bądź moje słowo
lotne niczym słoń
staczaj się wzorowo
wzbudzaj śmiech i goń
częstochowskie strony
kiczu śladem płyń
niczym ściek wzburzony
sięgaj dna i giń
i nie wpadaj w doły
bo twym losem żer
wielkopańskie stoły
- twój niechybny cel
czytam i czytam... i dalej trudno mi dojrzeć intencji autora, ale to może ja nie dorastam :)
a ten krwawy hałas lekko razi, przynajmniej mnie
pozdrawiam
i.
czytam i czytam... i dalej trudno mi dojrzeć intencji autora, ale to może ja nie dorastam :)
a ten krwawy hałas lekko razi, przynajmniej mnie
pozdrawiam
i.
zbulwersowana faktem
istnienia zawisłam
między dwoma słowami
ciało buntem spowite
ku uciesze sali
toczy bój z ziemskimi prawami
krzyż nad posadzką zastygł
łokieć stanął w trakcie
wykonywania niedozwolonej operacji
nogi jak nie z jednej pary
fikuśnie stężały
w przeciwległych końcach stagnacji
publika kona ze śmiechu
jeden pacjent nawet
polał się w pasiaste gatki
a ja dalej trzymam fason
uradowana z roli
widowiskowej stopklatki
o nas mówili
taka ładna para
uśmiech twoich oczu
suszył moje żale
oddech przeplatał się
z potokiem uczuć
dom tętnił szczęściem
i niebo jakby bliżej
naszych dłoni spragnionych
później
nosiłam twoje koszule
głodna dotyku
chodziłam z jedną różą
i kładłam na marmurze
wstrzymując oddech
nasłuchiwałam tętna
bez rozumu i życia
na złość ludziom i pogodzie
żałosna bez uśmiechu
twych oczu jak cień zbłąkany
dzisiaj
pochowałam koszule
czas zabrał twój zapach
wiatr różę z marmuru
uśmiecham się cicho
a gdy nikt nie patrzy
tulę do gołych ścian
naszej przyszłości
***
razem
budził nas szept
niecierpliwych dłoni
i ospałych liści szmer
niezgrabna czułość słów
tuliła Morfeusza
świat oglądał nas przez
lekko uchylone drzwi
i łzy wydawały się
mniej słone
wtedy
jak cień chodziłaś
jedną drogą
bez pamięci słów i dnia
gdy czas nieczuły kapał
spomiędzy ciężkich łez
nie śmiałem spojrzeć
w te zastygłe oczy
a szelest ciężkich włosów
wyrywał wciąż ze snu
teraz
nie patrzą już
za tobą
drogę porósł chwast
nie szukasz już oddechu
naszych wspólnych chwil
uśmiechasz się do słońca
moje koszule w szafie śpią
i tylko te zastygłe oczy
i czasem błędny szept
samotne gałęzie
z lekka poddają się
nagim stopom
mrówki miarowym
tempem przecinają
szelest motyla wzlotu
wróbel czule szepcze
swoją historię
siwowłosemu drzewu
a świerszcz ospale
oparł się o źdźbło
poddając słonecznej kąpieli
w jej obliczu
nawet banał brzmi
jak łabędzi śpiew