
Wuren
Użytkownicy-
Postów
980 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Wuren
-
No dla mnie - wreszcie ciąg dalszy :) Jak zwykle smakowicie mi się tę Twoją nostalgiczną wyprawę w czasie czytało.. A fragment o kłuciu - w kontekście całości jest właściwie dobrany; źle może brzmieć, gdy ktoś czyta część trzecią jako samodzielny utwór :) Pozdrawiam bardzo. Wuren
-
Bezecie - wypierwszyłeś mnie (ale to przez nadmiar pracy nie pisałęm wcześniej :)) No cóż -ja już próbowałem zmierzyć się z interpretacją tegoż wiersza, więc nie bedę się powtarzać - dodam tylko, że podziwiam odwagę - taki temat wziąć na warsztat.. gratuluję. Pozdrawiam wuren
-
Heh, byłem pewien, że właśnie Freney się pierwszy odezwie :) Pozdrawiam Wuren
-
Veni destructor - zmieniłem kontekst - mam nadzieję, że lepiej. W oryginale było nieskładnie ze względu na chęć podkreślenia, że Radek nie jest zbyt biegły w łacinie i nie za bardzo wie, w którym kościele dzwoni, a chce - w ramach podbudowywania ego - dowartościować się znajomoscią sentencji, ale pewnie nie wyszło ;) "na autobus" - zostaje, kolokwializm, częsty błąd, a Radek nie jest purystą językowym, a jedynie informatykiem - a im, jak powszechnie wiadomo - niezbyt zależy na czystości języka. ;) (autoironia? To mi nie zależy? hmm... hehe) Cieszę się, jeśli zaciekawiło. :) Pozdrawiam Wuren
-
Duchota w pomieszczeniu aż zapierała dech. Okna pootwierane, a mimo to nie było czym oddychać. W oddali majaczyły oświetlone, jak jakaś wieża startowa Bajkonuru, biurowce Elany. Kilka komputerów w szeregu na długim blacie puszczało czerwone oczka do siedzącego w rozklekotanym fotelu informatyka. Wydawało się, że Radek - bo takie imię widniało na wiszącej na szyi karcie magnetycznej - śpi, było to jednak złudzenie, gdyż co jakiś czas stukał od niechcenia w klawiaturę jednego z pecetów. Widać było, że to zajęcie bardzo go nudzi. Rozciągnięty sweter cały był w okruszkach po chrupkach. Dżinsy dawno nie wpadły z odwiedzinami do pralki, a długie włosy domagały się interwencji fryzjera. Na ekranie wciąż przesuwał się jakiś niebieski pasek. Co jakiś czas coś przeraźliwie piszczało. W całym biurze poza chłopakiem nie było nikogo, co potęgowało jeszcze bardziej atmosferę wszechobecnego lenistwa. Obok klawiatury stało kilka kubków z resztkami kawy w różnym stadium rozkładu. Popielniczka zapełniła się już dawno temu; niedopałki piętrzyły się wokół niej, tworząc coś na kształt rzeźby z “Bliskich spotkań trzeciego stopnia”. Radek otworzył “Moje dokumenty”, przewinął długaśną listę i znalazł katalog “grafomania”. Dwa kliknięcia myszką, potem prawym klawiszem “Nowy dokument tekstowy”. Pojawiło się okienko Notatnika. Bez chwili zwłoki zaczął przelewać na dysk swoje myśli. siedzę i gapię się w monitor - robi się archiwum - a ja wlepiam wzrok w literki biegające po ekranie jak jakiś kretyn - jestem elektrycznym pastuchem pilnującym, żeby się bajty nie porozbiegały - jakie odpowiedzialne zajęcie - cały czas odpowiadam “Tak, na wszystkie” zmierzcha? Nie, zdawało mi się, to tylko wygaszacz duszy się włączył już zrobiłem dziurę w enterze, czas na lewy klawisz myszy, niech ma choć namiastkę sera regularnie co siedem sekund pika mi router o konflikcie w sieci - nie wiem, czy zbrojnym, nie zaglądałem, boję się konsolę otworzyć - może mu przejdzie - mam