Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wuren

Użytkownicy
  • Postów

    980
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wuren

  1. Wuren

    Limeryk o lataniu

    morał tu wypływa, jak Wizna szeroki - jakeś latawica - uważaj na kroki ;)
  2. No i się mi dostało... Ale popoprawiałem szybciusieńko :) Włożyłem - widać, ciężko dostrzec - suspensu tu żadnego (w zamyśle), do przewidzenia, iż skończy jako pomnik. Inne pytanie miało pozostać :) Pozdrawiam Wuren
  3. Nie schudła, nie zbrzydła Ot - zamiast pachnidła (w reklamy mamidła wpadłszy szybko sidła) Vanisha mazidła wzięła i pagibła :)
  4. Dziękuję za przeczytanie - i za miłe komentarze :) Asher - hmm.. może faktycznie ciut skondensować - ale nie wiem, żeby nie zatracić stopniowania... Leszek, Piotr, BlueGirl - hmm czasem, jak tak siedzę, to zdarza mi się myśleć - i wymyślać takie różności :) Pozdrawiam Wuren
  5. :) Kilka usterek (styl - patrz post wyżej, przecinki, pauzy, w jakim celu cudzysłów przy wypowiedziach, skoro jest dywiz?) Troszkę korekty i będzie dobrze. Czekam na ciąg dalszy - i na więcej dowcipu :) Pozdrawiam Wuren
  6. Eeee ten, co to ja chciałem - acha! - co chciał autor? Bo nie dostrzegam celu napisania tego opowiadania... Kilka drobnych usterek, kilka dziwnych wyrażeń :) Pozdrawiam, czekam na inne :) Wuren
  7. Jestem miłośnik przyrody więc by ją uchronić od szkody szybko pojadę nad Drwęcę i złapię leśnika - zbója, pogadam trochę z zajęcem a jemu to urwę... ręce :)
  8. Tylko mi smaka zrobiłeś - ja chcę całość :) Jak domniemywam, to powieść :) Przemailuję adres i będę czekać :) heh Jedno, co mnie zabolało, to potrójny wykrzyknik - ale rozumiem, konwencja niedorostka, to i zachwyt ogromniasty!!! :D Pozdrawiam Wuren
  9. 1. - Wracajmy, zimno straszliwie... - Andrzej wyglądał, jakby właśnie wrócił z zesłania na Sybir. Twarz mu zsiniała, nie mógł utrzymać papierosa w rękach. Drżenie mięśni przeszło w ostatnie stadium i teraz wyglądał, jakby miał chorobę św. Wita. - Jeszcze tylko troszkę - powiedziałem, po czym wróciłem do moich pomiarów. Zgodnie z moimi przypuszczeniami szczelina między ręką i kolanem wynosiła ok. 1 mm. Nie dało się tego w żaden sposób wytłumaczyć - nawet obecnie byłoby to trudne do wykonania, a co dopiero 320 lat temu. Obejrzałem sobie tę rękę jeszcze raz. Szczelina mogła być spowodowana erozją, ale jak wytłumaczyć tak doskonałe wyprofilowanie opuszków palców, skoro nie ma tam miejsca na żadne narzędzia? - No to wracamy, nic już tu nie wymyślę - zachęciłem mojego najlepszego przyjaciela. Wydał się niezmiernie uradowany. - Przecież ci nie ucieknie do jutra - odrzekł siląc się na resztki sarkazmu. Poszliśmy więc do domu, zostawiając rzeźbę człowieka klęczącego na jednym kolanie. Sprawiał wrażenie, jakby chciał się podnieść i uciec z tego zimna. 2. Anna była w złym nastroju. - Jeśli nie przestaniesz ganiać z suwmiarką za tymi swoimi pomnikami, to się wyprowadzę - słyszałem tę groźbę chyba po raz tysięczny, jednak dziś w jej głosie wyczułem prawdziwe rozgoryczenie. - Kiedy skończysz ten program? Dzwonili dziś z firmy i kazali powiedzieć, że jak nie pokażesz im projektu do soboty, to będzie źle... - Zawsze tak mówią, wiesz jak jest - odpowiedziałem. - W pracy programisty jest tak, że przez początkowe 90% czasu powstaje 10% kodu, a później, przez 10% czasu - 90% kodu - próbowałem obrócić wszystko w żart. Chyba jej nie rozśmieszyłem. - Rób jak chcesz, ale nie będę ciebie więcej