdzie jesteś mały? Chodź no już spać! Ile trwać będzie jeszcze Czekanie? -
Imię drwala
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziewczyna nie ma być jego żoną. Wspomniany na końcu łotr to inny mężczyzna. Drwal nie robi psychopatycznego pyska ze względu na morodowanie drzew tylko jest to raczej wyraz twarzy osoby przy wysiłku fizycznym. Chciałem zaznaczyć, że po wyrazei twarzy ludzie często oceniają uczucie (no i trochę mi się udało). Wiatr nie szeleści, więc biegał bezszelestnie. Liście szeleściły :). Co do całości, przyznaję trochę dałem plamy :( mój błąd. -
Za którą giną, dla której żyją
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Paliłaś za sobą drewniane mosty Rozrywałaś więzy krwi Przelewałaś ciecz rozpusty Zamykałaś wszystkie drzwi. Gotowałaś w żyłach ukrop Wyciskałaś ludziom łzy Wykaszałaś złote strąki Całe dobro w sercu mym. I nie dbałaś o me jęki Dla ciebie to była oda Wyciosałaś ciężkie belki Które wieszasz wciąż przy biodrach Obrazowi swej idei Pokazałaś sztywne plecy Wkładałaś do głupiej ręki Bukiet srebrnych ostrych mieczy Wypleniłaś zamiast chwastów Pole wonnych dzikich róż I usiałaś sobie drogę Ich kolcami wszerz i wzdłuż. A przy drodze zamiast dębów Zwalone konary sosen Które pokładłaś podmuchem wiatru Jednym wymierzonym ciosem. -
Imię drwala
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jednym z wielu miejsc na ziemi, których nie chciała odwiedzić, była Sandycja. A Sandycja była piękną krainą, pełną zielonych traw i drzew owocowych. Pomiędzy nimi, niczym opiekunowie, stały sędziwe dęby, rodzące żołędzie. U stóp potężnych konarów chodziły biedronki, mrówki i żuki. Drzewa stały na kępie, a wokół rozlewało się morze kwiatów, zapachów. Były żonkile, cynie, konwalie, bratki, fiołki, stokrotki, rumianek, szałwia i irysy. Były też piękne dzwoneczki, grające muzykę w takt wiatru. A wiatr był łagodny, jak aksamit, cichy i ciepły. Biegał bezszelestnie wokół drzew, łaskotał gałęzie dębów i grusz, a te śmiały się szelestnie. Teren był pagórkowaty i zdawał się być jak marszczona tkanina. Wokół niewielkich wzgórz za łąką wiła się srebrna wstęga strumienia, który szlifował kamienie z szmerliwym śmieszkiem satysfakcji. A za strumieniem piętrzyła się czarna ściana lasu, jakby Sandycja była pokojem. Ona nie chciała odwiedzić Sandycji, bo był tam on. A on był mężczyzną wysokim i potężnie zbudowanym. Ręce miał jak imadła, plecy jak ceglana ściana, nogi jak kłody drzew lecz twarz miał łagodną. Smutne, czarne oczy, krótkie brązowe włosy i śniada cera kontrastowały z potężną sylwetką. Był ona drwalem. Mieszkał w drewnianym domku, który sam zbudował na skraju lasu przy srebrzystym strumieniu. Mieszkał tam z matką, a jego ojciec nie żył. Imię drwala było znane w całej Sandycji. Znały je kwiaty, drzewa, owoce, trawa, owady, strumień i niebo. Jak głoszą legendy Sandycji, księżyc wchodzi w fazę nowiu ze strachu, kiedy któreś z istnień wypowie straszne imię drwala. A imienia tego nie wolno było wypowiadać, bo było to imię straszne. Drwal dnie spędzał w pracy, a noce w swoim pokoju na poddaszu. Pracę miał straszną…rąbał drewno. Lecz nie to było najstraszniejsze, że ścinał drzewa. On je brutalnie mordował. Dzień jak co dzień. Drwal obudził się wraz z bandyckim słońcem, które wdarło mu się nachalnie pod powieki i rozwarło je potężną siłą. Usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. A pokój drwala był dziwnie spokojny…zupełnie jak nie pokój tego właśnie olbrzyma. Drwal obejrzał drewniane ściany z oszlifowanych sosnowych desek. Pachniały one jeszcze żywicą i lasem. Sufit osadzony był na dębowych krokwiach. Brąz dębu i biel sosen kontrastowały i kontrast ten koił wzrok. Na ścianach porozwieszane były skóry zwierząt, stare topory o pięknie zdobionych trzonach, które wyrzeźbił jeszcze ojciec drwala. Ze stropu zwieszał się żyrandol – złota miseczka, zawieszona na łańcuszkach, przyczepionych do jednej z krokwi. Było to pomieszczenie niewielkie, więc ogromne łóżko zajmowało jego sporą część. Przy łóżku stała mała szafka, wykonana ze świerku, której blat został przykryty starannie wykrochmaloną serwetką. Na serwetce stał wazon z suszonymi kwiatami. Nad łóżkiem wisiała lampka. Szafka nocna i łóżko stały w kącie. W ścianie obok łóżka znajdowało się okno. Było ono dwuskrzydłowe i rzadko kiedy było otwarte. Jedynie podczas pory dżdżystej w listopadzie i w czas wielkiego mrozu zimą drwal lub jego matka zamykali okno, aby nie zalać i nie wyziębić przytulnego wnętrza domu. Przy oknie stała piękna rozgałęziona i dorodna wiśnia. Wiosną rodziła ona przecudne, doskonałe kwiaty, białe jak śnieg, latem dawała dorodne owoce. Liście wiśni żółkły jesienią i opadały na trawnik przed domem. Młode wiśnie bawiły się i chciały zrobić na złość drwalowi-mordercy, więc postanowiły wchodzić do jego pokoju bez pozwolenia. Mała gałązka zawsze wchodziła więc do pokoju drwala i tam puszczała pąki, później powstawały kwiaty. Ach, gdyby wszyscy znali prawdę. Ona była kobietą zwyczajną. Zaganianą panną, poszukującą życiowych wrażeń, próbującą sił w handlu. Nie znosiła drwala. Znała go z opowiadań licznych nielicznych. Byli oni wszechwiedzący – chodzące encyklopedie miejscowego obyczaju. Wiedzieli kto, gdzie i jak. Wiedzieli wszystko o biednym drwalu, a biedny drwal o nich- nic. Drwal był ubogi. Jego śniadanie stanowiła bułka, ledwie wyjęta z pieca przez matkę, posmarowana