Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Benjamin Artur

Użytkownicy
  • Postów

    43
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Benjamin Artur

  1. Są galaktyki, których nie odwiedzam, Są miejsca, do których nie zaglądam, Są płyty, których już nie słucham — Song for Guy nie na moje serce. Jestem zbyt wrażliwy, by umierać Od jednej z najpiękniejszych nut. Samotny mężczyzna Eltona... Zagrajcie ją po mojej śmierci. Nie piszę już wcale i nie oglądam. I mam jedną z tych przykrych zalet: Nie czytam też na czczo poezji. Jestem Arlekinem strof dell’arte. A co teraz będzie — i potem? Nieważne. Tylko dłońmi trzasnę, i będą zmykać Literki, półsłówka, sylaby i słowa — Jak z tabakierki wylecą w powietrze: Najpiękniejsze ze strof — moje wiersze. Elton John, Blue Eyes, Jump Up! Spróbujcie nie szczekać, nie warczeć. Odpuśćcie. Odejdźcie. Na zawsze. Nie zastąpi już nic tych opadłych liści, Chyba że narodzi się ponownie Elvis — W tobie, w twojej fryzurze — I zaśpiewa nam poemat Najpiękniejszy z słów... A ja wszystko to jeszcze raz Opiszę.
  2. W całej twej delikatności Mrużę oczy, Cały się ciebie uczę — Na pamięć, Jak dziecko wierszyka. W mlecznej poświacie dźwięku Odkrywam to, co niepojęte. W strofach gejzerów, Co milczą jeszcze, Oderwać oczu nie mogę. Jesteś tą pierwszą — Odkrytą planetą. Jesteś tą pierwszą, Odkrytą z gwiazd. Powtarzam jak mantrę. Boże, Tyś jedyny. Leżę tak na kartonach, W gorączce pobladły, Od miłości siny. Może się nie wybudzę. Zamknę oczy — na amen. Bóg dzisiaj wie jedyny, Co się ze mną stanie.
  3. Powietrze zimne — w księżycowej tafli skrzy. Poczerwieniały z zimna aniołów nosy, odległego czasu świateł blask. Mienią się kałuże oczu — dzisiaj nieco inne. Z drogi możesz jeszcze zboczyć, lub pozostać w cząstce siebie innej. Piętrzą się kaskady myśli szaro złotych, a może pożółkłych już liści — yellow. Snują się kudłate myśli werniksu, a może pandemonium myśli szkarłatnych. Pozwól mi, Ojcze, kochać Cię mocno, w granicach wszechrzeczy i przestrzeni, Tobie tylko znanej — odczłowieczonej. Ja jestem pustką w próżni, w nicości zawieszony, jak flaga wbita w księżyc po ciemnej stronie. Otchłań nie jest już tak straszna — czuję spokój. Świat odetchnął jednym z gejzerów Islandii. Boże, ratuj nas! Ratuj nas, niegodziwych, jeszcze ten jeden, jedyny raz. Boże, ochroń nas! Świat spogląda na nas miliardem pogardliwych spojrzeń. Ziemia i niebo są na styku. Ty nie dotkniesz mnie, ja nie dotknę Ciebie — jak nie dotyka zmierzch świtu. Ale pozwól się kochać, jak noc kocha gwiazdy. Pozwól, bym po zmroku mógł przynajmniej patrzeć, wraz z księżycem pobladłym, w jedne z miliarda Twoich oczu.
  4. Zobaczę dziś piękno, Bo Ciebie zobaczę. Zobaczę na pewno, Zobaczę — i zapłaczę. A Ty zapłaczesz ze mną, Zapłaczesz, gdy zobaczę, Ile warte jest piękno, Ile warte to, co zobaczę. Ile warte jest w sobie, Bo warte — co uparte. I wzrokiem będę w Tobie, I wzrokiem brnął w zaparte. Dziś zobaczę piękno, Na oścież otwarte, Przede mną, nade mną, Z ciemności wydarte. Kiedy będziesz ze mną...
