Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Piotr Rybczyński

Użytkownicy
  • Postów

    142
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Piotr Rybczyński

  1. rzecz gustu, na pewno prawdziwy
  2. Po co mi własna Biblia?książek nikt nie czyta, kościół otworzę i wtedy też zacznę synkować. Mogłem zebrać wszystkich najważniejszych myśli w jedną mniejszą całość ale w ogólnym zarysie choć podobnym przekazie wypowiedział się już kiedyś Kaliber 44: „Nie napierdalaj na kolesiów jak Karibus, pierdol przymus zwłaszcza głupi jak armia, wiedz gdzie Mazury są i Warmia, nie bądź obcy jak malaria, głodnych rymem swym dokarmiaj i przede wszystkim, nie rób chujstwa swym bliskim...”. Taki Aureliusz w pastylce, prawda? vice versa
  3. Możliwe, bo ile jest miejsc z których można skakać;) vice versa
  4. No, na razie nie mam wyjścia hmm... bzdury powiadasz? vice versa myślę, ze przepisywanie biblii czy jakiegoś tam testamentu kojarzy mi się z ..nie będziesz ...", może popełniasz wielki grzech? albo co? myślę - że wyjście jest pisać swoje i od siebie z ukłonikiem i pozdrówką MN i jak tu nie pisać o płytkiej recepcji;)
  5. Wydaje mi się, iż jedynie całościowe ogarnięcie pozwala dostrzec istotę problemu, jasny i oryginalny przekaz. Nie sądzę że to "pewien brak doświadczenia życiowego peela ;)", ale oczywiscie de gustibus... Tylko świadoma manifestacja swojego światopoglądu, starająca się"rozsądnie" urazić myślących pokrętnie. Stojąc w obliczu wiary pełnej uproszczeń, pokrętnej dialektyki wybieram wiarę prostą - opowiadam się za pełną odpowiedzialnością za swoje czyny - od początku do końca - nawet w obliczu istnienia Boga. Popracować zawsze warto;) Dziekuję za komentarz
  6. ”Miałem już wracać, gdy bogowie zatrzymali mnie jeszcze w Egipcie, bo nie złożyłem im ślubowanej hekatomby, a bogowie nie lubią, żeby zapominać o ich prawach. Jest tam na grzmiącym morzu wyspa, nazywa się Faros, oddalona o dzień drogi okrętem, gdy się ma ostry wiatr za rufą” „Odyseja” pieśń IV PERSONALNA - Dzwonili z infrastruktury, oddają dziś Rondo Cyklopa o szesnastej! – uaktywnił się werbalnie Ściema. - No i bomba, półdługi na czołówkę i panoramiczne zdjęcie. Bez żadnych typów. Tylko samo rondo, zasłużyło sobie. Dwie kadencje je budowali? - Trzy. Chyba, że nie liczyć tej odwołanej – Bodek zdjął z ramienia urządzenie przypominające bardziej narzędzie snajpera niż aparat fotograficzny - nawet ty Kubuś tyle tu nie siedzisz. - Jedziesz do zdjęcia. Żadnych dwunożnych i samochodów. Żadnych maszyn budowlanych. Żadnej budowy. Tylko rondo – zakreśliłem rondo ręką. - Na wylocie stoją betoniary i walce, na wlocie będą otwieracze z wstęgą. Jak otwieracze przetną taśmę, tiry ruszą na Szczecin. - Bodek. Ja nie chcę żebyś fotografował zimorodka łapiącego ukleje w locie, proszę cię tylko o kawałek asfaltu. Możesz to dla mnie zrobić? - Żadnych garniturów? - Żadnych, jest środek ogórków. Jak garnitury to tylko prywata, ustaliliśmy. Chyba, że Kodżak pokaże wacka. - A on jest do tego zdolny, zaproponuj mu. Ten nowy Peo się nie wścieknie? - Wścieknie. Słyszałem jak odsłuchiwał rano jakiś zdyszany wywiad z burmistrzem. - Na bank? Słyszał, że słyszałeś? - Podejrzewam. Puścił przy otwartych drzwiach dyktę z głośnikami na ful, przynajmniej z pięć razy. Bodek westchnął i ostentacyjnie powlókł się do ciemni. - A ty Ściema z czego rżysz? Dzwoń do wykonawcy robót, dowiedz się czegoś o rondach, porozmawiaj z jakimś inżynierem osobiście. Po co się je buduje, co dają, ciekawostki – banan na twarzy Ściemy zmienił nagle kierunkowskaz. - O nie! Trzeci dzień z rzędu od 6 rano jestem na dyżurze. Na dworze jest ze 100 stopni, a ja fatalnie znoszę skwar i jeszcze rozmawiać o asfalcie... Ten wentylator robi obrót na minutę. - Szkoda, bo od jutra biorę urlop. Będę musiał znaleźć kogoś mniej wrażliwego. Na niedzielę zapowiedzieli jeszcze większy upał, a Miss Zalewu wymaga spędzenia całego dnia na rozgrzanej plaży. Jako pracodawca nie mogę pozwolić, żeby stażysta tak się narażał. Jeszcze dostanie ud... - To szantaż! - Wokół Zalewu nie ucieka się do szantażu. Zwykła manipulacja. Darmowe piwo... środeczek dla gazety z finalistkami... wywiadzik na jedynce z Miss.. - Kocham słoneczko i wszystkie ronda na świecie! – Ściema wykrzyczał jednym tchem. - Znów rozkładówkę mam robić? – rozległ się nieudolnie starający ukryć zadowolenie głos z pracowni – z opisami? - Tylko grube podpisy. Rok temu miał być reportaż z info, ale używając języka dyplomacji dziewczęta nie okazały się przeintelektualizowane. - Jestem Kasia, 19 lat, pracuję jako cleaning manager w zachodniej sieci sprzedaży i studiuję zaocznie na I roku marketing i zarządzanie, interesują mnie języki obce i równikowe lasy chronione – doleciał słodki głos Bodka – na imię mi Ania, mam 18 lat, studiuje zaocznie prawo na I roku, chcę być adwokatem i walczyć o sprawiedliwość na świecie. Interesują mnie sztuki walki i taniec techno. - Kto wygrał rok temu? - Ta w tym kostiumie... jakby ją lampart przestraszył. Ale lepsza była ta z Idola. - Młody! Co ty tu jeszcze robisz? – Ściema z otwartą gębą wlepiał wzrok w ciemnię widząc już siebie pośród wilgotnych brązowych zwierzątek. Nim zdążył udać się w asfaltową rzeczywistość, dotychczas lekko uchylone drzwi jedynego nie koedukacyjnego pomieszczenia redakcji z enigmatyczną tabliczką Naczelny wypluły małego wąsatego człowieczka w czerwonym krawacie. - Może ktoś by tak mnie zapytał o zdanie? Chyba mam coś tu do powiedzenia? - Na kolegium omówiłem tych kilka koncepcji.... - Koncepcji? To decyzje, odniosłem wrażenie panie Konieczny, nie koncepcje. - Myśleliśmy, że jest pan czymś ważnym zajęty. - Byłem. Na początkową stronę chciałbym opublikować wywiad z burmistrzem, który udało mi się wczoraj przeprowadzić, a dotyczący planów zagospodarowania przestrzennego gminy do końca roku. To chyba jest ważniejsze od jakiegoś wypisywania o rondach! – twarz zmieniła kolor na krawatowy. - Panie… dyrektorze, w środku lata turystyczna miejscowość nie przepada za tego typu newsami, co do zasady pisze się o pierdołach, robi dodatki turystyczne. Bez urazy, ale sztygara z Wałbrzycha niezbyt pasjonuje strategiczna lokalizacja szamb, ustawiane przetargi, sesje rady miejskiej. Woli wiedzieć gdzie kupić piwo i posłuchać szant. - Jako redaktor naczelny mam prawo być o wszystkich planach informowany jako pierwszy. W szczególności o posunięciach sekretarza redakcji! Czekałem, aż młody zniknie za drzwiami. Bodek z ciekawością wychylił się ze swojej