Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marcholt Czyścizadek

Użytkownicy
  • Postów

    112
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Marcholt Czyścizadek

  1. No nie, trzymajcie mnie, czy ta Autorka nazwała mnie poetą, trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. POETĄ? A czy ja noszę szalik i beret? Czy palę paierosy tanie i się nad zyciem użalam? NIE. Nie jestem poetą. Ostatni raz powtarzam.
  2. jak mi kciuk się zregeneruje, to dopiszę tamte dwa. A to ma dla mnie wspólny mianownik. A jak go nie widzisz, to se weź i se ten tekst wydrukuj, i se go czytaj do us...ej śmierci, aż se pan wykoncypujesz, ten ch....erny mianownik. No. I weź wogóle freney, bo się nieznasz na sztuce. I tak, tam są aluzje do Ciebie, chociażem Ciebie nie znał, kiedyżem to pisał był, ale żem jest prekognitą to takie hocki-klocki odstawić umim.
  3. No to już dewiacja. Ja się różnych rzeczy już czepiałem, ale żeby członki zarazić wiarą? Zgoda, niefortunne słowo, ale nie dwuznaczne! Poprawki są, hmmm, miło odcisnąć piętno swej roboty na jakimś cudzym tekście (ta katoliczka - byłem wzruszony!) jednak sporo rzeczy nadal tu nie gra. Przede wszystkim chęć posiłowania się na rękę z tematem, któremu wiele piór już nie podołało. Może lepiej by było ukryć emocje przed czytelnikiem na tyle, by sam się ich domyślał, bo wywalać bebechy w taki sposób grozi właśnie zbanalizowaniem? Nie wiem sam. Pomyślę jeszcze nad tym, bo sprawa naprawdę warta zachodu. Ogólnie tu jest taka maniera żeby uskuteczniać I osobową narrację i multum emocji bombardować czytelnika. To prowadzi do znieczulicy w narodzie, moim skromnym zdaniem. adsumus.
  4. Cóż - mało zabawne jak dla mnie - ale ja ponurak jestem od urodzenia, więc to żadne argumentum. Poza tym kreterium - napisane ładnie i składnie. Spointowane i czepialskie.
  5. Cóż, troche to tandetne. Zacząłem uważać już przy pierwszym zdaniu: Moje oczy jak sztylety przebijają ciemność. - To znaczy co? One wzięła swe gałki oczne i rzuciła rzed siebie? Chyba raczej powinien tam byc wzrok? A dalej to juz czarne włosy, czarne świece, czarny chleb i czarna kawa. (lalala). Cóż, ciężko coś fajnego wykrzesać z gotyku który stoi tylko na czerni, chybotliwym płomyku świecy i przedmiotach typu peleryna, kieł, księżyc, sztylet, oko etc. ups, napisałem "przedmiot" - oczywiscie miałem na myśli "artefakt". Freney miał rację, że to mało odkrywcze. A skoro już nie odkrywcze to mogło być choćby ciekawe. Mnie (jak juz zaznaczałem) taki gotyk słabo pociąga, (no nawet zabaw konwencją musi coś sobą reprezentować...). Ale to takie moje skrzywienie, więc nie bierz mojej recenzji na równi z innymi. Trzymaj się weselej.