masłem, wyścielona cieniutko krojonym plastrem szynki i mocna kawa. Czasami matka podawała mu sadzone jajko. Obiad stanowił kurczak, popity piwem z mocną goryczką. Kolacja zaś to owoce, zerwane z sadu. Drwal musiał mieć wiele sił, by mordować drzewa. Tego dnia śniadanie drwala było podobne. Ta sama gorąca kawa i bułka, trzaskająca przyjemnie pod zębami. - Dzisiaj synu masz zamówienie od stolarza z Lencji. - Wiem matko – Głos drwala był niski i chrapiący, jak u starego niedźwiedzia. Właściwie był to ryk. - Później masz zawieźć drewno z wczoraj do tataraku w górze strumienia. - Wiem matko. - I masz później porąbać drewno starej sołtysowej z Bracji. - Wiem matko. Drwal skończył jeść. Wstał od stołu i powycierał rękawem kąciki ust. Ciężkim krokiem przeszedł z kuchni do sieni, gdzie na wieszaku koło popękanego lustra wisiał topór… Drwal przyjrzał się sobie w lustrze. Zobaczył te smutne oczy, wziął topór i wyszedł. A gdy zaskrzypiały drzwi wejściowe, cała Sandycja i okoliczne krainy struchlały. Zamarły drzewa, które zdawały się nie reagować na pieszczoty wiatru. Żuki przestały toczyć gnojowe kule i schowały się do szczelin w ziemi. Sarny umknęły hen za wzgórza, a chmury rozwiały się precz na północ, południe, wschód i zachód. Drwal stąpał wolno, dzierżąc w żylastych dłoniach topór, osadzony na sczerniałym już mahoniowym trzonie. Drwal przemierzał ścieżkę przed domem. Każdy jego krok Sandycja przyjmowała z drżeniem. Stanął na ścieżce. Przerażone biedronki uciekły pod liście pokrzyw, a kwiaty zamykały cicho swoje wymyślne kielichy. Drwal skierował wzrok na pagórek. Ten zniknął czym prędzej w cieniu. Chmury stawiały opór i zasłoniły słońce, oświetlające pagórek. W chmurach zabłysła idea rewolucji. Drwal przyspieszył kroku. Chmury poszły precz, na północ, bo zobaczyły objaw gniewu drwala. Gdy mężczyzna wszedł do lasu, wszystko zamarło. Drzewa zmalały. Drwal szedł do pracy. Zacznie zaraz przelewać krew. Gotujcie się na śmierć sękaci przyjaciele! Rozpoczął poszukiwania ofiary. Miał ściąć dorodny dąb dla stolarza z Lencji. Podszedł do jednego z drzew przy Skalnej Polanie blisko leśniczówki. Podszedł i przytulił doń twarz. Dąb emanował spokojem i życiem zarazem. Drwal otarł się policzkiem o korę. Była szorstka jak jego dłonie. Poczuł, że nadchodzi fala… Natychmiast oderwał twarz od pnia, hamując wybuch. Popukał w korę, która odpowiedziała głuchym stuknięciem. Drwal pokiwał głową. Nad polaną zawiał silniejszy wiatr. Lament przetoczył się przed las. Liście zaczęły opadać na ściółkę, niczym pogrzebowe wieńce. Wybrane drzewo modliło się śpiewem ptaków o szybką śmierć. Wreszcie, gdy zamilkło żałobne bicie dzwonków, rosnących na skraju polany, drwal splunął w dłonie i chwycił za topór. Stanął szeroko na nogach, wziął zamach i trzasnął w pień. Płat kory odleciał…życie dębu zaczynało topnieć. Gdyby dąb mógł kląć, kląłby na czas. A drwal rąbał. Drzazgi rozsypały się już po całej polanie. Wiatr patrzył na egzekucję ze zwieszoną głową. Siekł i rąbał jak szaleniec. Szybkie ruchy topora dokładnie w to samo miejsce były tak silne, że narzędzie wrzynało się głębiej niż powinno. Zazwyczaj spokojna twarz wykrzywiła się w szaleńczym grymasie, nadludzkim wysiłku. Kilka minut później drzewo runęło. Kilku jego sąsiadów chciało złapać martwe ciało, ale bali się gniewu drwala. Opuścili więc dąb na ściółkę. Teraz drwal zaczął odcinać gałęzie i ciąć drewno. Zajęło mu to pół dnia. Las opłakiwał kolejną ofiarę drwala. Wieczorem po dąb przyjechali ludzie od stolarza z Lencji. Drwal mógł wrócić do domu. Siedział na swoim łożu i wpatrywał się w ciemny sęk na przeciwległej ścianie. „Ze wszystkich zawodów, jakie mogłem wybrać, wybrałem zawód drwala. Dlaczego?” – pytał się w myślach. Mężczyzna wstał wolno z łóżka i podszedł do regału po drugiej stronie izby. Na regale poustawiane były książki. Były stare i zakurzone, ale drwal chętnie je czytał. Wziął w ręce stary album z widokówkami z całego świata i zaczął go przeglądać… Tymczasem na zewnątrz wciąż płakał las. Płakała trawa i jej mieszkańcy. Nie żałowano jednak dębu. Lamentowano z tego powodu, że drwal mordował drzewa. Inni drwale podchodzą do drzewa i opukują je, sprawdzają, czy nie jest przypadkiem zgniłe albo puste w środku, po czym zabierają się do pracy. Ścinają je z wysiłkiem na twarzy. Na kark i ramiona spływają strugi potu, trzon topora wyślizguje się z dłoni, jakby nie chciał współpracować z drwalem. Lecz drwal z Sandycji był inny. Mieszkańcy krainy bali się go i nienawidzili za to, że ścina drzewa z taką lekkością, jakby się bawił. Nienawidzili go za to, że miał tak nadludzką siłę. Nienawidzili go za to, że jego twarz była taka spokojna, a przy rąbaniu zamieniała się w twarz psychopaty. Nienawidzili go za to, że dobrze wykonywał swoją pracę. Wreszcie nienawidzili go za to, że tak się go bali. Ona też go nienawidziła. Słuchała myśli wiatru, który płakał, bo milczał, a milczał, bo się bał. Kobieta nie chciała poznać mężczyzny, który ma tak zszarganą opinię. Przecież to psychol, który tuli się do drzew, zanim je zetnie. Szaleniec, który ścina je jak trzcinę. Doprawdy, tylko głupia mogłaby chcieć iść do krainy, gdzie mieszka on. A drwal oglądał album pełen widokówek. Płakał. Płakało w nim serce, dusza. Drwal nienawidził samego siebie, bo musiał ściąć wielki dąb. Nienawidził się za to, że wczoraj ściął sosnę, a przedwczoraj modrzew. Dzisiaj przytulił twarz do tego