jeszcze ze sobą upsarin, nie wiem, komu zaaplikować - jemu, czy sobie na ból głowy - jeszcze jakieś piętnaście papierosów i można będzie iść na autobus - coś się we mnie przelewa, krew, czy kropla, która przepełnia? jestem panem mikroświata - jeden mój ruch a przestanie płynąć posoka danych osobowych - mięso na plastikowych kościach pamięci umrze - stalowe serca dysków przestaną wirować -ja - powiedzą - veni destructor - i w następnym geście wspaniałomyślności mogę ożywić wszystko - i nikt nie będzie miał pretensji - nie będzie się do mnie modlić sztuczna inteligencja z wdzięczności za elektronową krew a może napiszę ci dedykację do książki - tylko dwa słowa - te dwa słowa, których brak boli, jak nieistnienie ogrodu Luizy, a myśl o ich powiedzeniu spłaszcza wszystkie perspektywy - jak je powiedzieć, napisać, żeby zatkać tę dziurę białej płaszczyzny na pierwszej kartce napływają jak szalone - transfer w palcach zbyt wolny - gubię większość danych po drodze na interfejsach nerwów - jak zlepić te litery - obrazy głosek - żeby znów nie wyszedł bezsensowny zapis EKG - litery pulsują czarno - nabrzmiewają i pękają - jedna po drugiej, najpierw k potem się pomieszało i wyszła C - za nią inne - wszystkie naraz - między jednym zaciągnięciem się a drugim - i zamiast czegoś świętego znów powstała szara góra znaczków - rozmyła się i spłaszczyła - już nie taka wzniosła, nie ma w niej nic z gotyku ani balkonu julii - jak skompresowany sen idioty może jeszcze raz - to jak DNA - kolejność ważna, forma i zakręcenie - ważna treść przekazu - k jak Kosmos, universum wypełnione jednym uczuciem, wirująca lewoskrętnie galaktyka - o jak olśnienie objawienie onieśmielenie wszystko naraz - c jak całować ul, już to widzę usta pełne jadu czy miodu ciekawe też na c, c jak ciekawość - h jak krzesło, gdy siadasz, podwijając jedną nogę, a wtedy biodra ci się wyginają, tworząc niedoścignioną lemniskatę - a jak albatros watersa, wiszący nieruchomo nad labiryntem koralowych raf - m jak marzenie o poznaniu warunków brzegowych, jak myśl, że można być szybszym od światła, jak milczenie, gdy w samotności kapie niedokręcony kran - c jak cyferki, które zjadają nas żywcem, wyżerają nam rozumy, zapychając dziury zerojedynkowymi namiastkami szczęścia - i jak ignorancja debila wmawiającego, że jego twórczość jest wielka - ę jak ? no to chyba telomer, odpadł przy próbie replikacji przekazu - nic z tego nie będzie może inaczej - może nie co, a jak? - jak? jak kawę o świcie, gdy masz jeszcze przymknięte powieki jak Twoje włosy, które przeoczyły, że już dzień i w nieładzie śpią na poduszce jak zapach porannych pieszczot, który skrzętnie zabierasz przy rozstaniu jak godzinę, gdy mijam białą tablicę z czarnymi domkami jak pusty bak, gdy dojeżdżam do domu jak chwilę, gdy naciskasz “OK” na swojej komórce, a na ekranie jest mój numer jak c.n.d. pod Wielkim Twierdzeniem Fermata jak to jak? jak nothing like the sun Zamarł, wyrwany z transu, z rękoma uniesionymi nad klawiaturą. Mijały sekundy. Wreszcie wskazał myszką na znak x w prawym, górnym rogu. Komputer uprzejmie spytał “Tekst w pliku C:\Moje Dokumenty\grafomania\Bez nazwy.txt się zmienił. Czy chcesz zapisać zmiany?” Znów nieskończenie długi namysł. Nacisnął właściwy guzik. Inowrocław, 2003
-
Kilka słów o tym jak to gramatyki uczyłam.
