
asher
Użytkownicy-
Postów
2 273 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez asher
-
NIe gniewaj się, poczytaj założenia tego forum. Ja czuję się troche nie tego, bo raczej wrzucałem tu większe teksty. Wasz wybór, ja tu i tak już nie publikuję :)
-
Dlaczego zostałem zablokowany?!
asher odpowiedział(a) na Roman Bezet utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Bezet w prozie się przyda. Witamy. Prowadzi tam jednopasmowa autostrada z polskim atestem. -
Dzięki, Basiu. Jakoś to ciągnę, choć trochę nudzi, odkąd wszystko zaczęło się układać. O niedoli pisze się lepiej, niż o doli :))) pzdr
-
opowiastka o platku róży
asher odpowiedział(a) na Anna Słoneczko utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dajesz radę napisać coś powyżej 2 stron A4??? Postaraj się, a potem wrzucaj coś do forum dla cholernie zaawansowanych. -
Mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Powinieneś/naś zacząć pisać sztuki dla teatru.
-
Kto tutaj zaczął zdebilenie miniaturowe??? Kur... tu jest forum dla ludzi, którzy piszą trochę więcej... Spróbuj cholera chociaż 5 stron.
-
hipoteza hipotonii hipokryta
asher odpowiedział(a) na pan_ktotam utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
A gdzie pan kogo to? Bo mnie to całkiem. -
Szczęście w nieszczęściu
asher odpowiedział(a) na Paulina Lenkiewicz utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Przepraszam, że mnie nie było. Tekst całkiem do rzeczy i ciekawy nawet. -
50 lat w Skarszynie
asher odpowiedział(a) na Włodzimierz_Janusiewicz utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Do P! -
A moze poszli do lasu
-
MODERATOR!!! potrzebny. Tu jakieś pojebusy twórczość uprawiają.
-
/fragment powieści "Benonimy, czyli listy Beniamina"/
asher odpowiedział(a) na Dominikdano utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
NIkt nie chce się nad Tobą znęcać? Ja też nie mogę, ale wpisałem się, że poczytałem. Dobrze piszesz technicznie, to jest potencjał i jednak za mało. -
Miniatura cacy, ale dalbym do P. Czy forum dla ludzi po awansie stało się miniaturowe, czy superpisarze są dziś minimalni???
-
Uspokajający koment :)
-
* Archie rozłącza się. Siedzę bez ruchu w absolutnej ciszy. Niby zakładałem taką możliwość, a mimo to jestem zaskoczony i smutny. Przyjechaliśmy na wyspy obiecane ucziwie pracować, płacić podatki, żyć zgodnie z nakazami systemu. Niektórzy z nas zdołali już zabijać, gwałcić, kraść, oszukiwać. Teraz Archie dołączył do tego niechlubnego grona, choć przecież nic złego nie zrobił. Znowu mam telefon. I drugi. I jeszcze jeden. Najpierw jakiś starszy pan drżącym głosem wypytuje, kiedy mogę przyjechać obejrzeć dom i ogród do zrobienia, potem miła kobieta zapewnia, że potrzebuje ogrodnika na stałe, wreszcie przygłuchy Polak krzyczy mi do ucha, że mam poprawić tynk wokół okna i sprawdzić czy rynny nie są zapchane. Wszystkich zapewniam o swojej rzetelności i umawiam się na kolejne dni. Ulotki naprawdę działają! Choćby były byle świstkami, pełnymi błędów, w Angli zawsze znajdzie się ktoś, kto zadzwoni akurat do Ciebie. Wieczorem spotykam się z Magdą w parku na Ealing Broadway. Jest spokojna, lecz zaciśnięte do białości usta sugerują, że to tylko maska. Rozmawiamy o czymkolwiek, byle tylko nie poruszyć bolesnej struny. Próbuję żartować, bagatelizować, być bardziej pewnym siebie, niż sytuacja pozwala. Magda uśmiecha się coraz cześciej, w końcu mówi: - Niezły z Ciebie uspokajacz. Po chwili dołącza do nas zdyszany Jerry. Koszula pod obcisłym garniturem jest cała mokra od potu. Jerry przypomina wieloryba, który w tajemnym szale wypezł na brzeg i z trudem brnie przez plażę. - Wiadomo coś?! Kręcimy