dębu. Miał taką ciepłą korę, jakby żył. Drwal był przekonany, że słyszał bijące serca drzewa. Przypomniał sobie ze wstrętem, jak szybko oderwał tę twarz i jak szybko powalił drzewo. Bolało go, że nie mógł tego drzewa już nawet przeprosić, pocieszyć. Drwal oglądał akurat widokówkę ze starym pięknym dębem. Na widokówkę tę spadła właśnie gorąca łza… Nikt i nic na zewnątrz nie wiedział, że drwal płakał nad książką. Nikt nie widział, jak bardzo nienawidził siebie za swoje czyny i jak głęboko w jego duszy zaszły dźwięki wielkiego dębu. Liczył się tylko jego czyn. Liczyło się to, że przy Skalnej Polanie stał pień po dębie, a wokół niego biegały, pchane wiatrem kawałki trocin. Przez las potoczyło się wypowiedziane przez śmiałą, zbuntowaną sosnę, straszne imię: Oricare. Księżyc zszedł do fazy nowiu. Tymczasem ona poznała łotra, który został jej mężem i który zakatował ją siedem lat później. -
Rozpalone dźwięki miast Nasączone światłem ulic Szeptem zmierzchu I tchnieniem mroku. Widok z okna był zimny jak szyba, stalowy jak spływająca zeń woda . Oczy były szkliste, a serce za kamienną ścianą stało i milczało granitowym snem. Ne czułem już ciepła, ani zimna. Czułem tylko pustkę pełną wspomnień równie pustych jak owa nicość. Spróbowałem ściągnąć palcem pajęczynę ożywienia, tę najbardziej lśniącą ze wszystkich w zakamarkach mojej świadomości. Chciałem ten smutek zamknąć w blaszanej skrzyni i wrzucić ją do zimnych odmętów Atlantyku. Gdybym jednak to zrobił pożałowałbym, bo nie miałbym już nic. Oddałbym swoje ostatnie psie grosze, a to one dają mi zmysły…pieprzoną chęć życia. Potrzebę czucia i doznawania nowych przeżyć. Czasami wybiorę się do burdelu, aby za klepaki uzbierane na zmywaku doznać chwili zapomnienia -strużki rozpusty wyciekającej z naczynia, zwanego lubieżnością. Jestem Eras Nepnon i żyję w banale swojego życia. Nie liczy się gdzie i kiedy. Kim jestem, ja Eras? Jestem człowiekiem. Jestem mną i tobą. Dlaczego jestem taki nieszczęśliwy? Gdybym znał odpowiedź na to pytanie, nie pytałbym, więc zapytam się ciebie. Słyszę tylko milczenie. Tak, milczenie. Słyszę tylko kapanie milczenia, skrzypienie milczenia i szuranie milczenia. Potrafię słuchać ciszy, ale nie pragnę tego. Wolę słuchać odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Bo o ile z odpowiedzi mogę wyciągnąć wnioski, o tyle z samego milczenia wyciągnę tylko niewiedzę. Obdrapane ściany mojej kawalerki zgrzybiały, a resztki wilgotnego tynku opadały na dywan, przesiąknięty smrodem przeszłości. Otaczało mnie tylko pragnienie przeżycia, choć aspiracji nie miałem żadnych. Zawsze chciałem wiedzieć jak wygląda życie po śmierci. Może wtedy wolałbym umrzeć. Niebo rozjaśniło się zupełnie i stało się rażąco białe. Ucichły krople deszczu. Teraz nawet cisza była wyjątkowo cicha…permanentnie milcząca. Zgniły tynk znikł i dywan także. Znikło zimno i obawy. Stałem w bezkresności. Tu nie było horyzontu, nie było nieba, nie było ziemi, nie było wschodu, zachodu, północy i południa, nie było dołu i góry. Byłem ja, a naprzeciwko mnie stała ona. Kobieta przeciętnie wyglądająca. Mysie włosy, uplecione w warkoczyki, smutne, szare oczy i niewielki biust… znałem ją. To była Jagoda – ostatnia kobieta, która mi się podobała. Wcale nie była piękna, ale zawsze twierdziłem, że miała w sobie to „coś”. Lecz teraz miała tego „czegoś” więcej…o wiele więcej. Jej osoba jakby promieniała blaskiem. Nie był to zwykły blask. Właściwie go nie było, ale dostrzegałem niematerialną przestrzeń wokół niej…obszar ciepła i zrozumienia. - Chodź ze mną – jej głos, dawniej matowy, nabrał mocy, choć mówiła łagodnie. Nie odpowiedziałem jej. Złapałem ją tylko za rękę. Wiedziałem kim jest Jagoda. Nie musiała mi tego mówić, bo mój umysł był teraz inny. Nie miałem ciała, choć wyglądałem jak zawsze. Zszarzała skóra, mętny wzrok i grecki nos. Ubrany byłem ponadto w szare, ubrania, których szarość nabrała blasku. To wszystko sprawiało, że wiedziałem, że to anioł. Wiedziałem też, że nie miała na imię Jagoda. To była Eilen – tak mi powiedziała myśl. - Dokąd mnie zabierzesz? – te słowa wypłynęły z moich ust samoczynnie. Głos był także inny. Był niski, ale dźwięczny jak harfa. - Tam, Gdzie Miłości Na Imię Dzisiaj – odrzekła milcząco. Wszystko zrozumiałem. Wszystko tu było takie oczywiste. Każdy obraz mimo powtarzalności był inny. Wszystko, co widziałem, było zrozumiałe. Biel była zrozumiała, choć mój umysł nie obejmował jej przestrzeni, a powietrze, którym oddychałem było krystaliczne, mimo że przytłaczało lekkością. Nagle Eilen dotknęła myślą przestrzeni i obraz się zmienił. Było tu ciepło i cicho. Piękne zielone pagórki piętrzyły się łagodnie w nieskończoność. Tu też nie było horyzontu. Wszystko było widoczne. Nawet przestrzenie za pagórkami, których nie obejmowało oko, widział rozum. Widziałem co to za miejsce, ale po raz kolejny nie zahamowałem zdania, płynącego z głębi płuc. - Co to za miejsce? - To jest Westybolia, czyli przedsionek. Tutaj idą wszyscy, którzy umierają. Źli i dobrzy. - Gdzie oni są? - Są wszędzie. Oddychasz nimi i słyszysz ich. Mówisz nimi i patrzysz. Spojrzałem po wielkiej przestrzeni, ale nikogo nie ujrzałem. Po raz pierwszy było tu dla mnie coś niezrozumiałego. - Bo tego nie może zrozumieć ludzki rozum. Zrozumiesz to, kiedy umrzesz. Nagle zachciałem umrzeć. Pragnąłem śmierci lecz dzisiaj przyszła po mnie Eilen, nie śmierć. - Co tu się dzieje z