
wampirka
Użytkownicy-
Postów
108 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez wampirka
-
Sonet pusty aż wargi
wampirka odpowiedział(a) na Witold Marek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
No to się dowiedziałam, co to jest "poezja współczesna". A pan Oyey wygląda mi na zamaskowanego futurystę, "precz z tradycją", to już było, nie? A poza tym co to jest "wyszukanie"? Ten sonet akurat miał bardzo wyszukane słownictwo, z czego zrobił pan zarzut. Jasne, ze nie powinno się powielać bez myślenia starych wzorów, ale ich twórcze wykorzystanie, dialog z tradycją - to przeciez jest też jakiś aspekt "poezji współczesnej". Dobre wiersze nie biorą się z niczego, tylko z pewnej świadomości literatury, także tej starszej (czemu nie?). Ten wiersz jest twórczym wykorzystaniem starej formy. Na pewno nie jest genialny ale na tle tego forum bardzo przyjemnie odstaje. -
Włóczył się po dworcu kompletnie bez celu. Od razu było widać, że jest tu nowy, że nie zna reguł, że tylko się prosi, żeby dostać w mordę. Zbyt śmiało patrzy ludziom w twarz, zbyt ciekawie. Ludzie tego nie lubią, zwłaszcza tutaj, gdzie każdy musi chronić swoje reklamówki i swoją tożsamość zębami pazurami. Byłem ciekawy czego tu chce. Miał dobrą kurtkę, tylko trochę brudną, dobre buty, za dobre. Może jest na dnie od niedawna, ale nie wyglądał na kogoś, kto by pił, kto by dawał w żyłę, wyglądał na na kogoś, kto tu czegoś chce. Kiedy przyczepił się do Dziada i zaczął go wypytywać, dostałem chyba jakiegoś ataku wielkoduszności, bo gdy Pętak i Dziad z kolei przyczepili się do niego, podszedłem bliżej i powiedziałem: - Spadajcie kurwa, to jest mój kolega. - Jest nam winien pieniądze - na to Dziad tym swoim przepitym głosikiem. - Gówno jest wam winien - odpowiedziałem - zabierajcie dupy, bo powiem słówko Mrekowi i ten wam pokaże. Chcąc nie chcąc zabrali swoje śmierdzące torby i brudne cielska, a ja wziąłem pod ramię mojego nowego przyjaciela i w kolejnym ataku łaskawości zaprosiłem go na piwo. Do baru dworcowego oczywiście, no bo i gdzie indziej. Nic nie powiedział, tylko poszedł za mną, co miał lepszego do roboty. Zostało mi jeszcze pół godziny czasu, więc chętnie sobie pogadałem, zwłaszcza, że jego historia była całkiem zajmująca, żadne tam sraczki o bankructwie, wspólnikach oszustach, żonie kurwie czy jak-to-było-dobrze-za-komunistów; jego historia była całkiem oryginalna i uwierzyłem mu. Miał rozszerzone źrenice, jak po koksie, ale to była innego rodzaju gorączka. Jestem młody, ale potrafię ją rozpoznać, to nie są żarty, kiedy człowieka dopadnie, wtedy trzeba coś zrobić, inaczej zgiń przepadnij, spalisz się na amen. Spojrzałem mu więc w oczy i powiedziałem: - Mogę się dowiedzieć, kto to zrobił. - Tak - zainteresował się - a skąd? - No, to się przecież stało w naszym rejonie, tu nawet piórko nie spadnie na ziemię bez naszej wiedzy - odparłem. - Wiesz, kto to zrobił!? - wykrzyknął tym swoim zachrypniętym głosem. Zdenerwował się nie na żarty, musiałem go uspokajać: - Nie tak szybko, Rambo, jeszcze nie wiem, ale dla ciebie się dowiem - szeptałem obiecującym tonem - znam Mreka, a Mrek zna tu wszystkich, dowiemy się raz dwa, jesteśmy lepsi niż policja, wierz mi, człowieku. Chyba mi wierzył, bo się trochę uspokoił, ale ja już musiałem uciekać, pożegnałem się prędko i obiecałem, że znajdę go jutro. Kazał mi przysięgać, trzymał mnie za klapy i trząsł mną jak wiechciem słomy, ale ja się nie wyrywałem. Na koniec jeszcze spojrzałem mu głęboko w oczy, były ciemnogranatowe, uparte. Byłem zadowolony z tego, co ujrzałem. Na peronie już czekał Mrek, przywitał mnie ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Dobrze jest mieć takiego Mreka, dobrze jest mieć siłę, a nie być słabym, oj dobrze, nawet jeśli jest to cudza siła. Mrek kątem oka wskazał klienta, który stał w długim czarnym płaszczu koło budki z fast foodem. - Guten morgen – powiedziałem. Czarny płaszcz wziął mnie za łokieć, spuściłem oczy. Mrek jest niby moim szefem, pośrednikiem, jak ładnie mówią niektórzy (inni wyrażają się znacznie gorzej), ale tak naprawdę zrobiłby dla mnie wszystko, wystarczy, że go obejmę, położę mu głowę na ramieniu i szeptem poproszę: potrzebuję parę baniek. Jest we mnie do szaleństwa zakochany, ten stary twardziel, który w niejednym pierdlu gwałcił młode mięsko, za komuchów i po nich, teraz bierze trzydzieści procent, ale gdybym zechciał, brałby dwadzieścia. Zresztą on chciałby mnie zachować tylko dla siebie, ale ja nie chcę, potrzebuję kasy, poza tym zanudziłbym się na śmierć. Mrek jest dla mnie czymś w rodzaju ojca, a zważywszy, że mój własny jest już w piekle, możecie zrozumieć temperaturę moich uczuć do Mreka; tym niemniej Mrek przydaje się, jego sprężyna jest lepszą gwarancją bezpieczeństwa niż kordon policji, na dworcu srają do portek na sam dźwięk jego imienia, nic dziwnego - już kilku takich Dziadów wyprawił na tamten świat. A oprócz tego Mrek miał zawsze dobre informacje. Kiedy po wszystkim wyszedłem z hotelu, czekał na mnie jak zwykle na dole, oddałem mu jego część i wypytałem go. Zaraz następnego dnia rano wyruszyłem na dworzec, żeby znaleźć Ramba. Leżał pijany jak bela za przechowalnią bagażu, miał szkliste oczy, a smugi brudu na jego szyi znacznie się rozszerzyły. - Hej, bracie, wstawaj - zawołałem łagodnie i potrząsnąłem nim. Opił się pewnie jakiegoś taniego wina, rzygał jak kot, nieprzyjemny widok, trzymałem mu głowę, jak kiedyś mojej starszej siostrze. To wspomnienie mnie rozrzewniło, nawet go pogłaskałem po włosach. Ale ze mnie sentymentalny szczeniak, pomyślałem z dezaprobatą, więc dla odmiany przypomniałem sobie braci, tych nieznośnych smarków, którzy nic nie rozumieli, zanim nie dostali po głowie. Zaraz mi się polepszyło. Ale jemu nie, skurwielowi biednemu, własne flaki o mało nie wyrzygał. - Rambo, Rambo, i po co tyle pić? - kręciłem nad nim głową, prowadząc go do baru na kawę, - I jak ty, durniu, chcesz się mścić, pijany jak bela, nigdy nie widziałeś jakiegoś dobrego filmu o zemście, na przykład z Van Dammem, trzeba trenować, głupku, jakieś karate by się przydało, a nie zalewanie pały, przecież w tym stanie ta świnia mogłaby cię skopać albo urządzić podobnie jak twoją żoneczkę, musisz być czujny, zawsze przygotowany, człowieku, ty nie masz zielonego pojęcia o tych rzeczach, żółtodziób z ciebie, ot co, będę musiał wszystkiego cię nauczyć, ja, młodszy od ciebie pewnie z dziesięć lat, jak się będziesz dalej tak staczał, nie dożyjesz zimy, przede wszystkim nie możesz spać w tym gównie, masz jakieś pieniądze, jakieś mieszkanie, odpowiadaj... Nie skończyłem nawet, kiedy złapał mnie na klapy kurtki: - Wiesz, kto to zrobił? - wykrzyknął; znowu ta gorączka rozpaliła jego ciało. - Spokojnie pijaku - odparłem i odepchnąłem go - wiesz ile ta kurtka kosztowała? Wlej w siebie tę kawę, bo w tym stanie i tak zapomnisz, co ci za chwilę powiem. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego: ten miejski szczur, ten wymuskany japiszon chciał mnie uderzyć, chyba za to, że nazwałem go durniem. Na moje szczęście był jeszcze pijany i zdążyłem odskoczyć, inaczej mógłbym się spotykać z klientami z fioletowym cieniem pod okiem. Zresztą, może by ich to podniecało, więc w sumie szkoda, że nie oberwałem. - Uspokój się - powiedziałem. Patrzył na mnie teraz już całkiem przytomnie, żądał prawdy. - Wiesz, kto to zrobił? - wycharczał. - Coś wiem - odparłem - ale nie znam jego adresu, człowieku, nie potrafiłbym ci go wskazać, ale mniej więcej wiem, gdzie go szukać, znam ludzi, którzy nas mogą pokierować... - Pomożesz mi? - zapytał trochę uprzejmiejszym tonem, i zaraz dodał: - To, że spałem na dworcu nie znaczy, że nie mam już całkiem pieniędzy, zapłacę ci za pomoc. Myślicie pewnie, że zaświeciły mi się oczy, co? To mnie jeszcze nie znacie. - Zostaw sobie swoją forsę. – powiedziałem mrużąc oczy. - Więc czego chcesz? - zapytał. - Potem ci powiem - odpowiedziałem dość przekornie, ale za chwilkę dodałem z uśmiechem: - Nie martw się, to będzie łatwe do spełnienia: będę chciał pierwszej rzeczy, którą ujrzysz po powrocie do swego królestwa. - Co? - spytał, najwyraźniej nie zrozumiał, więc już mu nie tłumaczyłem, dureń z niego. Ale co chcecie, przecież dopiero zaczyna, nie da rady nauczyć się wszystkiego od razu. Więc powiedziałem mu tylko: - Szukałeś przyjaciela, już go znalazłeś, doceń to chłopie, bo rzadko się zdarza, żeby ktoś chciał komuś pomóc za friko, a ja cię zaprowadzę do tego faceta. Dobrze wiesz, że to może być niebezpieczne, będziesz potrzebował towarzysza, sekundanta, partnera, powinieneś się przygotować, Rambo, a przede wszystkim zastanowić, co chcesz mu zrobić. - To jasne - odparł. - Zabić go. Oko za oko. Tak mówi biblia. Zaprowadziłem go do mojego mieszkanka. Ela jak zwykle leżała rozwalona na fotelu z pilotem w ręku, ucałowałem jej zaśnione powieki na powitanie. Wymamrotała coś i spojrzała na mnie przez szparki, miała zwężone źrenice, a kąciki pełne ropy. Ostrożnie ją wyjąłem, Rambo tymczasem rozwalił się na dywanie, nieludzko śmierdział, ale nie miałem siły go umyć. Zawlokłem go tylko do łóżka, rozebrałem i przykryłem. Spał jak dziecko. Jego powieki też ucałowałem. Miał wydęte wargi, kiedy spał, polizałem je leciutko, było to trochę podstępne z mojej strony. Jakby się obudził, spluwałby pewnie z obrzydzeniem, heteryk jeden mały. Zaśmiałem się cichutko na samą myśl o tym, a potem wziąłem prysznic, przebrałem się i ruszyłem na Miasto. Długo jechałem szalenie smutnym autobusem, gromada umalowanych dziewuszek wysiadła przy najbliższej dyskotece, byłem zmęczony, ale nie poddawałem się, miałem nieokreśloną ochotę zrobić coś, trudno mi określić co, coś krwawego, ale to nie oznacza, że chciałem kogoś zabić, raczej już ugryźć kogoś w usta, albo w tyłek. Ta tęsknota dopada mnie bardzo często. Teraz kiedy jestem starszy i spokojniejszy, i bardziej rozumiem sam siebie, potrafię ją poskromić, ale wcześniej, kiedy byłem smarkiem.... Ale lepiej o takich rzeczach nie mówić, przynajmniej nie głośno, nie przed porządnymi obywatelami tego Miasta. W pierwszej knajpie już sączyli piwo znajomi, byli jacyś smutni, przygnębieni. Z projektem nie wyszło, powiedzieli mi. Chcieli robić eksperymentalny teatr, ale miasto nie dało im lokalu, płakałem razem z nimi. W drugiej knajpie spotkałem Ogórka, też był przygnębiony, dostałem się na studia, odparł, kiedy go spytałem, no to super, zawołałem i zamówiłem parę piw, wcale nie super, odparł, teraz będę musiał pięć lat się męczyć; naprawdę płakał, płakałem razem z nim. W trzeciej knajpie przy stole w kącie siedziała pani Alinka, tym razem bez swego grabarza, miała spuchniętą twarz, no, z nią nie było tak lekko, musieliśmy wlać w siebie parę wódek na mój koszt, zanim wydobyłem z niej co się stało: grabarz odszedł z jakąś kurwą, a kiedy pani Alinka przyszła po niego, trochę ją stłukł. Długo pocieszałem panią Alinkę, aż do północy, bardzo źle odbiło się to na moim zdrowiu i trzeźwości, więc do czwartej knajpy już się ledwo dowlokłem, a tam nikogo, nikogo nie było, siedziałem sam przy pustym stole, od okna szedł przeciąg, było mi bardzo bardzo smutno, myślałem o Rambo, o jego zemście, potem o jego żonie, potem o moim nożu, który noszę w kieszeni, a potem o sobie, a potem o moich grzechach. Pomyślałem o Księdzu. Potrzebowałem go. ciąg dalszy się pisze i nastąpi:)
-
Sonet pusty aż wargi
wampirka odpowiedział(a) na Witold Marek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rzadko zaglądam do działu poezji, nic mnie tu nigdy nie zachwyciło a nawet mało który wiersz byłam w stanie doczytać do końca. Ale "sonet" przeczytałam już z pięc razy i pewnie jeszcze nie raz powtórzę lekturę:) Najpierw pytanie: co to są "klamoty"? Po śląsku oznacza to "stare graty" ale nie sądzę, żeby te właśnie definicję autor miał na myśli;) Poza tym nareszcie dobra, zapadająca w ucho forma i ciekawa treść. Dla mnie jest to wiersz barokowy,a nawet manierystyczny, ale bynajmniej nie staroświecki! Już sama forma klasycznego sonetu przywodzi na myśl barok, poza tym świadczą o tym wyszukane tropy stylistyczne, jakby "nadmiar" metafor, neologizmy (świetny "wciszowstępuje"), onomatopeje dzięki którym cały utwór ma brzmienie, da się zapamiętać. Ale posiada także ślady nowoczesności ("wystukany" fantom). Treść też mi przypomina np. Anioła Ślązaka, tematem całego wiersza jest przecież milczenie, cisza, nieobecność. Ślązak pisał o nieobecności Boga, o tym, że On przejawia się tylko poprzez ciszę, pauzę, brak. Marek pisze o nieobecności wiersza, o niewyrażalności "zamysłu", o ułomności języka. Bóg jest niewyrażalny za pomocą języka, nie ma definicji, więc poeta barokowy pisze o nim tylko w sposób negatywny, podobnie Marek pisze o swoim przekazie. Bo w momencie przetrasformowania do języka przekaz ginie albo się zmienia, nie jest już tym samym. Zostaje cisza, pustka, brak słow, "echo krtani" - może jakies nieartykułowane dźwięki. Pierwotny sens jest nie do wyrażenia, zostaje tylko cień sonetu, a więc poczucie braku, niespełnienia, tęsknoty. Witold Marek pisze właściwie o naturze poezji, "co-autor-miał-naprawdę-na-myśli" nigdy nie znajdzie się w pełni na papierze. Poezja jest tym, na co nam łaskawie pozwoli język, jest cieniem pierwotnego zamiaru, dlatego ta najprawdziwsza godzi się z tym, że najwięcej prawdy jest w milczeniu. Prawda (moja prawda, prawda Witolda Marka) okazuje się być szczeliną w "bycie", negatywem bytu, nie-bytem. i paradoksalnie własnie o tym może powstać wiersz, tak dobry jak ten. Czy tyle wystarczy jako uzasadnienie mojego "podoba mi się"? ;)) Wiersz ma wielki potencjał, na pewno to nie jest jedyna interpretacja, ale przede wszytkim: jest tu co interpretować! Gratulacje! -
Mnie poruszyło. Na początku było tak słodko, a potem to brutalne bicie na koniec zaskoczyło mnie (chyba jestem za mało oczytana w gnojopodobnej literaturze...:)). Ale prawdą jest, że mogło być lepiej napisane, bardziej stopniowane napięcie, może trochę dłuższe. Powiedziałabym, ze to jest na razie szkic, druga wersja mogła by byc lepsza:) Ale i tak plus za świat widziany oczyma dziecka, wiarygodny, choć mogłoby być tego więcej. Na pewno nie porażka!
-
Ostatnio jak dla mnie mnóstwo dobrych opowiadań na forum, i to też do nich nalezy. Potoczysta narracja, stylistycznie zadbany teskt, wciągająca fabuła, a wszsytko okraszone ironią, super. Zbyt prosta wydała mi się metafora lusterka, spodziewałam się czegoś bardziej niejednoznacznego, ale to drobna wada urody. MOże nawet z pktu widzenia gender dałoby sie interpretować twoją baśń...? Księżniczka jest jeszcze uwięziona w stereotypach, czeka na księcia z bajki, jest pasywna itp. Słoneczko co prawda o mało nie wpadła w sidła tego szowinistycznego Mądrali, ale dzięki smokowi i jego pudełku zrozumiała, że musi kroczyc własną drogą, wybrała niestandardowe życie nowoczesnej "single" kobiety:) Smok nie jest bynamniej mężem czytającym gazete przed telewizorem, ale ognistym kochankiem, hihi. Dobra ta bajka, bez dwóch zdań. pozdrowienia!