głowami. - Chodźmy na policję. Może nam powiedzą, gdzie ich trzymają i co im grozi. - Niezła myśl – kiwam głową i lekko popycham Magdę. Na komisariacie oficer dyżurny przygląda nam się krzywo. Jerry twardo stawia żądania. Musimy dowiedzieć się, gdzie przetrzymują naszego przyjaciela i jakie są w ogóle zarzuty. W Polsce nie trzyma się ludzi w areszcie na dłużej niż 24 godziny, zwłaszcza przy drobnych przestępstwach. Włam na squat wydaje nam się właśnie czymś takim. Oficer twierdzi, że nikogo takiego tam nie ma. Sugeruje, by przyjść nastepnego dnia lub popytac w sąsiednich komisariatach. - W dupę uprzejmy – warczy Jerry – Nie wiem czy zauważyliście, bo ja miałem wielokrotnie okazję, że w Londynie wszystko zależy od tego, na kogo trafisz. Załatwiasz wymianę prawa jazdy na angielskie, zakładasz konto w banku, rejestrujesz firmę, kupujesz ubezpieczenie, bierzesz telefon na stałe, wynajmujesz chatę, cokolwiek... Jedna osoba będzie twierdzić, że coś jest nie tak, kręcić, stawiać wymagania, przeszkadzać, inna załatwi ci to od ręki. Bardzo indywidualne podejście. Podejrzewam, że ten baran był zbyt leniwy, żeby nam pomóc. Jerry sapie, jak bieszczadzka ciuchcia. Olbrzymi brzuch przeszkadza mu przy każdym kroku. Zerkam ukradkiem czy aby ostatnio bardziej nie przytył. - Coś ci wyraźnie służy, stary – mówię, klepiąc go w potężne ramię – Wspólne obiadki, kolacyjki... - Życie rodzinne – przyznaje – Tylko z robotą kiepsko. Justa ma mało zleceń, a ja trafiłem na chudszy okres. - Wciąż nie puściłeś żadnego flata??? - Niestety... Odprowadzamy Magdę pod sąsiedni squat. Ściskamy ją serdecznie. Jerry obiecuje rano zadzwonić gdzie trzeba. Odchodząc, patrzymy na siebie ironicznie. Normalnie od razu poszlibyśmy po piwo i rozsiedli się w parku na Ealingu lub małym skwerku przy stacji Ealing Common, gdzie jest tylko jedna ławka, zawsze zajęta przez Polaków. Tym razem jednak sytuacja nie nastraja do zabawy, a upijać się na smutno nie zawsze wypada. - To lecę. Justa czeka z kolacją. - Leć. Daj jutro znać, jeśli się czegoś dowiesz. - Jasne. Jerry znika za bramkami metra. Przez całą drogę do domu myślę o Archiem. Jerry pewnie wie, co on przeżywa, bo sam kiedyś przeszedł procedurę deportacyjną. Ja nie mam pojęcia. Wyobrażam sobie wilgotne kazamaty, gdzie słychać tylko brzęczenie łańcuchów i okrzyki oszalałych więźniów. Po chwili wybucham śmiechem, płosząc jakąś staruszkę siedzącą obok. Moje wiadomości są trochę nieaktualne. Od czasów Hrabiego Monte Christo, Nędzników i Papillona minął szmat czasu. Dziś pewnie cele to pobielone pomieszczenia z piętrowymi łóżkami i okutymi drzwiami lub – jak w amerykańskich filmach – tylko kratą oddzielającą cele od korytarza. Tak czy owak moje myśli nie są kolorowe. Zastanawiam się czy było warto tak ryzykować. Zakładając, że koszt wynajęcia dwuosobowego pokoju wraz z mediami, wynosi średnio 110 funtów na tydzień, oszczędność z tytułu mieszkania na squacie, można było oszacować na jakieś 400-500 funtów miesięcznie. Daje to jakieś 5000-6000 rocznie. Czyli WARTO! W tym momencie zamykam temat. Archie wiedział ile ryzykuje i ile może zyskać. W domu czeka na mnie hałas i ruch. Rick nosi przez living na podwórko mnóstwo dziwnych rzeczy – jakichś starych telewizorów, magnetowidów, lamp, książek, toreb, narzędzi, zabawek, a nawet wielki żyrandol. - Zjesz z nami kurczaka curry? – pyta, obcierając pot z czoła. Nieśmiało kiwam głową. W Polsce na ogół nie wypada, ale w Anglii odmawiając, sprawia się komuś przykrość. - Po co ci to wszystko? – pokazuję ręką na jego graty, nie mogąc powstrzymać krzywego usmieszku. - Na car boot. - ? - Siadaj. Zaraz wytłumaczę... Sara nakrywa do stołu. Z