Wuren odpowiedział(a) na PiątaPoraRoku utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Niezłe - powalcz trochę z interpunkcją, a powiem, że nawet bardzo niezłe (rzeczownik?) ;) Pozdrawiam Wuren -
Ech, organoleptyczna praca organiczna :)
-
Noo... żeby moja pani od polskiego tak chciała tłumaczyć zawiłości morfemów... ;)
-
No i mamy trupa. Szkoda. Niezła d*** ;)
-
No właśnie - jakaś sprawiedliwość wtedy była, nie to, co teraz :D hehehehe Mniam! Wuren
-
Filozoficzne rozważania o niezmienności natury kobiet "Wenus z Willendorfu, urzekł mnie Twój profil!" mawiać zwykł podstarzały belfer - Teofil "Miłość wszystko zmienia nie bądź więc z kamienia, to wołać przestaną za mną: gerontofil"
-
Filozoficzne rozważania o niezmienności natury mężczyzn "Willendorf od dziś stolicą świata, lubię, gdy babka jest ciut cycata!" - i wyrzeźbił łowca Wenus swą z piaskowca. Nic się nie zmienia w gustach przez lata,
-
Buhahahahaha Już widzę nagłówki w gazetach: "Polscy poeci przerośli swoich mistrzów - Monty Pyton wiecznie żywy" :D Superowo. Serio. Pozdrawiam Wuren
-
[głosy podsłuchane] szeroki uścisk PeZetDeeR'a
Wuren odpowiedział(a) na Messalin_Nagietka utwór w Limeryki
Ale dołożyłeś kochanemu ee nie powiem :D hihihihihi -
No, no... ;) Rzekłbym - nie tylko w środku niezłe :) hihihi Pozdrawiam Wuren
-
[głosy podsłuchane] Opisanie prarzeki w swoich meandrach piórem
Wuren odpowiedział(a) na Roman Bezet utwór w Limeryki
Hmm :) hehehehe Za Niemen, hen, precz! ;) Pozdrawiam Wuren pees - bardzo. ;) -
pęcznieją we mnie konary niczyje z ram pękniętych różem oblizanych wartowników pije mój kolisty atrament wprawnie otwiera ostrygę bezboleśnie do bólu zapachnie potem dymem zimną połknie w pośpiechu białą zmiętą da numer na zatrzaśnięcie
-
No to się doczekałem :) Całkiem, całkiem - a już się przestraszyłem, czytając scenę na cmentarzu (moim zdaniem zbędny opis seksu - jakoś mi nie pasuje - wszędzie tajemnice a tu członek - za przeproszeniem - jak na dłoni :D), że się skończy jakimś tęsknym samobójstwem z morałem "kocham Cię, jak nie wiem co" :) Zakończenie niezłe! Chyba przecinek zniknął, ale to takie tam moje widzimisię :) Pozdrawiam Wuren
-
Pamiętnik anorektyczki - poprawiony
Wuren odpowiedział(a) na shy angel utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Hmm hmm Niezbyt lubię horrory :) A poważniej - nieźle napisane, choć (pewnikiem przez płeć i wrodzony seksizm) nie za bardzo rozumiem anorektyczki... a opowiadanie nie sprawiło, że zrozumiałem bardziej - wręcz odwrotnie - utwierdziło mnie w przekonaniu o bezrozumności... No, zauważyłem jej dylematy, rozterki i wolę życia mimo wszystko - ale i tak GENEZA problemu jest dla mnie całkowitą abstrakcją. Pozdrawiam Wuren -
No tak, na kozetce różniste różności się wygaduje :) Dziebko poprawek, jakieś nawiasy do kupy, pauza po wielokropku itp., ale raczej drobiazgi ;) Całkiem. Pozdrawia drugi czytelniik Wuren
-
Natalio, Asher - dziękuję :) Wiem, że raczej hermetyczne - ale cóż - umysł tej małej - zeszyty do matematyki ;) I kto normalny? Pozdrawiam Wuren
-