nory. - Dziennikarz dyżurny powinien sporządzać.... - Nie przerywałem panu, dokończę. Papierowymi przychodami i rozchodami nie zajmiemy się wcale, za rzeczywiste weźmiemy się we wrześniu, macie kreta w radzie. Jeżeli pan naczelny już chce koniecznie pana burmistrza oglądać w jutrzejszej gazecie to proponujemy interesujący materiał jak próbuje powstać pod „Bajką”, świetny reportaż. Skarbnik go podnosi, ale padają razem. Dalej każdy z flachą i koleżanką, bo przecież nie kurwą, drą mordy maszerując przez centrum Szczecina ze śmietanką naszych włodarzy. Pan zdaje się jakoś też się przewija, ale na drugim planie... - Na pierwszym – wtrącił Bodek - wykadrowałem. - Co mają znaczyć te pomówienia! Do sądu... Wreszcie drzwi za Ściemą zatrzasnęły się. - Stul pysk! Stulił. - Dziękuję. Wyjaśnijmy kilka dość palących kwestii w zakresie naszych wzajemnych relacji. Nie chciałem przy stażyście robić sobie i gazecie obciachu. Otóż sekretarz redakcji Jakub Konieczny czyli ja, nasz fotoreporter Gerwazy Bodecki i nieobecny dziś redaktor Purgał mamy pana głęboko w dupie – ciągnąłem dalej. - Co?! - Mamy pana głęboko w dupie. Co w tym niejasnego? Pozwoli pan, że postaram się wszystko po kolei objaśnić. Jest pan tutaj dwa tygodnie i jak dotąd współpraca układała się nam doskonale. Obdzwania pan na koszt redakcji wszystkie komórki w mieście, za darmo zamawia żarcie, chleje i tnie wstęgi na bankietach, czekając aż kolesie po kluczu wyrzeźbią jakieś lepsze koryto. Rozumiem to, a nawet jestem w stanie zaakceptować. Ale w news-roomie rządzi tylko i wyłącznie sekretarz. Może pan się poruszać się po nim swobodnie i udzielać na kolegiach, byle nie w takim imperatywie kategorycznym, tego nie będę znosił. W swojej izolatce może pan przyjmować całe to swoje szacowne grono. Nazwiska na drzwiach nie wygrawerujemy. W zeszłym roku zrobiliśmy dwie imienne tabliczki, zwykłe marnotrawstwo. Dla nas jest pan panem nikt. Powietrzem. Czytał pan „Iliadę” Homera? - Taki ślepy –wtrącił Bodek. Obaj mieliśmy słabość do heroicznych epopei. Po wewnętrznej stronie drzwi redakcji napisaliśmy markerem na ostrym rauszu tekst Herberta: Dokąd płynie Dionizos przez morze czerwone jak wino, Ku jakim wyspom zmierza pod znakiem winorośli Spity winem nic nie wie, więc my także nie wiemy Dokąd płynie z pnia bukowego łódź lotna. - Nieważne. W decyzji o przydziale stanowiska napisano - pełniący obowiązki. Na drzwiach napisano - naczelny. To mniej wyraziste i bardziej bezosobowe logo niż kółeczko czy trójkącik w kiblu. My mamy wszystko podpisane, od kubków, długopisów po komputery i biurka. Bodek pokręcił głową. Za mocno. Naczelny alias P/O cofnął się w stronę swojego bunkra. - W większości wydawnictw na świecie przyjęta jest praktyka, że naczelny reprezentuje redakcję na zewnątrz, a gazetą rządzi i nadaje jej rytm sekretarz redakcji. - Naprawdę? – inny głos zapytał z nadzieją. - Od Timesa po Nowego Wampa. Pełniący Obowiązki powoli odwrócił się i nerwowo-spacerowym krokiem wrócił do bazy. Bodek nie wytrzymał i ryknął śmiechem. OSOBISTA Zostałem sam i zabrałem się za reportaż, który nosiłem w głowie już kilka miesięcy jako awaryjną czołówkę i jednocześnie wyrównanie ubiegłorocznych rachunków. Idealny temat na sierpień, a co więcej zemsta prywatna. Pozostało przelać luźne refleksje na monitor i poukładać fakty. Rozpocząłem osobistym wyznaniem, iż czułem się bezpiecznie w Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie, a prawdziwym lękiem napawają mnie krainy typu Benelux i Skandynawia. Nawet stonowany muzyk Lou Reed wypowiedział się kiedyś o Szwecji z przerażeniem: „Otwieram apteczkę, a tam zestaw na wypadek samobójstwa”. Wczesną jesienią zeszłego roku wybraliśmy się do Bromoli na południu Szwecji łowić łososie w jednej z najsłynniejszych na świecie rzek wędkarskich. W ramach rozgrzewki wynajęliśmy domek nad jeziorem i trzy dni moczyliśmy w nim kije. Akwen na folderach zdawał się wędkarską Mekką. Kilka tysięcy rzutów spinningiem przy kilkudziesięciu wariantach blach dało efekt w postaci okonia (nie chwaląc się sekretarz redakcji go złowił) i szczupaka (tenże), który został zaliczony tylko z tego tytułu do trofeów, że przezornie go ukatrupiłem zanim ojciec Bodka zdążył dobiec z miarką. W końcu zniesmaczeni pojechaliśmy na górski odcinek Morum, słynący z metrowych troci i łososi. W ośrodku przy tamie znaleźliśmy informację, kasy biletowe i rzeczywiście wielkiego półtorametrowego, spreparowanego łososia, aż poczułem się jakbym wylądował w powieści Jerome K. Jerome. Najpierw postanowiliśmy jednak zobaczyć jak żerują te waleczne ryby, wyruszyliśmy więc na rekonesans wzdłuż rzeki. Po dwugodzinnej penetracji i rozmowie z napotkanym Walijczykiem rzucającym „for trenning” odkryliśmy, że nie ma tu nie tylko żadnych szlachetnych ryb, ale nawet tych najbardziej plugawych, czegokolwiek z ichtiologicznego punktu widzenia. Wróciliśmy do postmodernistycznego budynku na zaporze. Analiza cenników, a szczególnie zasad połowu urągała nawet naszej śladowej godności wędkarskiej. Łososie były, pływały sobie obok rzeki w basenie z tlenioną wodą. Opłata startowa grupy zapaleńców powodowała wpuszczenie kilku wygłodniałych sztuk na kilkusetmetrowy górski odcinek, którego przepłynięcie i ominięcie rozstawionych muchówek powodowało triumfalny powrót do basenu, zaś łowcy oszczędzało osobnego wydatku od kilograma złowionej ryby (kilka razy większego od świeżutkiego norweskiego łososia, kilka godzin wcześniej pływającego sobie w Atlantyku). Wiem, to o przygodę chodzi, a nie cenę. Zdecydowanie jednak nie o taką. Poza tym wszystko verbieten. Nie chodzi mi o limity prędkości, które zredukowały śmiertelność w wypadkach drogowych o połowę, ale o daleko posunięty brak własności państwowej. I ten system detalicznej dystrybucji towarów spirytusowych (sklepy monopolowe odbiegają od słowiańskich ideałów). Puste ponumerowane butelki stoją w gablotach, klient zapisuje numerki i wręcza sprzedawcy, który idzie na zaplecze z karteczką po trunki. Rozumiem, że statystyczny Sven przez zimno, brak słońca, alienację (obszar dwa razy RP i niewiele ponad dziesięć milionów ludzi) chla okrutnie, ale czy to może pomóc? Również wywindowane nawet jak na Skandynawię ceny powodują indywidualne pędzenie na potęgę (in margine - browar w sklepie maximum 2,8%). Kraj osiągający pewien pułap konsumpcji zaczyna fiksować, mam na ten temat swoją teorię. Wydawałoby się niczym niezmącona kraina północnych fiordów krzywdę wyrządziła sobie w dziedzinie prawodawstwa. Patologiczna