Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Benjamin Artur

Użytkownicy
  • Postów

    25
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Benjamin Artur

  1. Z grzechu pychy — obmyty, Z duszą na ukos przetartą, Jak sprężyna w zegarku, Z mordą cwaniaka zadartą — Robię krok ruchem brzytwy. Pociski złotych myśli Trafiają w stan skupienia. Emocjonalne Eldorado huczy, Jakbym wygrał przetarg — W powietrzu jatką iskrzy. Jestem jak chleb świeży, Żigolo od siedmiu boleści, Odchylony od swej tarczy. Teraz mogę trochę przysiąść — Biorę łyk snu traktorzysty.
  2. W podziemnym przejściu handluje głupek. Z roztartym nosem jak majeranek. Wertykalnie przedstawia swoje dzieła. Wystawia arlekiny jak z rękawa. Nostalgia za wódą wyryła mu bruzdy na czole i policzkach. Czarne jak heban usta, przepalone fajkami, wydmuchują już tylko w dal sadze. Przechodząc obok niego, wymamrotał coś pod nosem: — Kup pan książkę. Spojrzałem. Uśmiech u stóp drabiny — Henry Miller. Nowela za uśmiech i pięć fajek. Do dziś nie mogę jej zapomnieć. Wyryła mi na czole takie same bruzdy. Tyle że ja już tyle nie palę. Nieraz, kiedy czuję fajki, wstrzymuję powietrze i nie oddycham. Po drodze tyle syfu w powietrzu. Butadien w aerozolu, brylantyna we włosach. Boję się, że wybuchnę od zapalonego papierosa. Eksploduję jak brudna bomba w Central Parku. Impreza u hermafrodyty. Tam zawsze odchodziły niezłe akcje. Umówiłem się z kumplem. Furmanek jeździł bordowym polonezem. Kurwa, strach było wsiadać — bagażnik pełen dragów. Ale co tam — imprezą pachnie. Pojechaliśmy do „Kulturalnego” na parę piwek. Tam ekipa już czekała. Z głośników zalatywało Riders on the Storm – The Doors. Zapaliłem papierosa, czekając na browara. Dwóch znajomych z roku zaparkowało pod knajpą i wciągali kolejkę „wściekłego”. Wzięło mnie na kazania: — Po pijaku to średnia jazda, chłopaki. — A poza tym, na Karmelickiej macie samochód na chodniku. Pały zholują. Po pół roku na obronie dowiedziałem się, że pały… to oni. Niezły film. A Furmanek częstował ich marychą, nie wiem ile razy. I ten bagażnik z dragami. Wiem co mówię — nie raz w nim jechałem. Siedząc z Dominikiem, oglądaliśmy laski. Pełno ich tam było — w końcu „Kulturalna” i „Rentgen” to knajpy UJ-tu. Dwie miejscówki, gdzie można było naprawdę zabalować. Siedzimy i oglądamy. W drugiej Sali jakiś performance — laski w białych kitlach mieszają koktajle. Wymalowane na kobiety-wampy. Faceci z ogonami, wymachując rękami, oddają się rytmicznym, fallicznym tańcom. A my tak ukradkiem: raz na zgrabne tyłki studentek, raz na performance. Rozmawiamy o filozofii kartezjańskiej i dualizmie. Skąd ten Kartezjusz — sam nie wiem. Ale jak mawiał Dominik: — Świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia. — Wiesz, czemu Konfucjusz jeździł tyłem na osiołku? — Bo chciał zobaczyć świat od tyłu. I tak w kółko. Zaczął się temat piękna. — Stary, wiesz czym jest piękno? — Znasz istotę piękna? Zamyśliłem się. — Piękno… rzecz względna — odpowiedziałem. — A czy brzydkie może być piękne? — No wiesz, stary… — Zrób kolejkę, to ci powiem, jak to jest. Podczas rozmowy nie zauważyliśmy, że zrobiło się ciasno przy stoliku. Wzięliśmy jakieś browary. Po chwili wracamy do rozmowy. Dominik uśmiechnięty, ciągnie swój wywód. — Bo widzisz: ona — piękna, zgrabna, rasowa blondyna. A on — niski, cherlawy, syfy na twarzy. I są razem. I się kochają. Albo odwrotnie: ona niska kulka, a on