duszami? - Szepcą - O czym? - Szepcą wiatrem myśli. Otoczenie wyblakło i zlało się w całość, wielką kałużę barw. Eilen dotknęła przestrzeni myślą i obraz zmienił się. Byliśmy w miejscu, którego nie da się opisać. Pełno tu było cienkich nici snów i niesłyszalnych szeptów. Brakowało tu barw, mimo że blask raził oczy. Czuć tu było zapachy szkła i wody. Wyraźniej słyszałem też ciszę, lecz najbardziej wyczuwałem tu spokój. Spokój, którego nie chciałem przerwać za nic w świecie. Moja dusza czuła tutaj błogą ekstazę. Szczęście nieustannie eksplodowało, choć nie było tu nic, co byłoby racjonalne. Widziałem niebo. Eilen puściła moją rękę i spadłem. Leciałem lub płynąłem w dół lub w górę. Nie wiem czy czas płynął, czy nie. Stałem już tam, gdzie nie było szczęścia. Nie było tu Eilen. Nic tu nie było. Nie było nawet powietrza, którym mógłbym oddychać. Nieustannie się dusiłem, ale nie traciłem obrazu z oczu. Nie było tutaj przestrzeni. Mogłem biec najszybciej jak potrafiłem, ale i tak stałem w miejscu. Nie było tu słychać szeptów innych dusz – niesłyszalnych, a zrozumiałych. Uczucie jakie mnie przepełniało nie było już nawet uczuciem. Nienawiść, jaka we mnie tkwiła, byłą tak silna, że nie potrafiłem jej znieść. Nienawidziłem świata, za to że jest. Nienawidziłem ojca, za to że mnie spłodził, matki, że mnie urodziła i siebie, że nie zrobiłem nic, aby wyjść ze swojego strasznego życia, do lepszej materii. Tak mijała wieczność, zamknięta w sekundzie, sekund było tak dużo, że nie byłem w stanie ich policzyć, choć minęła dopiero chwila. Nagle poczułem dotyk czyjejś dłoni, którą nagle znienawidziłem. Zacisnąłem znienawidzone powieki i poleciałem gdzieś. Tym razem obraz się zmienił, ale nie było przy mnie Eilen. Stałem ponownie przed szybą – zimną i mokrą. Patrzyłem na szare miasto i poczułem się dziwnie. Znów byłem w ciele i czasie. Znów wróciłem na ziemię. Spojrzałem na stary ścienny zegar. Nie minęła nawet minuta od czasu, jak pojawił się mój anioł. Byłem pewien, że nie minęła nawet sekunda. A godzinę później szedłem już ulicami swojego miasta. Nieważne jakiego. Tego, w którym żyję ja i ty. Byłem człowiekiem, ale innym. Wiedziałem, że jestem zawieszony między niebem, a piekłem. Wiedziałem, że kiedyś wrócę do któregoś z tych miejsc. Minął rok, a ja poznałem kobietę. Pokochałem ją. Gdy pewnej nocy wtulałem się w jej pachnące lawendą ciało, czułem się tak, jak owego czasu z Eilen. Gdy zasnąłem Eilen znowu się pojawiła, lecz tym razem wyglądała jak moja kobieta. Uśmiechała się szeroko a z wnętrza jej osoby popłynął do mnie dźwięk ciszy - Świat to machina, której ty nadajesz rytm i tempo. Świat jest taki, jaki chcesz…to od ciebie zależy jak wygląda. Są osoby, które są ci przeznaczone, tak jak jest Twoja kobieta. Mogłeś ją poznać w dziwnej sytuacji, która nie zapowiadała niczego, a być może z tą właśnie osobą spędzisz resztki swoich dni. Nie oddawaj życia Bogu, bo ono i tak jest jego. Daj życie innym, którzy nie potrafią żyć. Tylko tak będziesz przestrzegał Tego, Co Nazywamy Dobrem.
-
Pomiędzy próżnią a Pięknem
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Szepnął mi głos do ucha Kocham. Lecz brakło mi słowa, Zejścia do kadencji, Jakby głos chciał mówić dalej, Jakby nie utracił chęci. Jakby życie biegło dalej Zobaczyłbym barwy, Wymówiłbym słowa Usłyszałbym dźwięki, Ale stało w miejscu Między próżnią A Pięknem Czekałem na ciebie W Międzyczasie biegłem. Nie ma chwili do stracenia, Nie ma czasu zatracenia, Nie ma Boga Ojca w niebie. Nie ma jego, nie ma ciebie. -
Kontemplacja pustej butelki
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Co do tytułu i towarzyszy masz rację :) Tytuł jednak miał się odnosić do kontemplowania pustej butelki, a nie kontemplacji czegoś przez nią. Towarzysz a kumpel to rzeczywiście mała rozbieżność w polu semantycznym, ale nie aż trak rażąca. Jeśli chodzi o wykorzystanie tego tekstu to będę zaszczycony :) Możesz to drogi Komentatorze wykorzystać, jak najbardziej. Cieszę się, że jakoś będę mógł pomóc innym :) Pozdrawiam... Nick -
Kontemplacja pustej butelki
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Siedziałem w kiepskim towarzystwie, pomiędzy głosem a cieniem, przed zapachem i widokiem, pod dotykiem i nad chłodem. Jedyną kobietą wśród nas była opróżniona półlitrówka Czystej Polskiej. Stała ona na stole i kiwała się lekko jak wprawna striptizerka. Skąpo odziana w srebrną etykietę, bez zachowania zasad etykiety, syciła nas widokiem swoich wypukłości, choć jej pustota okrutnie męczyła. Jedyną rzeczą, jaką potrafiła powiedzieć, było „chlust”. Jej ograniczony zasób leksykalny nie przeszkadzał w oblizywaniu jej intymnych miejsc, w ssaniu jej gwintu, w wyciskaniu zawartości… Każdy z moich towarzyszy nieźle się z nią dzisiaj zabawiał. Cień natarczywie się na nią rzucał, zapach wydobywał z niej intensywność i namiętność, widok cieszył się każdym jej spojrzeniem i ośmielał ją, dotyk wprawiał ją w płynne, regularne ruchy, chłód starał się być szarmancki i ustępował jej miejsca. Ale tak naprawdę tylko ja się z nią nie cackałem i na pełnej parze korzystałem z jej usług. Kiedyś któryś z moich kolegów zapytał mnie jaki jest mój ideał kobiety. Odpowiedziałem wprost: - Ma być inteligentna, czuła, namiętna, spontaniczna, szczera i zdecydowana…no i troszeczkę zboczona. Oczywiście ma mi się także podobać! - Nie ma takich kobiet, a jeśli są to nieosiągalne! Dzisiaj