-
Mnie też się podobało:) Zamieniłabym tylko myślniki na cudzysłów w "idzie rak nieborak". To jest tam przytoczone jako cytat, a te myślniki są tam niewiadomo po co. Poza tym wyrażenie "szczyt sadyzmu" dla mnie niepotrzebnie powtórzone dla razy w dwóch sąsiadujących (prawie) zdaniach. Ale to są kosmetyczne uwagi, poza tym tekst jest zadbany. Umiesz pisać o prostych codziennych sprawach w niecodzienny sposób, a to rzadki dar. No, znowu słodzę... Więc powiem coś o twoim całokształcie twórczości: na tle takich jak ten, niektóre twoje teskty wydają mi się przerysowane (np. ten o mentosie) - jakby równowaga między realizmem a totalną groteską została zakłócona na korzyść tej ostatniej. Ale może to tylko mój gust, nie wiem. Zresztą, nie czytałam jeszcze wszystkich twoich opowiadań, jak to kiedyś uczynię, to się szerzej wypowiem:) trzymaj się i połamania pióra życzę nad następnymi,
-
Turniej Prozatorski
wampirka odpowiedział(a) na Ewelina_Tarkowska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Mam pytanie: czy jeśli nie wzięłam udziału w konkursie ale czytałam wszystkie prace, moge przesłac swoją punktacje? Z tego, co pisał wcześniej Leszk Dentman, zrozumiałam, że prace oceniać moge tylko UCZESTNICY, to znaczy np. ja nie:((. A teraz pani Tarkowska pisze, ze moze kazdy, kto PRZECZYTAŁ, czy ja też :)). Może jestem nierozgarnięta, ale ciągle mam w tym mętlik....:((( -
Przyczyny i konsekwencje
wampirka odpowiedział(a) na Marcholt Czyścizadek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie chce słodzić, ale opowiadanie bomba, az mnie boli skóra na brzuchu... Tak trzyma w napięciu, że nawet nie zauważyłam tych niespójności w narracji, o których pisała natalka, dla mnie jest tu wszystko w porządku. Fragmenty w 1 os. to jak Hubert opowiada koledze, co się stało z siostrą, tyle, ze bez myślnika. Pytanie: co to znaczy "k88"? Gdzie autor książki z której pochodzi motto?? A poza tym... ajaj... nie znam żadnego skina, ale za to wielu "gości z zagranicy"... Nie muszę dodawać, że mam wiele pozytywnych doświadczeń... Zmierzam do tego, że nawet dla mnie jest jasne, że to opowiadanie to czysta fikcja literacka, nie żaden manifest, dlatego te wyjaśnienia chyba niepotrzebne. To tak jakby Kill Bill mógły byc anty japoński (anty chiński?) bo Uma skraca tam o pół głowy Azjatkę... Ale może lepiej zastawić te wyjaśnienia, tak dla opornych. pozdrawiam i czekam na dalsze tak dobre kawałki! -
Dzięki Wuren :) Może rzeczywiście ten opis jest zbyt dosłowny, powinien być subtelniejszy, ale z kolei nadmierna metaforyczność mi tam nie pasowała. Trudno pisać o seksie w samych metaforach, żeby to nie brzmiało banalnie. Ty pewnie byś radził wywalić całkiem, ale ja raczej chcę to tam zostawić, no nie wiem, jeszcze pomyślę, co z tym... A gdzie zniknął przecinek??? Pozdrowienia
-
Dobrze, chyba masz rację. Niech będzie zacina. Być może nieświadomie użyłam jakiegos regionalizmu. Dzięki.
-
Dziękuję wam bardzo za komentarze, strasznie się cieszę, ze zakończenie nie rozczarowało. Dzięki wam nabrałam znowu (straconej) ochoty do pisania, więc może jeszcze kiedys się tu pojawię z czymś równie długaśnym:)) i, mam nadzieję, lepszym... Co do błędów. Leszku, zgadzam się, ze słowo "siekać" nie istnieje, ale ja tam miałam "zasiekać", a tak się przecież mówi o deszczu, nie? A deszcz "siecze", ale i "zasieka"... No nie wiem, już niczego nie jestem pewna, chyba tylko słownik (albo natalka:)) mogą rozwiać te wątpliwości:)) Trzymajcie się, w
-
Spalę się na popiół, jeśli cię nie zobaczę, byłaś moim życiem, moją krwią, moją przyszłością, proszę ukaż się choć na drobny moment, chcę cię zobaczyć, tylko cię ujrzeć na małą chwileczkę, proszę, uchyl zasłony, zjaw się, jeśli możesz, jeśli chcesz. Możesz mnie przekląć, możesz potępić, możesz się mścić, ale pokaż mi na chwilę swe oblicze, daj znak, że nie wszystko przepadło, że ciągle jeszcze istniejesz, choćbyś nawet nie pamiętała kim byłaś, daj znak, że nie został z ciebie tylko na pół zgniły trup. Czym Boże jest to pieprzone życie, jeśli po nim nie zostaje nic, nic?! Po co to wszystko, po co? Powtarzał te słowa w myślach aż do znudzenia, choć na zewnątrz zachowywał cyniczny i prześmiewczy wyraz twarzy, kiedy te dwie małe cholerne czarownice wyłaziły ze skóry, żeby wywołać jej ducha, ale wszystkim, co uzyskały, był tylko silniejszy wiatr, który zaczął przenikać ich do szpiku kości. Wkrótce zaczął też zacinać drobny deszcz, Łukasz musiał chronić cyfrową kamerę za pomocą własnej kurtki, ale dziewczyny nie ustawały w modlitwach. Zbudowały na grobie Moniki mały ołtarz, ustawiły tam jej zdjęcie, wystawiły w miseczkach jej ulubione potrawy, wlewały miód i ziarno do ogniska, paliły chleb i kawałki ciasta, głośno odmawiały różaniec. Marek szeptał zdrowaśki razem z nimi, przypomniały mu się Dziady i zachciało mu się śmiać, całą czwórką popijali wódkę z półlitrowej butelki na rozgrzewkę, wreszcie dziewczyny stwierdziły, że nawiązały kontakt z przyjaznym sobie duchem, który pomoże im odnaleźć Monikę Nasako, a potem powiedziały, że Monika jest zagubiona i że przywołać ją może tylko woń krwi, żadne słodycze jej nie omamią, więc Marek, jak w jakimś transie, zgodził się i naciął sobie dłoń kuchennym nożem, i znowu zaczęły się modlitwy, różańce, czekanie i krążąca butelka; słychać było tylko zimny szum jesiennych liści, a wiatr nie dawał im spokoju. W końcu Nina zaczęła jakby rozmawiać z kimś niewidzialnym, w innych okolicznościach by go to rozśmieszyło, ale teraz już mu nie było do śmiechu, tak bardzo pragnął ją znowu ujrzeć. Powoli zaczynał nabierać nowej nadziei, przyłączył się do modlitw dziewcząt, nie zwracał uwagi na zimno, na deszcz, na błoto wytwarzające się pod jego kolanami, na przemoczone dżinsy, zaczął wierzyć, czuć jej obecność, pragnąć jej ze wszystkich sił, a potem, kiedy minuty mijały, a ona nie przychodziła, przyciskał pięści do twarzy i płakał, płakał ze wszystkich sił. W końcu musieli otworzyć następną butelkę, od razu zrobiło im się lepiej, nadal mamrotali modlitwy, a Marek na całego zaczął ciąć się w rękę, z każdym łykiem alkoholu przybywało jedno nacięcie, czym więcej pił, tym głośnej mamrotał: Moniko, Moniko Nasako, gdzie jesteś, przyjdź, wzywam cię, kocham cię. Patrz Moniko tu jest moja krew, ofiaruję ją tobie, jeśli chcesz, przyjdź, weź moje życie, zawiniłem, zabiłem cię, to ja jestem winny twej śmierci, ja! Moniko, oto czekam, zrób ze mną co chcesz! Wyślij mnie do piekła jeśli chcesz, zasłużyłem na to, ale przyjdź! Spójrz na mnie po raz ostatni tymi swymi ogromnymi oczami, oczami dzikuski, która mnie kochała, uśmiechnij się do mnie jeszcze jeden raz, przytul moją głowę do piersi, powiedz, że nic się nie stało, że mi wybaczyłaś. Przyjdź, do wszystkich diabłów, przyjdź! Miał nadzieję, ze pozostali nie rozumieją tej jego modlitwy, że nie rozumieją jego słów, wypowiadanych wśród szlochów i jęków, ale oni rozumieli dobrze, nasłuchiwali dobrze. Potem Łukasz zapalił jointa i wsunął Markowi do ust, ten podał go Marcie, Marta Ninie, ale duch nie przychodził. Co pewien czas zrywał się tylko wiatr i sypał im suchymi liśćmi prosto w twarz. Na szczęście przestało padać, zza chmur wyszedł księżyc, zrobiło się niemal jasno. Duchy są tutaj, mówiła cicho Nina, przyszły na stypę, zapach wódki i krwi je zwabił. Ale Moniki nie ma. I nie było jej podczas całej ich libacji na cmentarzu, kiedy pili do utraty przytomności i w końcu zaprzestali modlitw, i tylko patrzyli na Marka, jak wije się w błocie, złamany alkoholem i cierpieniem, jak jęczy i pragnie pociechy. I w końcu dziewczyny nie wytrzymały, pierwsza Nina dotknęła jego twarzy i podniosła ją tak, by oświetlało ją mdłe światło zniczy i świeczek. Chłopcze, powiedziała, tak właśnie powiedziała, jakby była Moniką Nasako, która wymyślała dla niego różne pieszczotliwe określenia po polsku, których żadna inna osoba by nie użyła; mówiła do niego: chłopcze, chłopaku, dzieciątko, malutki. I Nina też tak teraz powiedziała: chłopczyku, nie płacz; spojrzał na nią z niedowierzaniem, śliniąc się od nadmiaru alkoholu, patrzył i oczy znowu zaszły mu łzami, wiedział, że to Nina, nie Monika, absolutnie nie Monika, ale nie mógł się opanować i kiedy dziewczyna przygarnęła go do swej miękkiej piersi, nie odmówił, lecz przytulił się gorliwie, łkając strasznie, jak dziecko, a potem spojrzał na nią jeszcze raz i znów się nie opanował, dotknął ustami jej ust. Tymczasem przytulała go już i bardziej zdystansowana Marta, głaskała po głowie, mówiła do niego: dziecko, nie płacz, nie chcę żebyś cierpiał, i znowu coś w tonie jej głosu tak bardzo przypomniało mu Monikę, że nie wypuszczając z objęć Niny zbliżył swe usta do Marty, z nieprzytomnym pragnieniem, jak ryba łaknąca wody, i zaczął ją całować, a Marta nie wydawała się zaskoczona, oddawała z czułością pocałunki. To była przedziwna chwila, kiedy te dwie dziewczyny, dwie kobiety obejmowały go i oddawały mu swe ciepło, jakby były jego matkami, jakby były o wiele starsze od niego i o wiele mądrzejsze, jakby