tłumaczyć i usprawiedliwiać. - Anno, wiesz przecież, jakie to dla mnie ważne. Może właśnie jestem na progu odkrycia największej tajemnicy świata.. - Wiem, ale ta twoja tajemnica nie zapłaci rachunków. A propos, przekroczyliśmy limit karty kredytowej, więc gdybyś zechciał napisać ten program, to by nam troszkę pomogło w gospodarowaniu finansami - chyba powoli mijał jej paskudny nastrój. - Już dobrze - przyciągnąłem ją do siebie. Burza chyba przeszła bokiem. Jednak będę musiał usiąść do komputera, bo naprawdę jest krucho z gotówką, pomyślałem. Rano zapytałem Annę, czy nie chciałaby pojechać do Florencji. 3. - W żadnym wypadku! - Paweł pozwalał sobie na podniesienie głosu tylko w szczególnych okolicznościach. - Ale szefie, ja naprawdę potrzebuję tych pieniędzy - żałośnie wypadło, trochę jak skomlenie... - Dobrze wiesz, że nie wypłacamy zaliczek. A już na pewno nie zaliczek większych, niż cała ustalona kwota za program - właściciel studia programistycznego, w którym pracowałem nie dawał się łatwo wzruszyć. - Przecież nie zrezygnuję z pracy, jeszcze pan na mnie sporo zarobi - próbowałem jakoś obronić swój punkt widzenia. - Gdybyś jeszcze był w jakichś poważnych tarapatach... ale na wycieczkę do Włoch? Tobie się chyba pomieszało w głowie od tego stukania w klawisze... - moje błagania nadal nie przynosiły rezultatu. - Bo ja muszę zobaczyć Dawida na żywo... - ciągnąłem dalej, choć moje szanse chyba już były mniejsze, niż zero. - Ściągnij sobie z sieci fotki, na pewno w internecie są tysiące zdjęć rzeźb Michała Anioła - jego sumienie chyba też było rzeźbą z kamienia. - To nie to samo - próbowałem oponować - to może chociaż pięć tysięcy? Tak, żeby starczyło choć na tydzień pobytu... - Do roboty, dalej. Chyba dziś jest dzień dobroci dla zwierząt. Cztery tysiące. Ale dopiero, jak skończysz ten kretyński program do krzyżówek! - miałem ochotę rzucić mu się do kolan z radości. - Oczywiście, dziękuję, już siadam - nie czekając, aż zmieni zdanie zaszyłem się w pokoju i zacząłem stukać w klawiaturę. 4. - No i? - spytałem z nadzieją w głosie. - No i co? - odparła Anna. - Nie widzisz? - Czego nie widzę? - moja żona nie była poruszona pięćsetletnią rzeźbą. - No, że ma zgiętą lewą rękę - ciągnąłem. - To co, że ma zgiętą, każdemu się ręce zginają, to taka dziwna właściwość człowieka - odpowiedziała z cynizmem. - Ale na szkicach, które Michelangelo zrobił, przygotowując się do tego posągu lewa ręka jest tylko wpół zgięta. - I o czym to niby ma świadczyć? Pewnie ze sto razy zmieniał koncepcję, patrząc na swojego modela. - Anna nie widziała w tym nic dziwnego. Jej pragmatyczne postrzeganie świata było wspaniałą pomocą w prowadzeniu naszego domu, lecz w sprawach sztuki jedynie przeszkadzało. - Moim zdaniem Dawid był wyrzeźbiony z reką wpół zgięta... - zacząłem, lecz przerwała mi - Chyba nie chcesz mi wmówić, że posąg sam zgiął rękę przez pięć stuleci od czasu powstania... Nie, ty naprawdę w to wierzysz.... Wiesz co, wracamy do domu. Albo się opanujesz i zdasz sobie sprawę, że rzeźby się nie ruszają, albo czeka cię długa i nieprzyjemna kuracja w takim szpitalu, z którego dość trudno się wypisać na własne życzenie. 