Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

wampirka

Użytkownicy
  • Postów

    108
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez wampirka

  1. Upłynęło już kilka lat od czasu, jak tu leży. Niekiedy porusza swoim grubym tyłkiem. Albo nogą. Poci się i śmierdzi. To wszystko. Nie znoszę go. Kiedy już nie mogę z nim wytrzymać, robię mu różne paskudne rzeczy. Zaczęłam od wyrywania pęsetą włosów. Na głowie albo na nogach. Na początku bałam się, że się obudzi i wścieknie. Ale to się oczywiście nie stało. Teraz rozpaczliwie pragnę, żeby nareszcie wstał i wyniósł się. Prawdopodobnie jest to jedyny sposób, żeby się go pozbyć. Jeżeli to w ogóle możliwe. Poza tym koniec jego snu jest jedyną zmianą, na jaką mogę tutaj liczyć. Kiedy zaczął pierdzieć przez sen, wzięłam się za sposób i zaczęłam kłuć go broszką. Przypięli mi tę broszkę do sukienki. Nie wiadomo dlaczego. Nie cierpię jej. Jest tandetna i brzydka. Ale teraz mi się przydaje. Kłuję go w pięty albo w tyłek. Niestety niewiele uzyskałam, tylko niewyraźnie mruknięcia i zgrzytanie zębami, które równie dobrze mógł wywołać zły sen. Tej sukienki też nigdy nie znosiłam, a dali mi ją. Wyglądam w niej jak wychowanka sióstr urszulanek, chodząca cnotka. Chciałam się przebrać, ale moja walizka leży zbyt wysoko. Ostatnio wymyśliłam nową metodę, jak wreszcie zakłócić jego śmierdzący, wieczny sen. Szepcę mu do ucha ohydne historie. Przypominam je sobie albo wymyślam. Sama nie wiem. Nie potrafię już odróżnić wspomnień od snów. Opowiadam mu o morderstwach, powieszeniach i gwałtach. Sama jestem zaskoczona własną wyobraźnią. Opowiadam mu o nienawiści. Na przykład w stosunku do takich tłuściochów jak on. Wydaje mi się, że to skutkuje. Zaczął się niespokojnie przewracać i pomrukiwać. Pogorszyło to trochę i moją sytuację. Jest teraz głośniejszy i bardziej się poci. Nie cierpię go, kiedy jest taki wilgotny i lepki. Kończą mi się pomysły, jak mu dokuczyć. Z ust wydobywa mu się odór starego mięsa. Co on do cholery jadał? Sapie coraz głośniej. Wbijam mu w pośladek igłę aż do końca, a on tylko zgrzyta zębami i mumla. Jego penis jest napięty i twardy. Już kilka lat soki wzbierają w nim, żeby się nigdy nie wylać. Im jestem dla niego okrutniejsza, tym bardziej napięte są jego sny i rozporek. Nie wiem, jak długo jeszcze oboje to wytrzymamy. Mam jednak wrażenie, że o zmianie nie mamy co marzyć. Jedziemy pociągiem z maksymalną prędkością. Zamknęli mnie z nim w jednym ciemnym przedziale i nawet nie wiem, kto to zrobił. Dawno straciłam rachubę czasu. Za oknem jest noc bez jednej gwiazdy. Coraz częściej ogarnia mnie sen i zaczynam rozmyślać o tym, jaki dziwny jest ten pociąg. O ile sobie przypominam, żaden konduktor nie przyszedł jeszcze sprawdzić naszych biletów. Jedziemy też podejrzanie długo i podejrzanie szybko. Może ktoś nas porwał z całym składem i żąda teraz okupu od naszych rodzin? Smród zagęszcza się w naszym przedziale. Ostatnio, być może nawet od kilku lat, światło jest wyłączone. Tłumaczę to sobie oszczędnością. Ale co, jeśli powód ciemności jest inny? Jestem pośród tych obaw sama. Ten tłuścioch nic tylko śpi. Z zawrotną prędkością. Nienawidzę go za to. Za inne rzeczy też, ale przede wszystkim za to. Czasem migają mi przed oczyma jakieś światła i znowu nabieram nadziei, że dojedziemy w końcu do celu. Że wszystkie tamte strachy okażą się tylko złym snem i jutro obudzę się w domu, we własnym łóżku. Nie rusza się to tłuste, paskudne zwierzę. Muszę szybko wymyśleć jakąś historyjkę o śmierci i zabijaniu, żeby mu się gorzej spało. Biorę w zęby jego ucho i szeptem zaczynam opowiadać. Pewnego razu w jednym ciemnym przedziale zamknięto dwoje ludzi, mężczyznę i kobietę. Kobieta miała na sobie czarną jedwabną sukienkę. Mężczyzna spał, sapał i zgrzytał zębami.