wiedziały wszystko. I tak było, zdały mu się tak stare jak historia ludzkości, mądre jak starożytne boginie; całując na przemian to jedną, to drugą, dotykając ich piersi i pleców czuł się jak syn, który po długiej wędrówce wrócił do domu, czuł się tak błogo, jak jeszcze nigdy w życiu. Dziewczyny, kobiety, tuliły go do siebie i przemawiały do niego czułymi słowami, których niemal nie rozumiał, lecz było mu tak dobrze, że nie potrafił sobie wyobrazić, żeby się to mogło kiedykolwiek skończyć. Zamroczony alkoholem, trawą i ich ciepłem nie zdawał sobie sprawy, gdzie jest i co robi, tulił się do nich coraz bardziej, i bał się otworzyć oczy, aby nie ujrzeć ich prawdziwych twarzy, poznaczonych tysiącletnimi zmarszczkami, tysiącletnią mądrością. Objęły go z obu stron i było mu ciepło, tak dobrze jak nigdy w życiu, i nagle zrozumiał słowa Jezusa: jeśli nie staniecie się jako dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Nigdy przedtem nie był taki szczęśliwy. Nawet z Moniką, bo wtedy nie doceniał swego szczęścia, a potem było już za późno. W przebłysku świadomości zdał sobie nagle sprawę, że warunkiem największego szczęścia jest niezmierzony ból, ogień, przez który trzeba przejść, lecz zyskana nagroda jest krótka jak mrugnięcie okiem. I znowu zostaje tylko tęsknota i walka. Nagle Nina nie zważając na zimno ściągnęła koszulkę i twarz Marka znalazła się między jej piersiami, ściskanymi jeszcze przez stanik, ale już za chwilę uwolnionymi. Poszukał wzrokiem Marty, żeby jej nie zaniedbać, bo przecież i ona była potężną czarownicą, a Marta też się już rozbierała. Była szczuplejsza niż Nina, ale też atrakcyjna, zresztą w tym momencie w ogóle nie myślał za pomocą słów. Wziął je obie, półnagie, w ramiona, a potem poczuł, że w jakiś irracjonalny sposób elementy całej układanki zaczynają się do siebie dopasowywać, że coraz bardziej zaczyna rozumieć. Wszsytko musiało byc właśnie tak, musiało osiągnąć swój kulminacyjny punkt tutaj, na tym cmentarzu. Spokój i błogość powoli ustępowały miejsca pożądaniu. Całkowicie zapomniał o obecności Łukasza, który znowu włączył kamerę i wyglądał na całkowicie zadowolonego z roli, która mu przypadła. Marek czuł, że jest coraz bliżej utraty świadomości, a jednocześnie jego umysł był bardzo jasny, wiedział już, co to wszystko znaczy, choć nie potrafiłby wypowiedzieć tego słowami. Widział swój los jak srebrną strzałę, wysłaną z ciemności w ciemność i kończącą swą drogę tu, na grobie Moniki Nasako. Starał się pieścić po równo obie dziewczyny, ale one wydawały się zainteresowane wyłącznie nim, więc poddał się i pozwolił im na to, położyły go na wznak na rozłożonych na ziemi kurtkach, Nina pieściła jego sutki a Marta lizała członek, potem zamieniły się i Marta wzięła go w ramiona szepcząc do ucha uspokajające słowa, niemal kołysankę, a Nina usiadła na nim i zaczęła się poruszać, ach, jak ona się poruszała, próbował się powstrzymać, ale nie zdołał, nie zdołał nawet uciec, tak mocno trzymały go jej uda, i szczytował prosto do niej, a potem leżał chwilę cicho przytulony do nich obu, niezdolny wypowiedzieć słowa, a jednocześnie widzący wszystko jasno, nieskończenie jasno. Były Matkami, tuliły go i głaskały, a on znowu poczuł ten spokój i szczęście, tę słodycz, którą może przynieść tylko kapitulacja. - Już wiem, kim jesteście – odezwał się cicho. - Tak, ale będziesz musiał zrobić to sam – szepnęła mu do ucha Marta – my tylko weźmiemy cię w ramiona i ukołyszemy do snu. - Dobrze – zgodził się, ledwo mogąc wypowiadać słowa – i nie chcecie nic w zamian? - Nic, miłości moja – szepnęła Nina – dałeś nam już wystarczająco dużo. - Nie ma innego wyjścia? – zapytał ze łzami w oczach. - Jeśli chcesz ze mną być, nie ma – odparła łagodnie Marta – masz jeszcze wybór. - Zapomnisz o mnie – dodała Nina – w normalnym życiu to nieuniknione. Twoja rozpacz rozpłynie się jak dym. - Już prawie zapomniałeś... – szepnęła Marta - To ja ją zabiłem – przyznał, płacząc - tyle razy mnie prosiła, żebym tak szybko nie jeździł. Nigdy jej nie słuchałem. Gdyby chociaż mnie zamknęli, gdyby mnie ukarali... Ale uznali, że to nie moja wina. A to ja spowodowałem jej śmierć. Popisywałem się. Gdybym jechał choć trochę wolniej... Gdybym nie puścił kierownicy… Teraz ona ma prawo do zemsty. - Ciii, kochanie, nie płacz – Nina ucałowała go w policzek – to nie zemsta. To powrót. - Do niej? – zapytał jeszcze, żeby mieć całkowitą pewność. - Tak, do niej. Ale tylko ty będziesz wiedział na pewno, jak tam jest. – odezwała się Marta. - Chcesz tego? – zapytała Nina. - Tak – szepnął. Nigdy w życiu niczego nie był tak pewien. Wreszcie był we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Był tam, gdzie powinien znaleźć się już dawno. Spoczywał na ich łonach, na łonach swoich matek i bez sprzeciwu połknął wszystkie proszki, które Łukasz włożył mu do ręki. Półnagie dziewczyny obejmowały go i głaskały, szepcząc czułe słowa. Tymczasem on nie czuł się już tak dobrze i błogo. Było mu strasznie i przez moment zaczął się bać, że zwymiotuje. Ciągle czuł na sobie miękkie, czułe dłonie obu dziewcząt, ale potem jego ciało jakby straciło czucie. Przed oczyma pojawiła mu się mgła, poprzez którą widział jeszcze świeczki płonące na grobie Moniki. Idę do ciebie Moniko Nasako, pomyślał tylko i wyobraził sobie samego siebie, jak idzie przez zieloną łąkę w kierunku kępy drzew. Jak widzi oczekującą go dziewczynę, a pod bosymi stopami czuje pulchną, świeżą ziemię, nawodnioną wczorajszym deszczem. Monika stoi pod drzewem i uśmiecha się do niego swoim łagodnym, delikatnym uśmiechem, naznaczonym i życiem, i śmiercią. I on też się uśmiecha, po raz pierwszy od czasu wypadku, uśmiecha się. Zbliża się i bierze ją za rękę. Czuje, że będą rozmawiać, będą długo rozmawiać, a ich rozmowa nigdy się nie skończy. A podczas tej rozmowy będą o wszystkim zapominać, stopniowo, aż nie zostanie im nic prócz wzajemnej obecności. I tylko ją będą odczuwać, od teraz aż na wieki wieków amen. A wspomnienie Niny i Marty zatraci się w otchłani niepamięci, jak wspomnienia złego snu, koszmaru w pustym pokoju. Ale było zupełnie inaczej. Obudził się i poczuł, że mdłości przeszły. Usiadł na kanapie. W salonie paliło się światło, za oknem świtało. Dwie dziewczyny i jeden chłopak ściągali z siebie brudne, przemoczone ciuchy. Dygotali z zimna. Żadne z nich go nie zauważyło. Dziewczyny miały przerażone miny. Jedna z nich rozdzierająco łkała. - Co myśmy zrobili, co zrobili? – jęczała. Chłopak czyścił kamerę i wyjmował płytkę, był całkowicie spokojny. - Cicho – powiedział – nic nam nikt nie zrobi. Nie mamy jeszcze osiemnastu lat. Jesteśmy poza zasięgiem prawa. Zresztą nikt nas nie widział. Uznają to za samobójstwo albo przedawkowanie, my jesteśmy czyści jak łza. Dziewczyny nadal płakały, teraz już obie. - Bóg nam tego nie wybaczy! – krzyknęła wyższa. - Stulcie pyski i wynoście się już do domu! – krzyknął na nie chłopak. Nie miał przyjemnej miny. Marek obserwował to wszystko ze zdziwieniem. Czuł, że zna tę trójkę, ale nie potrafił sobie przypomnieć żadnych szczegółów, nawet imion. - Zrobiliśmy dobry uczynek – powiedział chłopak, ładując płytkę do komputera – Dołączył do swojej Moniki Nasako. A ja to zaraz wrzucę na necior. Pod tytułem „Gotyk”. Będzie odjazd, ha ha. - To twoja wina! – wykrzyknęła jedna z dziewcząt, zanosząc się płaczem. Druga wymiotowała na podłogę. Chłopak obrzucił je obie pogardliwym spojrzeniem. - Moja? Ja jestem tylko kronikarzem. I pogwizdując włączył film, a Marek tkwił nadal na kanapie, z wysiłkiem próbując sobie przypomnieć, co się stało. Imię, które wypowiedział ten chłopak. Imię! Nie potrafił sobie przypomnieć. A potem pomyślał, że musi wrócić do klubu. Chyba tam czegoś zapomniał. Nie dokończył jakiejś rozmowy. Tak, musi z kimś pogadać. O to właśnie chodzi. Tymczasem na ekranie komputera wyświetlał się jakiś amatorski film, ciemny, że oko wykol, na którym dwie dziewczyny i młody mężczyzna odprawiali na cmentarzu jakiś perwersyjny obrzęd, krzyczeli, klęli, modlili się, a wszystko to zlewało się w jeden dziki bełkot. Potem zaczęła się tam odgrywać jakaś orgiastyczna scena, seks grupowy, wszystkie trzy osoby były tak potwornie pijane, że chyba same nie wiedziały, co się wokół nich dzieje. A następnie Marek ujrzał samego siebie, jak wstaje i zataczając się, odchodzi. Poznał siebie, ale o pozostałych aktorach tego dramatu nie miał zielonego pojęcia, kim by mogli być. Przeraźliwe uczucie, że czegoś zapomniał, że czegoś nie dokończył, z kimś nie porozmawiał, opanowało go całkowicie. Wstał, żeby wyjść, kiedy nagle poczuł wlepiony w siebie wzrok. Nina go widziała. Patrzyła całkowicie przerażona. On nie czuł nic. - Monika Nasako – powiedziała drżącym głosem – kochasz ją. Szukaj jej. Nie wiedział jak się to stało, ale nagle znalazł się na dworze. Wiał silny wiatr, ale on nie czuł zimna. Powoli odchodził w ciemność, myśląc o tym, że nie zrozumiał słów tamtej dziewczyny. Może jeszcze tu wróci, żeby z nią porozmawiać. Tak, na pewno tu wróci.