5. Andrzej siedział na podłodze. Jego wygląd zasadniczo odbiegał od mojego. Miał czyste ubranie, był ogolony i w ogóle w niczym nie przypominał lumpa, którego miał przed sobą, czyli mnie. - Uprzedzałem cię, że to ci na dobre nie wyjdzie - wycedził w końcu. - Nie licz na to, że nadal będę ci pożyczał pieniądze. A o Annie możesz zapomnieć, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że za twoje długi nie odpowiada i że nie wróci do ciebie - wydawał się wzburzony, ale wiedziałem, że to tylko pozory. Był przecież moim najlepszym przyjacielem. W zasadzie jedynym przyjacielem. Kiedy wyrzucili mnie z pracy, tylko dzięki niemu jakoś jeszcze wegetowałem. Zapraszał mnie na obiady, dawał trochę grosza, czasem szliśmy na piwo. Nie dawał się jedynie namówić na wyprawy w celu mierzenia pomników. - Mam rację i wiesz o tym, te pomniki się ruszają, jakby były żywe - ciągnąłem swój temat - ale nie wiem, dlaczego tylko niektóre... może ich twórcy tchnęli w nie życie... Może one żyją, myślą, tylko setki razy wolniej od nas. Może jest szansa, żeby się z nimi porozumieć? Nie wydawał się tym zainteresowany. - Ruszaj się - powiedział - idziemy, postawię ci kolację, może potem skoczymy na jednego, tylko błagam cię, zapomnij o tych posągach. Weź się w garść, ogol się, poszukaj roboty. Jako informatyk znajdziesz pracę w każdej firmie... Poszliśmy do jakiejś knajpy. Wróciłem do domu, najedzony po kilku dniach przymusowej głodówki. Meble już dawno sprzedałem, więc położyłem się na kartonowej imitacji łóżka, nakryłem starym płaszczem i zasnąłem. Był to ostatni wieczór mojego życia. Nad ranem, wyziębiony, umarłem. A przynajmniej tak mi się zdawało. 6. Na pogrzebie było zaledwie kilka osób. Mowę wygłosił Andrzej. Mówił o pasji, jak zniszczyła moje życie, o celu i poszukiwaniu przyczyn. Obiecał nad grobem, że należy mi się pomnik, za to moje szaleństwo. Był raczej zamożnym biznesmenem, więc nie zajęło dużo czasu wprowadzenie zamiaru w czyn. Po kilku miesiącach na jednym ze skwerów naszego miasteczka stanął pomnik wysoki na pięć metrów, Przedstawiał mnie, jak zamyślony patrzę w niebo, z suwmiarką w jednej ręce i plikiem papierów w drugiej. Wtedy to się zaczęło. 7. Obudziło mnie pulsowanie światła i szum. Powoli otworzyłem oczy. Wokól mnie świat oszalał. Zamiast słońca na niebie widziałem jedynie świetlistą smugę, która migotała, przesuwała się w górę i w dół, czasem przygasała na chwilę by potem znów rozjaśnić nieboskłon. W uszach mi huczało, szumiało, jakby ktoś włączył jednocześnie miliony magnetofonów na przyspieszonych obrotach. Nie mogłem wyłowić ani jednego znanego mi dźwięku, wszystko zlewało się w ni to szum, ni to syczący pisk. Spojrzałem w dół. Wszędzie wokól pulsowała masa nieokreślonego koloru. wydawało mi się, że dookoła mnie krążą w zawrotnej szybkości duchy o nieostrych kształtach, Niekiedy na chwilę krótszą, niz mgnienie oka zatrzymywały się, wtedy jakby nabierały realności, by niemal natychmiast ruszyć w dalszy wyścig. Budynki pojawiały się i znikały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Stałem tak nieruchomo, zapatrzony w oszalały świat, trzymając w jednej ręce suwmiarkę, a w drugiej jakiś plik papierów i zastanawiałem się, jak dać światu znak, że miałem rację. Inowrocław, 2003
  10. Przechwala się z Trzebniby Mariola że uwielbia, gdy gość strzela gola Rozumieli na opak a więc - co gol, to chłopak i jej dzieci to już dwa przedszkola
  11. lepsze przechwałki niż policji pałki :D
  12. miłe chwile gdy promile lecz po rautach szkoda auta :)
  13. Pewna Mariola z malutkiej Trzebniby uwielbia (za kasę) chodzić na biby handluje swoimi wdziękami nagimi czeka ją szpital, a nie Karaiby
