Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

piotr_boruta

Użytkownicy
  • Postów

    127
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez piotr_boruta

  1. piotr_boruta

    Fraszka

    Dramat Aktora: To nie jego rola!
  2. Matematyka Pragnień Chciałbym być książką do rachunkowości, Niewiadomą liczbą w równaniu matematycznym, Której szukasz w pogmatwanych wzorach, Łamiąc rozum i serce Co podpowiada; Jeden! Dzielić się i mnożyć w Twojej geometrycznej siatce Soczewki, na zbiory, Logarytmy, takty, dźwięki I wibrować pieśnią. Odkładać na wykresach ciała Zmienne funkcje pożądania, Badać chemię rozkoszy. Wymazać gumką z pamięci błędne rozwiązania. Wrócić do czasu z przed pierwszej poprawki, Albo mieć już to wszystko za sobą, Nie musieć tak się plątać w gąszczu fałszywych wyników, Gdzie Nic się z Sobą nie zgadza, A bilans jest ciągle ujemny. Chciałbym udowodnić tezę zdania prawdziwego O istnieniu Logiki miłości. Położyć kres nieskończoności Pragnień Ślubując ostateczne rozwiązanie zagadki: „Ile teorii mieści się w Kosmosie?”
  3. dobre...bardzo dobre... o coś takiego mi właśnie chodzi... pozdr...
  4. Kubeł Zimnej Wody Dziekuje Piotrze :) A celem usprawidliwienia, to bardziej monolog niż literacka forma, przeznaczony do scenicznego wystąpienia, stąd jego krótkość, by nie zanudzać widza opisowością. A co do reszty, masz całkowitą rację.
  5. "Spojrzenie wodnistych oczu faceta przesunęło się po twarzy Kuby i jakby przyciągane magnesem powędrowało ku pośladkom Edyty" No poprostu miodzio :) jak otworzysz jakąś katedrę z marszu zapisuje się na kurs. pozdrawiam i czekam na cd. A tak po za tym, to skąd nadajesz?
  6. Bardzo ciekawy pomysł. Czyta się płynnie i lekko. Ma pewien rytm. Doskonały manewr z powtórzeniem zwrotu "bo cóż to za ciało bez glowy". Refleksyjne zakończenie zmusza do zadumy. pozdrawiam
  7. Postanowiłem zostać rzeźbiarzem. Zapisałem się na kurs. Zakupiłem odpowiednie narzędzia. Różnego rodzaju dłuta; zagięte, proste, kolankowe, przeciw kolankowe, dłuto typu rybi ogon, noga psa, zakrzywione krótkie, długie i moje ulubione, typu ptaszek, służšce do rzeźbienia przerw między palcami rąk i nóg, przy odwzorowywaniu postaci ludzkich. Zresztą to właśnie, chęć stworzenia posągu na Wzór i Podobieństwo pchnęła mnie w tym kierunku. Pomyślałem, że tworząc dzieło z martwej bryły głazu stanę się podobny bogom. Z wielkim zapałem rzuciłem się w wir pracy, godzinami ćwiczyłem techniki właściwego wydobywania kształtów. Kaleczyłem się i pociłem niemiłosiernie, zmagałem z twardą materią kamienia, która samą swą milczącą obojętnością zdawała się być głucha i nieczuła na wszystkie moje dźgnięcia, ciosy i razy, jakie jej zadawałem. Po jakimś czasie byłem gotowy do stworzenia wiekopomnego dzieła i niczym Michał Anioł godzinami wpatrywałem się w potężną bryłę marmurowego kloca wykuwając w swej wyobraźni kształt przyszłej rzeźby. Wziąłem do ręki dłuto, młotek i zdecydowanymi ruchami rąk