wykładnia dopuszczalności eutanazji i praw dziecka, motywowana chorym rozumieniem praw podmiotowych, dopuszcza ukatrupienie kogoś wbrew jego woli, jeżeli na ten przykład rodzina uzna, że się nieludzko męczy. Będąc dziadziem z milionem baksów na koncie odczuwałbym pewien dyskomfort psychiczny, czy troskliwi zstępni nie uznają przypadkiem, że nie mogą już na moje katusze patrzeć i postanowią zgodnie, iż należy mnie uśpić. Dziewczynka, której tatuś zabronił oglądać TV po dobranocce dzwoni na policję i informuje, że jest molestowana seksualnie przez ojca. Ten trafia od razu do pierdla, dziecko zostaje oddane do adopcji parze gejów na metadonie po odwyku heroinowym. Szwedzkie prawo dopiero po wojnie zakazało małżeństw spokrewnionych w linii bocznej, które zawierano często ze względów majątkowych. Kiedy zaczęło się z w/w przyczyn rodzić zbyt wielu kretynów, na gwałt zaczęto ściągać cudzoziemców, przez co typowa Szwedka XXI wieku jest czarna i nosi dredy. O tym, że ich psy maja psychoanalityków nie wspomnę. NEUTRALNA - No i czego dowiedziałeś się o rondzie i o rondach – obróciłem się na krześle. - Rondo ma usprawnić ruch pojazdów i pieszych oraz zmniejszyć liczbę wypadków. Rozwiązanie istniejące dotychczas nie spełniało podstawowych wymogów bezpieczeństwa. Widoczność... - Sam na to wpadłeś? - Jak informuje projektant inżynier Alfred Domański, była niezgodna z przepisami. Kąty przecięć ulic były bardzo małe, co stwarzało duże zagrożenie dla pojazdów i pieszych... - Biura inżynieryjne, podwykonawcy, wszyscy którzy od początku byli zamieszani w całe to zamieszanie. Background. Trzeba czytelnikowi naświetlić historię choroby. - Statystyki dowodzą, że zastosowanie małych i średnich rond zmniejsza liczbę kolizji – Ściema dalej cytował zatłuszczony notatnik – co prawda notuje się na nich nieco więcej drobnych stłuczek, ale za to maleje liczba poważniejszych wypadków, które często kończą się śmiercią. W perspektywie obok Ronda Cyklopa będzie możliwa przebudowa niestrzeżonego wiaduktu. Prace mają zakończyć się jesienią. - Ważny jest rok – słusznie zauważył Bodek. - W związku z wprowadzeniem nowej organizacji ruchu od dnia 3 sierpnia, przystanek z... - Czytasz komunikat o zmianie organizacji ruchu czy główny artykuł wydania? Trochę się pogubiłem. Mina Ściemy przypominała psa, z tych niesłusznie bitych. - Co można o rondach napisać interesującego? Mam zadzwonić do budowlańców i opisać skład betonu? - Jeżeli już to asfaltu. Jest pełnia sezonu, lud chce czegoś z jajem. - Teraz to już pan przegiął. Najpierw zmusza mnie do podjęcia tematu fascynującej wszystkich naokoło budowy, potem ma pretensje, że wykonałem polecenie tak jak mi kazał. - Nie panujemy sobie w redakcji, powinieneś już zapamiętać. Dalej nie wyciągasz wniosków, a jesteś tu ponad miesiąc. Ten sam materiał można zredagować w diametralnie różny sposób. - W kółko pan Bodek to powtarza. Z szóstki trzeba umieć robić dziewiątkę, żeby było tip-top. - Numerując zdjęcia i ograniczając się do dwóch linijek opisu redaktor Bodecki rzeczywiście mógł dojść do tego typu konkluzji. Siadasz do klawiatury i redagujesz tekst jeszcze raz. Poszperaj też w sieci. Za dwie godziny chcę mieć gotowca na biurku, dead-line o szóstej i nikt nie będzie już nikogo katował asfaltem. Wypływam z Julią na Zalew i przez najbliższy tydzień nie istnieję, potem mam Targi Wydawców i Dziennikarzy Prasy Lokalnej. To twoja składanka Grechuty? – dostrzegłem okładkę obok odtwarzacza, z którym Ściema starał się nie rozstawać. Nie wiem czy bardziej chodziło mi o muzykę czy sprawdzenie odporności nowego nabytku redakcji na stres. - Moja, ale... - Jest na niej Korowód? – przerwałem brutalnie. - Jest – wydął obojętnie wargi. - Rekwiruję na godzinę. To pomoże zintensyfikować wysiłki i skupić się wyłącznie nad korektą tekstu. - Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy - doleciało z ciemni - ważnych jest tylko kilka tych chwil, tych na które czekamy... - A za dwie godziny i minutę wysyłam mail-a do Radia Zalew i ceduję na Arbuza sobotni materiał. - Radio Zalew nie zalewa... – tym razem dotarła linia melodyczna radiowego spotu. - Arbuz za to owszem. - To wszystko? – czułem jak gotuje się pod kamienną twarzą. - Niezupełnie, przydałby się jakiś dowcipny lead. - Jasne. - Mniej wypadków, więcej stłuczek... Mam! - triumfalnie zawołał redaktor Bodecki. - To niemo... - Więcej pracy dla blacharzy, mniej dla grabarzy! Dwie linijki. Ale jakie. Zacząłem się głośno śmiać. OSTATECZNA - Pieprzony redaktorek – mruknął do siebie Naczelny na widok sobotniego wydania na biurku. Z niesmakiem do niego dotarło, że zanim gazetę umieści w koszu gdzie jej miejsce, będzie musiał spojrzeć na rondo, którym wczoraj został tak upokorzony. Już z daleka jego wzrok zarejestrował duży fragment ulicy i jakieś postacie. A przecież sekretarzyk wyraźnie powiedział, że ma nie być żadnych postaci, rozchmurzył się PO. Może ten Bodecki tak naprawdę to nie jego ma dupie i można będzie się z nim jakoś dogadać. Chociaż fotek to pstrykać nie umie. Wszystko zamazane jakby w biegu, na pierwszym planie jacyś mundurowi uchwyceni bokiem, kupa świateł w tle - przyjrzał się z niesmakiem. No i gdzie są teraz ci wszyscy dziennikarze. Fakt, przyszedł dwie godziny po kolegium, ale ktoś musi telefony odbierać. I z tą drukarnią trzeba zrobić porządek. Dostają kasę za sześć kolorów na pierwszej stronie, nie za czarne drukowane litery pogrubioną kursywą: „NA RONDZIE”. Od niechcenia zjechał wzrokiem na kilka wytłuszczonych zdań poniżej. I w jednej sekundzie wszystkie wcześniej skumulowane myśli znikły, nawet nie zmieniły się, znikły jakby ich poprzedni tor nigdy nie istniał, bo przecież w każdej gazecie czai się gdzieś to coś, wystarczy tylko trafić numer. Nieważne co, wywiad z burmistrzem, reportaż z Szwecji, nowe rondo. Nieważny motyw, temat, zasięg, nieważna siła. Ważny punkt jej przyłożenia, żeby poczuć to podniecające uczucie niedowierzania, ukłucie pod codziennością przetartych trybów przerdzewiałej od zawsze maszyny. Wczoraj około północy na otwartym kilka godzin wcześniej Rondzie Cyklopa zginął 31-letni mężczyzna. Jak ustalono śmierć na miejscu poniósł sekretarz redakcji „Wokół Zalewu” Jakub Konieczny. Jak mówi asp. Karol Buczyna z Biura Prasowego KMP dziennikarz prawdopodobnie z przyzwyczajenia zjechał na przeciwległy pas jezdni i zderzył się z nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówką. Wciągnęła go, wessała do środka nośność, bo co bardziej absorbuje niż mocna czołówka.