-
Jeszcze kilka wyjaśnień: 1. To jest pierwsza część, druga, końcowa za 72 godziny:) 2. Wiem, wiem, ze to długie... Na pewno dostanę za to od was w skórę.... Ale chciałam spróbować tzw. dłuższej formy i zdaję sobie sprawę, ze na pewno wpadłam w wiele sylistycznych i innych pułapek, jakie ona z sobą niesie. Z góry dziękuję, jeśli ktoś nie wystraszy się od razu i zechce przeczytać. 3.Nazwa zespołu metalowego jest wymyślona. Zresztą byc może o "Sreamach" powstanie osobne opowiadanie:) Dziękuję za uwagę i pozdrawiam, ciekawa szczerych opinii wampirka
-
„Jesteście w błędzie, nie znając Pisma ani mocy Bożej. Przy zmartwychwstaniu bowiem nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie Boży w niebie.” Mt 22, 29-30 Od czasu wypadku rozkoszował się mroczną muzyką i sprawiał sobie coraz to nowe tatuaże. Zaczął od tego, że wytatuował sobie jej imię gotyckimi literami na przedramieniu: Monika Nasako. Przyniosło mu to chwilową ulgę, która rychle przeminęła, lecz potem zapamiętał smak tej ulgi i odwiedzał już studio tatuaży regularnie; sprawił sobie dużego smoka na plecach i serię mniejszych obrazków na ramionach. W każdym z nich ukryte było jej imię. Przeraził tym swoją matkę. Była to zwyczajna kobieta, księgowa i katoliczka, która ze zgrozą obserwowała przemianę syna. Marku, powtarzała mu, chłopcze mój, co ty robisz ze swoim życiem, rzuciłeś pracę, po całych dniach słuchasz tego grzmotu albo błąkasz się bez celu po mieście, przychodzisz do domu posiniaczony i brudny. Nie możesz jej bez końca opłakiwać, życie toczy się dalej... - Jakie życie? – odpowiadał matce ostro – Może twoje, ale na pewno nie moje. Matka jednak nie ustępowała, wiedziała swoje, lecz on nie miał ochoty jej słuchać. - Nie można nosić żalu w sobie na wieczność. To niemożliwe. W końcu musisz zacząć myśleć o czymś innym, żyć własnym życiem. Wiem, jak cierpisz, ale musisz się z tego otrząsnąć! - A co jeśli nie mam ochoty się otrząsać? – pytał cierpko, zdając sobie przy tym sprawę, że rani tę kobietę, która kocha go ową dziwną, niepotrzebną miłością matek. - Ona sama by tego chciała! – matka wytoczyła najcięższy argument. - Zostaw sobie te bzdury na tanią telenowelę. – odpowiadał. – Nie masz pojęcia, czego by chciała. Może właśnie życzyłaby sobie, abym cierpiał? Kto to może wiedzieć? - Nie, nie ona – stanowczo twierdziła matka – była tak słodką i dobrą dziewczyną. Jestem pewna, że pragnęłaby, abyś przetrwał ten ból i wrócił do normalnego życia. Tylko ci się tak wydaje, że to niemożliwe. Każdy prędzej czy później wróci. - Więc ja będę pierwszym, który nawet nie spróbuje – śmiał się cierpkim, złym śmiechem, a potem zamykał się w swoim pokoju na długie godziny. Siedział w fotelu patrząc tępo przed siebie, a jedynym towarzyszem była mu ciemna muzyka Scream In Flames. Niski głos wokalisty wydobywał się z wieży prosto do słuchawek, aby nikt inny, ani matka, ani sąsiedzi, nie mógł wiedzieć o jego ogłuszającym żalu. Był jednak przecież tylko człowiekiem i cała jego rozpacz, którą pielęgnował jak roślinkę doniczkową, lub, jak sam by powiedział, (ale pod warunkiem, że nikt by nie słuchał), jak „ogród ciernistych róż”; cała ta beznadzieja i desperacja narastała w nim i pragnęła wydostać się na zewnątrz. Zamknięty w swojej samotności musiał się w końcu przed kimś obnażyć. Sam czuł, że to nieuniknione. Co noc modlił się do Boga i do Moniki Nasako. Oboje jednak milczeli. Wybrał się więc do kościoła, do którego od czasu matury nie chodził, ani o nim nie myślał. Wydawało mu się jednak, że jest to miejsce, w którym z definicji można znaleźć pocieszenie. W świątyni panował chłód, słychać było szepty i chichotanie stojących w kolejce nastolatków. Marek czekał chwilę, a potem zbliżył się powoli do ciemnego konfesjonału. - Proszę księdza – powiedział nieśmiało, jakby oduczył się już mówić, – co jest po śmierci? - Synu, wyznaj swoje grzechy – odparł ksiądz, jakby w ogóle go nie słyszał. - Moja dziewczyna, Monika Nasako, zginęła – zaczął Marek, aby nakreślić księdzu sytuację. – Teraz nie żyje, a ja chcę być z nią i boję się o nią. Gdzie jest teraz? Czy ksiądz potrafi mi na to pytanie odpowiedzieć? - Jeśli umarła w łasce, przebywa w Panu. – Odpowiedział łagodnie kapłan – Wyznaj pozostałe grzechy. - Nie była wierząca – odpowiedział Marek – ja też nie jestem. A ona nie była nawet ochrzczona. - Jeśli nie jesteś wierzący, to co tu robisz? Nie mogę ci udzielić rozgrzeszenia. Warunkiem do tego jest wiara, rachunek sumienia, żal za grzechy przed Bogiem. Ukorz się przed Nim a dam ci rozgrzeszenie. - Nie chcę rozgrzeszenia, niech mi tylko ksiądz odpowie na moje pytanie – błagał Marek – gdzie ona teraz jest? Czy jeśli umrę, będziemy razem? - Synu, skąd ja mam to wiedzieć? – ksiądz był już zniecierpliwiony. – są to tajemnice, które w pełni zna tylko Bóg. Mogę ci powiedzieć tylko jedno: jeśli nie była ochrzczona w jedynej prawdziwej wierze chrześcijańskiej, jeśli nie umarła w stanie łaski uświęcającej - nie może zostać zbawiona. Ale Boże miłosierdzie jest wielkie, więc ufaj i módl się. A teraz wyspowiadaj się, bo to jest spowiedź święta, jeśli jeszcze nie zauważyłeś! - Nie chcę się spowiadać – odparł z rozpaczą – chcę wiedzieć! - Tutaj można tylko wierzyć. – powiedział ostro kapłan – a jeśli nie chcesz wyznać grzechów i żałować za nie, odejdź człowieku, bo ludzie czekają. Nie widzisz kolejki? Możesz przyjść do mnie prywatnie, jeśli chcesz. - Nie. – powiedział Marek wstając – ksiądz nic nie wie i nie chce wiedzieć. Rozmowa z księdzem nie ma sensu. Kiedy Marek wstał i zamierzył do wyjścia, mijając zniecierpliwioną kolejkę, kapłan wybiegł za nim. Poczuł nagle, że być może popełnił błąd, a nawet grzech, wyrzucając tego dziwnego człowieka z kościoła. Chciał za nim zawołać albo pobiec, ale zauważył gapiących się na niego parafian i stanął jak wryty. Zmieszany wrócił do konfesjonału. Marek tymczasem odwiedził jeszcze kilka tarocistek, jednego guru nauczającego o reinkarnacji, przeczytał trochę teozoficznej literatury i „Życie po życiu” doktora Moody’ego. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na jego pytania. Jedynym pocieszeniem znowu stała się dla niego muzyka Screamów, która dziwnym trafem potrafiła dodać mu energii rano, a wieczorem ukołysać do snu. Zaczął też słuchać Bacha. Jego jedyną płytę, jaką posiadał, odtwarzał w nieskończoność. Myśli jednak domagały ujścia i dobijały się na zewnątrz, chociaż on sam tego nie zauważał. W końcu jednak tama pękła i to w najmniej spodziewanym momencie, przed zupełnie przypadkowymi osobami. Pierwszym z wybrańców był długowłosy licealista Łukasz, który podczas jednego marnego koncertu sam przysiadł się do stolika Marka, nie pytając o zgodę, a potem oświadczył, że ma dla niego towar pierwszorzędnej, najlepszej jakości. - To ci przyniesie zapomnienie – oznajmił. - Odwal się – rzucił Marek i nadal patrzył tępo przed siebie, w stronę podium, chociaż akurat była przerwa i nic się tam nie działo. - Nie musisz nawet płacić – zachwalał swój darmowy towar Łukasz. – Jesteś tu miejscową legendą, bracie. Te dziewczyny opowiedziały mi wszystko – wskazał na dwie czarno ubrane licealistki, które patrzyły w ich stronę poważnie i przenikliwie. Nie chichotały jak ich rówieśniczki z dyskotek, ale spoglądały smutno i jakby nieobecnie, a ich oczy były podkreślone ogromną ilością czarnej kredki. – Wszystko opowiedziały mi o tobie. Więc we trójkę, jak tu stoimy, zrzuciliśmy się na ten towar dla ciebie. Wystarczy pod język. Przeniesiesz się do innego świata, być może choć na chwilę ci ulży. - Nie chcę – odpowiedział Marek – nie chcę, by mi ulżyło. Bólu nie zagłuszysz ani alkoholem, ani najlepszymi dragami. Wiesz, czego się nauczyłem? Kiedy coś cię boli, najlepszym środkiem znieczulającym jest inny ból. Powiedziawszy te słowa popatrzył prosto w oczy Łukaszowi i jednocześnie zmiażdżył w dłoni pustą szklankę z cienkiego szkła. Łukasz patrzył na to przerażony. Dwie dziewczyny pod barem nie mrugnęły nawet okiem. - Super... - wyjąkał Łukasz – ale człowieku, ty się chyba zraniłeś. To prawdziwa krew! - Tak, prawdziwa – Marek spojrzał na chłopca nieprzytomnym wzrokiem – a co ty myślałeś? Że to keczup? Otworzył dłoń i strząsnął odłamki szkła na podłogę. Jeden większy, który wbił mu się pod skórę, wyciągnął delikatnie i rzucił za siebie. - Dziewczyny, chodźcie! – Łukasz tymczasem wołał swoje koleżanki – on rozcisnął najprawdziwszego kufla w ręku! - Wynoście się stąd – powiedział Marek, widząc zbliżające się dziewczyny. Miały włosy ufarbowane na czarno i ogromne pierścienie na rękach. - Słyszałyśmy o tobie – powiedziała jedna z nich – przyszłyśmy tu specjalnie dla