Maj wybuchnął znów świeżą zielenią,
słowik w krzakach donośnie zawodził,
a on czekał - jak zwykle - na zewnątrz;
wzrok maślany, i w ustach miał słodzik.
Ścieżka duszna i kręta nas wiodła
poprzez park, wśód gęstego listowia;
karmiliśmy się szeptem, jak w modłach,
a do picia była srebrna rosa.
Kłębek złotych myśli miałam w głowie,
pod bluzeczką pakiet zaufania,
i musiałam odgadnąć, czy człowiek,
czy nie drzemie w nim kawałek drania.