„Cztery nacięcia. Zagiąć. Dwie spirale lewoskrętne, dwie prawo. Złączyć.” Palce dziewczyny, połyskujące od parafiny, poruszały się zwinnie, jak dwie łasice. Co chwilę chwytała mały nożyk, nacinała świeczkę i kontynuowała formowanie. „W górę. Wszystkie w lewo. Wyciągnąć, spłaszczyć.” W jej myślach wirował wielobarwny teserakt(1). „Jeszcze cztery wierzchołki, szkoda że nie można zagiąć w ana czy kata(2). A zresztą... Ludzie by i tak nie zobaczyli. Takie płaskie.” Konstrukcja już w niczym nie przypominała tradycyjnej świeczki; była to raczej wymyślna stylizacja wieży Eiffle'a połączona z sześcianem z trójwymiarowej koronki. „Kolory, żeby kolorami można czwarty wymiar pokazać... ale oni i tak nie zobaczą... nie widzą...” Pochyliła się nad naczyniem z niebieskawą, prześwitującą cieczą. Chwyciła pędzelek i zaczęła domalowywać gdzieniegdzie błękitne płaszczyzny, które, jak od zaczarowanej różdżki, zmieniały barwę na jaśniejszą i traciły przezroczystość. „Czemu nikt nie widzi tak, jak ja? Mama by zrozumiała. Ona zawsze wiedziała wszystko. I jak pokazywałam jej, to się nie krzywiła od zapachu plasteliny. I zawsze zrobiła czekoladę. Takiej nigdzie nie ma. A ta w domu towarowym jest do kitu.” Myśli dziewczyny pobłądziły ku wspomnieniom ciasnego mieszkanka na Podgórzu, gdzie wśród stert starych gazet robiła swoje pierwsze rzeźby. Tam też wygrzebała, będąc w piątej klasie, podręcznik „Geometrii analitycznej”. „Taka była gorąca. Wosk też parzy, ale tak inaczej, tak zimniej. To pewnie dlatego, że Barczakowa dawała mleko od swojej krowy. Na wodzie to już nie jest czekolada. I filiżanki. Tak, na pewno filiżanki też dawały smak. Pewnie dlatego, że środek jest otwarty. Jak w butelce, w której wszystko jest na zewnątrz, a się nie wylewa.” Ręce zupełnie bez udziału świadomości komplikowały coraz bardziej i tak zawiły wygląd świeczki. Dziewczyna była nawet niebrzydka, ale ubiorem maskowała wszystkie zalety swojej urody. Bura spódniczka do kolan, bluzka w nieokreślonym, szarozielonym kolorze. Całości dopełniały plamy z wosku, które wyglądały, jakby celowo zostawione. Dłonie miała czerwone, zniszczone licznymi zacięciami i śladami od oparzeń. Włosy przewiązane niedbale chustką w sinoniebieskawym odcieniu. Wyglądała bardziej na rolniczkę, niż artystkę z galerii z luksusowymi świeczkami. „Nawet, kiedy pogięłam jej parasol” myślami znów była z matką „to się nie gniewała, próbowała zrozumieć, co ja widzę. I mnie powinni zabrać, a nie ją. To wcale nie wina matki, ojca, alkoholu ani niczego innego. Ewolucja. Oni jeszcze tego nie widzą, jeszcze nie przyszedł czas.” kontynuowała rozmyślania. „Ale kiedyś za milion lat ktoś to widzi, bierze właśnie moją świeczkę do ręki i wie, że ja wiem, że widzę inaczej” Absurdalność takiego założenia do niej nie docierała. Jej świat nie miał czasu, nie było w nim miejsca na przeszłość ani przyszłość. Widziała przestrzeń czterowymiarową, w której czas był zaledwie jedną z osi, niczym nie wyróżnioną. „Jeszcze źle. Złączyć przeciwległe wierzchołki bez ruszania ich z miejsca.” Ręce zamarły. Wpatrywała się w woskową rzeźbę, szukając sposobu na dokonanie niemożliwego połączenia. Obróciła kilka razy całą konstrukcję w palcach. Nijak nie dawało się złożyć tak ścianek, aby przeciwległe płaszczyzny pokryły się bez wyginania całości. Konflikt między jej wyobraźnią a płaską, trójwymiarową rzeczywistością bryły pozostawał nierozwiązywalny. * Cały sklep wypełniony był zapachem parafiny. Panował tu półmrok, rozmieszczone gdzieniegdzie halogenowe, punktowe, miniaturowe