Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lucyferia Piekielna

Użytkownicy
  • Postów

    122
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Lucyferia Piekielna

  1. Dobrze, że choć fragment Cię tu zatrzymał na chwilę :) Szawle, jak poznasz resztę moich wierszydeł, to już tylko palenie mostów nam zostanie ;) ... dzięki serdeczne za komentarze :)
  2. [quote]pszczoła ciemnymi skrzydłami nie ugłaszcze ziemi To mnie rozłożyło na łopatki - bardzo dobre :) Z takiego snu można się już nie obudzić. Jestem pełna podziwu dla metaforyki, jaką Pani stosuje, a także oszczędności słowa przy zachowaniu pełni obrazu... :)
  3. stoisz na drugim brzegu ledwie zarys dawnej boginii zgaduję twój wyraz twarzy z przyzwyczajenia gesty którymi zbierasz rozrzucone zapałki codzienności na drzewach wiszą kasztanowe ludziki o twarzach dzieci nie przywołanych do życia po dwóch stronach pępowiny na powierzchni dogasa zmierzch twojego głosu
  4. Bardzo podobają mi się dwa pierwsze wersy i zaiste pomysł ciekawy... Końcówka jest dosłowna jak mniemam, zabrakło mi tutaj zaskoczenia, ta końcówka tłumaczy cały wiersz - chyba, że to efekt zamierzony, to się nie czepiam. Krytyk ze mnie żaden, ale lubię takie maleństwa. I ten początek dla mnie świadczy bardzo dobrze o autorze. :)
  5. Zaczęło się całkiem niewinnie: liście pożółkły po borach, góry jęknęły dolinnie, przywlokła się mgielna zmora. Wicher przygrywa na skrzypkach, słońce wzruszone pobladło i tylko patrzeć weseliska, las stawia jesienne jadło. Ruszyła kolaska z kościoła, aż zatrzeszczało w krużgankach. Jarzębin garść rzuca Młoda - - w sadach sypią się jabłka. Wirują w tańcu spódnice, tupią zziębnięte kotliny, powietrzne dzwonią nożyce - - to drzewne są oczepiny! Łypią równiny zazdrosne: Patrzajta, jak to się żenią w tej zawierusze miłosnej tatrzańskie wierchy z jesienią...
  6. :) Jeszcze wypadałoby w takim razie uściślic znaczenie terminu "prawdziwy" ;) Wiersz spodobał mi się - wyczuwam w nim lekką nutkę ironii, która jednak na tyle jest cicha, że nie zagłusza także innych interpretacji... Zgrzytnęła mi jedynie obecność trzeciej strofki - ale proszę się nie przejmować moim zdaniem, bo ani ze mnie prawdziwa ani poetka ;) To tylko moje odczucie - trzecia zwrotka trochę odstaje od reszty, reszta jest... smakowita :]
  7. Moim skromnym zdaniem - bardzo dobre. Myślę, że w tym temacie musi być agresywnie... Mnie również końcówka miło zaskoczyła.
  8. [quote]co to jest piedestał homeostazy? Dopóki organizm jest w równowadze, człowiekowi wydaje się, że jest królem życia... Bardzo dziękuję za opinie, Ona Kot - czuję się zaszczycona Twoimi słowami :)
  9. :) Najlepiej wobec moich tekstów nie mieć oczekiwań - zawszeć to lepiej być miło zaskoczonym ;) Z dużym dystansem do swojego pisania pozdrawiam - Lucyferia :D
  10. "i każda myśl wierci się by być myślą o Tobie" I po tym fragmencie Lucyferia przepadła - jest tak dobry, że moje myśli wiercą się by myśleć o tym wierceniu... ;) Końcówka nasuwa skojarzenie, że śmierć jest tylko życzeniem końca, nie ostatecznym finiszem... ciekawe. Dla mnie to jak najbardziej poezja. Pozdrawiam...