zaczałem piąć się po drabinie Jakuba na najwyższe szczyty Nieba. Kawały kamienia odpadały od skalistej masy niczym deszcz meteorytów, tworząc kupki gruzu w mojej pracowni. Sprzątając je po wielogodzinnej pracy dostrzegałem w nich naturalne kształty układające się czasem w przedziwne formy, przypominajšce góry, zwierzęta, twarze. Rozważałem wtedy sens przykazania, zakazujšcego twórczości jako obrazy majestatu. W gruncie rzeczy tkwi w tym ukryty głęboko sens, gdyż spotkanie z Bogiem może niejako nas uśmiercić. Nie bałem się śmierci. Zdawałem sobie sprawę z tego, czego się podjąłem i byłem w stanie ponieść wszelkie konsekwencje. Żyłem głównie swoją wizją, która dawała mi natchnienie była całym moim pokarmem. Któregoś dnia, pracując niemalże bez wytchnienia szesnaście godzin z rzędu, gdy pierwsze fragmenty postaci zaczęły wyłaniać się z niebytu, nieopatrznie uderzyłem zbyt mocno w młotek, tym samym powodując uszczerbek w kształtującym się właśnie zarysie kolana. Zakląłem pod nosem siarczyście, gdyż chciałem osiągnąć doskonałość i jakiekolwiek odstępstwo od obowiązujących kanonów mogłoby zaburzyć wizualny efekt. Opuściłem dłonie w celu uspokojenia ciała i wróciłem uwagą do kontrolowania oddechu. Zgodnie z zaleceniem mistrza, który przekazał mi swoja wiedzę, miałem na powrót stać się jednocześnie narzędziem i kształtem, który niejako sam miał się wydobywać z grubej materii chaosu. Wyciszyłem umysł i powtarzając jak mantrę tajemne słowa swojego nauczyciela "Jestem narzędziem kosmosu. W ciszy i skupieniu kształtuję ład i harmonię tego świata, dac doskonały wyraz dziełu, które tworzę. Jestem narzędziem kosmosu, w ciszy i skupieniu tworzę ład harmonię..." Niemalże tańcząc i podskakując radośnie wbiłem się trans pracy, który wkręcił mię niczym oko cyklopu. Krążyłem wokół swojej rzeźby odstawiając pląsy świętego Wita i nakłuwałem je bezlitośnie w miejscach swego przeznaczenia. Wiedziałem, że to nie to, że przekroczyłem już Rubikon i znalazłem się na drodze, z której nie ma powrotu. Wściekłość ogarniała mnie od głów aż po pięty a ponieważ miałem przy sobie odpowiednie narzędzia mogłem dać jej upust i wyładować nagromadzone w sobie pioruny. Ryczałem jak lew, biłem się w piersi niczym King Kong, nie zważając na fakt, iż mogę się zranić, tłukłem siekałem na drobne kawałki wielką bryłę głazu pozbawiając ją swej twardości. Byłem niczym Dionizos opanowany destrukcyjnym szałem, lecz tak jak nigdy dotąd, byłem sobą. Na sam koniec zmiotłem resztki drobnego kamienia do wielkiej kamiennej misy i starłem je jak w makutrze na drobny pył. Potem wstawiłem do szklanej gablotki i opatrzyłem napisem "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz". Moja praca zdobyła wyróżnienie w kategorii instalacje, na osiedlowym amatorskim przeglądzie niezależnych artystów.
  8. dzięki wszystkim za odwiedziny i komentarz :)
  9. tekst mi sie podobał dawno mnie tu nie było, ale Ciebie Jeyu jakiegoś innego pamiętam. pozdrawiam.