podziwem patrzę na różne miseczki z zakąskami, sosami i sałatkami. Nie rozmawiamy. Mam wielki kompleks związany z Sarą i ona chyba o tym wie. Mówi inaczej, szybko i z dziwnym akcentem. Prawie wcale jej nie rozumiem, choć przecież mówi po angielsku. Podsłuchując ludzi w metrze i na ulicach, wychwyciłem, że takich jak ona jest więcej. Rick stawia przede mną puszkę Stelli. - Lunch za parę chwil. Siada obok i pyta: - Masz jakąś robotę dla mnie? Uśmiecham się złośliwie i kręcę głowa. Już mnie parę razy złapał na ten żart. Pyta dla jaj, ale wyczuwam podskórną złość, że zabrałem mu pracę. Zaraz po wprowadzeniu się tutaj, dogadałem się z cieciem Bobby’m, że pomaluję korytarz i uporzadkuję ogród za równowartość dwutygodniowego czynszu. Potem okazało się, że Bobby obiecywał to samo Rickowi. Myślałem, że będzie z tego powodu sporo nieporozumień, jednak Rick stwierdził, że to nie moja wina. I rzeczywiście tak było. - Co to jest ten car boot? - Stara angielska tradycja. Ludzie mają w domach mnóstwo staroci, z którymi trudno im się rozstać. Nie chcą ich tak po prostu wyrzucić, więc co niedzielę jadą na car boot i sprzedają je z bagażnika. Ja zbieram różne rzeczy wystawione przed domy lub podarowane mi przez klientów i nimi handluję. Mogę cię zabrać w niedzielę. Jestem w tym naprawdę dobry. - Ile na tym wychodzisz? - Czasem 100, czasem 300 funtów. - Nieźle. Rick podaje swoje cuda kulinarne. Są naprawdę wyśmienite. Chętnie przystaję na dokładkę. Dopijam piwo i zostawiam ich samych przy butelce wina z Południowej Afryki. Chcę zasnąć, zanim obejrzą talk show i pójdą do pokoju. Jęki Sary nie wpływają za dobrze na mój sen. Znów myślę o Archie'm. Czy mu tam twardo, czy nie marznie, czy nie jest głodny. Jakieś pół godziny temu minęła doba od momentu zatrzymania. A może zdarzył się cud? Dzwonię do Magdy. Nie odbiera. Po kwadransie dostaję od niej sms-a: „nie wrócił”. Pewnie, jak ja, łudziła się i czekała. Powoli moje myśli kierują się setki kilometrów stąd ku śpiącej w pustym łóżku Anecie.
-
Kurde, Piotr. Szczena ma sięgnęła kafelków. TY piszesz takie rzeczy??? Toż to absolutne zaprzeczenie romantyzmu wszelkiego. Ale cóż, akceptuję, bo fajne.
-
Każda ocena jest dobra, ale musi dotyczyć czegoś. Ja tu widzę parę linijek tekstu i stratę czasu. Czekam na literaturę :)
-
Wiktor, dałeś po klimatach. Jestem za!
-
Beato Er, nie jesteś Barthem ani Calvino, ja też nie. Autotematyzm czy jak wolisz postmodernizm, czy jak zwał minał dawno temu i dziś, żeby pójść tym tropem trzeba sięwiecej namęczyć. Pomysł jest fajny, zamieszanie w środku też, ale ta pretensjonalna nuta mnie drażni, a Konrad Pierdzoszek to już zwyczajnie wkur... Dane bohatera a priori dają wiedzę, że to ironia ma być. Dużo większa by była, gdyby się zwał zwyczajnie, choćby Hans Kowalski...
-
Łiskacz, dobre :) Spoko, koperta dojdzie. Piotrze, z Londka nadaje, tyle, ze mam dom, ze ktory juz prawie nie place i wreszcie net na 8 mega :))))
-
Fajna zabawka, satyra na twórczość jak rozumiem :) Rubikon na pewno z małej?
-
Metafora życia jako pociągu zgrana, ale ogólnie tekst fajny.
-
Jeśłi to prawdziwe jest, domaga się rozwinięcia i to gwałtownie, bo za krótka ta droga między robakiem szaleństwa, przez macicę do wirusa. W tym skrócie myślowym biegun sensu narracji gdzieś się zapodziewa i nie widać związku.
-
Lechu, krytyka się przydała. Dawno nie nawaliłem tyle byków. Jay, papierowe kubki to normalne określenie. Chyba :)
-
Wspomnienia z baru
asher odpowiedział(a) na Stanisław Lewowicz utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie sądzisz, że brak komentów jest wynikiem pewnej pomyłki? Tu sie wrzuca coś dużego, porządnego, a nie zarys.