ciebie. Ludzie mówili, że często przesiadujesz w tym barze. Chciałyśmy cię poznać. - Czy ja jestem jakiś skurwiony Krzysztof Ibisz? Może chcecie mój autograf? – zapytał Marek, zły na siebie, że wdaje się w tę rozmowę. Jednocześnie jednak nie chciał, aby się skończyła. - Na Ibisza bym się nawet nie wysikała – odpowiedziała stanowczo i z całą powagą jedna z dziewcząt, niższa i o większych piersiach. Marek parsknął śmiechem. - Siadajcie – zaprosił je do stolika. Wszyscy czworo chwilę pili swoje piwa i milczeli. - Mówią – odezwała się wyższa z dziewcząt, – że pozwoliłeś się zamknąć nocą na cmentarzu i rozgrzebałeś rękami cały grób. Mówią, ze masz jej imię wytatuowane na przedramieniu i plecach. Że bardzo ją kochałeś i że sam ją zabiłeś. - Myślisz, że jestem jakąś pieprzoną postacią z książki? Albo z komiksu? – zdenerwował się Marek – nie rozmawiałem o tym nawet z pierdolonym psychologiem, a wam mam się zwierzać? Za kogo się macie? Co przeżyłyście, hę? Ile wy w ogóle macie lat? Nie więcej niż siedemnaście, co? Wiecie, co to znaczy stracić ukochaną osobę? Gówno wiecie. Jaki wy macie powód żeby tak się ubierać, jakbyście nosiły wieczną żałobę. Co wy wiecie? Co wiecie o życiu i o śmierci? Niższej z oczu popłynęły łzy: - Ja idę, Marta. Miałaś rację, to dupek. Nie będę tego słuchać. - Idziesz poderżnąć sobie żyły? – zakpił Marek, ale już w tym momencie czuł, że przesadził. - Myślisz, ze jesteś jedynym człowiekiem na świecie, który cierpi? Myślisz, ze inni nie mają już prawa do smutku? – zawołała dziewczyna i chciała odejść. Marek chwycił ją jednak za rękę: - Słuchaj, przepraszam cię. Jak masz na imię? - Nina. - Nino, przepraszam. Oczywiście, że masz prawo cierpieć. Nie chciałem cię urazić. - Chciałeś. - Może i tak. Łukasz – zwrócił się do milczącego teraz chłopaka i dał mu 20 złotych – zamów piwo dla nas wszystkich. Ja stawiam. - Nie powinieneś się obrażać za to, że ludzie mówią o tobie. – odezwała się dziewczyna o imieniu Marta – Nie uwierzysz, ale sąsiadka twojej matki pracuje w tym samym urzędzie co moja stara. Dzieli je tylko ściana. Ploty rozchodzą się tam z prędkością światła. Zresztą znamy cię też z gazet. Ze złamanym obojczykiem rzuciłeś się na tego kierowcę i policjantów. Byłeś wściekły. - Nie macie pojęcia, jak wściekły byłem. Jak wściekły jestem. - Więc dlaczego nie popełnisz samobójstwa? – zapytała spokojnie Marta, jakby to było najnormalniejsze pytanie na świecie. – Po co żyjesz? - A po co żyjecie wy? Z waszymi depresjami i załamkami na pewno nie jest wam lekko? – znowu był ironiczny. - Skąd wiesz, że mamy depresje? – odparła Marta z uśmiechem. Nina patrzyła z goryczą przed siebie – jesteśmy młode, ale to nie znaczy, że głupie. Kpisz z nas. - Same się prosicie. Te wasze stroje, fryzury. Komu chcecie coś udowodnić? - A ty? Te twoje tatuaże, skórzana kurtka? - Miałem ją już przedtem. - Jasne. A ta krew? Przecież to takie same widowisko jak nasze suknie. - Co tam suknie. Najgorszy jest wasz makijaż. Wyglądacie jak wampiry. – Nie potrafił skończyć z sarkazmem. - Może nimi jesteśmy – Marta nadal była spokojna, podczas gdy po Ninie było widać, że przestaje jej się ta rozmowa podobać. - Jaka ona była? – zwróciła się do Marka, spoglądając na niego przenikliwie. - Niby kto? - Twoja Monika Nasako. Marek ku własnemu zaskoczeniu odpowiedział bardzo chętnie, jakby tylko czekał na to pytanie: – Była słodka, delikatna. Nigdy by nikogo nie skrzywdziła. Miała drobniutką budowę ciała i ciemniejszą skórę. Była cudzoziemką i przesłodko mówiła po polsku. Kiedy się śmiała, nie mogła przestać. Przyciskała wtedy piąstki do twarzy i przewracała się na łóżko. Nosiła jasne spódnice do kolan albo dżinsy i kolorowe sweterki. Uwielbiałem patrzeć, jak się porusza. Jak się rano ubiera. To mi wystarczało. Oddałbym wszystko, żeby ją znowu zobaczyć. Tylko zobaczyć! Jak stoi przed szafą i zastanawia się, którą bluzkę ubrać, jak okręca się przed lustrem przymierzając nowy pasek. W takich chwilach prawie dla niej nie istniałem. To by mi wystarczyło. Tylko na nią patrzeć i nie istnieć dla niej. - To dlatego byłeś na cmentarzu. Dlatego pozwoliłeś się tam zamknąć i prawie zamarzłeś na śmierć. - Nie było tam nikogo – odpowiedział Marek, doskonale zdając sobie sprawę, że łzy ciekną mu po policzku. Wstydził się, a jednoczeście z perwersyjnym zadowoleniem obnażał się przed tymi dziewczynami – Nikogo. Ani żywego, ani ducha. Przyzywałem ją, Marto, Nino, czy jak się tam nazywacie. Pozbyłem się wszelkich uprzedzeń, wszelkiego strachu. Kiedyś dużo się bałem. Także bólu. Wyobraź sobie, ze dwa dni do przodu drżałem przed pójściem do dentysty. Głupiego dentysty! Kiedyś nie pozwoliłbym sobie nawet zrobić tatuażu. Teraz nie ma dla mnie przyjemniejszej chwili niż leżeć w za zasłonką i czuć te drobne uderzenia igły, które zadają ból do zniesienia, nawet przyjemny. Ale ja jestem przygotowany nawet na ten nie do zniesienia. Na tym cmentarzu wzywałem nawet diabła. Nie przyszedł nikt. Nie ma nikogo. - Szkoda, że mnie tam nie było.. – mruknął Łukasz, całkowicie zafascynowany – To musiała być zajebista akcja! - Przecież mówię, że nic się nie zdarzyło, durniu! – warknął na niego Marek – połamałem sobie tylko paznokcie grzebiąc w tej ziemi i wypowiedziałem parę niepotrzebnych przekleństw. Zapadło milczenie, podczas którego Marek obserwował dziewczyny i Łukasza, jakby widział ich po raz pierwszy - Słuchajcie – odezwał się, – czego wy właściwie chcecie? Wy czegoś ode mnie chcecie, prawda? Nie mówcie mi tylko, że chcieliście wyłącznie obejrzeć te mizerną miejscową legendę, ostatniego cierpiącego romantyka na ziemi... Egzotyczne okazy ogląda się w zoo, mama was nie zabierała, gdy byłyście małe? - Chciałyśmy ci pomóc – odezwała się Marta – albo raczej dowiedzieć się, czy potrzebujesz naszej pomocy. - I już to wiecie? - Po części. Ale jeszcze dla pewności spytam: czego pragniesz teraz najbardziej na świecie? Marek odpowiedział bez zastanowienia, biorąc duży łyk piwa: - Żeby to się nie stało, oczywiście. Żeby Monika żyła! Czy tak trudno tego się domyślić? - Naprawdę? – zapytała Nina podejrzliwie. - Oczywiście! – zdenerwował się Marek - Ale mi chodzi o coś możliwego – odezwała się Marta – Nikt nie może wskrzesić twojej dziewczyny. Może tylko sam Pan Jezus, ale to mało prawdopodobne. Powiedziała te słowa poważnie, a Marek wybuchł gorzkim śmiechem. - Czego pragniesz najbardziej, co jednak mogłoby się zdarzyć w tym świecie? – zapytała jeszcze raz. - Chcę być z nią – odparł z prostotą, która zaskoczyła obie dziewczyny – Pytałaś, dlaczego się nie zabiję. Nie wiem, czym jest śmierć. Ale kiedy tak siedzę tu w tym klubie i żłopię piwo, albo kiedy słucham muzyki w domu, albo kiedy zasypiam, wydaje mi się, że śmierć to niekończąca się podróż, w którą zawsze wyruszasz samotnie. Znacie Biblię? W pewnym momencie pytają Jezusa o kobietę, która miała na ziemi siedmiu mężów. Z którym z nich będzie się radować w Królestwie Niebieskim? Jezus odpowiada w tym sensie, że takie kategorie w tamtym świecie są zupełnie bezpodstawne. Żaden z tych mężów nie będzie jej już obchodzić. I to mnie najbardziej przeraża. Na to zdaje się cała miłość, przysięgi małżeńskie i uczucia, które porywają aż pod niebo. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że śmierć to straszna samotność, czarna dziura, w której nie ma nikogo oprócz ciebie. Zły sen, który nigdy się nie kończy. Nicość, która jednak istnieje. Boję się, że Monika Nasako jest teraz w czymś takim. Nie zrozumcie mnie źle, zostałem wychowany w wierze katolickiej. Mówiono mi wiele o bożym miłosierdziu i zbawieniu. Nawet przed paroma dniami, kiedy poszedłem do kościoła, powtórzono mi te same frazesy. Po tym, jak pożegnałem się z wiarą dzieciństwa, przez wiele lat wolałem myśleć, że po śmierci nie ma nic. Że przestajemy istnieć, koniec, kropka. Ale kiedy musiałem patrzeć jak umierała, kiedy słyszałem jej ostatnie oddechy, kiedy próbowałem wydostać ją z samochodu, a potem zobaczyłem w trumnie, z napuchłą twarzą, z tymi wyostrzonymi rysami... - od tamtej pory wszystko się we mnie zmieniło. Co innego czytać o śmierci, słuchać o niej na niedzielnym kazaniu, oglądać ją w wiadomościach w telewizji, a co innego widzieć na własne oczy, jak znika twój ukochany człowiek, a na jego miejscu zostaje tylko ciało, które jest nim i nie jest, które jest obce, samotne, porzucone. Czy to samo mogło stać się z jej duszą? Rozumiecie? Boję się, że jej dusza też jest obca, samotna, porzucona. Że błąka się i niczego nie pamięta. Że cierpi. Nie wiem, czym jest śmierć. Ale chciałbym móc ją ogrzać, choćby tylko przez chwilę. Żeby wiedziała, że nie jest sama, że jestem