  10. czyta się płynnie i lekko. ogolnie na plus
  11. mnie sie podobalo czyta sie lekko, łatwo i przyjemnie :)
  12. SPOTKANIE Był późny wieczór. Siedziałem wygodnie w swoim ulubionym fotelu i rozkoszowałem się samotnością, gdy nagle usłyszałem jak niepostrzeżenie weszła. Stanęła tuż za mną i cichutko szepnęła do ucha ;" już czas..." Wiedziałem co ma na myśli, poczułem jak dreszcz przemknął mi po kręgosłupie, lecz jeszcze próbowałem się ratować. - ale zaraz chwileczkę, pozwól że jeszcze... - nie - przerwała mi w pół słowa - musisz się rozliczyć, czy mam przypomnieć ci naszą umowę. Dobrze wiedziałem o czym mówi. To było bardzo dawno temu. Byłem ciężko chory, leżałem na oddziale intensywnej terapii po bardzo poważnej operacji. I wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była piękna i kusząca a ja słaby i bezbronny, cichym i ciepłym głosem przeczytała mi tekst, który brzmiał jak umowa na dalszą część życia, miałem tylko się zgodzić, powiedzieć owo sakramentalne TAK a wszystkie inne formalności dopełnia się same. Oczywiście, chciałem żyć, dlatego bez wahania kiwnąłem głową co miało oznaczać moja zgodę i gdy się ocknąłem wydawało mi się to snem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie realność tamtej sytuacji. - Nie trzeba, pamiętam ją dokładnie- powiedziałem z przygnębieniem w głosie. - A więc słucham, jakie są twoje osiągnięcia? - zapytała z sarkastycznie. - Mam syna, którego dzielnie wychowałem, mimo przeciwności losu. To małe mieszkanko, jakieś drobne oszczędności na koncie, kilka nagród za działalność charytatywną... - zastanowiłem się z czego jeszcze jestem zadowolony. - To wszystko ? - spytała a ja zrozumiałem że dla niej są to rzeczy bez jakiejkolwiek wartości - spójrz. Pstryknęła palcami i błyskawicznie na krystalicznym ekranie o rozdzielczości tysiąca pikseli ukazał się przed moimi oczami obraz fantastycznych osiągnięć człowieka. Zobaczyłem miasto aniołów iskrzące się mnogością kolorowych neonów. Drapacze chmur wzbijające się w niebo, dumne ze swojej wielkości i zimne jak szczyty Himalai. - No tak - powiedziałem zrezygnowany - porównując się z tym wszystkim jestem zerem. - Sam widzisz, przegrałeś. Poczułem się kompletnie przygnieciony, nie miałem żadnych argumentów, żadnych racji, które by choć trochę umniejszały moją winę. Wszystkie moje życiowe potknięcia wymknęły się niczym plagi z puszki Pandory i stanęły przed oczyma duszy trując ja ostatecznie. - A zatem, co mi zostało ? - Nic - powiedziała, podtykając mi przedmiot o ostrych jak brzytwa krawędziach. - I nie można już tego zmienić ? - zapytałem z odrobina nadziei w głosie. - A co byś jeszcze chciał zmienić. Przecież to tylko strata czasu, nie widzisz tego. Zmarnowałeś swoją szansę, drugiej takiej już mieć nie będziesz. I to było w tym wszystkim najbardziej przerażające. Dopóki żyjemy nadzieją że jest jakieś jutro, karmimy swoją wiarę w nieskończoność, trwałość, wieczność, ale z chwilą gdy odbierane są nam złudzenia tracimy wszystko i nie ma już nic czego by się można było trzymać. Poczułem jak tracę grunt pod nogami. Wszystko wokół mnie zaczęło wirować i nabierać innych nierzeczywistych kształtów. Dusza i ciało szarpane były trudnym do opisania bólem, który można porównać do jakiegoś zapadania się w otchłań bez dna, spadania w jakąś piekielną czeluść bez końca. Wysiłkiem woli próbowałem to zmienić, przerwać, skierować myśli na inne tory, poruszyć ciałem, wierząc że w ten sposób uda mi się wyrwać z tego koszmarnego stanu. Bezskutecznie. Byłem bezradny, samotny, zagubiony