  5. W zerwanych płatkach Alkantary, w wąwozach i grotach Alkantary, w meandrach rzeki Alkantary — wpatruję się w ciebie, Alkantar(o). I wodzę wzrokiem po Alkantarze, i nabieram wody z Alkantary, i rozkoszuję się smakiem Alkantary, i marzę, byś była moją Alkantarą. Bujam się na obłokach Alkantary, rozpływam po brzegach Alkantary, rozpalam ogniska w grotach Alkantary — i modlę się, by dotykać cię stale, Alkantaro. O, Alkantaro! Alkantaro! Alkantaro!
  6. To tam spacerowałaś każdego ranka, kroplami deszczu, gestem odprowadzana, bezszelestnie — jak pocałunek z ust wydarty za wcześnie. W czerwonym fartuszku, o poranku się kładąc, kolanem waliłaś mnie w jaja, a potem spacerkiem ruszałaś w świat zaułków, prosto do Niewiernego Tomasza. Sieroty, co do teatru Ewy Demarczyk wchodziły, a nie do McDonalda nocą, kucając pod Barbakanem, o jeden uśmiech Cię prosiły, w słodkich barwach Loch Camelotu, zazdrość w kolorach neonów topiąc. A ja — jak wariat jakiś — w cieniach uliczek się kryjąc, wzrokiem pobladłym w Twoją stronę patrzyłem, nozdrzami woń Twoją, słodką, wciągając jak heroinę.
  7. Cały jestem — ulepiony, trochę z gliny, trochę z gumy. Nie do końca, bo się kleję. Uszy odstające — każdy z nich się śmieje. Cały na bakier, trochę z gliny, trochę z gumy. A do tego nos — przypieczony jak halloumi. Nie do końca ulepiony, jedynie serce — na tyle bijące, by żyć, by trwać, by móc kochać. Taką samą, nie do końca ulepioną, całkiem świeżą, do ust się klejącą jak papieros, czy fifka. Czasem przesadnie lepiącą się do wszystkiego — jak przepocona koszula, jak dziwka.
  8. Nocą ląduję pomiędzy kanałem, A zlewozmywakiem, obok ogrodu. Więziony wdziękiem pijackiego Smrodu — na Holiday Park Garden. Nie myślę już dawno, co kiedyś. W sprawczości ląduję bezwładnie, Pomiędzy tym, co wczoraj, a dzisiaj — Bez pieniędzy, skrojony po równo. Obdarty z ubrań, otruty smogiem, Mijam przechodniów pijanym wzrokiem. Zrywam z gabloty afisze grozy, Zlizuję tabletki jęzorem prozy. Ścieram z czoła papierem ściernym Okruchy nocy — by kiedyś do mnie Raz jeszcze Zechciały powrócić.
  9. Czarne ludy opuszczają Afrykę, mamione dobrobytem sklepów: Kim Kardashian, Lafayette. Zaprogramowane umysły na dobrobyt, poezję nagości i segregację rasową. Wielkie fatamorgany Zachodu, bujające się na swych łodziach umysłów, rozbujanych, wielkich ego do granic. Kuszeni przez swych demagogów, zaprogramowani na śmierć, w obscenicznej formie uczuć. W anielskich spojrzeniach, oderwanych laską dynamitu. Składają się na zwierzęcy lament, psi skowyt rajskich wędrowców. To teraz nas czeka, bo jutro będzie inne. Powtórka miłosnej rewolucji, uniesienia ludzkie po Afganistanie. Teraz mamy śmierć w świetle kamer, odrodzenie w 3D, bez okularów... Na żywo dotyk śmierci i narodzin. Teraz mamy psychologów traumy. Nasze umysły już nie dostają elektrowstrząsów, podprogowych rozbłysków Coca-Coli, świąt Bożego Narodzenia. Nareszcie jest błogość, jaką czuł Stachura. Błogość, wieczna błogość. Bez smutku, chorób, Alzheimera. Naturalna, odrodzona i czysta, krystaliczna błogość.
