Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

izabela walter

Użytkownicy
  • Postów

    106
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez izabela walter

  1. luźny że w jakim sensie? bo zamysł dość zwarty i konsekwentnie prowadzony, tylko widzę problemy z odczytywaniem, niestety. pozdrawiam.
  2. było szmeru na językach ujęć ile o zgrozo rozpaczy aż cisza i zagrzało nieprzyzwoicie przeszybował nisko śmigłowiec jeden może dwa samochody że nawet bachor z dziewiątego w końcu stulił mordę i stało się refleksyjnie ten wręcz rzucił papierosem a oni dreptali trawniki zaśmiecili pół raju migotaniem nam pozostały trudne pytania czy zajęcia mogą się odbyć czy obejdzie się bez płaczu wracałam więc wcześniej było dobrych intencji i grzało jak latem pod skałą dwie studentki podkrążone i zmięte (jak sądzę czuwaniem) jedna drugiej ślad męskiej szczęki niczym trofeum dławiona rumieńcem co powie Pawłowi gdy ciężarną spisywał kanar było już całkiem normalnie
  3. dziękuję. zapomniałam dodać, że to wiersz b. dedykowany. pozdr.
  4. niskie obcasiki wybijają dumny truchcik pod lekko rozmazaną czarną kredką zalotne refleksy wyblakłe tęczówki tu zafastrygować, dopasować gorsecik jak grozi naparstkiem ze szpilkami w zębach przez zaciśnięte usta pomrukuje zaklęcia stawia karty guślara to znów rozkłada sztalugi maluje stare chaty w nocy trzyma za rączkę cicho nucąc czterech pancernych o janku i makach a gdy zwalnia uścisk pod uchylonymi drzwiami na taborecie aż do kolejnych wojen moja księżniczka odgarnia cienie spośród prętów łóżka pielęgniarce po cichu zwitek papierków pilnuje oddechu rano do teatru srebrny naparstek i żółty kanarek w pracowni pączki z różą haftowaną chusteczką rozmazany lukier a u dołu podpiąć; będziesz szła, nerwy nie potknąć się, przewrócić za ten pokazany język różowe pantofelki pod bramą codziennie papierosy kefir wodę niekochana w amoku choć nikt inny tak za rękę a w staniczku koniecznie musisz mieć pieniądze
  5. 17.02.83 – 22.02.83 wyjdziesz. rozświetlimy przybrane korzenie w waniliowy tytoń. a są takie dni że pachniesz świeżym ogórkiem i jest dużo cieplej. białe myszki spijają twoją herbatę koty wygrzewają tyłki na maskach płytkich mogił. znowu jesień. słyszysz jak szeleści? w curry było by ci lepiej, myślę. takie czasy, nie pamiętasz sklepów indyjskich; w domu ser weka płatki mydlane i becik. czekaliśmy. i pewnie byłoby nam dzisiaj dalej, o ten jeden pretekst, do zaborczej rozpaczy promili klapsów sumień pręg kolorowych snów, Marta. jutro przetrę ci literki
  6. i poszła tam. a był taki ślub co nie spełnia marzeń. a nawet nie dorasta do pięt przyzwoitości. jej zapuszczone kosmyki rudziały w świetle amatorskiego flesza, przykurczony frak doskonale uzupełniał zoraną twarz z nisko pochylonym czołem. w dusznej kapliczce garstka przydrożnych gości dobrymi intencjami przeganiała demony. a i tak wiedzieli swoje. taka młoda i wpadła po uszy. jak gąbka nasiąkała ich klimatem; dzieci kwiaty i wszelkie atrybuty. a myśleli że to taki kaprys. tak dobrze zdała na studia i zapowiadała się. mimo kompleksów. (głuchy stukot wisiora z ostatniej ławy obijał się echem po o ich tomaszowych minach) i przymykali oczy, a ta brnęła coraz głębiej. w brudnej kanciapie przy wysypisku marzeń rozdawała te swoje niedojrzałe emocje; ekspert od zabezpieczeń stracił koncepcję. czy to jeszcze miłość czy już brak piątej klepki? a na zdjęciach w wąskich kącikach ust tańczył uśmiech. poza kliszą, dojrzała na jej plecach dwa skrzyżowane palce.
  7. jeszcze drzemie. z torbą na drutach i włóczką u nogi. a zaraz obity kratką taboret zatańczy pod zamaszystym chodakiem. w wełniany tobołek zmieści być może perfum i zaśniedziały wisior, od święta na kark zarzuci pękate korale. za chwilę ją odetnie. już nie zobaczy jak karminowa kula od nogi stacza walkę z futrzanym pędrakiem. z cyferblatu pozdejmuje ostatnie sekundy, w progu minie listonosza; do pocztowej skrytki wrzuci plik pożółkłych kartek przewiązanych czarną aksamitką. w końcu zatrzaśnie tę furtkę, jak uczyli. po angielsku. jutro zbudzi się. na niziutkim taborecie z czerwoną kulą i futrzakiem w nogach. a to zaledwie początek.