  11. "Starość" Wschodzisz słońcem brzucha matki stawiając fundamenty pamięci jesteś początkiem i końcem trwania sięgając po najwyższą z tajemnic w proch obraca się dotyk krótki lot z piedestału homeostazy
  12. Skoro tytuł wzbudza tyle kontrowersji, to coś musi w nim być... Ja bym przekornie tytułu się nie czepiała ;) Lubię tak nakreślone obrazy, krótkie pociągnięcie pędzla i tyle ruchu w mojej głowie.. :)
  13. Gdybym zmieniła to niestety posypałyby mi się misterne plany co do rymów ;) Bardzo dziękuję za przychylne opinie. :)
  14. Żaden ze mnie krytyk ani znawca, ale podobało mi się. Taka zdrowa dawka ironii...
  15. Ufff. Komplement acz niewyszukany, zawsze komplementem pozostaje. Dziękuję za Wasze komentarze. :)
  16. Gdzieś na słów rozstaju, nad niezgody kością, Rozsądek się zajął kłótnią z Wrażliwością. Dedukcją wygrażał, logikę przyzywał, rozumem nawracał, sensem przygadywał... A ona? Cóż ona... Tezą westchnienia obala argument Rozsądku istnienia.
  17. "Deszczowe wariacje trzy" I Biegnę w deszczu westchnienia róż pieszczą me usta, jak intruz patrzę na romans wiatru z kroplami deszczu... ...ich miłość pachnie jak świeżo łuskany groszek. II Tańczę w deszczu miłości z rozkoszy gryząc poduszkę III Uciekam w deszczu złożony parasol ściskając w dłoni, uwięziona w mokrej sukience, z ciężkim powrósłem włosów. Biegnę przez mokrą łąkę, ścigana przez koniczyny. Wiatr zamilkł - jeszcze nie widział takiej zmokniętej dziewczyny...
  18. Widzę, że masz awersję nie tylko do tego, co napisałam, ale do klimatu jako takiego. Gdyby odrobinę wysilić wyobraźnię, można się domyślić, że oczy jak sztylety przebijające ciemność to po prostu metafora dobrego widzenia w ciemności... "To znaczy co? One wzięła swe gałki oczne i rzuciła rzed siebie?" - nie za ostro powiedziane? Przykro mi, że to miejsce nie jest zbyt przyjazne, a wydawałoby się, że wśród poetów większość jednak jest wrażliwa na uczucia innych... Pozdrawiam...
  19. A 'propos pryzmatów uwaga jak najbardziej słuszna :) A jeśli chodzi o traktowanie tego serio... życzyłabym sobie, by potraktować treść na serio jako zabawę konwencją ;) Najlepiej jednak zostawić czytelnikowi swobodę interpretacji.
  20. Katedra Gniewu Moje oczy jak sztylety przebijają ciemność. Drżącymi dłońmi zrywam upiorne kwiaty i wrzucam do woreczka z czarnego aksamitu... Gałęzie martwych drzew chłoszczą mnie po twarzy i ramionach, pijane z głodu nietoperze zaplątują się we włosy. Nienawidzę tego miejsca, ale dobrze wiem, że muszę przez nie przebrnąć. Podążam do Katedry Gniewu, by złożyć ofiarę z człowieka, wykrzyczeć modlitwę przekleństw, zapalić czarną świecę nienawiści i ozdobić ołtarz cuchnącymi płatkami kwiatów. Porzucić to, co mnie niszczy i wysączyć jad z żył. Zamyślona nadeptuję bosą stopą na węża. Pierzcha pytającym zygzakiem, a ja wzdrygam się i przyspieszam kroku. Na końcu ścieżki światło uderza we mnie jak w nowonarodzone dziecko. Las ustępuje miejsca polanie. Spopielone trawy i zioła utworzyły smutną szarą skorupę, spokoju tego miejsca nie mąci żaden ruch, żaden dźwięk. Próżnia, totalna pustka. Pośrodku stoi ona-wyniosła Katedra Gniewu. Byłam tu tysiące razy, ale zawsze wstrzymuję oddech na jej widok. Wzniesiona dłońmi piekielnych parobków, potęga zbudowana przerażeniem maluczkich... Gładkie