  7. Szukam czegoś czego nikt mi nigdy nie wybaczy i zawsze będę mógł sobie zarzucić zasypiając budzę się w niezaplanowanych miejscach nim blady ze strachu świt gwałtem pór zażąda konsekwencji czasu z rosą w oczach wspinam się konwulsją dolin targany biegunką wulkanu jestem wolny na Yucatanie w przybrzeżnych wodach El Golfo podczas zaćmienia w Tzampuntlii Chaca zabija trawiącego ogień pierzastego węża dławiąc się językiem żaru w drodze powrotnej próbuję zgubić kulistość trawiąc drobnoziarnistą jednakowość atomów bezradnie obserwuję jak karkołomny przyrost lawy zmienia się w asfalt i jadę dużym fiatem nieożywioną kaskadą przypadkowych fleszy nawracając się w korkach klaksonem iluzja powrotu to mankament kulistości w istocie służebność przechodu – Dzibilchaltun miejsce z napisami na płaskich tablicach retoryka drogi koniecznej -Twoją śmierć ogłosiły antyczne chóry skamieniał nagle zombie słysząc śpiew z Isla Mujeres kiedy rajski ptak Quetzalcalt rozciął dla mnie błękit nieba z każdym powrotem więcej posągów statystycznie milczą okryte granitem nie ryzykując wyroku z własnych zdań
  8. Najpierw rodzi się przeczucie cisza staje się pojedyncza i lepka wszędzie jednakowo słychać nieludzkie ofiary jakiś młody heros znów wykradł rydwan Heliosa wzniecane gromem pożary oczyszczają miasto w zamieszaniu nasadzam okolicznym posągom swój ptasi łeb zdrada! zdrada! krzyczą znów mnisi i żołnierze odcięte języki nijak się mają do ustnej apelacji za ofiarnym ołtarzem szeptem dopinamy szczegóły w świątyni nie ma miejsca na walki niebieska bogini Luna odpowiada za zaćmienia na koniec Janus z ciężkim sprzętem czasem tylko podnosimy głos na siebie żeby przegnać ortodoksyjnego kapłana -Dźgnij mnie albo ja cię dźgnę! jedno musi żyć na zgubę drugiego hodować węża dla całego świata w nocy która zapadła o świcie na moście Heliosa dwa posągi ze złota naturalnej wielkości na co dzień ubrane jak oni
  9. Koniec świata musiał nastąpić dość dawno zostały tylko nadbitki, pisma okólne, rozporządzenia trzeba jeszcze to wszystko usystematyzować – wojny bogów, religie, zabobony, zlodowacenia wykonawcze spiąć klamrą jestem - dowodzą tego moje wykłady przed lustrem automatyczna sekretarka w skrytce telefonicznej pisemne ponaglenia, zostało nas zaledwie kilka osób nikt nie rozumie przyczyn depopulacji nadmiar wiary, sekcja zwłok, praca, sen biały proszek, sen, podwójna ciągła linia żeby się nie wybudzić nim zupełnie ochłonie rozpalona gwiazda pośród obcych ciał pamięć rozpościera się powoli, wg rozdzielnika przyleciałem tutaj na samym początku przed przyjęciem naturalnej postaci rozdać przydziały - ostatni gasi słońce pode mną stalowy cień czarnych skrzydeł Pierwotny Sokół przecina trasę światłowodu w dole błękitny glob - zwieńczenie tarczy Setha metalicznym wzrokiem Horusa obserwuję jak skumulowany w lata świetlne Czas płynie w stronę trzeciej planety by zasnąć przy niej na swojej zakrzywionej gałęzi
  10. No, na razie nie mam wyjścia hmm... bzdury powiadasz? vice versa
  11. - Od świtu do nocy to samo. Wstawiać dechy na przyczepę, gnać po tych oesach przez pół tego okurwiałego kraju, wystawiać dechy i wracać po nowe. Wiem jakie pekaesy będą mijać o której. Nawet jak opóźnione będą wiem. Zabieram tylko wtedy, kiedy boję się, że zasnę, raz leżałem w rowie. Dokąd ty właściwie jedziesz? - Do Rybnika – utkwiła mi miejscowość ze spotu TV o strajkujących górnikach. Skąd mam kurwa wiedzieć skąd przybywam i dokąd zmierzam? Błądzę. Tylko przypadkiem można wpaść na coś wartego uwagi. -. Przerąbane tak jeździć w te i z powrotem, co nie? - Ojciec też jeździł – wymyśliłem - woził styropian i inne ciężkie rzeczy na budowę. - Najgorsze są sklejki – ożywił się - gówno wystaje, trzeba uważać. I godzinami układać. Wysadzę cię pod Zawierciem, na stacji na kogoś trafisz. Czego tam właściwie szukasz, jeśli wolno wiedzieć? Ze zwykłej ciekawości. - Znajomych - kłamstwo to zdecydowanie największe osiągnięcie homo sapiens. Przykleiłem nos do szyby. Jak ja ten kierunek obrałem. Huta na hucie. Trzecia gromnica, licząc od żółtego karla typu G. - Teraz nie otwieraj szyby, wali jak z murzyńskiej chaty. Za kwadrans zacznie się las, dobra godzinka i jesteśmy. Pod słowem las krył się pas rekultywacyjny. Niby też drzewa. - Zatrzymamy się na chwilę, zaschło mi od tego pyłu. Powinieneś postawić szoferowi kolejkę - skręcił w leśny parking - nie dolewają ludwika, a to należy cenić. Zaparkował przed falistym barakiem „U Henryka”. Weszliśmy. Kilku dresiarzy, budowlańców, dwie zblazowane samochodziary ze wschodu, sądząc po makijażu jakby pomyliły stylistykę twarzy z malowaniem tankowca i centralnie zawieszone poroże jelenia na drewnopodobnej listwie. Magnetofon design a la upadek berlińskiego muru zdążył wycharczeć Stachurskiego „To ja typ niepokorny” zanim złotawe siki powoli przelały się do nocników dla dorosłych. Współtowarzysz zajął pozycję przy pierwszym stoliku od wyjścia, jakby się bał, że zapomni nagle o ciężarówce na zewnątrz i całej reszcie. - Za podróż - pociągnął łyk kuflowego szczęścia- lepszego browaru nie trafisz w okolicy. Przyjrzałem mu się uważniej. Rzeczywiście przerąbane. Znużenie, jakiego nie zmywa sen ani kąpiel, matowy wzrok nie przekraczający bariery kroku w przód, przerażająca odmiana ideowej zaćmy, rodzaj intelektualnego zeza. Łysienie plackowate, grzywka przeklejona potem przez całe czoło opadające ponad nim na plecy. Czarne paznokcie w koniunkcji z żółcią nikotynową na palcach. Betonowiec. Wyznawca i dowód na istnienie boga betonu. Ciągnie to wszystko do przodu jak stygnącą zaprawę wspólnie z otyłą, niegdyś ładną żoną, dwójką lub trójką gówniarzy obowiązkowo na studiach, co napawa go dumą bo on tej szansy nigdy nie miał, niedawno zmienił starego fiata na tanie zachodnie auto w leasingu. Za to soboty rezerwuje dla siebie zalewając się w knajpie wzajemnej adoracji, jedynym miejscu gdzie naprawdę czuje się