wysoki, postawny facet. Wszyscy razem, wszyscy się kochają. — No tak… w sumie często tak bywa — przytakuję. — Bo oni zanurzeni byli w tej samej boskiej materii. Dotknęli oboje istoty tego samego piękna. — Dobrze mówisz, stary. — Platon był gościem. Dominik nie zwraca na mnie uwagi, nawija dalej. — Widzisz, na rynku, przy Adasiu, jest kałuża. Brudna. Ktoś w nią splunie, ktoś zakiepuje fajkę, ohyda. Każdy ją omija, żeby nawet kaloszy nie zamoczyć. — Ale… przyświeci słońce. Odbije się w niej wieża Kościoła Mariackiego. I ta sama kałuża staje się dziełem sztuki. Możesz kupić akwarelę i będziesz się nią zachwycał całymi dniami. — Piękno, piękno i jeszcze raz piękno. Pojęcie względne. Można by o nim całymi dniami i nocami rozprawiać. Ciężko by było — gdyby się nie przysiadła Siwa. Ładna blondynka z kamienicy przy Alejach. Ojciec jakiś szych, ponoć w policji. Wiecznie go nie było — więc piliśmy i upalaliśmy się u niej w mieszkaniu. Raz o mało nie spadłem z dywanu. Siwa chodziła z Oliwią — przyjeżdżała ze Śląska. Czarnula, włosy na Kleopatrę. Rasowe kobiety, obie. Na roku było ich sporo. Ja, Dominik, Furman i Piotr — byliśmy trzy razy K. Z kilkoma jeszcze facetami byliśmy mniejszością. Rok należał do kobiet. Była drobna Kaśka — dla odmiany, ojca miała z Indii. Ładna ciemna karnacja. Była Magda z Tarnowskich Gór. Wszystkie łączyło jedno — były ładne i mądre. Ale nie o tym mowa. Siedząc z Dominem w knajpie, rozmawiając o filozofii, oglądając panienki, w pewnej chwili postanowiliśmy: — Wyruszamy. Na zachód. Na koncert do Wrocławia. Prawie wakacje, piękne lato. Wyruszamy stopem przed siebie.
  3. Zasypiam i budzę się, Samarkandra. Z trudem łapię oddech, myśląc o tobie, Samarkand. Samarkandra, ogrzewam się twym ogniem. Spoglądam w niebo, Samarkandra. I kiedy zrywam owoce, spoglądam ukradkiem. I kiedy modlę się, Samarkand, wypruwam żyły. Krew kapie na podłogę, poczerwieniała jak rozpacz. Samarkandra — odmieniam jak dziecko, posiniały z bólu.
  4. Czarny jestem — jak czarny piątek. Krew mam czarną, wyciśniętą z jeżyn. Ciało — czarne, wymoczone w smole. Na pozór jestem cały czarny. W środku mam czarne trzewia, myśli — najbardziej z czarnych myśli. Ręce czarne jak heban, piersi — na węgiel spalone, a oczy i usta spieczone, i czarny głos — niski. Jeden z ciemniejszych czarnych głosów — w czarnym werniksie, na czarnych kartach zapisany mój żywot — czarny jak Piotruś.
  5. Co ta glizda jada, że do rymu gada? A może to robak, co się w dziurę chowa. Chowa się dokładnie, czasem całkiem – na dnie. Buty mu wystają. Taki z niego pająk. Myśli niedosadne, w głowie tylko zamęt. Panny – krzyki słychać... Będzie piszczeć, dygać... Wagabunda – robal, co wszędzie się chowa. Wezmę go w paluchy – nie jest taki duży. Wy-puszczę na wolność...
  6. Kwintesencja. Moja subiektywna ocena. Bardzo dobry wiersz. W stylu jakim lubię. Pozdrawiam
  7. Od natręctw głów tępych, Systemów kontrolowania, Otępienia i nędzy, Od pazerności ludzkiej — Chroń nas, Panie. Od oszczerstw z czeluści Na świętość Andrzeja Boboli — Rozmnóż nas zamiast chleba, Byśmy siłę Twą mogli dzielić. Zerknij na okolicę z nieba. Od nienawiści chroń powoje, Nie odwracaj oczu od wojny, Pozwól patrzeć na siebie, Kiedy będziesz już wolny — Zerknij na Ukrainę w potrzebie. Daj jej nadziei swej odrobinę, Wolnej i wonnej, prosto z pola, I bądź przy ostatniej spowiedzi, Kiedy jąkającym głosem zawoła, Byś ściągnął z pleców jej brzemię.