reflektorki rozjaśniały jedynie wyeksponowane tuż pod nimi świecowe arcydzieła. Światło przesączające się przez wielobarwne rzeźby tworzyły dziwny, psychodeliczny nastrój. Każdy, kto tu wchodził, miał wrażenie, że znajduje się w samym środku trójwymiarowego kalejdoskopu, stworzonego na uciechę jakiegoś zapomnianego boga radości. Choć każda świeczka była inna, to wszystkie łączyło coś nieuchwytnego, wrażenie, które ma człowiek, gdy się obudzi i wie, że przyśniło mu się coś niesłychanie ważnego, tylko zapomniał, co to było, i jedynie cień tego, jakiś smak pod językiem, pozostaje na skraju świadomości. Takie odczucia miał też mężczyzna, który powoli otworzył drzwi i, onieśmielony przepychem barw i kształtów, powoli wszedł do środka. Choć wyglądał najwyżej na trzydzieści lat, to gest poprawiania ciągle spadających na nos okularów nasuwał natychmiast skojarzenia z jakimś akademickim profesorem. Szedł tak, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Miękkie spodnie z wysokiego gatunku wełny oraz skórzane, brązowe buty doskonale komponowały się z eleganckim, nieco wolnym stawianiem kroków. Rozejrzał się przez chwilę, po czym zaczął wpatrywać w dziewczynę stojącą przy warsztacie. - Pani...... - odczytał z identyfikatora imię – Moniko, można prosić? Monika nie podnosząc głowy spojrzała w jego stronę. „Zaraz znów będzie to samo. Poprosi o coś, popatrzy i nawet się nie zastanowi, czego to jest cień. I chwyci w ręce. I zburzy symetrię. Poprzekłada, poprzestawia i nic nie będzie na miejscu.” - Słucham – wymamrotała pod nosem, z głową wciąż skierowaną ku naczyniu z roztopioną parafiną. - Poproszę te trzy zielone, w kształcie dwudziestościanu. - wskazał palcem na świeczki przypominające kanciaste kule. Dziewczyna wypuściła z rąk pracę. Podeszła do półki i zdjęła trzy bryły. „Widzi? On widzi? Nie jestem sama? A może to tylko jakiś matematyk? I czy lubi czekoladę? Niech poprosi mnie, to wypiję nawet tę w domu towarowym. A na randkę założę tę sukienkę, którą mama kupiła mi na komunię. Tę ze złotymi wstążeczkami. I poperfumuję się z tej buteleczki, którą mama trzymała w szafie z bielizną. A potem pójdziemy nad Wisłę. I księżyc będzie nam świecić w oczy. Aż zobaczymy brzeg wszechświata. Na pewno będzie chciał mnie pocałować. I spojrzy mi w oczy i w nich zobaczy zwinięty kosmos, aż do końca. A mama się ucieszy, jak go przedstawię. Żeby jeszcze żyła, to by zrobiła nam dobrej czekolady.” - Proszę – powiedziała – to będzie 48 złotych. A mi nie wyszło – dodała – bo miał być rombicosi-dodekahedron(3), ale się spłaszczył i zlikwidowałam niektóre ścianki. „Pewnie studiuje matmę i dorabia sobie tutaj” pomyślał mężczyzna. Zważył w rękach świeczki i zaczął się rozglądać. - Ale te nie są ładne – ciągnęła dziewczyna. - O, te są lepsze, chciałam zrobić trochę, żeby wszystkie sześć sześcianów były równo w tym samym miejscu, ale nie. - Jej słowa były nieco zagmatwane. - No wie pan, żeby każdy miał z każdym jedną wspólną płaszczyznę, ale tak się nie udało. - No... nie mogło się udać - odpowiedział. - Przecież sześć sześcianów może być łączne pojedynczymi płaszczyznami każdy z każdym tylko w czterowymiarowej przestrzeni, a nie w naszym trójwymiarowym świecie. - Niech pan tak nie mówi – zacisnęła zęby. - Wszyscy tak mówią. A ja zrobię