pewnie, poruszając na forum okresowo-cykliczny wątek ostatniego mordobicia o jakąś upudrowaną zdzirę. Pewnie rozerwie go jeszcze czasem bomba w telewizji, wypadek na ulicy. Zgon na zawał lub raka. Chyba rzeczywiście lepiej o stanie swojej świadomości dowiadywać się z tabloidów. Przeniosłem wzrok na gości, uszczęśliwionych cieniem browaru. Odmłodzona pani z tacą ale bez własnej twarzy, łysy pan w szatni, kilku panów w dresach, wymalowana pani z papierosem, znudzony pan za barem, samotnie bełkoczący pan w kącie, nieprzyjemnie czerwona pani. Wymalowana pani chwaliła się białymi zębami, pan w kombinezonie mówił że butelka wódki to nic, samotnie pijany pan usypiał na stole, nieprzyjemnie czerwona pani wyciągnęła lusterko z równie nieprzyjemnej torebki, łysy pan z szatni sprzedawał papierosy bez akcyzy. Pomocnik pana z budowy głaskał panią z tacą po pupie. Pupa odmłodzonej pani wyglądała jak upudrowana twarz czerwonej pani. Dekolt pani z białymi zębami wyglądał jak głowa łysego pana z szatni. Dupa, dekolt, łysina, siwy dym. - Najgorzej się stąd wychodzi – przerwał brutalnie obserwację. Kiedy się podniósł krótkie konsumpcyjne ożywienie ustąpiło egzystencjalnemu znużeniu. Skąd to wredne poczucie obowiązku, irracjonalny byt stadny, autodestrukcja z premedytacją. Poraziło nas pobrudzone pyłem słońce. Paliło jeszcze mocniej wyglądem przypominając negatyw. Zapalił motor i papierosa. Wyłączyłem się mentalnie i dalsza droga przebiegała w milczeniu. Po trudnej do określenia chwili silnik zawarczał głośniej i zgasł, wywołując nieprzyjemną restytucję rzeczywistości. - Co znowu do kurwy nędzy, wrócił z przeglądu, nie ma prawa się psuć. Wygramolił się ociężale z auta i otworzył maskę. Żeby pozbawić go dyskomfortu, iż korzystając z okazji właśnie robię mu rentgena w schowku i zabieram jakieś skarby, z grzeczności wysiadłem za nim obserwując jak grube palce zmieniają powoli barwę z lekko żółtej na czekoladową. Skwar przechodził do apogeum. - Kurwa, wygląda w porządku –wytarł ręce pro forma w czarną szmatę i wrócił do kabiny. Kiedy ze złością uderzył pięścią w deskę rozdzielczą, strzałka paliwa strzałka powoli zjechała na dół. - Zacięło się gówno – odsunął kotarę oddzielającą pasażera od ładunku i z trudem zaczął przeciskać się do tyłu odrzucając przedmioty, których zastosowanie zatraciło się tak dawno jak pamięć o nich samego posiadacza, typowego płatnika podatku od tezy o braku rzeczy zbędnych, w wysokości większości osobistej przestrzeni. - Mam kanister – z triumfem uniósł blaszany pojemnik – szczęście w nieszczęściu, za jakiś kilometr stąd jest stacja. - Ja pójdę – zaofiarowałem pomoc nie czując się na siłach siedzieć w blaszanej konserwie aż trafi się jakaś pomoc. -Są jeszcze porządni ludzie – spojrzał na mnie z wdzięcznością- idź prosto do skrzyżowania, dalej na światłach w lewo i jesteś na stacji. Jak będzie otwarty sklepik kup jakąś wodę. No i nie spiesz się. Utnę sobie w międzyczasie komara. Gestem odmówiłem zmiętego banknotu. Zorientowałem azymut, podniosłem blaszak i powoli ruszyłem poboczem w stronę, gdzie linia horyzontu stykała się z brudną sznurówką szosy starając nie koncentrować na futurystycznym runie felg, rur, butelek, opon, metali kolorowych którego jedyną organiczną strukturę stanowiły jakby celowo i złośliwie podkładające się pod nogi korzenie, resetując co chwilę myśli, tak że w końcu musiałem skupić całą uwagę wyłącznie na podłożu. Kiedy w oddali zamajaczył cel przyśpieszyłem i po chwili stałem spocony pomiędzy dystrybutorami. Nieogolony, gruby i łysy typ w pomarańczowym fartuchu wysunął się zza filaru. - Fuel się skończył? Kiedy chciałem odszczeknąć coś o pasji ganiania między koleinami po roztopionym asfalcie jego twarz z lekko drwiącego przybrała współczujący wyraz. - Do pełna? To ponad 10 litrów – wyszczerzył zęby ukazując spore ubytki – może do połowy? Skinąłem na tak i wszedłem po wodę do przybudowanego z suporexu bunkra. Rozejrzałem się po szerszym niż można było założyć po zewnętrznej elewacji asortymencie. Zwykle jest odwrotnie, neony dyskontów drą się „weź mnie, to ja twoje szczęście”, a na plastikowych półkach kilkadziesiąt własnych marek – paszowych półproduktów z oczojebną ceną, po składnikach bardziej kojarzących się z chemioterapią jak jedzeniem. Zdezorientowany wyborem podszedłem do lady, za którą stała młoda kobieta beznamiętnie wpatrując się w nieokreślony punkt na ścianie. Też mam taką kropkę gdzie zakrzywia się przestrzeń. Kiedy już raz się na nią trafi nagle wszystko wokół zamiera, znikają ludzie i nawet ja sam, a komfort psychiczny tego stanu polega na tym, że niczego później się nie pamięta. Taka indywidualna czarna dziura. Kiedy podniosła głowę, jej oczy na ułamek sekundy zetknęły się z moimi. Jak przypuszczałem w rozszerzonych źrenicach odbijał się szczur. Nienawidziłem go w tym cholernym ścieku. Czaił się zawsze w zwilgotniałych gałkach migając setkami fałszywych odcieni. To przez niego nie rozróżniałem kolorów pod ślepo wiszącym słońcem skraplających się na powierzchni dwóch zaćmionych półksiężyców powiek w temperaturze ciekłego azotu. Jej wzrok osadzony głęboko w osobistej czarnej dziurze rozszerzając ją w każdej sekundzie jednakowością asfaltu, opon, kolein, dźwiękiem kasy fiskalnej powielanym w nieskończoność zdetonował nagle wszystko to co wiozłem ze sobą w nieznanym kierunku i zardzewiały zawias otworzył się ze zgrzytem, nie potrafiąc dłużej utrzymać pytań o znaczenia najprostszych słów. Siłą bezwładu wyrzucił niemo i świadomie stek niezrozumiałych wzorów, ciągów, czynności, upiornie zbędnych przy braku asymilacji potocznych znaczeń w przestrzeń przed sobą. W jednej chwili wykrzyczałem całą kurewską prawdę, że odwracają się ode mnie własne myśli, a żołądek, sumienie, rozsądek to stworzenia nie stworzone do symbiozy tylko wzajemnego pasożytnictwa, czyniąc ze mnie zdrajcę nasyłającego na siebie zbrojne kohorty, tłumacząc wszystko