  8. Jaka by nie była, niech trwa wiecznie. Pozdrawiam
  9. Lata sobie po niebie. Fruwa jak żywa. Rybitwa jakaś, albo żagiel. Miłość spolegliwa. Pływa w oddali... Nad wodą. Pod wodą. A może się kiwa? Próbuje się dosiąść... Miłość spolegliwa. Chmurka czy mgiełka, z daleka nie widać. Słychać szum tylko. To miłostka! O falochron się rozbija. Miłość spolegliwa. Od góry, ku dole. Sam... Z dala jak sopel. Widnokrąg rozmywa. Pies biega, po plaży. Ktoś, bursztyny zbiera. Miłość spolegliwa.
  10. "Wypuszczę potem latawcem za dnia". Melodia dla uszu...Jak dla mnie każda zwrotka mogłaby się tak kończyć. Pozdrawiam
  11. Witam. Ano fajny ale łobuz.😉
  12. Adela ma psa Co cztery łapy ma Ślepia świecące Czarne jak diabeł Z trzewi jak z czeluści ogień Żagiew gorąca tryska I choć siarą czuć z pyska To i tak zabawny Fajny z niego pies. Adela ma psa Co cztery łapy ma Mlaskającego jęzorem Do wszystkich zabawnie. Czart nie pies Zamiast ogona wąż Jadowity syczący Zza grobu głos. Ogień piekielny Na was spadnie! Ogień piekielny Was pochłonie! Adela ma psa Co cztery łapy ma Łeb wielki oślizgły Ślina na podłogę kapie A Krew świeża tryska Z nadgryzionych gardeł Adela choć jest zła Uśmiecha się do niego Gangrena gdzieś ty był Coś ty żarł och ty zły. Gangrena coś ty żarł gdzieś ty był...
  13. Zrywam źdźbła Jeszcze jesteś Piękna ziemio Jeszcze jesteś Krzyczę jak dziecko... Co robisz! Krzyczy ktoś. Co robisz! Krzyczy mężczyzna. Co robisz! Krzyczy kobieta co rodzić będzie Co robisz! Krzyczą wszyscy. O to jedno źdźbło? O to tyle krzyku? Ten jeden Kłos... Ta jedna trawka... Teraz nawet starzec krzyczy Ten mężczyzna, ta kobieta co rodzic będzie I nawet dziecko w łonie Wszyscy krzyczą Że przez to jej nie będzie Że przez to umrze... Nie zrywaj, nie depcz, nie niszcz Tylko patrz i podziwiaj... Ja mówię to co czują inni Ja mówię to co czuje drzewo Tłumaczę szmer Podziwiam kroplę Czasami nic nie mówię Cisza wtedy mówi za mnie Muzyka najtrafniej opisuje Wszystko...
  14. Zdrowaś Panno Jam też zdrowy Zdrowe ręce Twoje Nogi i twarz Twoja Zdrowe są uczynki Twoje Imię Twoje I głos Twój Po wsze czasy. Wszystko co dotykasz W czystość i cnotę Zmieniasz Bo wolą twoją Jest by trwać By stać By kochać By złe uczynki W dobro zmieniać. Ziarenko palcem otulać Trwać i czekać Aż wyrośnie Byś nadeszła W pół do śmierci Mojej Amen.
  15. W zerwanych płatkach Alkantary W wąwozach i grotach Alkantary W meandrach rzeki Alkantara Wpatruje się w Ciebie Alkantara. I wodzę wzrokiem po Alkantarze I nabieram wody z Alkantary I rozkoszuje się smakiem Alkantary I marzę byś była moją Alkantarą. Bujam się na obłokach Alkantary Rozpływam po brzegach Alkantary Rozpalam ogniska w grotach Alkantary I modlę się by dotykać cię stale Alkantara. O Alkantara! Alkantara! Alkantara!