  6. Miałem napisać jakiś tekst w stylu „popiołów i kotów czyli proza to życie i kawał powroza” oraz „armagedonu” (odgrażałem się, że w jeden dzień dwa takie napiszę) niestety pracując na frezarce nad zaliczeniem z przedmiotu „obróbka skrawaniem” (przypominam, że mam zaległą klasę do przejścia w mojej zawodówce) uległem kontuzji kciuka i pisanina idzie mnie jak krew z nosa. Przeto prezentuję wam tekst beznadziejnie bezsensowny (nie, nie każdy bezsens ma swój sens), głupio-mądry, pseudo-inteligencki, fikuśny i sadystyczny względem czytelnika, jednakowoż jest to tekst starszy (data na końcu) sporządzony na potrzeby korespondencyjnego kursu kreatywnego pisania organizowanego przez Uniwersytet Stanowy w Massachusetts (Massachusetts Department of Education) wydział filologii słowiańskich. Proszę w żaden sposób nie łączyć tego tekstu z głównym nurtem mojej twórczości. To wprawka, którą napisać potrafi każdy i jako taka ujawnia słabość podobnego pisania. Osobiście gardzę tym tekstem, a innych czytelników poezja.org proszę o wylanie nań wiadra pomyj. Dziękuję.) Frajerze, gdzieś tu musi być jakiś bar Prawdziwy bar, prawdziwy bar Nie pytaj co chcemy w takim barze pić Tylko whisky łyk daje jakoś żyć W przeciwnym razie grób, w przeciwnym razie grób Pragnienia, pragnienia, nie czuje tylko trup...* Tak żeśmy wczoraj śpiewali. To była moja pierwsza myśl tego ranka. Myśl? Pomyliłem się, o tej godzinie nie pojawiła się jeszcze żadna myśl, jedynie reminiscencje zeszłego dnia. Pierwsza myśl pojawiła się dobre pół godziny później. Pierwszą myślą było to, że : Być może, iż nieruchomość rzeczy dookoła nas narzucona im jest przez naszą pewność, że to są te, a nie inne, przez nieruchomość naszej myśli w obliczu nich. To pewne, że gdy się tak budziłem, gdy myśl szamotała się próbując – bezskutecznie – dojść, gdzie jestem, wszystko kręciło się dookoła mnie w ciemności – rzeczy, kraje, lata. Ciało moje, zbyt odrętwiałe, aby się poruszyć, siliło się wedle form własnego zmęczenia odczytać pozycje swoich członków, aby z nich wywnioskować o kierunku ściany, o położeniu mebli, aby odtworzyć i nazwać mieszkanie, w którym się znajdowało.** Och oczywiście zorientowaliście się, że ostatnie trzy zdania to przytoczenie z Prousta. Oczywiście nie pomyślałem dokładnie tego, po prostu w mej głowie pojawiło się coś równie bełkotliwego. Stary dobry Marcel nadaje się do ilustrowania bełkotów jak nikt inny. Nie przemknęło mi nawet wtedy przez myśl, słowo takie jak: reminiscencja. Nawet w pełni władz umysłowych nie jestem pewien na sto procent co ono oznacza. Pasuje jednak do Prousta, a Proust jak ulał pasuje do tamtego ranka, który właśnie próbuję wam opowiedzieć. Ja, czyli ten fragment osobowości autora, który istnieje tylko tu i teraz między tuszem a papierem. Ja, czyli dysponent reguł, podmiot czynności twórczych. Stoję jeszcze jedną nogą na zewnątrztekstowym poziomie komunikacji a drugą, hop, już jestem podmiotem utworu. Ach, wszak o sobie tu mnie opowiadam. Opowiadają mnie... nieważne. Teraz już krok dzieli mnie od bohatera, a ja cichutko wycofuje się na lewa stronę kartki i ochh.. ....Jezuuusie. Czterdzieści pieprzonych dni. Z domu niewoli. Cały ten brud pod piramidami. Wszystkie śmieci. Boli przygnieciona głowa. Pogrzebany w śmieciach. Wypchany. Trociny. Natychmiast pozbyć się z głowy trocin. Wiórów. Wysuszonych wiórów. Wszędzie suche na wiór trociny. Wypluć je. Pluć trocinami. Nie ma śliny. Nie można pluć. Ach splunąć jak wielbłąd. Nie. Nie będzie pluć. Nawet w twarz. Och, feldmarszałku wycofać się stąd. Wycofać z pustynnej niewoli. Do Galilei. Do wody. Cieknącej ciurkiem, płynącej. Z dziurek w beczkach. Chłodnej. Zimnej. Mroźnej. Zmrożonej. Zamrożonej. Rąbać