  2. Bardzo dobre opowiadanie, od początku do końca trzyma w napięciu. Na tak niewielkiej powierzchni udało ci się stworzyć bohaterów, z którymi można się zżyć, polubic ich i którzy cię jeszcze na koniec zaskoczą. Tylko nie jestem pewna, czy głowa renifera (nawet blaszana) może zatrzymać wybuch granatu?
  3. Sorry, ale opowiadanie jest kompletnie nierealistyczne. Nie żebyś nie mogła sobie wybrać takiego tematu, ale trzeba sobie stworzyć swój świat przedstawiony, dopracować go, a nie, gangsterzy pojawiają się nie z tego, ni z owego na cmentarzu, a potem wszyscy w podskokach biegną do wieżowca i hopla. Albo jak można na Boga ukrywac sie "po okolicznych wsiach"? Jeżeli chcesz, by twoja bohaterka się ukrywała przed policją, to znajdź jej jakiegos kokretnego człowieka, który ją przygarnie i opisz tez jego motywację. Rozumiesz, o co mi chodzi? Nie o to, że sam temat jest niewiarygodny, ale o to, że trzeba go "podać" wiarygodnie, a ty tego nie zrobiłaś! Drażni mnie tez bijący do oczu sentymentalizm z tym grobem ojca. O zmarłym ojcu można wspominać gdziekolwiek, na ulicy, w ukryciu, nie trzeba chodzic patetycznie na cmentarz i czekac na gangsterów. Moim zdaniem to nadaje sie tylko do kosza, ale jeśli zależy ci na tym temacie, to usiądź i napisz to jeszcze raz. I staraj się być realistyczna, myśl o tym, co by się naprawdę mogło stać, gdyby jakaś dziewczyna zabiła pilnikiem ojczyma. Zyczę ci powodzenia:)
  4. Dziękuję za wszystkie komentarze. Dały mi wiele do myślenia:). W sumie biorę na plus, ze jeden utwór moze by tak różnie interpretowany.... Pozdrawiam! wampirka
  5. Jeśli będziesz jeszcze poprawiać tekst, to chciałabym ci dac pewną radę: zamiast takich "opisów" staraj się podać czytelnikowi konkretną sytuację, coś, co będzie w stanie zapamiętać, co go poruszy, zaniepokoji, skojarzy sie z wlasnymi doswiadczeniami. Np. o tej miłości, niech bohaterka przypomni sobie jakąś konkretne przeżycie, które miała ze swoim chłopakiem, jakiś moment, w którym była szczęśliwa, ale musi to być cos oryginalnego (żadne "kocham cię" pod gwiazdami), np. jak się razem wygłupiali, jak byli nieśmiali na pierwszym spotkaniu, albo jak ona udawała, że nie jest głodna i podsuwała mu swoje porcje w mcDonalds, a on konsumowal zadowolony i nie podejrzewający niczego... no, cokolwiek, na pewno cos wymyślisz. I to samo reszta opowiadania, niech to będą prawdziwe przeżycia a nie bezosobowe wynurzenia. Powodzenia i na pewno przeczytam nową wersję! w.