kiedyś tak, że każdy zobaczy. I mama wróci, żeby pochwalić mnie, i powie, no wreszcie ci się udało, córeczko. A oni ją wtedy wypuszczą, i nie będzie już musiała umrzeć w tym szpitalu, bo zobaczą, że miałam rację. Niech pana tu nie ma – podniosła głos. - Bo mi pan psuje symetrię. A jak pana nie będzie to już jest dobrze, bo nic nie psuje w środku. „Chora, czy co?” pomyślał. - Już wychodzę, niech się pani nie denerwuje, pani Moniko – powiedział otwierając drzwi. - Powiedzieli panu, jak mam na imię? - głośno spytała wychodzącego. Chwyciła ze złością niedokończoną świeczkę. Ręce jej drżały, nacięcia nie były precyzyjne, jak poprzednio, wyginanie fragmentów też nie wyglądało już tak perfekcyjnie. „Nie wolno, mama mówiła, żeby nie ufać nikomu. Nawet, jak da cukierki, czy zaprosi na czekoladę. Czy on mnie zaprosił? Tak, zaprosił, a ja odmówiłam. Nie pójdę na czekoladę z obcym. Mama by się gniewała.” Ręce, pozbawione kontroli, niszczyły całą pracę. „I dobrze, on tylko udawał, że widzi. Wcale mi się nie podobało, że ładnie pachniał. Udawał tylko. Nie widział, że te sześciany to tylko cień. I nie lubię brunetów.” Zgniotła miękką wciąż świeczkę; stworzyła abstrakcyjną wizję początku wszechświata, mieszaniny wszystkich barw, linii i płaszczyzn. Spojrzała w dół. „Znowu wszystko zepsułam” pomyślała. Zza okna wciąż przyglądał jej się młodo wyglądający mężczyzna w płaszczu. Inowrocław, luty 2004 ------------------------------------------- 1 - Teserakt – czterowymiarowa bryła foremna, czterowymiarowa kostka, o wszystkich krawędziach i ścianach równych, każda składowa bryła teseraktu jest sześcianem. 2 - Ana, kata – kierunki wyznaczone na osi czwartego wymiaru, analogia do znanych z trójwymiarowej przestrzeni kierunków: przód-tył, prawo-lewo, góra-dół. 3 - Rombicosi-dodekahedron – (z łac. rhombicosidodecahedron) dwudziestodwunastościan rombowy, symbol Wythoffa: 3 5|2 Od autora: Opowiadanie jest jednym z cyklu "Trzynaście portretów"; łączy je bardzo luźno Toruń, jako miejsce akcji wszystkich oraz pewne elementy powtarzające się w nich - nazwa ulicy, anonimowa postać itd. Ze względu na specyficzny język w tym opowiadaniu wydało mi się konieczne umieszczenie przypisów - niestety BBCode nie akceptuje zmiany pozycji czcionki, stąd nieszczęsne (1), (2) i (3) w treści - przepraszam ;)
-
No tak - a myślałem (po zniechęceniu totalnym do bezdialogowych powieści), że nic mnie do nich nie przekona - ale udało Ci się :) Kilka wątpliwości: 1) jesli ojciec peela, to były belfer – może warto by zasygnalizowac już wcześniej? Bo mi się zrobił misz-masz – pijako-purysta językowy :D 2) Akapit "Wielka szkoda (...) życiowych błędów" jakoś bym wyciął z tekstu - może interliniami - boć to późniejsze przemyślenia peela (jeśli dobrze rozumkuję...) 3) Coś mi zgrzyta w zdaniu "- Jak chcesz. – powiedziałem obojętnie, żeby ukryć żal, że muszą się rozstać." - gdyby "powiedział", to byłoby ok, a tak? hmmm... ;) Ale ogólnie – pyszności! Już nie mogę się doczekać kontynuacji :) Pozdrawiam Wuren
-
Natalio - poprawiłem :), dzięki, na Ciebie zawsze mozna liczyć, pani psorko :) i miło, że zostawi ślad ;) Panie Michale - cieszę się niezmiernie - a zasadę Pareto w wersji informatycznej i tak złagodziłem :) hihi Pozdrawiam Wuren
-
jej rozterki ukoi rosły marynarz u koi :)