z nią. Chciałbym zwyciężyć śmierć. Taki jestem bezczelny. Ale wiem, wielu przede mną tego próbowało i nikomu się nie powiodło. - Orfeusz... – próbował odezwać się Łukasz. Ale dziewczyny zgromiły go wzrokiem. Marek kontynuował, jakby nic nie usłyszał: - Boję się także, że nawet jeślibym umarł, nigdy jej nie odnajdę. Moja śmierć nie będzie jej śmiercią, mówię tu nie o momencie umierania, ale o całej tej tajemnicy, która następuje potem. Co będzie, jeśli zapomnę o Monice? Tylko dlatego jeszcze się nie zabiłem, wierzcie mi, Nino i Marto, to jedyny powód. Dopóki żyję, będę się starał o niej pamiętać. Cierpieć za nią. - Lubisz ten ból? – spytała Marta łagodnie, ale zabrzmiało to także odrobinę arogancko. Marek poczuł się osaczony. - Czemu ja wam to w ogóle mówię! – zawołał – chyba postradałem zmysły. Jestem idiotą, zwierzać się dwóm smarkulom w barze. - Ja też tu jestem... – nieśmiało odezwał się Łukasz, kuląc się ze wstydu, że w ogóle otworzył usta. - I jednemu smarkaczowi – dodał Marek, żeby mu oddać sprawiedliwość. A potem odpowiedział na pytanie Marty: - Może lubię. Rozpacz to też narkotyk. Lepszy niż te wasze kwasy. Ale moja rozpacz jest we mnie, jest prawdziwa. Milczeli. - Powtarzam, - odezwał się nagle Marek, – czego wy ode mnie chcecie? Zapadła chwila ciszy. Koncert już dawno się skończył, w klubie pustoszało. Marek czuł, że została im może godzinka, może więcej, a potem ich wyrzucą. Nie chciał, żeby ta rozmowa się skończyła. - Przyszłyśmy ci coś zaproponować – odezwała się poważnie Marta, patrząc Markowi prosto w oczy. W swoim czarno-białym makijażu wyglądała niesamowicie. – Wiemy o tobie wszystko. Wiemy, że odwiedzałeś wróżki, astrologów, buddystów i różną inną gawiedź, która udaje, że ma jakieś pojęcie o życiu pozagrobowym. To szarlatani, Marku, chcą tylko twoich pieniędzy, mam nadzieję, że już się o tym przekonałeś. - Tak. – Marek oparł się rękami na stole i jakby mimowolnie zbliżył twarz w kierunku Marty i Niny. Obie pochyliły się w jego stronę, wyłączając w pewnym sensie Łukasza z rozmowy. Chłopak jednak słuchał uważnie i bynajmniej nie miał już miny klasowego błazna. Wręcz przeciwnie, jego spojrzenie było bardzo dorosłe. - My z Niną zajmujemy się trochę zjawiskami paranormalnymi. Nie robimy tego z mody, czy dla pieniędzy, ale dlatego, że mamy pewne zdolności. Zwłaszcza Nina. Ona jest bardzo silnym medium. Widzi rzeczy, o jakich wam się nie śniło. - Co wy próbujecie mi powiedzieć? – zdumiał się Marek – że możecie skontaktować się duchem Moniki Nasako? Przecież to śmiechu warte! - Chcesz się z nas śmiać, proszę bardzo – odparła twardo Marta. Widać było, że jest absolutnie poważna. – Niczego nie możemy ci obiecać. Te rzeczy są bardzo trudne i niebezpieczne. Często się zdarza, że jeden duch podaje się za innego. Prawie zawsze kłamią. To dlatego wszystkie świadectwa spirytystów, nagrania i automatyczne pisanie to bzdury. W takich sytuacjach przychodzą najczęściej niskie zabłąkane duchy, które są tak złośliwe, że odczytują twoje myśli i układają z nich swoją wypowiedź. Albo wymyślają sobie rzeczy, opowiadają o życiu pozagrobowym, jakby wiedziały wszystko. Ale tak naprawdę posiadają tylko wspomnienia z czasów, kiedy były ludźmi. Dlatego ich mapy zaświatów są tak przeraźliwie ludzkie. Tak naprawdę nic nie wiedzą i wolą sobie tego nie uświadamiać, żeby nie pogrążyć się w rozpaczy. - Widzę, że przeczytałaś parę książek – Marek znowu nie mógł pozbyć się sarkazmu i ironii – Ale jeśli nawet to prawda, to w takim razie nie ma o czym mówić. Monika jest dla mnie stracona. - Niekoniecznie – odezwała się Nina niespodziewanie – Kiedy jestem blisko ciebie, czuję, że jej duch jest w pobliżu. Nie wie, co się dzieje, ale w jakiś sposób przyciąga go twoja aura. - Jeśli siła waszej miłości była naprawdę tak wielka, jak mówisz, Monika Nasako całkowicie bezwolnie trzyma się ciebie i miejsc, w których była szczęśliwa – dodała Marta. – możesz się z nią spotkać. - To jakieś bzdury. Też chcecie ode mnie pieniędzy? – zapytał ostro Marek, choć podświadomie widział, że jest w stosunku do dziewcząt niesprawiedliwy. - Nie, nie chcemy pieniędzy. Jeśli ci pomożemy, to bezinteresownie. Tak się powinno to robić. - Więc jesteście w stanie wywołać ducha Moniki? – spytał wprost, a kiedy wypowiedział te słowa, poczuł przed nimi strach. Jakby miały ogromną, niezmierzoną siłę, a przecież były to tylko zwyczajne, może trochę zbuntowane nastolatki. - Wyjaśnię ci coś – powiedziała Marta – Nikt nie wie, co się dzieje z człowiekiem po śmierci. Ale wiele wskazuje na to, że niektóre dusze pozostają na ziemi, trzymają się jej uporczywie i nie chcą odejść. Zapytasz: czy jest w ogóle dokąd odejść? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale mam nadzieję, że istnieje Bóg i że to on jest naszym celem, istotą, która da nam upragniony spokój. Może istnieje też piekło, nie mam pojęcia. Ale doświadczenie wielu ludzi wskazuje na to, że niektóre dusze błąkają się niespokojnie po ziemi, bez celu i bez świadomości. Najczęściej nie mają pojęcia, że umarły. Ty sam dobrze to określiłeś: ich egzystencja jest jak zły sen, z którego nie można się obudzić. - A na jakiej podstawie twierdzisz, że Monika może być jednym z nich? – znów zaatakował Marek. - Możemy się o tym przekonać. Jeśli odeszła zbyt daleko, nie przywołamy jej za żadne skarby świata. Ci, którzy twierdzą, że potrafią to uczynić, kłamią i chcą wyłudzić pieniądze. - Nie chcę tego słuchać. – powiedział Marek robiąc ruch, jakby wstawał – Nie będę dla kaprysu zakłócać spokoju Moniki. Poza tym według was na pewno ktoś by ją tylko udawał. To szalone, co mi proponujecie. Nina chwyciła go za rękę i zmusiła, aby usiadł: - Nie damy się oszukać. Będziemy wiedziały, kiedy przybędzie ktoś inny. Poza tym, jeśli ona odnalazła już spokój, żadna siła, a tym bardziej nasza, jej go nie zakłóci. Monika przyjdzie tylko wtedy, jeśli jest w pobliżu, zagubiona, niespokojna, pragnąca pomocy. A ja wiem, że tak jest. - Zastanów się nad tym, co ci proponujemy. – uśmiechnęła się blado Marta - Tu jest numer do mnie na komórkę. Zadzwoń, jeśli się zdecydujesz. Byli już ostatnimi gośćmi. Barman patrzył na nich wymownie, kładąc krzesła do góry nogami na stolikach. Zaczęli się zbierać. - Nie boicie się same wracać do domu w środku nocy? – spytał Marek dość miłym tonem, nie pozbawionym jednak ironii. – Rodzice wam na to pozwalają? - Jesteśmy potężnymi czarownicami. – powiedziała Marta i Marek poczuł się nieswojo. Nie wiedział, czy dziewczyna mówi poważnie, czy żartuje. – Nie boimy się niczego. Niech inni się boją. - Twarde dziewczyny. – próbował uśmiechnąć się Marek, ale wyszedł mu tylko jakiś grymas. – Łukasz, a ty kim jesteś dla nich? Chłopcem na posyłki? - Kronikarzem. – odparł z całą powagą Łukasz. – jak Gall Anonim. - No, maturę masz w kieszeni – rzucił w jego stronę Marek, kiedy wychodzili z baru. Na zewnątrz wiał przenikliwy, jesienny wiatr. Powiedzieli sobie cześć i odeszli, dwie dziewczyny ubrane na czarno w jedną stronę, chłopak skręcił w boczną ulicę, a mężczyzna o krótkich blond włosach został jeszcze chwilę przed wejściem do knajpy. - Moniko Nasako – powiedział do siebie cicho – gdzie jesteś? Czy naprawdę tuż obok mnie? Odezwij się! Po powrocie do domu, kiedy wszedł do łazienki na palcach, żeby nie budzić matki, długo wpatrywał się w lustro. Widział w nim tylko swoją ponurą twarz. Nic więcej. Umył zranioną rękę i nałożył bandaż. Specjalnie nie użył wody utlenionej, ale spirytusu. Nie bolało jednak zbyt mocno. Nie pociemniało mu w oczach, czego tak pragnął. Potem, żeby przebudzić w sobie rozpacz, uśpioną piwem i dziwną rozmową z tymi obcymi smarkaczami, zaczął przeglądać fotografie. Było ich mnóstwo. Wspólne wakacje, zaręczyny, bale, imprezy, spacery w parku. Na każdym Monika Nasako delikatnie się uśmiechała, jakby niepewnie, jakby ciągle zaskoczona tym, że żyje. Teraz Marek inaczej interpretował ten uśmiech. Wyczuwał w nim znamiona śmierci. Położył się na łóżku i cichutko płakał, wydając z siebie jakieś nieartykułowane, zwierzęce dźwięki. Uważał jednak, żeby nie być zbyt głośnym. Niestety płacz nie trwał długo. Zaraz po jej śmierci potrafił szlochać całymi godzinami. Teraz czuł wyraźnie, że jego ból nieuchronnie słabnie. Zapominam o tobie, Moniko, myślał z rozpaczą. Żałował, że nie mieszka sam. Wtedy mógłby robić, co by chciał, nie musząc martwić się tym, że przerazi matkę. Jeszcze raz ze słuchawkami na uszach przeglądał zdjęcia. Znów pojawiły się łzy. Sprawdził, czy ma w kieszeni numer do swoich nowych znajomych. Nie musiał się zastanawiać, czy do nich zadzwoni, czy nie. To było od początku całkowicie jasne.
