Ten dzień postawił mnie w bardzo trudnej jak dla mnie sytuacji.
Nagle dochodzi do ciebie – nie masz racji,
że przez całe życie szybko decydować,
od ciebie samego zależy, jak powinieneś postępować,
jak barkę kierować.
Ciągła presja — jak postąpić?
Zaczynam już wątpić.
Nie zrozumiem tego wszystkiego na raz,
tak łatwo wmawiamy innym zło,
że się nie da, "że coś".
Poskładałem to w całość właśnie dziś,
od chwili, po której ukochana osoba
zamyka przede mną drzwi.
Zarzuca na mą szyję ciasno linę,
zrzucając całą tę winę —
pętla zaciska się w krótką chwilę.
Dla mnie — wielkie zaskoczenie.
Biorę głęboki ostatni wdech,
dociera do mnie, że ona pragnie,
bym zakończył ten sen...
Jeszcze chwila i bym zrozumiał,
co naprawdę oznacza pech.
Ten ostatni łyk tlenu
wykorzystany w całości.
Nie wiem czemu — śmieję się,
choć przenika mnie lęk,
obawa, że Kamil właśnie wykrztusił
swój ostatni wydany dźwięk.
Siła znacznie spadła w dół,
zgasiła cząstkę nadziei.
Osiada kurz,
tli się jeszcze we mnie wiara,
widzę, że opadła szara kotara.
Nie słyszę poklasku,
jedyne, co słyszę,
to jak pękam w pół przy wrzasku.
Szczelina w mym sercu,
blizna na wierzchu —
nie przeoczysz mego stresu.
Gdyby nie wewnętrzny, ledwo słyszalny kierunek,
pogrzebałbym swój wizerunek, przegrany los.
Ciarki na mym ciele,
widzę siebie jako wisielca, jako straceńca.
Zrobić to niczym oszust
i słyszeć swe imię na każdej parze ludzkich ust:
"że on miał zły gust,
zatracony tchórz."
To zbyt proste.
Ja nie chcę tak już.
Doświadczam to drugi raz,
tym razem mój różaniec
wisi na mych bliskich drzwiach,
tuż pod stopami —
lecz to tylko w snach.
Kamil Kaczyński — "Nieświt"