  14. No - zgrabnie opowiedziane, z niedomówieniami ;) W przeciwieństwie jednak do ashera - doszukałem się kilku drobnych usterek: 1) pauzy wokół dywizów :) 2) pauzy po wielokropkach :) 3) pauza po nr (nr3) :) Trochę mi niezbyt zabrzmiało "serduszko" - celowy infantylizm? ;) Natomiast wielki plus za polski cudzysłów :) Pozdrawiam Wuren
  15. Hmm hmmm Szósty zmysł? :) A w drugiej części poznamy Mateusza i Jana? hihihi Kilka drobnych błędów :) Czekam z niecuierpliwością na dokończenie :) Pozdrawiam Wuren
  16. No, no! Całkiem zgrabne - choc przydałaby się korekta (:D) Pozdrawiam Wuren
  17. A ja porzuciłem myśl o rozwinięciu tego opowiadanka - zdaje się, że zapętlania i warstw śnienia już wystarczy :) Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Spodziewałem się najgorszego, boć fantastyka to przeca literatura drugiego sortu :) (tak przynajmniej przeczytałem w którymś poważnym dziele o współczesnej literaturze polskiej :D) Pozdrawiam Wuren
  18. No tak, nawiązanie do klasycznej wigilijnej, hihi :) Ale jedno muszę powiedzieć - uczulony jestem (pewnikiem z racji wieku) na "tą dziewczynę" :) Proszę, zmień (we wszystkich miejscach:)) Wiem, profesor Miodek mówił, że obie formy poprawne, ale jakos tę mi się lepiej czyta :) Pozdrawiam Wuren
  19. Moralna bajeczka, pomysł jest - nieco gorzej z wykonaniem :) Interpunkcja, kilka innych - dla przykładu: " co robi Mikołaj? " - po mojemu: "co robi Mikołaj?" ;) jak organizuje sobie ta uroczystą dla mnie wigilię - może i jestem staromodny, ale dla mnie - tę wigilię, Plama już na dzień dobry, a właściwie dobry wieczór, chociaż nie jak ja właściwie powinienem się przywitać. - chyba gdzieś zniknął przecinek :) Zdaje sobie sprawę że nie wyduszę z niego żadnego wierszyka. - on, czy ja? Bo mi jakoś tak, że "zdaję sobie..." :) Kilka innych, podobnego typu usterek :) Pozdrawiam Wuren
  20. Heh Asher, rozbawiłeś mnie :) Pozdrawiam Wuren pees: Moja prywatna zołza ciągle mnie straszy adwokatem. Że niby do roboty nie chodzę, o dom i dzieci nie dbam i takie tam. nie za młodyś, Waćpan, na autobiografię? hihihihi Nie, no już poważnieję - i nie chciałem urazić :D
  21. Mojej wyśnionej - Mieli rację, mówię ci... - młody chłopak mówił z zapałem. - Chińczycy zawsze mają rację. - głos mu drżał, na twarzy widać było rumieńce. - Jenn, daj spokój, wszyscy mamy bzika, ale ty chyba przesadzasz... - ubrany w czarną skórę motocyklista zdawał się stać twardo na ziemi... - No mówię ci, poczytaj sobie Hawkinga, albo kogokolwiek, kto pisze o Wielkim Wybuchu, nasz wszechświat NIE MA RACJI BYTU - istnieje jakby na kredyt - ciągnął dalej Jenn. - Ty też daleko nie zajedziesz bez benzyny... najwyżej może ci się to tylko śnić... - To jest właśnie RZECZYWISTOŚĆ - bez benzyny nie ma jazdy - zaśmiał się Andy. - O tym przecież mówię - my nie mamy prawa istnieć... - zaczął od nowa Jenn, ale nie dokończył. - Daj sobie luz, bo niedługo zabraknie ci przyjaciół do przekonywania o swoich racjach - przerwał mu Andy. - To ty daj sobie powiedzieć - nie bądź, jak żywe mięso z Matrixa - kontynuował chłopak w brudnych dżinsach - ani się nie obejrzysz, jak to wszystko zniknie, jak zły sen... Motocykl zawarczał pogardliwie i z piskiem ruszył. Oddalając się, Andy wykrzyknął tylko: - Lecz się, Jenn... - i zniknął w kurzu południowego piachu. *** Jenn leżał na łóżku i obserwował nierówności na suficie. Ciekawe, czy ja też mógłbym wymyślić ŚWIAT... czy to tylko przywilej smoków - zastanawiał się. Czy gdybym wystarczająco mocno chciał... a te plamki - mógłbym przecież wymyślić, że