permanentną wojną o pokój duszy. I że dopiero wtedy przeraziły mnie zainstalowane w podświadomości jej standardy, kiedy zbudowałem we śnie bunkier. Kiedy podczas letargu w fazie rem nieznajomy filmował moją posesję wbiłem w ziemię tabliczkę „zakaz filmowania”, kiedy wyciągnął aparat pokazałem tabliczkę „no foto”, na dyktafon odpowiedziałem „zakazem nagrywania”, na pióro „zakazem sporządzania notatek”, na piersiówkę „zakazem spożywania alkoholu”, na skierowaną w moim kierunku papierośnicę „zakazem palenia”, w końcu chciał coś do mnie powiedzieć ale dostrzegł napis „strefa ciszy”. Indywidualna czarna dziura pochłania mnie nawet podczas snu, tak abym nie wiedział gdzie zakrzywia teraz przestrzeń. Coraz częściej jakiś niezrozumiały przebłysk niejasnego pochodzenia ciska mną o innego siebie, wywołując przyjemne nieliniowe cierpienie, przeradzające się w rytmiczny kafar przy braku woli poddania się. I nie przeraża mnie ten uzależniający ból tylko świadomość, że ta turbulencja w końcu minie, a korekta lotu wymusi prawidłowy kurs. Na samą myśl o tym jak mogę mieć dobrze robi mi się niedobrze. W jaką idylliczną harmonię zaprogramowany przed narodzeniem pasażera rejs się dalej układa. Na pokładzie automaty podejmą kluczowe decyzje, kto będzie kurwą, kto papieżem, w tle tłum statystów powtarzający niezrozumiale i niepotrzebna nikomu słowa udający czyjeś rolę, co uzmysłowił mi mój artykuł o chlebie nieokreślonej faktury, świeżej barwy, tchnący dobrocią, bezpieczeństwem i sytością. A co ja kurwa wiem o chlebie? To dla mnie placebo, nawet nie okruch. Ostatni sen przed niekontrolowanym teraz utwierdził mnie w przekonaniach. Podczas niekończącej się wędrówki krętym korytarzem murowanego kolumbarium, którą często odbywałem w nocy obserwując po obu stronach rzędy nisz ze słojami wypełnionymi formaliną z głowami dawnych i obecnych znajomych odnalazłem szklany pojemnik z własna głową. I coraz wyraźniej kotłuje się pytanie skierowane ku własnej twarzy. Czym ja w takim razie patrzę? I że ono jest właściwe, nie ta nieskończona dokładność rejestrująca potknięcia roztoczy. I to przez nie musiałem wyjść z domu żeby nie wyjść z siebie, po raz pierwszy nie wiedząc gdzie i po co. Że w dupie mam blokersów, ptasią grypę, ibn Ladena, ale boję się Watersa kiedy śpiewa, że mogę latać ale nie mam dokąd. Inni? Niech będą jak ślimak, który idąc roztapia się w śluz w niedotartym trybie jakiejś przerdzewiałej maszyny. Jedyna rzecz, której teraz jestem absolutnie pewien to ta, że pewnego dnia nie będzie dnia. To nic, że nawet ptaki spuszczają z lotu w tej gorącej masie morowego powietrza. Żeby się wzbić trzeba tylko się rozpędzić, przeskoczyć ladę, reszta będzie mgnieniem. Pani mnie słucha? - Zimną mineralną bez gazu – wbitym w blat wzrokiem odliczyłem pieniądze.
  12. I Głos Pana łamie cedry Głos Pana kruszy cedry Libanu (Psalm 29.5) Po niecenzuralnych staraniach udzielił mi wreszcie wywiadu Nazarejczyk siedział z dwoma skrzydlatymi gorylami absolutnie rozumiejąc rangę powierzonej funkcji mówił o finansach, nierentowności chmur zadłużeniu w piekle, kosztach utrzymania czyśćca z niesmakiem przytoczył prasowy paszkwil: "Rekin dobra szuka potencjalnych ofiar..." choć z oczywistych względów nie żywi urazy trochę inaczej też to wszystko wygląda z parapetu chmury - Tu się nie pali - anioł wyrósł nagle jaki ludzki ten wybuch choć złością zmutowany II Czy będą tobie mili sędziowie przewrotni? (Psalm 94.2) Kiedy wyczytałem w gazecie że widziano Boga i to niedaleko od mojego domu, pobiegłem go zobaczyć stał tam jeszcze, pomagał komuś naprawić samochód obok przejeżdżał rowerem listonosz dzieci bawiły się w wojnę policjant kierował ruchem Bóg palił i był młodszy niż myślano na konferencji przyznał się że wie co to alkohol i drobne kradzieże III Bo Pan odbuduje Syjon i ukaże się w swej chwale (Psalm 102) Nazarejczyk przeszedł piekło kiedy zdjęto go z krzyża spadła cierniowa korona mógł współistnieć niepokorny gwiazdor zamiast zadziwiać się swoim ogromem zamkniętego w hipermarkecie zjednoczenie bożków pogańskich okrążyło całunem sex-shopów z przeszkolonymi na wypadek spowiedzi dilerami honorowy patronat nad całością objął element destrukcji wypięty na promieniowanie krzyża mały Darwin wywołując ból głowy wnioskiem kordon uzupełniały żywe tarcze czynnych zawodowo zbrodniarzy oraz film SF o kulistej postawie skazańca zwiastun z Gordiano nie zdjął go trwogą Skazaniec jest w amoku - usłyszał w wyroku kuliste poglądy uleczy tylko topór choć na okrągło krzyczeli płaska i nawet horyzont rozciągał się wokół zastygł tylko w locie zamarzniętych nawiasów wykonując taniec atlety na widok brudnej z braku poglądów maski trzy dni wisiał przerażony swoją naturalną śmiercią Obiecuję Piłacie ofiarę za pogląd o niedoskonałości wszechświata wybacz zuchwałość wybaczenia kradzieży życia mimo tortur na jego cześć trzymał się jakoś do przybycia nuncjusza z nominacją publicznego skarżyciela terytorium zależnego Palestyna IV Obchodźcie dookoła Syjon, okrążajcie go Policzcie jego wieże (Psalm 48.13) Pod egidą Oliwnego Gaju odbyło się tegoroczne consilium perpetuum bez incydentów choć zbyt gęsto podkreślano że diabły to też anioły a ich bunt jest odległy w czasie rozprawiano o wieczności która podobno chyli się ku końcowi i konieczności radykalnego skrócenia średniej życia a może zakończenia eksperymentu ognista przypowieść gospodarza o obozie karnym dla niepewnych bogów ostudziła języki potraw (wybaczył asertywnie podpiłowywane krzyże i zatykane stygmaty - inaczej nie potrafił) na koniec dyżurny anioł ze znudzeniem stwierdził quorum w trzech osobach V Grzech na ich ustach: to słowo ich warg (Psalm 59.4) W terminalach pasażerskich świątyń podróżni wykupują bilety - one way tickets przesadnie przy tym dziękując kłaniają się niedopałkom na ulicy przy okazji gubiąc wymięte banknoty z wizerunkiem rozmienionego na drobne Boga fatalne warunki