każda chce, aby facet miał wszystko! Jak jest doskonale umięśniony i nieprzeciętnie przystojny, kobieta zarzuca mu brak wrażliwości, głupotę i tak dalej… A jak jest inteligentny, całkiem przystojny, ale nie ma „kaloryfera” na brzuchu to narzeka na jego mięsień piwny jakby piwo było tlenem. Ale są też tacy, którym do heraklesowej postury dodano arystotelejskiego pomyślunku. I co?! Wszyscy tacy albo są zajęci, albo szukają odpowiednio idealnej kobiety. Wtedy ja sobie myślę, że nigdy nie znajdę kobiety, która mnie pokocha tak jak ja ją z wprost proporcjonalną wzajemnością! Konstatuję więc, że nie warto bawić się w związki! Wtem do głowy przyszedł mi kolejny szalony pomysł, a był to swoisty aksjomat – prawda niepodważalna. Wódka nigdy nie zdradzi, butelka wódki nigdy nie będzie narzekać. Butelka wódki zawsze sprawi przyjemność…kaca można zwalczyć tabletkami, ale ile ja bym oddał dla kilku godzin absolutnej orgii w towarzystwie odważnej, filigranowej kobiety? Wszystko! Wszystko? Może trochę zostawię, żeby kupić sobie kilka godzin równie lubieżnej chwili – sam na sam z butelką nalewki. Nalewki też coś w sobie mają. Zwłaszcza głęboko, na dnie. Tę ognistość trzeba wydobyć, trzeba się nieźle namęczyć, aby poznać nalewkę do dna. Ale kiedy już dojdzie się do finału wydobywania, do punktu kulminacyjnego tej krótkiej, aczkolwiek owocnej znajomości, orgazm gwarantowany. Tak więc teraz butelka stała pusta na stole. Pokrzepiłbym ją czymś, żeby wypełnić jej wnętrze. - Kochanie – szepnąłem – jesteś wspaniała. Butelka na to nie odpowiada nic. Ze zmęczenia nawet „chlust” nie przechodzi jej przez szyjkę. - Błagam…odezwij się – butelka nie odezwała się nawet gdy jęczałem żałośnie, gdy skamlałem jak pies. - A myślałem, że jesteś ideałem. Ty jesteś zwykłą kurwą! Wtem odezwał się jeden ze znajomych. Zapach, o ile się nie mylę. - Ale przynajmniej zaspokoiła mnie! Na to odezwał się dotyk. - Ja lubię się z nią zabawiać. Ma tak idealnie gładką skórę. Po krótkiej chwili odezwał się także cień. - I nie stawiała oporu, przed moimi rzutami! - I ten jej akcent – powiedział melodyjnie głos.- I wdzięk. Nawet mnie rozgrzała! – dodał chłód nie bez podziwu. - Ty jednak jesteś dupek! – oburzenie wzroku było nagłe jak niespodziewana śmierć – Korzystałeś z jej usług najwięcej, a ona się tobie nie podoba?! Nie podoba ci się? Te okrzyki zamiast mnie pobudzić do działania, zamiast zmusić moje nadnercza do produkcji dawki adrenaliny, otuliły mnie całunem zamyślenia. Twarze moich towarzyszy lekko się rozmazały, a ja zacząłem spadać, spadać, spadać…spadać. Spadać. Spadać. Wylądowałem w miejscu o wiele bardziej ciepłym niż moja melina, którą nazywam domem. Delikatny wiatr rozwiewał mi włosy. Przestrzeń była nieobjęta wzrokiem. Zielona trawa, samotny dąb, huśtawka. Na niej ktoś się bujał i śmiał jednocześnie. Podszedłem bliżej aby zobaczyć kim jest ta osoba…i wtedy ścięło mnie z nóg. Była to kobieta…kobieca, nie butelkowa. Miała piękne ciemnoblond włosy, zielone oczy i gładką cerę. Kształt jej ciała był nieludzki, jakby Fidiasz maczał palce w jego uformowaniu. Jej śmiech przywodził na myśl kołysanie dzwonków i upadek kropli na liście lilii. Wszystko w jednym obrazie było dla mnie jak cios obuchem. Poznałem swoją dawną miłość. Swoją wielką miłość! Swoją utraconą miłość… To było dawno. Byłem z tą piękną dziewczyną tyle czasu i nagle coś się zepsuło. Nawet nie pamiętam o co poszło…gorzałka całkowicie strawiła moją korę mózgową…zostało jej tylko trochę, aby móc oglądać skrawki swojej przeszłości z nikłą zdolnością do ich interpretacji. I nagle w mojej zrujnowanej świadomości zaiskrzyło… To ta osoba była przyczyną mojej agonii! Mojego zboczenia! Mojej kurewskiej egzystencji! Tkania mojej żałosnej, postrzępionej nici życia, która nadaje się do szycia szmat! Chciałem tę kobietę zniszczyć, mimo że ją kocham! Chciałem ją zabić, mimo że nie jestem do tego zdolny! Chciałem ją zdeptać, mimo że tak kocham kwiaty! Nie! To nie ona! To nie ona cię zniszczyła! Ty perfidny egoisto! Ty się sam zniszczyłeś! Sam podkopałeś sobie dołek! Sam wykopałeś sobie grób! To teraz masz! Żałuj i milcz! Milcz. Słowa same wychodzą z moich ust. Już wiem co zrobiłem nie tak. Nie potrafiłem przebaczyć, a ona tego przebaczenia chciała. Nie potrafiłem, bo byłem za słaby. Ja nie chciałem jej zabić, ale ją zabiłem. Szybkie przypomnienie zasad fenomenologii…moja świadomość przestała widzieć ją, jako ukochaną osobę! Zaczęła ją postrzegać jako kąsającą sukę. I tak ją objęła, że korzenie nowego obrazu głęboko utkwiły w jałowej glebie wiedzy. I tak już zostało. Wtem jakaś boska siła pociągnęła mnie ku górze, do mojego pozornego nieba…do mojej meliny, pełnej zeszmaconych butelek. Nad moją kanapą, dźwigającą moje ścierwo stał pochylony ból…najmniej wyczekiwany z całej mojej rodziny. - Dzień dobry – oznajmił ból. - Odejdź! – krzyknąłem do niego. Ale ból został ze mną dłużej, trwając w wymownej ciszy. Łupał mnie w głowie wtedy, kiedy musiałem pozbierać rozsypane jak korale myśli. Usztywnił kręgosłup…także ten moralny wtedy, kiedy musiałem schylić się, aby korale pozbierać! Lecz mimo że był upierdliwy jak komar, żądny słodkiej krwi, nie chciał się odpieprzyć. Moja głowa przypominała wówczas nowo otwarte wysypisko śmieci. Wszystko co tu tkwiło było stare i zniszczone, a było tego mało, bo moje kochanki, moje kurwy – wódki, trochę tu posprzątały, wyrzucając w dodatku