lód. Przerębel. I zimna woda. Włożyć spuchniętą głowę do dzbana. Tak zimno. Od czubka głowy do karku. Od karku dreszcz przez grzbiet. Haust za haustem. Czerwoną wodę. Czerwoną? Czerwoną jak wino...Jezuusieee! Klap, klap, klap bosymi stopami po zimnej posadzce. Dłonie blokują usta. Dzięki bogu drzwi do łazienki otwarte. Ale klapa. Pieprzona klapa od sedesu zamknięta, dlaczego? A tak. Agnieszka mieszka tu od tygodnia. Zwalniam jedna rękę ze straży ust. Otwieram klapę. Chryste, żebym trafił. Trzeba więc otworzyć oczy. Nie da rady. Sklejone piaskiem. Pochylam głowę tak nisko, że niemal dotykam czubkiem nosa tej idiotycznej półeczki. Na chuj ta półeczka? Nie pierwszy raz o tym myślę. Krzysiek twierdzi, że jak są półeczki to wygodniej pobrać próbkę. Dla sanepidu na przykład. W zeszłym roku pobierałem próbkę. Kiedy leczyłem się na proteus morgani. Chryste, jakże mi wtedy leciało. Jak z wodospadu. A propos wodospadu... Łapię się za czoło. Pod opuszkami palców czuje jego fakturę. Nabrzmiałe żyły. Mdli mnie ten cholerny zapach. Tak, że chce mi się wymiotować. Więc wymiotuję. Wtedy mdli mnie jeszcze bardziej. Perpetuum mobile. Niech mnie ktoś zatrzyma. Błagam. - Ja pierdykam! Co jest? Źle się czujesz? – Błyskotliwe pytanie. Wykorzystuje chwilę, kiedy nic nie chce lecieć i odpowiadam niegrzecznie, pytaniem. - Po czym wnosisz? - Musisz być taki nieuprzejmy? I to z samego rana? Trzeba było tyle nie pić. A nie zachleje się jak świnia, a potem choruje... I wścieka się na wszystkich. Mówiłam ci wczoraj, żebyśmy wyszli przed dwunastą, to nie. Nie wyjdziesz jak dna w butelce nie zobaczysz. Nawet nie wiesz jak na ciebie patrzyła Wioletta, Nie wstyd ci tak przed siostrą... Ostatkiem sił łapię za drzwi i je zatrzaskuję. Myślałem wolno. Jednak to, że głowa mi eksploduje zrozumiałem, jeszcze zanim drzwi uderzyły o futrynę. Drzwi uderzyły o futrynę. Nie będę się już z ciebie śmiał Kojocie. Obiecuję. - Pięknie, pięknie się zachowujesz. Jeszcze nie wytrzeźwiałeś? – Słyszę zza drzwi. Kobieto, po trzykroć odpierdol się - myślę. Żałuję od razu. Głośno nigdy bym tak nie powiedział. Kocham ją przecież. Poza tym ma rację. Moja kochana Żabcia. Zaraz wyczołgam się stąd, dowlokę do stóp mojej pani, złożę głowę na jej podołku i zdechnę. Ale najpierw się napiję. A jeszcze przed tym puknę w porcelanę. Wstaję z klęczek i siadam. Ja pierdzielę. Przejmujący chłód ogarnia uda. Wstaję. Opuszczam deskę, tak zwaną wewnętrzną i siadam raz jeszcze. W o d o s p a d y. To przypomina mi, o pragnieniu. Mam jednak wolne ręce, więc wykorzystuję je do rozwarcia powiek. Udało się, ale przez chwilę myślałem, że skóra pękła. Przez szybkę w drzwiach wpada pomarańczowe światło. Pewnie minęła już dwunasta. Sięgam po papier. Unoszę lekko tyłek. Przez chwile boję się, że ręka uzbrojona w pachnący lasem, zielony papier, napotka rozwiniętą kiszkę. Ale nie. Nie wypadło nic, co nie powinno. Zużywam dość dużo perfumowanego papieru. Całą pieprzoną zieloną milę! Ta myśl mnie rozbawiła. Uśmiecham się. Łaa. Wargi są spierzchnięte. Dalej, napić się. Spuszczam wodę. Na ten odgłos wysuszone jak włoskie orzechy ślinianki, zwiedzione instynktem, zrywają się do pracy. To boli, bardzo boli. Wchodzę do kuchni. I nagle coś, jakby wszystkie lasery Sokoła Milenium zostały odpalone w moje oczodoły. Ach nie. To tylko radosny promyk wiosennego kurewskiego słonka. Obracam głowę i omal nie skręcam karku. Tak strasznie wszystko boli... - Zasnąłeś pod stołem. Taryfa czekała pół godziny, zanim cię stamtąd wywlokłam... Ja nie wiem jak tak można. Jak jakiś... sama nie wiem. Gimnazjalista! – Krzyczy do mnie z drugiego pokoju Agnieszka. A ja czuję się jak pchła w czuprynie Kwazimodo, minutę