panują na drodze nr 1 w kierunku czyśćca droga wije się jak wąż z wygiętym w ciała kręgosłupem na peronie ktoś ujął w aerozolu że wizja planowania osobistej pomyślności przesłania rezydentom rzeczywistość doskonale zaprojektowanego Edenu i z podniesioną głową nie na kolanach jak w folderach od razu wywęszą podstęp VI Powracają wieczorem, warczą jak psy i krążą po mieście (Psalm 59.7) Otwarcie przedsionków piekła i nieba wśród zarobaczonej substancji szarej i larw toczących ślepymi rynsztokami wszelkie stadia imitacji poprzedził neon: ”I ty możesz przepoczwarzyć się na moje podobieństwo” każdy na swój sposób lateksowymi skrzydłami, biczem walczył o przetrwanie i wpływy gwarantując całodobowo wiekuistą kompilację starannie wygładzonych cierni anioł kochał ciężką pracę dawał pracochłonnie wypełnioną iluzję po wszystkim palił opowiadając asertywnie o dopuszczalnych modyfikacjach, co słychać udawał że interesuje go dlaczego nikt nie zauważył kiedy poszerzył usługi na kłamstwa w dobrej wierze zła wiara pozostała domeną rogatego nasienia buntownik rżnął klientów wyciskał zapocone niestrawności dawał na kredyt w plastikowej skórze do diabła ze spłatą po wszystkim co ludzkie VII Niech będą jak ślimak, który idąc roztapia się w śluz (Psalm 58.9) Odkąd anioł zerwał się z łańcucha częstując pożywnym szkłem jego przyjaźń tonęła w miłości jak kamień w zgryźliwym mule nawet kiedy na galowo cynicznie obraca skrzydłami wystają mu niechlujne skrzydła chyba nigdy nie przestał się buntować zaskoczyły go podczas pierwszego dyżuru ostre kły owieczek i pretensje żeby zęby odrastały przegląda się w zimnych soczewkach metodycznie zarażając kiełkujące myśli brudnymi piórami na grząskim gruncie bez dna do posoki zaciska ślepia sapie z wysiłku wysysając tlen nasłuchuje z nadzieją każdego mojego bezdechu jego skamieniałe oczy dinozaura stają się moimi wnętrznościami jedno ciało w setkach myśli jedna myśl w setkach ciał hierarchia - miało jej nie być zniknie w oliwnym gaju porozumień większość ludzi dawno wyszła z siebie pokrywając się własną imitacją w blasku niejasnego pochodzenia znalazł schronienie jak każdy z nich nim zgaśnie wieniec wokół głowy i wszystko stanie się jasne w czyśćcu zaczyna też brakować krzyży do zakrywania usterek decyzja w tej sprawie ma zapaść w trybie pilnym VIII Jad ich podobny wężowemu jako żmii głuchej, która ucho swoje zamyka, która nie słyszy głosu zaklinaczy ani czarownika w zaklęciach biegłego (Psalm 58.5-6) Wśród nocnej ciszy poszedłem do diabła kiedy pojawiły się wątpliwości w blasku niejasnego pochodzenia krzyżują się nawalone winą anioły ogłaszając świt bez kłamstwa cyniczni kolesie opłatkiem leczą kaca pokrętna logika z ambony jeśli chcę to czego chcę wpierw muszę to oddać innym On brakiem działania został na boga stworzony prawda to prawdziwe piekło chyba podpiszemy polisę szatańska licencja żadnych cudzych grzechów wina nie wzbudza podejrzeń IX Rzekł i nadciągnęła szarańcza (Psalm 105) Eloi, Eloi gdybym cię nie wydał nikt by teraz nie dał wiary że nie jestem święty bo nie liczę się ze sobą zdrada ma siedzibę w codzienności gift to po angielsku prezent po niemiecku już trucizna kiedy bogowie przestają być mądrością wiatr obraca młynki modlitewne Marana tha Eloi, Eloi pamiętasz Morze Martwe, palimpsest z Qumran co powiedział martwy ptak na martwej plaży zanim odleciał do Nieba pod ziemią Maranatha - fonetyczne zniekształcenie znów wypełnia się przekonaniem X Albowiem nie wróg lży mnie, to bym zniósł, nie mój przeciwnik na de mną się wynosi (Psalm 55.13) W Judasza zwanego Iskariot który należał do dwunastu nie wstąpił szatan w drodze rozszerzającej wykładni egzegezy tez Chrzciciela narodził się reakcjonista Jechaszua - dyktator równości popularno-religijnej Tora light, free Judea, legat Syrii raus (pismo nieznane - wypełnienia badaczy) kampania nazarejska sztabu Christiani pod egidą ryby wyborczej Pomazańca przemilczała debatę po aramejsku (bezkompromisowy design męczennika groźny nawet pośród wymarłych religii) dyplomacja Sanhedrynu utwierdziła w konieczności ostatecznego rozwiązania kwestii samozwańca rażącym niedbalstwem należy nazwać zatarcie fizycznej postaci - koronny dowód nieboskości Eloi, Eloi jeżeli nie odpowiesz ukrzyżują znów bezbronnych piekło to powtarzające się czynności dmuchnij chociaż w świece ciężkim powietrzem bezwietrznej nocy oszczędź nam tych wszystkich świętych XI Obcym się stałem dla braci moich Cudzoziemcem dla synów mojej matki (Psalm 69.9) Widziałem Boga stał ze spuszczoną głową w lustrze nerwowo poruszając cierniami szeptał o swoich bojowych okrzykach na zebraniu znowu przebąkiwał o zbawieniu Jak podała lokalna prasa Nazarejczyk skoczył z wieżowca utopił się w jakiejś rzece skonał otruty jadem bezlitośnie tratując wszystkich wywalczył sobie najlepszą pozycję pod chmurami moich czarnych myśli za swój moment zbrodni otrzymał wieczność i kontrolę świętej inkwizycji czasu Co to jest wieczność? pojęcie bardzo blisko obce jak wybór sieci najwłaściwszego boga umowa drobnym drukiem w promocji stary chleb i podłe wino za tę cenę szynkarzu mogę kupić drogich przyjaciół XII Pokój niosę ale kiedy przemowie oni są za wojną (Psalm 120.7) Haseł się nie podaje z ostrymi przyprawami nie zabiją posmaku niejasności pryzmatem demagogii w kolorycie treści zwierzęcy głód przezornie nie strawił w myślach resztek rozumu świece nie powstają kiedy roznosi się zapach tworzenia ale z atomów ku chwale molekuł W harmonijnej strategii mojego rozsądku zabrakło pamięci na cuda mnożenia wina i chleba fermentu owoców i spulchniania ciasta przechadzki po wodzie - starego triku owadów zmiany formy bytu - utleniania mój używany w ściśle określony sposób umysł narażony jest jedynie na procentowo obliczony skok pojemności standardowego procesora W śmiechu gromnicy widzę jak na dłoni rajski ogród to kontrolowany rezerwat beztlenowych powstańców ten z aureolą wokół