  6. Na początku chciałam ci postawić zarzut niespójności (bo początek jest jak z Kraszewskiego, a potem nagle wyskakujesz z jakimś Mądruniem i robi się bardzo fantasy), ale potem doszukałam się poprzedniego fragmentu i wyszło na jaw, że to część większej całości (2000 stron, wow!). W takiej sytuacji można ci te nieścisłości wybaczyć:)) Na pewno masz wyobraźnię epickiego pisarza i jego rozmach, ale czy to jest dobre, czy nie, to się okaże jak tu zamieścisz całość:) Mnie się w każdym razie nie podoba ta natrętna staropolska stylizacja, zwłaszcza, że w tym fragmencie z Mądruniem już od niej odchodzisz... Jak już, to trzeba byc konsekwentnym. Starosłowiańszczyzna tego okresu jest nie do odtworzenia (to jest jasne), ale dla nich wtedy był to język współczesny, więc należy to "przełożyć" na nasz. Ale to jest tylko moja opinia na ten temat. Zwłaszcza,że masz fragmenty, które odgrywają się w Rzymie - tam się mówiło w średniowiecznej łacinie - więc po kiego ta staropolska stylizacja? Ale tak jak mówię, mnie to drażni, ale komuś innemu może sie podobać. I jeszcze jedna rzecz - nie wydaje mi się, że święto można sobie tak po prostu "wymyśleć" na jakims wiecu. Święta wynikają z długiej tradycji, ich pochodzenie pochodzi z mitów. Polecam ci w tej kwestii książki Mircei Eliadego (np. Traktat o historii religii). Pozdrawiam serdecznie w
  7. Jeśli mogę się wtrącić, to naprawdę nie uważam tutaj problemu "wiarygodności" za najważniejszy. To jest przecież fikcja literacka, autorka ma prawo wymyślić sobie pewną postać i wczuć się w jej sytuację! Jeżeli ktoś chce sobie przeczytac autentyczną wypowiedź anorektyczki, to niech obejrzy sobie reportaż albo czyta te blogi itp.... Ja osobiscie potrafię sobie doskonale wyobrazić sytuację dziewczyny, której anoreksja ma swoje korzenie w depresji, takie powolne samobójstwo na raty. To jest bardzo dobry pomysł i niech nikt nie mówi, że niewiarygodny, bo na świecie jest tyle różnych psychicznych odchyleń, że psychiatrzy nie nadażają z ich klasyfikowaniem. To, co mi się w tym tekście nie podoba, to opracowanie tego tematu. Początek jest jeszcze dobry, paradoksalnie podobały mi się właśnie opisy depresji, niechęci do życia, pomysł z wagą na końcu każdego dnia tez uważam za świetny. Ale potem wszystko schodzi w banał. Chodzi mi o to, że zdania typu: "Miłość jest jak narkotyk... wciąga, nie można się od niej uwolnić... jak choć raz się jej spróbuje chce się jej więcej i więcej..." albo: "Usycham z tęsknoty... umieram z miłości... Ukochana osoba zostaje w sercu na zawsze, nawet wtedy gdy tego serca już nie ma... pamiętaj o tym... Kiedy dwie osoby się kochają to ich serca nie są osobno: moje we mnie, twoje w tobie... nie... są jednością..." Przeciez to jest czysty harlequin! Shy angel, pomysł jest dobry, ale na przyszłośc staraj się być bardziej oryginalna... Np. metafora szklanego motyla jest dobra, podoba mi się. Motyl jest metaforą samej bohaterki, jest kruchy, lekki, żyje tylko przez chwilę. Więcej takich motywów a mniej truizmów typu "najważniejszy jest sam proces wchodzenia pod górę a nie osiągnięcie wierzchołka" (teraz parafrazuję, przepraszam). To się nadaje do kieszonkowego wydania księgi aforyzmów, ale nie do tekstu, który chce być oryginalnym utworem artystycznym. Twoja bohaterka zasługuje na więcej:) Uff, to był mój pierwszy komentarz na forum, przepraszam, że taki długi. Pozdrawiam i trzymam kciuki wampirka