przed Aniołem Pańskim. – Bierz przykład ze mnie. Zobacz jak dobrze się czuję. Faktycznie. Po imprezach czuła się zawsze dobrze. No, ale też i nic nie piła. Odpaliła sobie, co nieco, z bongo i jej wystarczyło. No cóż, nie miała kolegów, którzy darli się przez całą noc. Księżycu z Alabamy, mówimy ci goodbye Tułamy się bez mamy, więc na pociechę whisky nam daj Księżycu z Alabamy, mówimy ci goodbye Tułamy się bez mamy, więc na pociechę whisky nam daj* Koledzy, psia ich mać! Gdzie teraz są? Czy przyniosą mi szklankę wody? Nie wspomnę o pepsi? Nie, gdzie tam. Teraz zdychają tak samo jak ja. Otwieram lodówkę. Nie wierzę. Ledwie napoczęta pepsi. Jezus żyje i uzdrawia. Wyjmuję leciuchno oszroniona butlę. Tylko spokojnie. Nie wolno zachowywać się jak zwierzę. Wyciągam szklaneczkę. Ecce homo. Człowiek jest istotą społeczną. Jako taki winien jestem korzystać z dobrodziejstw cywilizacyjnych, na które ciężko pracowali moi przodkowie. Wynalazki te, to: lodówka, szklanka i tajemnicze techniki wtłaczania co2 do płynnej kofeiny. Jeszcze tylko ostatnia bariera, ostatnie poświęcenie... Syknięcie przy okręcaniu kapsla, jakby mi kto górną część czaszki odkręcał, a w środku ciśnienie jak w szybkowarze o godzinę za długo podgrzewanym. Ach leci, leci. Cieknie, płynie strumieniem i pieni się. Czekam, aż piana trochę opadnie. Migracje bąbli z dna i ścianek ku powierzchni cieczy. Jest na to jakieś prawo? Archimedesa może? Nie ważne. Wychylam szklanicę jednym haustem. Zalewam labium, palatum i co tam jeszcze się znajduje. Co2 przeczyszcza nos. Żyję. Jak pieprzony zombie, który wreszcie wygrzebał się z trumny i przez haitańskie błoto przedarł się na powierzchnię. To co, że dusza uwięziona w govi, gdzieś szałasie bocora. Kiedyś odzyskam swe gros-bon-ange. Pan mój Ghede mnie ocalił. Dzięki ci o Ghede Aginode, Ghede Agiwa Lensou, Gede Blowoun, Dzięki ci Dammbala, dzięki ci Erzuli, dzięki ci o papa Legba. Zanućmy razem: Papa Minawo... Petro fran ki vi Alegba... Papa Simbi papa... Anpaka, ka li Nago, gen youn mict-o, e Kawo ki vi Nago... Papa Simbi gen youn mict-o nan twa ile.* Tak, już się zapewne domyśliliście, że wrócił dysponent reguł. Śpiewanie pieśni vodu związanych z kultem Petro to przesada. To niespójne. Ludzie nawet na strasznym kacu tak się nie zachowują. Nawet, jeżeli poprzedniego wieczoru zalali się w trupa. Naprawdę możecie mi wierzyć. Jestem podmiotem czynności twórczych i sporo wiem. Ludzie się tak nie zachowują. Pamiętajcie o tym. I o tym, żeby nie utożsamiać podmiotu czynności twórczych z autorem tekstu. Pamiętajcie... Tak na wszelki wypadek. * Alabama song – muz.- Kurt Weill, słow.- Bartolt Brecht w tłumaczeniu pięknym Romana Kołakowskiego ** fragment prozy w wykonaniu niesamowitym Marcela Prousta, W poszukiwaniu straconego czasu t.1 W stronę Swanna tłum. Tadeusz Żeleński Boy, (ale nie to wydanie z Wyborczej, tylko wcześniejsze sporo, dop. IX2004) * pieśń vodu, należy do kultu Petro i jest prawdziwa III2003 Szczecin
  7. No dobra - trafiła mi się biegła adeptka erystyki... Wystarczyło do mnie jak do człowieka i ja do pani jak do człowieka - przemyślałem sprawę, raz jeszcze przeczytałem tekst, w sumie nawet ładny. Ciekawy taki. Jaśniejszym mi się też widzi, różowszym...
  8. No to jak freney zarekomendował, to żeby się nie uczyć na gram histę też przeczytałem. (przy okazji - jak tam freney "pierwsze" latka lecą? :) ). Wypada mi się zgodzić z freneyem co tekstu. Zgrabny i składny. Zerknę jeszcze raz to się do czegoś przyczepię z pewnością. Na razie się mnie podoba. Też mam nadzieję że freney zda gramhistę. Mam również nadzieję że i mnie się z ta ladacznicą poszczęści... ( a jak tak bedziecie pisać, to płonna ona oj płonna...)