kilka potrzebnych rzeczy. Stanąłem przed lustrem i ujrzałem chodzący wrak człowieka, rozkładające się członkowate odchody, które społeczeństwo wysrało pod mur. Tak bardzo chciałem, aby lustro kłamało. Zwierciadło niesprawiedliwości zmiłuj się nade mną! O nie mój drogi. Jesteś starym żulem – alfonsem, który przeleciał połowę asortymentu w monopolowym. Założyłeś własny burdel w domu-melinie. Składujesz tu zwłoki butelek, które oddajesz za kaucją do sklepu, żeby jeszcze raz poddać się orgii. Kim jesteś? Przyjrzałem się swoim oczom…pięknym oczom, oprawionym w ramach zszarzałej, obwisłej skóry, uwikłanych w sieciach zmarszczek i blizn. Oczom smutnym… - Kiedyś te oczy były całowane przez piękną kobietę, która mnie kochała. Moje usta, napuchnięte i sine też kiedyś były piękne…miały wspaniały kształt dojrzałej róży. - Kiedyś te usta całowały kobiece piersi. Teraz całują gwint butelki. Wtedy wreszcie zrozumiałem, że moje życie wymknęło się z rąk jeszcze jak było ruchliwą kijanką. Dlaczego cię straciłem? Jest w tym twoja wina, ale moja także. To ta okrutna nieumiejętność dojścia do konsensusu. Teraz została tylko pustka…teraz zostałem ja i garstka towarzyszy, którzy razem ze mną świętują nowe obudzenie się do życia…obudzenie się po nocy…rozpoczęcie się dnia. Gównianego dnia. -
Eros i Psyche
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziękuję bardzo :-). Cieszę się, że nawet się podoba ;-). Pozdrawiam -
Eros i Psyche
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Przed kryształową ścianą Z pięknym widokiem Na podniebne doliny Narodziła się idea Uderzenia pięścią w szybę Cztery odłamki utkwiły w dłoni Cztery na posadzce marmurowej legły Dźwięk jednej szklanej drzazgi Szeptem fałszywej myśli Próbą samospalenia Krew powiedziała że boli Uśmiech dał satysfakcję Bez innowacyjnych technologii Bez kuloodpornej siły Z chęcią unicestwienia A wy fałszywi bogowie Wypełniliście ranę Jadem najokrutniejszych bestii Opatrzyliście ją kłamstwem Szyderczym uśmiechem stworzenia -
Bitwa
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Dziękuję, ale to nie jest średniowieczne. Sugerowałem się powstaniem Chmielnickiego na Ukrainie. Pozdrawiam ciepło ;-) -
Naturalnie
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ano fakt, że strona techniczna niedopracowana :) ale nie ubolewam nad fabułą, a wręcz przeciwnie, czuję satysfakcję, czytając Twoją opinię. Cieszę się, że czyta się to lekko, bo tak miało być. Opowiadanie to nie niesie żadnego przesłania ( w każdym razie głębszego) i nie myślałem nad tym szczególnie długo, ale żeby wiedzieć co jest grane trzeba znać osoby, którym ten tekst zadedykowałem, co jest dla Ciebie oczywiście niemożliwe. Dziękuję pięknie za opinię i pozdrawiam ;* -
Omnia victis amor
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Także pozdrawiam :) a tak w ogóle to trochę tym panom mrówkom współczuję ;-) -
Bitwa
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Prędko, prędko Na mury na blanki Na piersi pancerze W kąty żupanki W garść bierzcie szable Wiatr weźcie w żagle Do walki Hen w szranki Ratujcie ranki. Walcie z murów Pełną parą Walcie w człeka Grotów chmarą Bieżcie rysią i galopem Bijcie, bijcie kopią w kopię Szarpcie, rżnijcie, zabijajcie Hej Jarema nam na warcie Wśród aniołów, wśród zastępów Hetman wielki regimentów. Niechaj pęka tarcza w ręku Niechaj dzwon zastygnie w dźwięku Nasza armia, nasza Rzplitej Nie ulegnie hordzie lichej. Niechaj wiatr znad Dzikich Pól Będzie nam jak wielki król Niechaj miecz wzniesiony w górę Zada cios za pierwszym kurem. -
Omnia victis amor
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Jak żałosna jest egzystencja samca mrówki Żyje po to by zapłodnić królową Przed samą inicjacją dzielne robotnice Wyrywają biedakowi skrzydła By mógł zmieścić się w krętych jak jelita Korytarzach mrowiska. Później romantyczna gra wstępna Głębokie ruchy frakcyjne Dojście Owadzia imitacja orgazmu I tak powstają miliony! A ten jeden samiec Bez korony Żywcem zostaje skonsumowany Popity kwasem mrówczanowym Zagryziony kęsem mięsa Dokładnie strawiony- Dokumentnie wydalony. -
Naturalnie
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
No tak: zapomniałem o dedykacji ;-) Dla Iwony i Darii, które potrafią człowieka rozbawić i pocieszyć -
Eros i Psyche
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Smutne, ale też gorzkie...ktoś kiedyś dał mi radę abym pisał dobitniej. Wiersze optymistyczne narazie nie wychodzą mi zbyt dobrze :( , ale pracuję nad tym. -
Eros i Psyche
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Przed kryształową ścianą Z pięknym widokiem Na podniebne doliny Narodziła się idea Uderzenia pięścią w szybę Cztery odłamki utkwiły w dłoni Cztery na posadzce marmurowej legły Dźwięk jednej szklanej drzazgi Szeptem fałszywej myśli Próbą samospalenia Krew powiedziała że boli Uśmiech dał satysfakcję Bez innowacyjnych technologii Bez kuloodpornej siły Z chęcią unicestwienia A wy fałszywi bogowie Wypełniliście ranę Jadem najokrutniejszych bestii Opatrzyliście ją kłamstwem Szyderczym uśmiechem stworzenia -
Naturalnie