  10. Z grzechu pychy — obmyty, Z duszą na ukos przetartą, Jak sprężyna w zegarku, Z mordą cwaniaka zadartą — Robię krok ruchem brzytwy. Pociski złotych myśli Trafiają w stan skupienia. Emocjonalne Eldorado huczy, Jakbym wygrał przetarg — W powietrzu jatką iskrzy. Jestem jak chleb świeży, Żigolo od siedmiu boleści, Odchylony od swej tarczy. Teraz mogę trochę przysiąść — Biorę łyk snu traktorzysty.
  11. Zasypiam i budzę się, Samarkandra. Z trudem łapię oddech, myśląc o tobie, Samarkand. Samarkandra, ogrzewam się twym ogniem. Spoglądam w niebo, Samarkandra. I kiedy zrywam owoce, spoglądam ukradkiem. I kiedy modlę się, Samarkand, wypruwam żyły. Krew kapie na podłogę, poczerwieniała jak rozpacz. Samarkandra — odmieniam jak dziecko, posiniały z bólu.
  12. Czarny jestem — jak czarny piątek. Krew mam czarną, wyciśniętą z jeżyn. Ciało — czarne, wymoczone w smole. Na pozór jestem cały czarny. W środku mam czarne trzewia, myśli — najbardziej z czarnych myśli. Ręce czarne jak heban, piersi — na węgiel spalone, a oczy i usta spieczone, i czarny głos — niski. Jeden z ciemniejszych czarnych głosów — w czarnym werniksie, na czarnych kartach zapisany mój żywot — czarny jak Piotruś.
  13. Co ta glizda jada, że do rymu gada? A może to robak, co się w dziurę chowa. Chowa się dokładnie, czasem całkiem – na dnie. Buty mu wystają. Taki z niego pająk. Myśli niedosadne, w głowie tylko zamęt. Panny – krzyki słychać... Będzie piszczeć, dygać... Wagabunda – robal, co wszędzie się chowa. Wezmę go w paluchy – nie jest taki duży. Wy-puszczę na wolność...
  14. Kwintesencja. Moja subiektywna ocena. Bardzo dobry wiersz. W stylu jakim lubię. Pozdrawiam
  15. Od natręctw głów tępych, Systemów kontrolowania, Otępienia i nędzy, Od pazerności ludzkiej — Chroń nas, Panie. Od oszczerstw z czeluści Na świętość Andrzeja Boboli — Rozmnóż nas zamiast chleba, Byśmy siłę Twą mogli dzielić. Zerknij na okolicę z nieba. Od nienawiści chroń powoje, Nie odwracaj oczu od wojny, Pozwól patrzeć na siebie, Kiedy będziesz już wolny — Zerknij na Ukrainę w potrzebie. Daj jej nadziei swej odrobinę, Wolnej i wonnej, prosto z pola, I bądź przy ostatniej spowiedzi, Kiedy jąkającym głosem zawoła, Byś ściągnął z pleców jej brzemię.
  16. Jaka by nie była, niech trwa wiecznie. Pozdrawiam
  17. Lata sobie po niebie. Fruwa jak żywa. Rybitwa jakaś, albo żagiel. Miłość spolegliwa. Pływa w oddali... Nad wodą. Pod wodą. A może się kiwa? Próbuje się dosiąść... Miłość spolegliwa. Chmurka czy mgiełka, z daleka nie widać. Słychać szum tylko. To miłostka! O falochron się rozbija. Miłość spolegliwa. Od góry, ku dole. Sam... Z dala jak sopel. Widnokrąg rozmywa. Pies biega, po plaży. Ktoś, bursztyny zbiera. Miłość spolegliwa.