  9. A ja wolę marsa od innych gwiazdozbiorów. mars jest jeszcze w zasięgu techniki, w przypadku innych gwiazdozbiorów mozna techniczne fopa popełnić. No ale racja że trzeba uważać na tak wyświechtanym trakcie.
  10. skoro to poezja -to dowidzenia. skoro mądry wygłup - to powiedzcie proszę co tu mądrego ( z podaniem własnej definicji madrści).
  11. Nie o to idzie z kawą, że za młody. freney jak coś palnie...
  12. No freney, na Boga, rozróżniam jeszcze uporządkowanie od naduporządkowania, autorka tu jednak zrobiła koło, i tak uporządkowała tekst, że stał się chaotyczny i bełkotliwy. jak lubicie takie rzeczy to jutro wam podobne dwie napiszę. Tyle, że lepsze.
  13. oto y yestem. Przyzneję szczerze - tekst znałem wcześniej. Przyznaję szczerze - w coponiektórych partyach yawy my syę niezrozumyałym. przyznaję szczerze - błyska tam coś niesłychanego. paru ludzi zeszło czytając ten tekst to fakt. Określono go tu mianem hermetycznego - to prawda 100%owa. Polubiłem fragmentVI za to, że "co żadkie" tworzy naprawdę zgrabną fabułkę z początkiem rozwinięciem i jak się kto uprze z zakończeniem. (choć to część większej całości jest). Od strony formy (to grzeczność freney, nic więcej) - zdania łykam tu jak kura śrutę. Są ładne. Ale przesłaniają fabułę! Skłamałbym więc mówiąc, że wszystko mi pasi. Nie pasi mi to, że zdania bardziej ukrywają sens, niż odsłaniają. Ludzie mówili że freney stosuje za wiele trudnych słów - mylili się. jego ściemnianie nie ma nic wspólnego z bogactwem leksykalnym. On zamydla tak... nooo... trochę jak lynch, trochę jak cronenberg. Nie wiesz o co chodzi - a patrzysz bo ładne. tylko że freney to robi na poziomie zdania. Pejzaże z części zdania po prostu tworzy. jeżeli rozumiecie... ja nie rozumiem. I nienawidzę go za to, że robi wyłom w mojej teorii odnośnie do treści i formy. I tak - zrób wreszcie coś po polsku, nie po staropolsku!
  14. Jak mnie pan chciałeś urazić Pilchem i Masłem to Ci sie udało, panie Marku. Intelektualizowanie? Cóż. Miało być pociagnięte przegiętymi chendleryzmami w narracji, a w dialogach prostactwem i wulgarnością (gdy trzeba). Chciałem w dialogach w miarę naturalnie wulgarnych odzywek (narrator - inna sprawa), czy jako takie mogą sie kojarzyć z masłem? A co do Pilcha to większe części jego książek przesypiałem, moze właśnie w tych fragmentach jest coś podobnego... ciężko mi cokolwiek stwierdzić. Poprosze o jeszcze kilka kopnięć w podbrzusze tego tekstu, żebym zakumał o co chodzi (serio, wal pan jeszcze). Freney - przerysowanie - owszem. Amerykański dowcip - jest uniwersalny - bioorę to więc za dobrą monetę. von gorsky - ze scuda do komara wypaliłem. Mógłbym powiedzieć - racja, kwintylian, - ale się przyznam. Przeoczyłem "nie" w pierwszym zdaniu. jak to mawiają "sorki". (a z tymi deklinacjami to se/sobie strzeliłem częściowo).