  8. co tam wiersz, jaki smalec mi wyszedł! (a przynajmniej mam taką nadzieję, okaże się jutro) pozdrawiam ;-)))
  9. panie Wuren, najwyraźniej zmylił pan przeciwnika, a już szczególnie tym wersem z cukierkami i żebraniem ;-) pani Agnes, dobry humor nie jest zły, ale nic nie usprawiedliwia tak wielkich słów w mych skromnych progach ;P pozdr.
  10. jak wynika z pana komentarza, myśli zbieżnych brak. tekst staje w obronie narodzonych i nie taką relację o jakiej pan mówi miałam zamiar opisać. ilu czytelników, tyle interpretacji i gdzieś przeczytałam że to w poezji jest najpiękniejsze. i ja nie uważam żeby przeszkadzało. dziękuję za komentarz. pozdr.
  11. nie dotykaj. opowiem ci jak matki kochają bezpańskie dzieciaki. te z aukcji, najładniejsze sprzedane za garść mordoklejków. młotkiem w stół młotkiem po głowie. są różne gatunki miłości; nieutuleni wdowcy zawsze szukają mamusi, nigdy żony. maluchy podwiązywane lepkim uśmieszkiem a z braku laku początki bywają dość śliskie. tylko na dobranoc nic o kopciuszkach. i nie głaszcz po głowie, zbyt wiele odgrzewanych wspomnień. a przecież dzieci nie mogą być z natury niedobre, one nie boją się pająków. te białe kartki w dziennikach zapełniane lekką ręką; następny kleks. arachnofobia. jeszcze czekają na wakacje i ćwiczą amnezję kontrolowaną, tak na wszelki wypadek. potem starają się przepisać na czysto; wyrywają strony obcym piórem, sklejają sztambuchy w lepsze jutro. bo wszystkie dzieciaki mają pstro we łbach, niektóre mogą mieć bardziej. nożem w marchewkę nożem po rękach. kumulacja brak szóstek. kurwa. brak sędziów brak czerwonych kartek. sprzedam duszę za garść cukierków. cyt. iskierka zgasła.
  12. eee tam ;-) dziekuję za komentarze i pozdrawiam.
  13. dziękuję obu paniom za wizyty i ślad po nich. pozdrawiam.
  14. bo ta rodzina cierpi na chroniczny brak kojarzenia faktów (z łac. hipocrisis). niemądra, chciałam ich zbawić. małoletni półkrwi brat a syn prawie księcia powoli dziedziczy talenty, rodzinne niedobra i nieuchwytne włości. pisujemy czasem o braku sensu i jego wyrazach wdzięczności; on tak niewiele pamięta a ja nie wyprowadzam go z błędów. mimo to nie obchodzi kodu, lgnie do tej iluzji kokonu i jest tak infantylny. może to i lepiej nie przejrzeć, nie równać okaleczeń wspólnych nadgarstków zamiast brnąć dalej już z niepotrzebnym. znajduję tu więcej niż butelki, tabakę i złamane serce między filmami dla dorosłych. głowa do góry brat, przed tobą jeszcze wiele familijnych ścieżek. widzisz: znając ciąg dalszy jest nam dużo łatwiej i ktoś by pomyślał że geny. a to tylko scenariusz. i tu miał być koniec lecz wystarczył tydzień. stanęłam nad łóżkiem jak stali kiedyś bez pomysłu, co chciałbyś usłyszeć. teraz myślę, że kto jak kto. ja powinnam wiedzieć. na rodzinnym folwarku czas zatoczył pętlę; czy to już rewolucja czy jeszcze ciąg dalszy?
  15. dziękuję wszystkim za komentarze, pozdrawiam.