głowy był cały w ujemnych biegunach kłócił się z krzyżem który źle ustawił ramiona miejsca starczyło tylko dla niego to nie była gra wybaczeń XIII Cóż ci jest morze, że uciekasz Czemu wstecz popłynąłeś Jordanie? (Psalm 114.5) Wchodząc do Boga nie słyszałem dziecięcego chóru ani anielskich organów nikt na mnie nie spojrzał u Boga wszyscy byli zajęci robieniem dobra stanąłem w kącie nawet nikt mnie nie wyrzucił XIV Jeżeli Pan nie ochroni miasta, Na próżno czuwają straże (Psalm 127.1) Skrywam to że żyję po co ma wiedzieć Bóg o mnie skoro świat zajęty wybrykami materii sam wystawia sobie recepty karmi dzieci substratami drzewa wiadomości a przecież wystarczy schować ręce i mówić że wygrało się pojedynek potopu jestem winny choć nie wynalazłem prochu nawet mój wiersz jest potoczny jak zbutwiałe jabłko żyję w dwuśmiechu dla matki i żony życia i śmierci piekła i nieba nawet mój mózg ktoś podzielił na dwie połowy szukam drugiej części Ziemi XV Eli, Eli, lema sabachthani? (Mateusz 27.46) Stań się - powiedział kiedyś i odszedł nie powiedział do widzenia, ani nawet żegnaj spojrzałem na niego - miał smutne oczy jak dwa głazy patrzące bez wyrazu na moją bezbarwną postać odwrócił głowę i ruszył w stronę Nieba codzień widzę jak powoli ze schyloną głową idzie zwrócony twarzą ku światłości
  13. 1. Blitzkrieg Niech będą jak ślimak, Który idąc roztapia się w śluz (Psalm 58.9) Grodzie odcięły zalaną maszynownię kiedy horyzont uprzedził atak umilkły szanty załogi jak to się stało to nie regaty i nie humbaki na sonarze wilcze stado w implozji bomb głębinowych na peryskopowej relingi plują torpedami ktoś napisał na kiosku U-96 Herr Kapitän jak to się stało jak berlińskie kurwy zmieniają wygląd tylu ich widziało do krwi ścieram skórę niejeden z nich dotknął mnie osobiście 2. Defence (hagana) Obchodźcie na około Syjon, okrążajcie go Policzcie jego wieże (Psalm 48.13) Dlatego wstecz popłynąłeś Jordanie to była zakaźna żółtaczka miód po niej wydaje się gorzki buldożery równają osiedla wbrew muzeom wierszom ludziom Holocaust był eksterminacją pacyfizmu iusta causa naziemnego państwa generał partyzanta czy partyzant generała spycha dziś do morza teraz oni sznurem za murem 3. Część teoretyczna Jad ich podobny wężowemu jako żmii głuchej, która ucho swoje zamyka (Psalm 58.5) Budzący litość wybryk własnej ewolucji obłąkany Darwin gra w piekło i niebo organizmy kaleczą się nawzajem na miarę swoich możliwości w drodze wybiegów zawłaszczają armie na krótką metę więcej wojen zabijemy całe zło wojna o pokój jest priorytetem stabilizacyjny pakt szatana z bogiem 4. Post scriptum Pokój niosę ale kiedy przemówię oni są za wojną (Psalm 120.7) Jak rozpoznać swój korpus wśród bohaterów rozciętych do połowy po to żeby ktoś nalepił plaster kiedy milczy już dłuższą chwilę przeciwko mnie
  14. Kiedy zmarłemu klaunowi chciano zdjąć maskę wyszło na jaw że to twarz na pogrzebie śmiano się z ostatniego popisu patrząc na jego grobową minę
  15. EISHEAUTÉN Nalot przeczekam przy stole później dokończę wycinać litery paktu o nieagresji - Eisheauten do siebie samego dzyń dzyń friendly fire opanowują przedpokój ciężka jazda rozkłada się przy stole agenci coraz bardziej przypominają znajomych teoretyczne modele sugerują wojnę przeciw wojnie algebra przecież musi działać (al-jabr w języku wroga) brak czystego nośnika wyklucza kapitulację cały papier poszedł na zrzuty ulotek z tapczanu zakrywając leje dywanowych bombardowań niedopałków w braku jasnego rozeznania kto kogo kiedy dlaczego i po której jest stronie siedziba okupanta protokół rozbieżności również nie powstanie w trybie pilnym (bez siedziby nie powstanie wcale) racja stanu uzasadnia pozbawione wiary kampanie filozoficzne (teologia ogłosiła neutralność) pogrążając strony w beznamiętnej ekshortacji kto uczynił spór ich własnym
  16. Zaszyta w podłogę olejna rura kojarzy wylot pocisków odruchowo przywieram do ściany patrząc w ekran poza pole rażenia fałszywy alarm - świąteczny spot z Jericha dzieci pełne granatów i nie-sztucznych ogni powtórka zamachu dla drugiej zmiany Nieopodal Jerusalem wybuchła nienawiść powszechnie niedowartościowane narzędzie skazanego na wieczny obłęd demona ksenofobii dokonało podczas rutynowego szkolenia rezerwacji loży w raju za jeden pstryk-zmieni świat zaklęciem niesforna rodzina kategorycznie żądała deseru jak to nie ma syropu klonowego i co z ciastkiem gratis jakoś nie w porę betlejemski fajerwerk wypędzony ciszą markotnie rozlał się po rozpalonej cynicznym powietrzem ulicy dłonie w ciemności odliczają atomowy czas startu pilota namierzając uważnie pasmo nim sygnał na podczerwień nakieruje obraz kontrolny żeby rano znów wybuchło na podglądzie tło lokalnego konfliktu z możliwością eskalacji po kolacji promienista infografika ognisk zapalnych oglądalności zakłóci rozmowy pokojowe życie podczas wojny bez pośpiechu jeśli nie poszło o żarcie front nie ruszy przed obiadem (zostaje dostęp do morza, odszczekiwanie, wolność sumienia gwarancja wieczności, niewiasta, przestrzeń, nadmiar rakiet ropa, wykładnia wiary, ustrój, geny, dekret, DNA) agencje przestrzegają przed wychodzeniem na zewnątrz (zbyt ważną piastuję funkcję w fotelu - jestem jedynym uzasadnieniem wyprzedzania podawanych zdarzeń) Na placu Majdanek w Stargardzie walec wjechał w psiarnię (setka, ekspert, zoom na troskę) w realu sympatyczne kleksy zamiast rozjechanych po ekranach psów
  17. Najtrudniej kłamie się podczas burzy popijając deszcz z kubka przez wiatr docierają słowa że jestem herosem miłością absolutną kruszę lody jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko razem doskonale obojętni, zauważyłaś przestaliśmy nawet od siebie odchodzić straciłem odbicie kiedy zgubiłaś postać poza tym wszystko uległo zmianie nawet klimat, sypie śnieg w połowie lipca ale przecież nie musimy o tym rozmawiać przy filiżance zamarzniętej zielonej herbaty
×
×
  • Dodaj nową pozycję...