  15. Dobra, ten tekst to jakiś żart? Prawda? Jestem w "mamy cię"? Gdzie kwiaty? Gdzie Majewski?
  16. ( na marginesie -Co to znaczy "dziwnie znajomy"? Jakaś zrzyna ze znanego autora, którego nie poznałem w podstawówce, albo poznałem w zawodówce na polskim ale zapomniałem?) Nie podoba mi się. Eksperyment formalny. W moich ustach słowa "eksperyment formalny" pogrążają. Freney coś o tym wie. Tytuł za to mi się podoba. Dobry na okładkę książki w Salamandrze abo Kameleonie
  17. Nie nie (nie podejmuje się odmiany, freney wspomóż) właśnie że znasz się na prozie. A przynajmniej na tej się poznałaś. To dobry kawałek. A jego najwiekszą zaletą jest: (teraz trąby niech trąbią, bo to żadkie zjawisko jest) ADEKWATNOŚĆ DŁUGOŚCI DO ZAWARTOŚCI W sam raz. Tu niczego nie brakuje i niczego nie jest za dużo. Niewymuszony humor, dzień jak co dzień, kobieta, rok jak codzień. W sam raz na historyjkę. Oczywiście zawsze mozna bardziej i lepiej, ale ta historia tego nie wymaga. Ta historia została zaspokojona t a formą w 100%. jedna rzecz dyskusyjna to ostatnie zdanie będące chamskim dopowiedeniem. Po co? ... No dobra przeczytałem raz jeszcze. Doczepiłbym się do tej kawy na początku. Bez znaczenia i tylko (ciepła skądinąd) rozbija ten zimny (nomen omen równiez zimowy) dzień. No ale to żadne takie, ciąć po 2/3 wyrazy, za każdym powrotem do tekstu, to można od momentu jego powstania, aż do kiedy nie zniknie zupełnie (lub autor się nie przekręci). Niech zostanie wszystko jak jest, bo te duperele o których pisałem to się wygubią same przy każdym kolejnym tekście.
  18. Pani sie czuje zniechęcona? Pani się czuje urażona? ojej... Nie wiem co by powiedział autor "Tanga" i nie interesuje mnie to. Kogoś jeszcze muszę lubić i szanować i cenić jego twórczość? Prousta? Sienkiewicza? A swoją drogą, podziwiam za skromność. Brać w obronę swój tekst stawiając go przy "kartotece" jak równego przy równym. Cóż, droga pani, w takim razie atakować moją krytykę to jak atakować wszystkich polskich krytyków literackich razem wziętych! To jak krytykować kapitułę Nagrody Pulitzera, Nagrody Nike, Nagrody literackiej Nobla! Cóżby oni powiedzieli... Nie, nie! Żartuję tylko. Trzeba być wrażliwym na piękno przecież. Przepraszam, kurde, panią bardzo, że mi się pani tekst nie spodobał. Postaram się poprawić, mam nadzieję, że w przyszłości wszystko mi się spodoba i wszystkich polubię. Pozdrawiam.
  19. Ładnie napisane, ale ciężko cokolwiek innego wywnioskować. Pożyjemy zobaczymy.
  20. Nooo, panie! Daj pan spokój panie Freney, nie dąsaj się. Już, już. duży chłopczyk jesteś! Nie płakaj! :) A ja własnie że pozdrowię, a co! Raz się żyje! Pozdrawiam!
  21. Nie omieszkam nagrodzić dobrym słowem każdego autora/autorki, który/która z pokorą przyjmuje krytykę. Więc i tym razem wpisuję się raz jeszcze i życzę owocnej pracy nad tekstem/tekstami. Powodzenia.
  22. Panie von Gorski. Pański atak na formę "otwarły się" uznaje za atak na nowy słownik oprawnej polszczyzny pana Markowskiego. Otóż na stronie 626 tegoż czytamy: otworzyć -rzadz. otwarł otworzyć się - rzadz. otwarł się forma częściej stosowana, to otworzyły się (dk VIb) nie zaznaczono jednak że prawdopodobnie forma rzadsza (tzn. otwarł się) podlega pod dk VIc - a więc ... otwarły się! No, ale jako się rzekło, gigantem od tej strony (tzn. gramatycznej) nie jestem. Chociaż sprawy z kulturą języka, mam akurat uregulowane (takoż i z WKU), w przeciwieństwie do niektórych, co to się pyskaci zrobili, a czyści jak łza w temacie nie są. Prawda-li to? Panie von Gorski? :) Czekam na kolejne uwagi.