i całkowicie pomieszany. Jeśli w jakikolwiek sposób można sobie wyobrazić piekło, to ja bez wątpienia byłem w samym jego środku. I właśnie wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nadeszła zmiana. Promienie słońca rozświetliły czerń mego serca a w głowie zaświtała myśl ; "przecież to moje życie" - Nie - powiedziałem zdecydowanym głosem - mam prawo czuć co chcę i nikt mi nie będzie niczego dyktował. - Tak ci się tylko wydaje - jeszcze próbowała mamić mnie swoją filozofią - Być może to wszystko nam się tylko wydaje - odparłem odwołując się do erystyki Schopenhauera - być może oboje jesteśmy w błędzie, ale właśnie to jest jedyną rzeczą, której możemy się trzymać. Mylimy się, błądzimy, potykamy i wstajemy, walczymy i przegrywamy - mówiłem jak w natchnieniu patrząc jej prosto w oczy a ona jakby się rozpływała pod naporem słów moich - bo taka jest kolej rzeczy i jeśli zaczniemy się nad tym zastanawiać utkniemy w pułapce naszych wątpliwości. Żyję z własnej nieprzymuszonej woli i mam prawo doświadczać tego wszystkiego co zostało mi tutaj dane, nie mnie to osądzać i nie mnie to roztrząsać , ani zastanawiać się nad sensem. Jedyne co mogę zrobić aby nadać temu wartość to wziąć wszystko w swoje ręce i powiedzieć głośno i otwarcie TO MOJE ŻYCIE. I tylko ja wiem jakim on jest naprawdę. Każde ziarenko piasku, każde źdźbło trawy wie o tym dobrze i dlatego milczy. A ty z tym swoim ciągłym "i co? Pokaż co zrobiłeś. Do czego doszedłeś ? jesteś jedynie..." - przerwałem na chwilę by znaleźdź właściwe porównanie. Rozejrzałem się dookoła. W pokoju nikogo nie było a wszystkie rzeczy znajdowały się na swoich miejscach. Zastanowiłem się przez chwilę czy przypadkiem... w odpowiednim momencie porzuciłem wątek rozpoczętej właśnie myśli. Poszedłem do kuchni zaparzyć sobie dobrej herbaty.
  13. oczywiscie warszawa najlepiej 24 wrzesnia bo sobota. moze byc o 12 przed kolumna zygmunta załużmy gazetowe czapeczki :))
  14. cd. wkleić koniecznie!!! dziękuje Ci za ten spacer po "moim" mieście. za sposób w jaki po nim oprowadzasz czytelnika i opowiadasz swoją historię odczuwania kultury. pozdrawiam i czekam na więcej :)
  15. świetne. ubawiłem sie setnie. i jeszcze mi sie buzia smieje... a teraz poczytam co napisali INNI :))))
  16. no tak to jest ... rzeźbi się godzinami a czyta sie jednym tchem ale warto :) pozdrawiam
  17. tajemnicze, wciągające i z zaskakujacą puentą.
  18. dzieki Leszku za uwagi i chyba Twoj pierwszy koment do mojej "tworczosci" już sie biore za poprawki ot anko dzieki za wejscie.
  19. wyciagnałem z lamusa jakiś staroć cobyście nie mysleli że łumarłem :))
  20. Dobry wieczór Państwu ! Witam bardzo serdecznie wszystkich sympatyków gier multimedialnych, internautów i fascynatów mocnych wrażeń. Za chwilę staniecie się Świadkami niecodziennego zjawiska, którym jest nowa dyscyplina sportowa; Gra o życie wieczne! Spośród wielu tysięcy zgłoszeń, komputer wybrał losowo pięć osób, które wezmą udział w tym fantastycznym wyścigu. Sędzią głównym dzisiejszego spotkania jest sam Pan Bóg. Witamy bardzo serdecznie. / aplauz / Za chwilę rozpoczniemy ten szaleńczy pęd ku wieczności, przyjrzyjmy się zatem uważnie kim są uczestnicy naszego konkursu. Pan Jan Z. Bezrobotny spod Morąga z numerem 1. Pani Kasia W. z Gliwic, księgowa, z numerem 2. Jola B. pracownica salonu masażu. Z numerem 3 Krzyś , włałściciel pluszowego niedźwiadka. z numerem 4. Oraz pan piotr B, znany aktor filmowy z numerem 5. Zawodnicy gotowi są do startu. Widać skupienie na ich