  8. Jestem kobietą tolerancyjną. Staram się nie wtrącać w cudze sprawy. Ale tego naprawdę nie można było wytrzymać. Siedzieliśmy akurat z mężem na naszej oszklonej werandzie i jedliśmy śniadanie, kiedy ten pies zaczął wyć. Skóra człowiekowi cierpła na plecach. Powiedziałam więc do męża: wyjrzyj no i sprawdź, co się tam dzieje. A co się ma dziać, odpowiedział on, nasz sąsiad bije psa. Jedliśmy dalej, starałam się nie zwracać na to uwagi, ale wycie się wzmagało, więc nie wytrzymałam i mówię: proszę cię, wyjdź i powiedz mu coś. A co ja mu mogę powiedzieć, na to on, jego pies, jego prawo. Oczywiście nie chciało mu się wstawać od stołu, już ja go znam, tego mojego mężulka - jak weźmie do ręki poranną gazetę, reszta świata przestaje dla niego istnieć. A pies tymczasem wyje dalej. Kochanie, mówię w końcu do męża przymilnie - on lubi, kiedy jestem miła - kochanie, tego już słuchać nie można, proszę cię. Mnie to nie przeszkadza, odpowiada mój mąż. Ale ja nie ustępuję: zatłucze go na śmierć, mówię, no rusz się wreszcie, trzeba być człowiekiem. A sama czemu nie ruszysz tyłka, mruczy i czyta dalej, ale już nie tak spokojnie. Ach ten mój chłop, leniwy jak wszyscy diabli, a to wycie nadal trwa, po prostu uszy puchną, nawet śniadania zjeść spokojnie nie można! W końcu mam tego dość, wstaję, zawiązuję szlafrok i udaję, że sama tam pójdę, to skutkuje niezawodnie, mój mąż odkłada gazetę i z westchnieniem wychodzi. Idzie do ogrodu, a ja za nim, ciekawa, co z tego wyniknie, ale jestem tylko w papciach, więc zostaję na schodkach i wyciągam szyję, żeby niczego nie przeoczyć, a tam rzeczywiście nasz sąsiad tłucze kijem tego psa i kopie go ile wlezie, aż żal patrzeć. Mój mąż tymczasem powoli podchodzi do płotu i woła: hej, panie, daj mu pan już spokój, sąsiad przestaje bić, ale kija nie rzuca, to mój pies, krzyczy, zapłaciłem za niego i mogę z nim zrobić, co mi się podoba, zabijesz go pan, odpowiada spokojnie mój mąż, a ja tam na schodkach nieprzytomna z podniecenia, podskakuję, żeby lepiej widzieć, właśnie o to mi chodzi, mówi sąsiad i też podchodzi do płotu, nie ma pan pojęcia jaki to wredny i nieposłuszny pies, raz będzie z nim spokój, słuchaj no pan, odzywa się mój mąż, na to są paragrafy, jest policja. Ach, mój Boże, ja bym chyba umarła, gdybym się miała kłócić z tym antypatycznym typem, a z mojego męża to taki flegmatyk, że aż strach, zamiast mu powiedzieć coś do słuchu, stoi jak ten kołek w płocie, a ten typ zaczyna się unosić, niech mnie pan tu nie straszy policją, mówi i macha kijem, ten pies to moja własność i nikomu nic do tego. Wygląda to naprawdę groźnie, ale mojemu mężowi już chyba nie chce się dłużej stać na tym zimnie, a idź pan do diabła, mówi i odchodzi, patrzę na sąsiada, kopie jeszcze parę razy leżącego psa, ale chyba tylko po to, żeby pokazać, że nic sobie z mojego męża nie robi i też idzie do domu. Nareszcie cisza, mówię ucieszona i zamykam za mężem drzwi. Siadamy do stołu, mąż bierze gazetę, a ja się trochę złoszczę, bo przez tego idiotę sąsiada kawa nam wystygła. Więc wołam naszego psa. Bo my też mamy psa, mąż kupił go na wyprzedaży dwa lata temu, powiedział wtedy: nas też na to stać, wszyscy przy naszej ulicy już mają. No i dokonaliśmy nie najgorszego wyboru, jest posłuszny i spokojny, dobrze pracuje, niewiele je. Zaparz świeżej kawy i przynieś deser, mówię do psa, kiedy wreszcie przychodzi. Pytam go, gdzie się podziewał, ale on tylko głupio się uśmiecha i zbiera puste naczynia na tacę. Może nie jest najbystrzejszy, ale to całkiem dobry pies, już za chwilę mamy na stole kawę i ciastka, zajadamy z apetytem, a ja patrzę na mojego męża bardzo mile, żeby wiedział, jak doceniam jego poświęcenie. Dzięki niemu możemy przecież w spokoju skończyć śniadanie. Kochany jest ten mój mąż, nie? Mamy wiele powodów do zadowolenia, dobrze nam się powodzi, a na dodatek mamy posłusznego psa. No, ale my jesteśmy porządnymi ludźmi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...