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Cholernie mnie znużyło. Leżałem do góry brzuchem wlepiwszy wzrok w symetryczny wzorek na kasetonie. Była godzina 22:00 - do godziny duchów zostały jeszcze dwie. No tak... ja tu gadu-gadu, a jutro wielki dzień. Może nawet najważniejszy w całym roku...może życiu. Dobra rok -życie... wszystko jedno. W każdym razie to co chcę rzec to to, że jutro mam powiedzieć takiej dziewczynie, że ją... no wiecie... wiecie co chcę powiedzieć. Nie mogę być bezpośredni, bo Ona może to czytać. Ale jestem szarmancki, no nie? Ona napisałem wielką literą. Ale cicho sza. Kupiłem nawet kwiatka. Nie znam się na kwiatach, ale stwierdziłem, że róża będzie dobra... no wiecie - symbol miłości. Najgorsze jest jednak to, że ja tej dziewczyny nigdy nie widziałem! Znam ją z naszej-klasy, trochę z gadu-gadu, trochę z fotki i kilku innych portali. Ale znam ją długo, ponad rok. Niestety nie mogłem się z nią spotkać wcześniej, bo trochę się siebie wstydzimy. Ale jakiś miesiąc temu poczułem, że ją kocham! Namówiłem ją na spotkanie...jutro w parku. No i jestem z nią umówiony. Rafał - mój kumpel, śmiał się, że nie wyrwałem jej szybciej. No, ale teraz utrę mu nosa! A owa dziewczyna ma na imię Lena. Jest bardzo ładna. Ma długie blond włosy, niebieskie oczy, śliczny zadarty nosek, trochę nakrapiany piegami, które bardzo mnie podniecają. No i ma kilka fajnych elementów, o których mówić nie wypada. Tak na marginesie - nie chodzi tylko o tyłek, ale także o piersi. Nagle ocknąłem się, jakby z letargu. Siedziałem przed okrągłym stołem, nad którym chybotał się przewód z zawieszoną nań żarówką. Skojarzyła mi się ona z wahadełkiem hipnotyzera. Żarówka jednak nie zajęła mojej uwadze więcej niż ułamek sekundy. Mój wzrok spłynął na dwie osoby, siedzące naprzeciwko mnie...były to dziewczyny. Pierwsza z nich - brunetka o migdałowych oczach barwy szmaragdu, siedziała z rękoma ułożonymi w geście powagi - złączone miała ze sobą tyko opuszki palców. Wyprostowane plecy, oblane kaskadą włosów nadawały jej srogości, a wszystko podkreślała mimika twarzy. Usta miała złożone w dzióbek, jakby złożone do pocałunku, ale ścisnęła wargi tak mocno, że aż zbielały. Natomiast wzrok był przyszywający na wylot, srogi jak zima i równie mroźny. A ta druga - szatynka o nieco krótszych włosach, ciepłych, szarawo-niebieskich oczach i zadartym, lekko piegowatym nosku, równie podniecającym jak ten Leny. Ta z kolei siedziała niedbale i patrzyła na mnie zawadiacko. Usta wykrzywione były w lekko kpiącym uśmieszku, a jej pierś falowała szybciej, jakby z podniecenia. Kontrastowość tych dziewcząt była przerażająca. Między nimi bez wahania wybudowałbym mur. Najgorsze jednak jest to, że ja i tak widziałbym obie...chciałbym mieć cegły i zaprawę! Cała nasz trójca siedziała tak w milczeniu. Mój wzrok wędrował między jedną dziewczyną a drugą. Wreszcie odezwała się siedząca po mojej lewej stronie, surowa dziewczyna. - Dupek - jej głos był beznamiętny. Nie wiedziałem co odpowiedzieć na taką zaczepkę... - Eee... - tylko taka riposta znalazła ujście z moich ust. Surowa dziewczyna jeszcze mocniej, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe, zacisnęła wargi. - Spokojnie Dario! Dariuszko - hamuj złość. Przecież mamy gościa i trzeba go przyjąć serdeczniej - słowa te wypowiedziała druga z dziewczyn. Daria rozluźniła nieco mięśnie. - Niech więc tak będzie - a po krótkim milczeniu znów syknęła do mnie - Bezmyślny cap! Cokolwiek to miało znaczyć miało bardzo niewiele wspólnego z serdecznością. Po jakimś czasie zdobyłem się na zadanie pytanie...niestety jego składnia nie była jeszcze poprawna. - Co się dzieje tu? - wybełkotałem, patrząc na Tę Drugą. - Jestem Iwona - żachnęła się Iwona - a nie Ta Druga. Jestem twoim lepszym głosem, to znaczy Złą Naturą - Po raz kolejny nie dotarł do mnie sens słów, wypowiedzianych w tej dziwnej scenie. - Moją Zła Naturą? - Tak - A ta druga, to znaczy Ta Pierwsza, to znaczy Daria? Ona jest moim... -...gorszym głosem, ale czysto teoretycznie i na papierze - Dobrą Naturą - powiedziała Iwona z dobitną ironią - Phi! Też mi coś... - prychnęła pod nosem. Daria przyglądała się temu z tolerancją. Wreszcie i ona powiedziała coś, co nie było bynajmniej obelgą. - Popełniasz błąd mój drogi, spotykając się z tą osobą... - A czy ja chciałem się z wami spotkać? Daria załamała ręce. - Nie z nią, to znaczy z Iwoną... z Leną! Chcesz się spotkać z Leną, która Leną nie jest! - Daria, po wykrzyknięciu tych słów, sapała jak miech kowalski. Widać, że przyniosło jej to ulgę. - Aaa. O to chodzi. - Daj spokój - Iwona machnęła ręką - Nie słuchaj jej! Lena to Lena...nikt inny. Przecież tak długo ją znasz. Spotkanie z nią było tylko kwestią czasu. Wreszcie poczujesz do niej miętę tak na serio, nie tylko w Internecie. Iwona miała rację...przyznałem ją z marszu. Należało posłuchać „złej natury"...miałem chęć wydostania się z tej ciemni do normalnego świata, pójścia do parku i spotkania się z Lenką. Lecz nie pozwoliła mi na to ta cholerna „dobra natura". - To może być jakiś zboczeniec albo morderca. Ile razy zadawałeś sobie pytanie: „a może to morderca, psychopata i w dodatku socjopata?" No ile? Wiele! Nie rób tego mój drogi, bo pożałujesz. Dobrze ci radzę. - Tere fere - pomyślałem - Skończ męczyć i idź do stu diabłów! W tym momencie światełko żarówki przygasło. Tym samym zwróciło ono moją uwagę na intensywność światła, do czasu, aż odezwała się Iwona. - Dario, Dario! Przecież on widział jej zdjęcia. - Właśnie - potwierdziłem dumny z Iwony. - A jeśli ten psychopata po prostu kopiuje zdjęcia z sieci i okłamuje ludzi, że jest dziewczyną z fotografii? - żarówka zaczęła świecić intensywniej. Iwona spojrzała