twarzach. Podniesiona w górę chorągiewka sędziego. Wystrzał i rozpoczęła się nasza niezwykła niecodzienna i nowa dyscyplina sportowa. A zatem skupmy się na tym co dzieje się na bieżni. Widzę jak na prowadzenie wychodzi zawodniczka z numerem 3. Po fantastycznym starcie, doskonałym przygotowaniu technicznym otrzymanym od rodziców, błyskawicznie i celująco kończy podstawówkę a następnie szkołę średnią, matura z wyróżnieniem, studia wyższe w jednej z renomowanych uczelni, wszystko dalej zapowiada się znakomicie lecz oto nagle, co się dzieje, ktoś podcina jej skrzydełka, poznaje nieciekawego człowieka zamieszanego w jakieś lewe interesy, bez sensu, zakochuje się w nim, popada w tarapaty, plącze w gęstwinie własnych uczuć, zdradzona i porzucona postanawia popełnić samobójstwo... jeszcze jakaś próba terapeutyzowania się, jakieś grupy spotkaniowe, jednak po tym jak zostaje przyłapana na przelotnym wakacyjnym romansie z ratownikiem, dostaje czerwoną kartkę i z opuszczoną głową schodzi z boiska. Cóż przykro nam bardzo ale życie wieczne nie będzie jej udziałem. Ale nic to, nie przejmujmy się tym, gdyż gra toczy się dalej oto na prowadzenie wychodzi pan Jan Z. bezrobotny spod Morąga. Trudne warunki życia w początkowej fazie gry, ojciec alkoholik, matka samotnie wychowująca go wraz z czwórką rodzeństwa, doskonale przygotowują go do dalszej walki. A ta jak wiadomo jest ostra bo konkurencja na rynku pracy przypomina wyścig plemników do jaja. Miliony kandytatów na jedno miejsce. O czym wszyscy doskonale wiemy. Ale przyjrzyjmy się uważnie naszemu bohaterowi, któremu udaje się dzięki niezwykłemu hartowi ducha awansować w zasadniczej służbie wojskowej do stopnia starszego kaprala. Następnie propozycja pracy w górnictwie. Żona, dwójka wspaniałych synów. Mieszkanie na kredyt bankowy poręczenie przez zakład pracy. Nowa pralka , lodówka , codziennie zimne piwo do poduszki i dwa stosunki tygodniowo z małżonką regularnie uczęszczającą na zajęcia z aerobiku w miejscowym domu kultury. Wszystko wspaniale, lecz nagle... co się dzieje? jakieś zawirowania w gospodarce, restrukturyzacja, masowe zwolnienia, którymi objęty jest również nasz pan Z. Dalej wszystko się toczy lawinowo, nerwówka, depresja, kłótnie w domu, alkoholizm, brak wsparcia ze strony rodziny, żona wyprowadza się do mamusi, eksmisja na bruk, śmierć w kanale. Ach jaka szkoda, jaka szkoda, można by powiedzeć że niewykorzystane sytuacje mszczą się w dwójnasób. Cudownie, fantastycznie wręcz toczy się nasz pojedynek, cóż , na tym polega rywalizacja, zdrowa konkurencjia i zasada współzawodnictwa, ktoś musi przegrać aby wygrać mógł ktoś. Ale wróćmy do tego co dzieje się na boisku bo oto kolejny zawodnik wychodzi na prowadzenie, pan piotr B. Młody, przystojny doskonałe warunki fizyczne, szybko się uczący i poznający tajniki show biznesu, doskonały debiut w filmie, propozycje do następnych, reklamówki, wywiady, dziewczyny, łatwa forsa wszystko to niestety równia pochyła po której konsekwentnie stacza się zawodnik z numerem 5. I niestety kolejna dawka narkotyku kupiona od nieznanego dealera zabija go w jakimś nędznym hotelu w Cannes, czy jakoś tam, zresztą to już nieistotne bo oto kolejny zawodnik pani Kasia W. z nr. 2. Już błyskawicznie wychodzi na prostą i walczy zawzięcie, już mija półmetek, liczy się dla niej tylko praca i kariera zawodowa, nie angażuje się w żadne związki, zresztą po co jej to, jest brzydka jak noc, choć w tym wypadku noc może się czuć poniżona... świetnie, brawo proszę spojrzeć z jaką łatwością dostaje