Autor dobrze się porusza po zakamarkach barowej duszy poetyckiej. Opiewa, niczym wieszcz, wrodzoną towarzyskość, szanuje, zgodnie a odpowiednią Dyrektywą UE , tolerancję dla inności wszelakich. Lekko, jakby, w rozwijającej się dynamicznie akcji, za mało ubzdryngolony.
Może mniej soku jabłkowego, a więcej zubrówki. Co prawda, włazi wreszcie na dach po szczęście, a to jest wykwintne, kmicicowskie bym rzekł był. Ogólnie pod Bezetem.