na mnie z niepokojem. - Dupa a nie kopiowanie! - krzyknęła - Nie masz nic mądrzejszego do powiedzenia? - zapytała Daria, uśmiechając się pierwszy raz - Mam. Przestań męczyć. Argumenty Darii były teraz miażdżące. A jeśli to ona ma rację? Jeśli ta Lena to skłamana osoba. - Rzeczywiście... - mruknąłem - Słucham? - spytały obie Natury. Na twarzy Darii widać było niepokój, na Iwony - nadzieję. Obie co chwilę zerkały na żarówkę. - Rzeczywiście - krzyknąłem. - Co rzeczywiście?! - krzyknęła histerycznym głosem Iwona i z przerażeniem spojrzała na świecącą szklaną kulkę. - To dziwne, że w tak małym miasteczku jest dziewczyna, której nigdy nie widziałem. - No właśnie - powiedziała Daria z satysfakcją. - Może ją widziałeś, tylko zapomniałeś jak wygląda - jęknęła załamana Iwona. Lampka znowu przygasła. Daria zacisnęła wargi. Skrzyżowała nonszalancko ręce i wyprostowała się jak słup. - A do jakiej szkoły ona chodzi? - zapytała głosem pełnym perswazji. Światło stało się mocniejsze. - Do... - i nagle przyszło mi do głowy, że nie wiem gdzie ona się uczy. - Co ty właściwie o niej wiesz? - kontynuowała Daria. - Że... że mieszka w tym samym mieście. - Mało jak na rok znajomości. - No...nie tylko. Wiem, że lubi bigos i frytki, że lubi facetów takich jak ja, że lubi się kochać w pozycji klasycznej, że jest w moim wieku, że nie znosi Shona Connery'ego , ale uwielbia Bradta Pitta. Wiem, że jej mama to fryzjerka, a ojciec hydraulik. Wiem, że ma Fiata 125p i psa owczarka o imieniu Brutus... - I co mądralo?! - krzyknęła Iwona - Widzisz ile o niej wie? - Tak, ale to może być wymyślone. - A ty dalej swoje. A co ty w ogóle proponujesz Dario? Żeby chłopak stracił życie na nudę? - Może warto najpierw nabrać stuprocentowej pewności, że ta rozmówczyni jest Leną a nie psychopatycznym zboczeńcem? - Przecież nasz drogi właśnie chce tego! On chce się upewnić! - W zły sposób... - To jaki proponujesz?! - Może niech najpierw się dowie czy ktoś poza nim tą Lenę zna?! - Cisza! - tak, to krzyknąłem ja. Byłem wyczerpany od słuchania tej kłótni -ustalmy kompromis! Nie pójdę na spotkanie z Leną, nie zerwę z nią kontaktu i postaram się dowiedzieć czy ktoś ją zna! Wokół rozległa się cisza. Żarówka świeciła światłem tak intensywnym, że wreszcie udało mi się dojrzeć ściany. Były zapleśniałe, porośnięte czarnym grzybem. - No cóż...kompromis to kompromis. - No tak, rzeczywiście. Obie Natury przyznały mi rację. - Ale bardziej wyszło na moim - powiedziała z satysfakcją Daria. - Na moim - żachnęła się Iwona. - Nie, bo na mo... - Cisza! - tak, to znowu ja - Obie jesteście wspaniałe! Najwspanialsze na świecie! - Oj, jaki milusi chłopczyk - zapiszczała Daria. - No...fajny ziomek...miły... - A tak w ogóle to gdzie my jesteśmy? - zapytałem, zdając sobie sprawę z tego dziwnego, jak na tak późny etap rozmowy, pytania. - Jak to gdzie? W twojej podświadomości mój drogi - rzekła z uśmiechem Iwona. - To tu jest tak okropnie? - Jak widzisz - powiedziała z lekką pretensją Daria. Nagle ocknąłem się...no ileż można? Tym razem leżałem we własnym łóżku. - Dziś wielki dzień! I nagle przed oczami ukazał mi się surowe oblicze Darii. Przestraszyłem się. - Zboczeniec, psychopata... Jednak po chwili Darię zastąpiła Iwona, jej zmrużone oczka tak ślicznie patrzące z takim wyrazem buntu i cynizmu. - Idę...-stwierdziłem. Wieczorem, gdy kładłem się spać, miałem co wspominać. Lena okazała się Leną. Jednak nie była aż taka ładna, jak na zdjęciach. Wiadomo - Fotoshop zrobił swoje. Okazało się, że jest też strasznie tępa. Byłem zawiedziony. „A nie mówiłam?" - głos w mojej głowie należał do Darii. „Ale przynajmniej zdobyłeś nowe doświadczenie" powiedziała rozbawiona Iwona i widziałem w myśli jak puszcza do mnie oko. -
Wiśniowe kwiaty Płatki śniegu płynące Ulice Kioto
-
W labiryncie serc
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziękuję Emilu. No cóż...prawdę mówiąc ten wiersz znalazł się tu przez przypadek, ale skoro już go dodano, to chciałem zobaczyć rezultaty...no i zobaczyłem. Dziękuję za pierwszą rzeczową ocenę. Dopiero zaczynam przygodę z pisaniem, nie skończyłem nawet pierwszej klasy ogólniaka. Nie usprawiedliwiam się, po prostu nie od razu każdy jest mistrzem od razu. Nie będę płakał jak mnie przeniesiecie na "P"... znacie się lepiej -zróbcie to. Ale niektórym doradzam mniej złośliwości, a więcej rzeczowości (do niektórych Komentatorów). Pozdrawiam cieplutko :) -
W labiryncie serc
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Ech...przez nieuwagę dodałem wiersz do "wprawnych" poetów i już został pojechany. Ktoś mi wyjaśni tę dziwną zależność ;>? -
W labiryncie serc
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
No rzeczywiście...ubaw po pachy ;] -
W labiryncie serc
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rozumiem, że przerażający styl. Ciekawym dlaczego... -
W labiryncie serc
Dominik Pisarski odpowiedział(a) na Dominik Pisarski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pomiędzy ścianą a ścianą, Pomiędzy za a przed, Pośród ciemności, Z krzykiem na ustach Poszukiwałem cię… Pytanie: „dlaczego my?” W pełni uzasadnione. Nie ma nas, tylko ja i ty - Chociaż we dwoje Tkwimy w kole tym… I nie mam żadnej nici, Odwagi, pewności, Nadziei i głosu. Mam tylko odrobinę siebie I więcej własnego losu… Tak jest, bo tak być miało. Ja jestem tutaj, ty tam. Dzieli nas ciemność, Dzieli nas cisza I armia lodowatych ścian.