każda z nich jest światem... że tam gdzieś ktoś właśnie mierzy swój wszechświat i dochodzi do wniosku, że jest nieskończony... a z mojego punktu widzenia to tylko pyłek... Nie, to chyba nie tak, chińczycy mówią, że świat jest snem smoka, to chyba bym musiał wyśnić taką plamkę... A poza tym czy smok śni ten świat w szczegółach, czy on sam się dzieje, a sen smoka, to tylko początek, Wielki Wybuch... Rozmyślania przerwał krzyk ojca: - Obiad na stole! Jenn poczuł obrzydzenie. Sam sobie jedz to wydumane żarcie - pomyślał, ale zwlókł się z łóżka i podszedł do schodów. - Nie jestem głodny - odkrzyknął do ojca. - Jak zaczniesz zarabiać, to wtedy będziesz mógł grymasić i kupować sobie, co tylko będziesz chciał, ale na razie będziesz jeść, co mama ugotuje - w głosie pana Johnsona dało się wyczuć zdenerwowanie. - Natychmiast na dół! - Nie będę jeść czegoś, co nie istnieje! - krzyknął zirytowany Jenn. - Jak chcesz, ale zanim umrzesz z głodu, pójdziesz z nami do doktora Willsona. I żadnych wykrętów! Nie będę krzyczeć do ciebie przez pół domu, zejdź natychmiast, musimy porozmawiać - ojciec z trudem panował nad złością. - Idę, idę - odparł Johnson junior i poczłapał schodami w dół. - Ale nie myśl, że ten twój wymyślony doktorek coś poradzi - my nie istniejemy, czy to się Willsonowi podoba, czy nie... Na dole ojciec podszedł do okna. Twarz miał ściągniętą złością. Patrzył na zachodzące słońce - a może tylko tak się wydawało. *** - Jenn, odpowiedz! Cisza. Nawet Collins przestał flirtować z Betty. Do końca zajęć zostało jeszcze dwanaście minut. - Jenn! Nic. Kolejna nieskończenie długa pauza. Wydawało się, że wszyscy przestali oddychać. - Panie Johnson, proszę zgłosić się do dyrektora - głos panny Aniston przypominał teraz skrzypienie paznokci po tablicy, a usta zmieniły się w szczelinę dyfrakcyjną. Jenn ocknął się z letargu, nieprzytomymi oczyma spojrzał na nauczycielkę i powiedział: - Panno Aniston, przepraszam, właśnie próbowałem wyśnić świat... Nie dokończył. Przerwała mu salwa śmiechu. Popatrzył zmrużonymi oczyma po klasie i wyszeptał: - Śmiejcie się, kretyni, pstryk! i was nie ma.... A ja wyśnię sobie lepszy świat - taki, w którym nie będzie was i wam podobnych... Panna Aniston poprawiła wykrochmaloną, nieskazitelnie białą bluzkę, wygładziła nieistniejącą fałdę na spódnicy koloru najbrzydszej szarości pomieszanej z najbrzydszym beżem, chwyciła dziennik i wojskowym krokiem wyszła z klasy. Collins wstał i cynicznie slodkim głosikiem spytał: - Śpiący Królewiczu, kiedy się wszyscy obudzimy? Wy nie śpicie, was nie ma - odparł ledwie słyszalnym szeptem Jenn; nieprzytomnym wzrokiem zdawał się widzieć przez mury. - Mnie też nie ma, ale ja o tym wiem... Collins zdążył już stanąć przy nim na stole i udawał, że go bada. Za stetoskop służył mu jego nieodłączny walkman. Po chwili, udając zdziwienie, które często gościło na twarzy doktora Willsona i stało się jego znakiem rozpoznawczym, oświadczył: - Czy to możliwe? Johnson, chłopcze, pochodzisz z takiej zacnej rodziny i zwariowałeś? Pokierało cię? Masz haluny? Sikasz ze strachu w łóżko, kiedy mamusia zgasi światło? - ostatnie wyrazy wykrzyczał Jennowi do ucha. Młody Johnson zdawał się tego nie słyszeć, krokiem lunatyka wyszedł z klasy. Zadźwięczał dzwonek. *** - I co, biorą? - Andy wyrósł spod ziemi jak duch, bez motocykla poruszał się prawie bezgłośnie. - CO bierze? - spytał Jenn. Widać było, że siedzi nad brzegiem rzeki, ale myślami jest zupełnie