  16. Dzięki. Miło mi, że ci się spodobało tych kilka słów. To prawda, fantastyczna postać. Pozdrawiam
  17. Wiersz na bas, trąbkę, bębny i saksofon. Tę historyjkę opowiedział mi pewien Handlarz cudów, banałów i błyskotek. Yardbird (ptaku) Zanurzony w bybopie Trącając nuty w synkopie Jak konie puszczał w przepaść Śmieszny facet Z poważną muzyką Wytrącał ludziom z gardeł Wydzierał na pohybel Nurtujący z gazet przekaz. Wił się w meandrach Łapczywego zgiełku Chwiejąc na nogach Rzucał na ziemię Andaluzyjskie panny Rażone słońcem Sewilli Mieszając suche powietrze W artezyjskiej studni Dawał ulgę hipsterom. Czarni jeźdźcy burzy A siedmiu ich było Siedmiu przeciw Tebom Ruszyli jako pierwsi Gnali przez nockę na oślep Pomiędzy sterczące piersi Ariadny Czerwone ślepia Hadesu Gdzie wiła się główna jego rzeka Przez malownicze góry akantu Na przekór gnostykom Złotym saksofonem Wdmuchiwał wiarę We wszystkich ludzi Co przyszli go słuchać. Charlemu Parkerowi 23.04.2023 r.
  18. Metalowy łoskot Przeszywa mnie Na wskroś Jeszcze parę dni I zamkną mi na klucz Hermetycznie płuca Zamkną we mnie ból I nie będę pisał A ty złodzieju Okradniesz mnie W nocy z sił moich A ty człowieku Wygarniesz ze mnie Ostatni ogarek mocy I nie będę już nic czuł Przykryty ręcznikiem Białym prześcieradłem Będę tylko śnił.
  19. Dziękuję za wskazówki. Pozdrawiam :⁠-⁠)
  20. Do niczego W środku jestem Nie na zewnątrz Cały w sobie zanurzony We własnej otchłani Uczuć, emocji i zgiełku Rozmieszczony pomiędzy Kawałkami organów Niejednolicie szorstki Niewyraźnie stworzony Kopia z kopii Który to już raz Odbity, naklejony Jak znaczek na kopercie W ślinie zanurzony Nic na zewnątrz Odwrotność kwiatów Taki nie do świata Nie do słońca Nie do ludzi Do niczego.
  21. Chciałem się poczuć Jak sprzedawcy obwarzanek Więcej mieć do powiedzenia Od tych wszystkich mówców Co chcą począć wiedzę Na oczach wszystkich Rozpoczynam więc mowę O miłości i porównuje ją do Heliocentrycznej wizji świata Jak to sprzedawca obwarzanek Wciskam ze solą w oku Z sezamem w gardle Zwinięte jak embriony Świeże chrupiące zwroty Jak ptaki nieloty potrafiące skubnąć Wiedzy z boskiego parapetu Kilka słów słodkich jak ambrozja Mam złotą kartę od św. Piotra Mogę parkować w pierwszym rzędzie Zaraz obok Boga, widok na Lowe Paradise Ość też nie jedną potrafię połknąć Jak to sprzedawcy obwarzanek.
  22. Taki ze mnie cymbał brzmiący. Pozdrawiam
  23. Nie troszczę się o ortografię Nie dotykam ostrzem pióra Streszczam się jak potrafię Smażę jajecznicę na mózgu Skwierczące słowa pryskają Po twarzy Kaliope Oszukuję w ten sposób Psy Cerberusa By nie zostać pożarty. Nie mówię językami! Nie potrafię mówić! Język traktuje jak młotek Używam go do przybijania słów Na ludzkich tablicach Wklepuję akanty mowy Wybijam majzlem słowa Na miedzianych kartach Z nad morza martwego. Nie mówię językami Nie potrafię ich nawet używać Nie śpię i nie czytam Nie potrafię też krzyczeć Czasem tylko westchnę Gdy chcę odpocząć I pomyślę strapiony Jak Chrystus.
  24. Nie jest to żaden przekład, raczej zabawa słowem. Dziękuję i pozdrawiam.
  25. Strachu jak cię zwą, Smutny Jaś? Jakoś tak kolesiu udręczony Latami wisisz na tym polu Spodnie masz z diverse A koszulę i kapelusz ubłocony. Strachu smutny głupi Harry Skąd twój przyćmiony ton Kaszlą okrutnie trącane struny Krwawią poszarpane zrębki dni. A ty siedzisz czasem okaleczony. Harry Spleen, który to już dzień Na polu z głową smutną tkwisz Puszczasz z rękawa kawałki swe Wszystkim mówisz, że odpoczywasz A ty Smutny Jaśku kradniesz dni. Ze wszystkich kalendarzy je zrywasz Harry Spleen dziś w nocy tu był Smutny Jaś często tu bywa O Harry Spleen o Harry Spleen Złodzieju nocy i dni, spływaj.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...