  23. No dobra, to lecimy z koksem. Tłumaczysz "żółte papiery", a "awersję" zostawiasz. Sądzę że cała Polska wie co oznaczają żółte papiery, więc to naprawdę zbędne. Wyjasniać, to można od biedy sentencje np. łaciskie w tekście, resztę kazdy może sobie sprawdzić w domu. Nie rób z czytelników niedocofów. Jest kilka usterek, no nie wiem jak je nazwać, merytorycznych? Licealistka nie mająca pojęcia o ateizmie? No to spodziewam sie troszkę głupiej bohaterki - reszta tekstu jednak nie charakteryzuje jej w taki sposób, wiec nie wiem sam. Naprawdę idą do szkół średnich takie mośki? To dobrze, że byłem w zawodówce. Dalejk bohaterka przerzuca tony słowników i encyklopedii by skumać co znaczy ateista. Jakieś wybrakowane miała te słowniki. W pierwszym lepszym z brzegu jest to wyjaśnione. nie trzeba kończyć fakultetów żeby to zgłębić. Fanatyczna chrześcijanka - niby nic a cieszy. Wyobraziłem sobie mormonkę, potem stwierdziłem, że lepsza by była purytanka z Mayflowera. (Chodź do naszych warunków najlepiej przystawała by katoliczka, ale zajmujemy się dziećmi z liceum, więc niech im będzie to ogólne stwierdzenie - chrześcijanka). Po co poświęcasz cały akapit na Maćka skoro nie jest on do niczego potrzebny? Kinga się naczytałaś? Ja rozumiem że w 1000 stronicowej powieści możesz się zająć postaciami tła (bo nawet nie drugoplanowymi) ale to jest tylko opowiadanko. Dobrze, że całej klasy nie przedstawiłaś. Ciekawa obserwacja psychologiczna przy okazji (choć bez znaczenia dla tekstu!) - największego idiotę z klasy opisujesz słowami: sympatyczny, miły, wszystkich zna, budzi respekt... dobry człowiek na stanowisko. CÓż, rozumiem , że to zdanie bohaterów, i ja po prostu mam wyciągnąć z tego wniosek - do tej klasy chodzą dzieci specjalnej troski, na przewodnika stada wybrali imbecyla nie umiejącego się zapewne podpisać. Tak? O to chodzi? Cóż, dzięki allachowi za zawodówki. Skoro dziewczyna wiedziała, że Tomek jej dokucza (awersje, hihi), a potem o tym zapomniała, to on nie mógł jej tychże awersji brutalnie uswiadomić. Mógł je jej brutalnie przypomnieć. Tego typu błędów jest jeszcze kilka. "Niemal czułam, jak się nogi pode mną ugięły" - tzn. co? Ugięły się, a ona nie poczuła? To "ze nogi się pod kimś uginają" to przenośnia, nie trzeba jej obwarowywać zaznaczeniem, że bohaterka wcale się nie wywaliła na krawężnik. Też kilka razy podobne usterki. Aha - pierwsze 2 zdania - dobrze że tak szybko się zdecydowałaś, w jakim czasie piszesz. Błędem wydaje mi się zastosowanie pierwszoosobowej narracji. Pół bedy, gdyby to była literacka imitacja jezyka i sposobu myślenia licealistki. Niestety tekst nie wyglada na imitację literacką, on jest(!) jak zapis myśli(?) i uczuć nierozgarnietej licealistki! Ato nie robi temu tekstowi dobrze. Banalizuje go, że tak powiem. Ogólnie więc - opowiadanie słabe. Fajny temat - gnębienie ateuszy przez katoli w liceum - ale źle poprowadzony niestety. Za płytko. Poczytaj trochę na temat o którym masz zamiar pisać (samo osłuchanie się przy okazji ogladania teleexpresu junior czy czegoś w tym stylu nie wystarczy), zdystansuj się (jako pisarz) do tematu, opracuj go, a dopiero potem wczuj się w bohaterów na powrót. Życzę powodzenia przy pracy nad następnymi tekstami. (wysoko mierzysz z tematami, ale nie za wysoko. A formę doszlifujesz z wiekiem. Mam nadzieję.)
  24. Panie Michale, jak się panu nie podoba pierwszy akpit, to znaczy że sie pan na sztuce nie zna! ... Żartuję oczywiście. Zaintrygowała mnie pańska uwaga, proszę o rozwinięcie myśli. W zamiarze, ze tak powiem, miało byc hiczkokofskie trzęsienie już wpierwszym zdaniu, tzn. z grubej rury. Czy o to idzie? W trosce o czytelników, staram się rozpatrywać dogłębnie każdą uwagę, więc proszę doprecyzować. Miętki nie jestem więc chlastajcie mnie ludzie ile wlezie. Bo jak nie to sam zacznę błędy wytykać w tym opowiadaniu...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...