gdzie indziej. - Ech, Jenn, weź się w garść... Twój wyskok na historii... cała szkoła mówi, że jesteś... no wiesz... - Andy, czy Anitrah to dobre imię? - Co? Jaki Anitrah? - czarna kurtka Andy'ego lśniła w zachodzącym słońcu, jak jakaś kosmiczna zbroja. - No, imię dla smoka... konkretnie dla smoczycy... - Jenn, dla jakiego smoka? Jeśli masz rację i to smok nas śni, to po co wymyślać dla niego imię? Johnson spojrzał z wyrzutem na motocyklistę: - Andy, czy ty mnie słuchasz? To imię dla smoka, którego JA wyśnię. Ja. W moim prywatnym wszechświecie. - Wiesz co, Jenn, może twój stary ma trochę racji i powinienneś iść do Willsona... Albo lepiej pojedźmy pokłusować trochę! Weźmiemy ze sobą Agnes i tę nową, zapomniałem, jak ma na imię, może się da ją trochę rozruszać... One będą nam gotować, a w nas obudzi się duch Pielgrzymów i ruszymy na wielką przygodę! Ja też czuję się już zmęczony tą budą, wiecznym użeraniem się z panną Aniston.. W miarę jak Andy zachęcał Jenna do wspólnego wypadu za miasto, ten jakby rozpływał się w swoich myślach, niemal namacalnie robił się przezroczysty, myślami zataczał kręgi szersze od horyzontu. Po chwili, szeptem tylko ciut głośniejszym od wiatru odpowiedział: - Andy, wiem, że chcesz dobrze, ale to nie ma sensu, jazda na nieistniejącą wycieczkę, nieistniejący bekon z równie nieistniejącymi jajkami... Rozumiesz? To ja, ja muszę wymyślić coś, co będzie realne, co prawda tylko w moim umyśle, ale zawsze, lepiej śnić o czymś, niż być śnionym, rozumiesz? Słońce już schowało się za widnokrąg, więc twarz młodego motocyklisty skryta była w półmroku. - Jenn, może taka wycieczka by ci dobrze zrobiła? - kontynuował, ale Johnson junior odpłynął zupełnie, zatopił się we własnym śnieniu i uśmiechał się delikatnie, pewnie widząc Anitrah opiekującą się młodymi. *** Tak, moje smoki będą szkarłatne. Szkarłatne i niezbyt wielkie - jakieś 3-4 metry, żeby można było je logicznie umieścić w łańcuchu ewolucji - myślał Jenn, leżąc w łóżku. Cała ich rasa będzie panować na planecie. Będą wszystkożerne i inne zwierzęta będą czuć przed nimi respekt. Ale nie będą organizować polowań, jak ludzie. Moje smoki będą polować tylko na potrzeby swojej rodziny. Miał już w głowie prawie cały wizerunek smoków, planety, fauny i flory, brakowało tylko jakiegoś ostatecznego szlifu, czegoś, co tchnie ducha w cały ten świat. Śnić o tej planecie przychodziło mu coraz łatwiej, wyłączał się na coraz dłuższe chwile, a i spokoju miał więcej, od kiedy w jego otoczeniu zaczęły dominować postacie ubrane na biało. Mało go to obchodziło, bo widział coraz jaśniejsze światełko na końcu swojej drogi, drogi marzeń o własnym świecie. Czasu też miał ostatnio bardzo dużo i nikt nie ubliżał już mu od wariatów. Cały czas jednak dręczyło go to coś, czego brakowało w jego wyśnionym świecie, w którym pierwsze skrzypce grali N'gra i jego samica, Anitrah z dwójką młodych. Zły był tylko, kiedy musiał przerywać drzemkę na jakieś badania, posiłki i inne niepotrzebne czynności. Więc szkarłatne... - myślał w kółko i cały czas miał świadomość, że coś mu umyka. Zrobiło się jakoś tak ciszej i ciemniej, więc podniósł wzrok, szukając tarczy zegara, o 18 był obchód, a co za tym idzie wieczorne badania i zaraz później kolacja. Z wielkim zdziwieniem odkrył, że wskazówki układają się dopiero na godzinie trzeciej. Co się dzieje? - pomyślał. Jakiś eksperyment ze światłem? I dlaczego tu tak cicho? Po chwili jednak wrócił do swojej smoczej