-
Jak to że fantastyka jest literaturą z niższej półki? A Borges? A Cortazar? Bardzo dobre opowiadanie, ma wybudowany klimat, specyficzną "senną" atomosferę, a to już dużo, jedyne co mnie drażni, to te angielsko/amerykańskie imiona. Dlaczego taka śniąca historia nie mogła by się zdarzyć jakiemuś polskiemu wariatowi? Poza tym tytuł jest świetny, do zapamiętania. I wcale nie trzeba rozwijać, zgadzam się, że jest dobre tak, jak jest. Nawet mogłoby byc krótsze (ostatni fragment, już w szpitalu + smoki jest zdecydowanie najlepszy,początek trochę rozmyty) pozdrowienia,
-
Ciekawy pomysł, jesteś mistrzem pointy, Asher. Tylko mi słowo "synkopy" nie za bardzo mi pasuje do takiego gościa spod sklepu... Serdeczności, w
-
Niestety negatywnie raczej... Nie wiem, nie chce ostro cie krytykowac, chyba niepotrzebnie sie odzywalam. Ale widzialam, ze nie masz zadnego komentarza z jakas porządną krytyka. I teraz już nie da rady, muszę być szczera: to jest strasznie powierzchowne i naiwne, poza tym strasznie powtarzasz wyrazy, nie mozna dwa razy pisac w tym samym zdaniu "ładna" itp itd. Całość sprawia wrażenie napisanego na kolanie. Nie rozumiem, jak to może byc poprawiona wersja czegoś, co już tu było. Ogólnie mam wrażenie, że piszesz jakby za szybko i za łatwo, a nad tekstem trzeba się przecież trochę pomęczyć, zastanowić się nad kazdym zdaniem, czy jest tam potrzebne czy nie. Mam nadzieję, ze się nie obrazisz, chyba masz jakiś potencjał, ale długa droga przed tobą. Chyba jesteś jescze bardzo młoda (nie żebym ja była stara:))), a do pisania trzeba troche dojrzeć. Bo ten tekst nie ma w sobie żadnej głębi, nic, nad czym mozna by się zastanowić, a co gorsza, nie ma tu żadnej aury tajemniczości, na która wampiry moim zdaniem zasługują!!(Tym właśnie jestem zdruzgotana najbardziej...) No, byłam szczera... Może ci to pomoże, może się tylko wkurzysz. Mam nadzieję, że to pierwsze. Trzymaj się, naprawde trzymam kciuki za lepsze teksty,
-
prezent pod choinkę*
wampirka odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Przeczytalam jeszcze raz i chyba racja... mozna dwojako a nawet trojako. Ale jesli byla to skrobanka (to chyba ta druga int.), to to cale "sloneczkowanie" dobrze z tym kontrastuje, myli tropy. W sumie niezle jest to opowiadanie. -
prezent pod choinkę*
wampirka odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Temat jest wzruszający ale z wykonaniu mi czegoś zabrakło. I nie mam pojęcia, jak by to można było dwojako interpretować... Dla mnie interpretacja jest tylko jedna. Może właśnie tej jakiejś wieloznaczności mi zabrakło... Pozdrawiam :) -
Jako wampirka jestem zdruzgotana tym tekstem;)))
-
Opowieści Wigilijne – Opowiadanie Konkursowe *
wampirka odpowiedział(a) na PiątaPoraRoku utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
"Lekarz chce zatrzymać mnie na obserwację. Nie mogę zostać, on rano wyjeżdża, dzieci nie zostaną same" Właśnie przeczytałam twoje opow. po raz drugi i cieszę się, ze poprawione, jak fajnie teraz wygląda. Tylko jeszcze to jedno zdanie, dla mnie to wygląda, że lekarz wyjeżdża.... Jeśli jeszcze to poprawisz, bedzie idealnie. A co do treści.... Dla mnie najbardziej ciekawy był środkowy fragment, sprawdza się chyba powiedzenie, że nejtrudniej jest w oryginalny sposób pisac o szczęściu. Ale myślę, ze wyszłaś z tego zwycięsko, w takiej sytuacji bardzo łatwo osunąć się w kicz (wiesz, te choinki, bombki; w ogóle gwaizdka to straszny kicz, chociaż przyjemny:))), ale tobie udało się byc w miarę oryginalną, jest w tym autentyzm, czuć w tym życie. Fajne opowiadanie, z przyjemnością przeczytałam 2 razy, co nie zdarza mi sie często:) Pozdrawiam i Wesołych 2004! -
Najbardziej powszechna forma degradacji życia duchowego
wampirka odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Tekst zainteresował mnie do tego stopnia, że kliknęłam na twoje nazwisko i przeczytałam wszystkie (tak sądzę) twoje opowiadania na tych stronach. Twoim atutem jest surowy, autentyczny język, ironia taka, że aż boli, po prostu czuje się z tego naszą szarą Polskę, taką, jaka jest. Naprawdę jest to dobre, zwłaszcza kawałki z doktorem Szumanem. Jest w nich wściekłość, siła, autentyczność. Słabszy był ten wcześniejszy tekst, ten podzielony na dwie części, chyba nazbyt refleksyjny, nie miał tej siły oddziaływania. Poza tym kiedy sie bierze wszystkie twoje teksty jako całość, zaczynasz juz tworzyć swój świat, w którym panują okreslone reguły, pojawiają się ci sami bohaterowie w różnych odsłonach (ciotka Zenobia), prawie widać, jak rodzi się z tego coś dłuższego (powieść?). Bohaterowie naprawdę mają coś w sobie, są szarzy, zwykli, tacy, jakich znamy z sąsiedztwa, a jednocześnie mają w sobie jakiś tragizm. I w tej sytuacji można przebaczyć niektóre niedociągnięcia, które ci wcześniej wytykano, że jakiś motyw z kawą nie ten, czy że za dużo refleksji o przyjaźni czy wolności. W opowiadaniu rzeczywiście to zgrzyta , bo opowiadanie ma to do siebie, że albo jest refleksyjne, albo skupia się na intrydze (przynajmniej tak powinno być w moim odczuciu), ale te fragmenty sa częścią większej całości, a wtedy to wcale nie przeszkadza. No coż, chciałam tylko powiedzieć, że świat twoich tekstów bardzo mi przypadł do gustu, i to nie tylko dlatego, że sama tez pochodzę ze Śląska. Pozdrawiam i czekam na równie dobre teksty, jak ten powyżej! -
Re-we-la-cja!
-
słaba silna wola ( z pamiętnika Grubaski czII)
wampirka odpowiedział(a) na PiątaPoraRoku utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Potrafisz pisać bardzo dowcipnie o dylematach współczesnej kobiety, nie przyszło ci nigdy do głowy, żeby napisać książkę w stylu "Dziennika Bridget Jones"? Mogłabyś zarobić kupę kasy! Mówię poważnie:)) Czekam na dłuższy kawałek pamiętnika grubaski... -
Racja, to pierwsze zdanie jest niezręczne, zaraz je zmienię na "od kiedy". I dzięki za tak szybką reakcję, uśmiałam się, Leszku, z twojego komentarza. A do Ashera: tak w głębi duszy jestem wielką miłośniczką mężczyzn (ale o tym sza!). Pozdrowienia,