  16. jeden taki też szukał fundamentu i zaczął całkiem nieźle: myślę. potem mu się posypało i dziury pozalepiał bogiem. a temu to już naprawdę trudno dać wiarę. to już tyle lat jak oduczyłam się znajomości pacierzy i innych części a z niemałym trudem na ślubach myśl ganię a ta wciąż umyka i jak cielę powtarza wryty chyba dożywotnio zlepek naciąganych zwrotów co dziecku na pamięć lecz nie wytłumaczą wiele można przypisać szamanom że instynkt pieniądze cała hipokryzja ale ze mnie tak jakoś samo uleciało brak wzorców może sprytne spytywanie z kazań a może to jedno w pamięci gdy byłam gówniarzem (co to jest 12 lat by usłyszeć i żyć spokojnie dalej) że urywali kończyny zostawiali w zlewie potem hurtem na śmietnik grzmiał głośnik a piesek taki jamnik zaplątał mu się w sukienkę zaczął szczekać i nie chciał wyjść mały grzesznik i choć wiele cynizmu gdzieś głęboko kuszą zbiorowe omamy bo rację miał jeden psycholog że religia to najlepszy wynalazek żeby móc spokojnie zasnąć bez wisielczych refleksji i nawet nie robaczki a to że kiedy zejdę to już tak na amen i nawet nie będzie jak się nad tym zastanowić tłumaczę sobie że kiedyś dorosnę obalę tomasza i po prostu przełknę to jak wszyscy (z rachunku naukowca wynika że jednak bóg musi być w którymś miejscu wiedza się kończy) a i tak nie stracę mogę tylko zyskać spokojniejsze noce
  17. co rano szklanym stukotem anonsował się mleczarz. cyklicznie sunął przez kolejne progi dla nas zawsze cztery. cieć był prawdziwym gospodarzem, w ciemnym fartuchu z ocalałą dłonią i kikutem (chyba z wojny) owiniętym w rękawicę z jednym palcem. przez chwilę nawet chciałam być jak on i gdy nikt nie patrzył zmywałam daleko od wycieraczki. pod supersamem tatko uczył mnie jak się nie zasysać w butelkę pepsi 0,33 a do Wisły prowadziły schodki i kąpali się. i byli tak różni bo ta dzisiejsza młodzież. a tu gdzie osiedle była ścieżka w poprzek i łąki regularnie tarmoszone szkolnymi workami. w niedzielę wesołe miasteczko i lody familijne. i jazda bez trzymanki na białym pelikanie. potem dużo się działo a my wciąż zwiększaliśmy obroty. poucinaliśmy ogonki na stoiskach z chlebem i było coraz więcej. a resztę z czasu rozliczaliśmy w zielonych koniec ery przyjaznego trybu slow motion.
  18. wszystko można z przymrużeniem oka. nawet na gorzko. o co z tą polityką..? dziękuje za koment. pozdrawiam. ;-) [sub]Tekst był edytowany przez izabela walter dnia 31-08-2004 14:23.[/sub]
  19. cieszę się z tych wieloznaczności. a wrażliwości oby jak najmniej ;-) dzięki za wizytę i pozdrawiam.
  20. tylko taki zwrot, wydawało się że ogólnorozumialny. jeśli wprawiłam w osłupienie - przepraszam, nie to było celem. pozdrawiam. serdecznie. ;-)
  21. trzecia najbardziej. pozostałe za bardzo technobełkocą, brak im lekkości. ale ogólnie ciekawe. tak, trzecia bardzo się podoba. pozdrawiam.
  22. coś jest, jakaś myśl, ale zginęła w nieporadności słów. powtórki drażnią, nie dają zamierzonego (zapewne) efektu. chwilami koślawo (np. kwiat zakwitł). do popracowania a może coś będzie lepiej. pozdrawiam.
  23. znowu wyrwali mnie z posiłku. jeszcze nie wiem: iść na to czy już zacząć wierzgać. spokojnie, to chyba jeszcze nie powód. ja idę a oni mnie prowadzą. duszna celka, trzy kwiatki doniczkowe i ściany w dedykowanych malowidłach, pod sufitem okno w kratkę plamisty dywan dwa fotele z ławą i dzierganym obrusem. jeszcze magnetofon siedzę. narysuj drzewo (zabrzmiało jak w jednym filmie: zdejm kapelusz) nie umiem. umiesz tylko narysuj. ja nie rysuję. i tu przypomniałam sobie że miałam iść na współpracę i że jeśli już to właśnie umiem drzewka. jeszcze taką krowę. ołówek kartka i jadę. drzewo. ma być duże? jak wolisz. ale tylko drzewo czy chmurki jakąś trawkę? narysuj drzewo. jasne. po prostu drzewko. wyszło jak zwykle, koślawe. pomarszczone jesienią z korzeniami uwikłanymi w niewidzialny fundament. jeszcze kilka listków i dziupla wpół drogi. krągłe owoce przesądziły o jabłoni. *** z jednej cholernej kartki zrobili życiorys. według nich miałam wtedy osiem lat (obliczyli z wysokości). zanim minęła małpia ufność do funkcjonariuszy, w ciszy, po omacku krzyżowałam podejrzanych. z czasem przyszedł dystans a po sprawie głupawy uśmiech. kilka lat później przebłysk, ale sza. o zmarłych tylko dobrze. albo wcale. [sub]Tekst był edytowany przez izabela walter dnia 30-08-2004 18:12.[/sub] [sub]Tekst był edytowany przez izabela walter dnia 30-08-2004 18:13.[/sub]
  24. ciekawe że akurat ten bez większego echa. może jednak? ;-)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...