  18. "Wypuszczę potem latawcem za dnia". Melodia dla uszu...Jak dla mnie każda zwrotka mogłaby się tak kończyć. Pozdrawiam
  19. Witam. Ano fajny ale łobuz.😉
  20. Adela ma psa Co cztery łapy ma Ślepia świecące Czarne jak diabeł Z trzewi jak z czeluści ogień Żagiew gorąca tryska I choć siarą czuć z pyska To i tak zabawny Fajny z niego pies. Adela ma psa Co cztery łapy ma Mlaskającego jęzorem Do wszystkich zabawnie. Czart nie pies Zamiast ogona wąż Jadowity syczący Zza grobu głos. Ogień piekielny Na was spadnie! Ogień piekielny Was pochłonie! Adela ma psa Co cztery łapy ma Łeb wielki oślizgły Ślina na podłogę kapie A Krew świeża tryska Z nadgryzionych gardeł Adela choć jest zła Uśmiecha się do niego Gangrena gdzieś ty był Coś ty żarł och ty zły. Gangrena coś ty żarł gdzieś ty był...
  21. Zrywam źdźbła Jeszcze jesteś Piękna ziemio Jeszcze jesteś Krzyczę jak dziecko... Co robisz! Krzyczy ktoś. Co robisz! Krzyczy mężczyzna. Co robisz! Krzyczy kobieta co rodzić będzie Co robisz! Krzyczą wszyscy. O to jedno źdźbło? O to tyle krzyku? Ten jeden Kłos... Ta jedna trawka... Teraz nawet starzec krzyczy Ten mężczyzna, ta kobieta co rodzic będzie I nawet dziecko w łonie Wszyscy krzyczą Że przez to jej nie będzie Że przez to umrze... Nie zrywaj, nie depcz, nie niszcz Tylko patrz i podziwiaj... Ja mówię to co czują inni Ja mówię to co czuje drzewo Tłumaczę szmer Podziwiam kroplę Czasami nic nie mówię Cisza wtedy mówi za mnie Muzyka najtrafniej opisuje Wszystko...
  22. Zdrowaś Panno Jam też zdrowy Zdrowe ręce Twoje Nogi i twarz Twoja Zdrowe są uczynki Twoje Imię Twoje I głos Twój Po wsze czasy. Wszystko co dotykasz W czystość i cnotę Zmieniasz Bo wolą twoją Jest by trwać By stać By kochać By złe uczynki W dobro zmieniać. Ziarenko palcem otulać Trwać i czekać Aż wyrośnie Byś nadeszła W pół do śmierci Mojej Amen.
  23. Dzięki. Miło mi, że ci się spodobało tych kilka słów. To prawda, fantastyczna postać. Pozdrawiam
  24. Wiersz na bas, trąbkę, bębny i saksofon. Tę historyjkę opowiedział mi pewien Handlarz cudów, banałów i błyskotek. Yardbird (ptaku) Zanurzony w bybopie Trącając nuty w synkopie Jak konie puszczał w przepaść Śmieszny facet Z poważną muzyką Wytrącał ludziom z gardeł Wydzierał na pohybel Nurtujący z gazet przekaz. Wił się w meandrach Łapczywego zgiełku Chwiejąc na nogach Rzucał na ziemię Andaluzyjskie panny Rażone słońcem Sewilli Mieszając suche powietrze W artezyjskiej studni Dawał ulgę hipsterom. Czarni jeźdźcy burzy A siedmiu ich było Siedmiu przeciw Tebom Ruszyli jako pierwsi Gnali przez nockę na oślep Pomiędzy sterczące piersi Ariadny Czerwone ślepia Hadesu Gdzie wiła się główna jego rzeka Przez malownicze góry akantu Na przekór gnostykom Złotym saksofonem Wdmuchiwał wiarę We wszystkich ludzi Co przyszli go słuchać. Charlemu Parkerowi 23.04.2023 r.
  25. Metalowy łoskot Przeszywa mnie Na wskroś Jeszcze parę dni I zamkną mi na klucz Hermetycznie płuca Zamkną we mnie ból I nie będę pisał A ty złodzieju Okradniesz mnie W nocy z sił moich A ty człowieku Wygarniesz ze mnie Ostatni ogarek mocy I nie będę już nic czuł Przykryty ręcznikiem Białym prześcieradłem Będę tylko śnił.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...