się do najbardziej znanej firmy na rynku zajmujcej się badaniem bilansów wielkich korporacji handlowych, zasiada w radach nadzorczych zagranicznych banków, jest kandydatką na stanowisko ministra finansów, lecz nagle, no tak, można się było tego spodziewać, ktoś z życzliwych kolegów podkłada jej świnię, kaczka dziennikarska, podejrzenia o duży finansowy przekręt niszczą jej karierę, staje przed komisją śledczą.Nie wytrzymuje napięcia i popełnia samobójstwo. Coś niewiarygodnego wręcz, kolejna porażka jest katorgą dla mnie kometującego to zdarzenie jako że juz nie wyrabiam, sam jestem na tym skromnym stanowisku reporterskim jako że nasza rozglośnia postawiła na oszczędności w wydatkach, przez co nie dostaje już wypłat od trzech miesięcy...ale co ja własciwie pier...wszorzędnie wręcz wyszedł na prowadzenie w tej chwili zawodnik z numerem 4. Krzyś. Niewinny właściciel pluszowego niedźwiadka, fenomenalnie wprost prezentujący się na bieżni, może właśnie on będzie dzisiejszym laureatem, może właśnie jemu uda się to co do tej pory nie udało się nikomu. Przynajmniej dzisiaj, bo któż z nas może wiedzieć komu przedtem udało się osiągnąć życie wieczne, no co prawda Bóg to wie ale on jak wiadomo milczy, prawda , a zatem nie odbiegajmy za bardzo od tematu, skupmy się na naszym jedynym w tej chwili faworycie, trzymajmy za niego kciuki. Krzyś w tej chwili bardzo dzielnie opiekuje się swoim małym przyjacielem misiem, dzięki czemu zdobywa kolejną porcję punktów, co prawda źle mu idzie w szkole ale to nie jest najistotniejsze, jakieś drobne nieporozumienia z nauczycielami, za dużo przesiaduje przed telewizją, która ma na niego zły wpływ, oj niedobrze, zapracowani rodzice nie zauważają pojawiających się w jego okolicach dealerów narkotyków, pierwsza działka za darmo, druga już na krechę. Krzyś sprzedaje misia na bazarku, jakiś wstrętny bachorek wyrywa mu rączki, sfrustrowany Krzyś ma wszystgiego dość, kupuje broń, co on robi? ładuje ją, zaraz zaraz przecież to nie jest ta konkurencja. oj chyba bedzie się działo, oj będzie się działo, normalnie jazda na maxa, rzeczywistość przeszła najśmielsze oczekiwania, ziścił się wreszcie amerykański sen o wolności, trup ściele się gęsto jak w filmie. Fotoreporterzy błyskają fleszami, dziki tłum tratuje sie nawzajem. Tymczasem Krzyś podchodzi do sędziego głównego, ochroniarze jak zachipnotyzowani rozstepują sie przed nim niczym morze czerwone przed Mojżeszem torując mu drogę do blasku chwały, ach i ja przy tym wszystkim wznoszę sie na szczyty swej elokwencjii, ach nareszcie...spełnia się wreszcie moje marzenie...ale co sie dzieje, Krzyś wolnym krokiem zbliża sie do Boga, stają na przeciw siebie niczym dwaj Kowboje "w samo południe", Krzyś coś szepce pod nosem...z ruchu warg wyczytuję że to jakaś sentencja z Nitschego...wyciaga...co jest...haloo...haloo...nie nosz kurwa mać!!!
  21. tez mi się podobało, razem z komentarzami najwiernieszych i najwytrwalszych nosforumatów. i każdy jeden w dziesiatkę i na piątke. ostatniom zalatany trochem jest ale mysle o was wszystkich i ven życząc pozdrawiam serdecznie :)))
  22. podobało mi sie. ciekawie sie czyta. ale to że ona już u świętego Piotra to samobojstwo? wypadek? bo nie skumałem, czy moze tak własnie ma być? takie niedomówienie? "więcej inteligentnie będzie Jasiu" jak mawiał Kobuszewski do Gołasa w słynnym skeczu, którego wy młodzi pewnie nie pamietacie... ech...cholercia rozgadałem się trochu... kłaniam się nisko i znikam...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...