jak szkło ściany odbijają moją postać w każdym załamaniu. Unoszę głowę, szukając iglic wież-nikną w chmurach, w dymie otchłani, czasem myślę, że nie mają końca. Katedra zdaje się mnie wzywać... Skrzypnięcie potężnych wrót przypomina basowe jęknięcie śpiącego diabła. W powietrzu przesyconym dymem tysiąca świec i kadzideł wibruje obecność duchów. Krwawe promienie sączą się przez czerwień witraży, a upiorne twarze na obrazach szczerzą zęby w fałszywym uśmiechu. Purpurowy dywan, w którym zagłębiają się moje stopy, zapraszająco głaszcze skórę, niesie mnie lekko ku ołtarzowi. Ciekawskie oczy demonich mnichów łypią na mnie, muszę uważać, aby nie wydarły mi z rąk gniewu, który dziś przyniosłam. Raz im się to udało, bawili się moją wściekłością piszcząc z uciechy, żonglowali furią, poraniły mnie wtedy dotkliwie iskry żalu, a mój obosieczny miecz obrócił się ostrzem ku mnie. Zawisł na wysokości twarzy i począł sunąć ze świstem przecinając powietrze... Powstrzymałam go ostatnim drgnieniem zemdlonej świadomości i uciekłam nie składając ofiary, niosąc spotęgowany gniew z powrotem do mej komnaty. To był mój błąd i więcej go nie powtórzę. Przyciskam aksamitny woreczek do piersi. Gniew pulsuje we mnie, wezbrany wędrówką po martwym lesie strach wypycha ze mnie jad i wściekłość. Nad ołtarzem rozrywam czarny materiał i wysypuję płatki goryczy, z gardła wyrywa mi się przekleństwo, tryskam wściekłością, bez pohamowania. Krzesam spod pazurów iskry i zapalam tuzin czarnych świec. Biorę w dłoń athame i nacinam miękką opuszkę palca. Piszę krwią na kamiennym ołtarzu imię... Rytuał dopełniony. Demony zaczynają śpiewać mroczny psalm. Ich głosy wypełniają czerwoną Katedrę aż po wysokie sklepienie, rosną w siłę. Witraże zaczynają drżeć, a one śpiewają zapamiętale. Posadzka zaczyna pulsować jak przy trzęsieniu ziemi i jest to ostatnie ostrzeżenie, że muszę opuścić to miejsce. Wybiegam więc, przeskakując wyrwy, spękaną ziemię, a kawałki kamieni uderzają we mnie jak deszcz odłamków szkła. Skręcam między martwe drzewa, nie odwracając się wiem, że Katedra staje na ten upiorny moment w oczyszczających płomieniach. Gdy jestem na znajomej ścieżce, nagle nastaje cisza. Katedra Gniewu znowu stoi, cała, niewzruszona, czysta i piękna. Strzeliste wieże dotykają posępnych, ciężkich chmur, odrodzone krwią ofiar witraże lśnią karminową czerwienią. Ściany ociekające łzami bezsilności rozszczepiają światło jak miliony pryzmatów. Nie odwracając się idę przez ten straszny las. Katedra Gniewu odradza się jak feniks z popiołów i za każdym razem powstaje silniejsza. Nic nie jest w stanie zburzyć mieszkającego w niej zła. Gniew podsyca płomień nienawiści, agresja karmi się agresją, obelga uderza w twarz i powoduje kolejny policzek. Zaklęty krąg, który próbuję przerwać sypiąc płatki kwiatów...
  21. Ciekawa propozycja :) Za komentarz bardzo dziękuję i zastanowię się chwilkę nad tym rozdzieleniem... :)
  22. "Usta jesieni" Zaplatam warkocze szarym godzinom Poprawiam rzęsy oczom latarni Narzucam szelest liści na plecy Wchodzę w rozwarte usta jesieni Jarzębinowe wargi depczę jak plagę biedronek Słucham jak zębem przymrozków zgrzytają z niewyspania trawy Kocham te usta plujące deszczem Perłowym słońcem podniebienie pieszczę
×
×
  • Dodaj nową pozycję...