jaskini. Wiem! Cały czas brakowało mi tu ruchu! - wydedukował odkrywczo. Ruchu i dźwięków! Zapadał w coraz głębszy sen. Już prawie stracił świadomość tego, że śni. Anitrah wsunęła łeb do komory dzieci. Spokój - pomyślała do nich, ale to nic nie dało. Małe smoki zawzięcie goniły się po ubitej ziemi próbując złapać się wzajemnie za ogony. Tato wraca! - ta myśl podziałała jak zaklęcie. Młode natychmiast uspokoiły się, świadome parzącego oddechu ojca, kiedy się denerwuje. Coś mówiło Jennowi, że powinien się obudzić, ale to było to jakieś takie dalekie, jakby szum morza, albo szelest skrzydeł ptaków, w każdym razie coś niesłychanie odległego. Młody Johnson otworzył z trudem oczy, nie przestając śnić o swoich smokach. Zdziwiło go trochę, że ściany zrobiły się półprzezroczyste, wszystko wiruje, jakby nie było grawitacji, a jego ciało przypomina bardziej kłęby pary, niż człowieka, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Resztką świadomości zanotował, że mury znikają zupełnie, robiąc się coraz bardziej eteryczne, podobnie zresztą, jak słońce, ziemia i cały wszechświat. On sam tylko osunął się głębiej w swój sen, gdzie N'gra zdążył już wrócić do domu ze zdobyczą. Jenn był zaskoczony, bo takiego zwierzęcia, jakie dziś przyniósł do gniazda szkarłatny smok, nie widział wcześniej w swoich snach i to było ostatnie, o czym pomyślał. Jego świat zniknął. *** Srebrny smok mlasnął językiem i przewrócił się na drugi bok. Ale miałem głupi sen - pomyślał - dobrze, że się przebudziłem. Mlasnął ponownie i ponownie zapadł w drzemkę. Przyśniła mu się tym razem planeta, która cała jest pokryta wodą i nie ma na niej ani skrawka suchego lądu. *** Szkarłatne smoki pomrukiwały lekko, zadowolone po posiłku. N'gra wypełzł przed jaskinię i wyciągnął się na niebieskiej trawie, rozkoszując się świeżym, wiosennym słońcem. Jego samica, Anitrah, przytuliła do siebie młode i zaczęła je kołysać. Po chwili już spały. Zaczęły śnić. Inowrocław, kwiecień 2002
  22. No i wyszło szydło z worka, Panie Witoldzie :) Ładnie to tak, buntować się li-tylko w duszy? Dzięki Bogu, wypisałeś teraz :) Pod wrażeniem. Pozdrawiam Wuren pees - pierwszy raz w historii org-u daję najwyższą notę :) Alem wściekły, co niemiara. Też tak chcę umieć. :)
  23. U nas, na wsi same ekstrawagancje :) :) Już się boję :D Dzięki, Waści bystrość walczy o prymat z mistrzostwem słowa :) Ano, tak się, Panie, porobiło... Kiedyś, za moich lat, to w surduciku do szkoły o milę a teraz? Same uszminkowane - krowy doić, albo do biura (nie rozróżniam, fakt... heh) - byle do piętnastej, a wieczorem można pokazać klasę - i co, że jablonex? ;) Pozdrawiam Wuren
  24. każdemu się należy i wcale nie żeby przesłodzić bo przecież to tylko żeby łatwiej zamknąć usta że za drogi chleb a w ogóle nie ma co gadać wszyscy lubią więc nie będę odmawiać sobie zawsze lepiej niż ten spod czwórki co tylko tanie piwo litrami i potem śmierdzi albo ta jego ździra kilo smalcu aż się błyszczy a od szminki to wszystkie byki we wsi by wścieklizny dostały wolę swoje przynajmniej nie żrę jak ona tych wszystkich toreb z kilogramami aż uszy pękają od kalorii no a co mam robić jak tylko mecze albo skacze po kanałach i tak myśli że nie wiem a jak śpię to na 204 na pornosy włącza i i tak nic z tego później udaję że śpię bo jak dyszy to nie mogę już wolę zjeść następną tabliczkę 04.12.2004
  25. Dzięki - cieszę się, jeśli porusza, choć takie skąpe :) Pozdrawiam Wuren
×
×
  • Dodaj nową pozycję...