-
Postów
27 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Wakss
-
Wiszące słońce głosi swój wyrok płomieniem zielone pęki liści, dławią się suszą obracając chlorofil w hebanowe warstwy szczeźnięte fale wiatru, trawią resztki prochem Płynny asfalt połyka opony i felgi dobierając się smołą do śrub karoserii Wrzaski uwięzionych w metalu objęciach czujących przy skórze, poszept morza magmy Tabuny denatów na rozżarzonym bruku których krew paruje przez otwarte ślepia twarze ogołocone, chełbiące się kośćmi niczym tysiące zwłok w paryskich katakumbach Już tylko szkielety, oczekują strawienia grzęznąc w pulsującym jeziorze padliny a ja zanurzony w tym ścierwie po kostki oczodołami szukam choć skrawka ciemności
-
Pod poezji władaniem prośby wysyłałem, pragnąc, by w strzelistości sklepienia wpadały, w których widmowe marzenia — do tej nocy trwały, by trwożyć moje myśli, które wam oddałem. Dzisiejsze pomroki, co głucho spoglądały na moje liche żale — w cierpienia odziane, gdy łzą obserwowałem uczucia wyśmiane, jakby wszystkie wasze córy spleen zrzucać chciały. Lecz otchłań się na warstwy gniewne rozstąpiła: niebo w drżenia porosło, płaczem chmur spłynęło, a ziemia suszą trwała, wilgoć rozproszyła. Przede mną groteskowa smukłość rosnąć poczęła, kończynami obrosła, wyrazistą czaszką, twarzyczką niewiasty, co w takim pięknie płynęła… (ps. Kontynuacja wczorajszego wiersza)
-
@Naram-sin Dzięki!!!
-
Och wy! Lazurytowych nocy nieboskłony, co tak chętnie spładzacie powabne światłości; rozgrzewając ciemności rozłożone błony, ślepia pochłaniając w swych blaskach czarowności. Jedną, niespotykaną niewiastę mi ześlijcie, trwającą w waszych cieniach – po ów mroki grząskie; chociażby na pęk blasków księżyca przybliżcie, bym się do niej zbliżywszy padł w uczucia platońskie. Pochłonąłbym jej piersi, lecz wzrokiem wyłącznie; jak dla Eraty pisałbym poematy greckie, niczym Echnaton stworzyłbym hymn wzniosły, antycznie. Gdybym tylko jej obraz we władania dostał, słowami zmalowałbym utwory jawnie epickie; ale póki tu czekam – w szlochy będę obrastał.
-
Zewsząd ogród wsiąka, w zlęknione me lico. Przypłynąłem szukać, piękna krzewów mglistych. Roślin wzrokiem jeszcze, nie objętych w pełni. Tych, co sieją zapach, nieznany w mych nozdrzach. Krasota zmysłowa, pękła niczym czaszka. Brud oraz ścierwizna, płynie po tęczówkach. Z róż krew się dobywa, trawa wolno milknie. Zapleśniała ścieżka, o ofiary woła. Umysł mi się łamie, w natury zagięciach. Gdy dłonie spod trucheł, wyłażą w popłochu. Wspinają na drzewa, z gałęzi kościstych. By wzrokiem mierzwić me, wspomnienia nieczyste. Kciukami wędrować, po juchych bluźnierstwach. Cielsko przy agonii, chcąc przez odór strawić.
-
@Alicja_Wysocka Głupotą by było obrażać się za rady w tym wypadku ;) Dzięki!!1
-
Włóczyłem się w skórze od dotyku suchej, między witrażami w barwach nocy głuchej. W mrokach, które ślepia me spinały nędznie, szukałem cienia, z którym złączę się grzesznie. Wpatrywałem się w ciebie przez pryzmat duszy. Oświetlana przez latarnie, stałaś w głuszy, zdarte kolana pod światłem skrywałaś wdzięcznie, żeby zwodzić tych, co trwonią czas bezwiednie. Garstkę monet złożyłem ci w obie dłonie, swe nogi rozłożyłaś, bym spłonął w tobie. Nie znalazłem piękna, tylko szpetny obraz – grzązł w nim bluźnierczego syfilisu wyraz. O jedną chwilę uniesienia prosiłem; nacinając pęcherze ropne, skończyłem. I konać będę wśród własnego rozkładu, wyczekując śmierci – ostatniego układu.
-
Po łąkach, które w księżycu się topiły, chadzałem jak zwykle, opium upojony, szukając inspiracji, co mnie kusiły — upadałem co chwilę jak natchniony. By znaleźć to jedno oblicze lubieżne, o twą pierś wołały me usta grzeszne, które z kartą bladą złączyć mógłbym, nim w namyśle obszernym spłonąłbym. Woń twa na wietrze się zagnieździła, aż w mych nozdrzach do cna zagościła. Teraz do twego ciała zmierzam chwiejnie, po omacku moja noga do ziemi lgnie. Wzroku nakarmić z daleka nie zdołałem, i już z wolna twą głowę dostrzegałem; pobladłe kosmyki na skale wirowały, w głuszy, gdzie rytmy gwiazd nas związały. Z zachwytu na twą bladość się rzuciłem — me dłonie z twymi płucami się zjednały, włókna surduta świeżą barwę zyskały, a me lico zgnilizną twą przykryłem. Do warg twych przywarłem nierozłącznie, język mój w ściankach twej szyi skryłem; nasze truchła złączyły się niezwłocznie — w zgniliźnianym pałacu dziś żyłem…
-
@Naram-sin Po przemyśleniu, rzeczywiście poprzedni wyglądał tak jakby nie wiedział czego naprawdę chciał i jaki był jego cel.
-
Zniknąłem gdzieś wśród znaczeń I wciąż się gubię między wersami Chciałbym odnaleźć słów multum Które zmienią, strawią coś inaczej Wyplują inny obraz niż dzisiejszy Mętność sproszą, potem wyostrzą Wszystko wtedy zobaczę jawnie Bez abstrakcji, wyłącznie prawdę Znów zniknąłem, bo szukałem Czegoś czego nie ujrzę nigdy Nieważne jakbym wokabularz W pełni poznał i zrozumiał Niezależnie od mroku lub światła Całą ciągłość będę rozważał Czy wyraz zbyt płytkim się stanie Czy słowo w przesadę się zmieni
-
@Naram-sin Użycie słów, o których wspominasz, nie miało na celu nadania wierszowi większej głębi, po prostu napisałem go tak, jak to czułem w danym momencie. Co do pompatyczności, myślę, że to kwestia indywidualnego odbioru. Jeśli chodzi o samotność, nie pisałem o niej w sposób ogólny czy symboliczny. To była moja osobista perspektywa. Samotność po prostu jest w moim życiu, a coś, nad czym kiedyś ubolewałem, z czasem zwyczajnie polubiłem. Co do ostatniego zarzutu: nie korzystałem z AI ani żadnych innych narzędzi do tworzenia tekstu. To w stu procentach moja własna praca. Mimo wszystko, dzięki za opinię. Każde spojrzenie z zewnątrz coś wnosi.
-
@Naram-sin Dzięki za komentarz, ale mogę prosić o bardziej konkretną opinię? Chciałbym zrozumieć, co ci się nie podobało w moim wierszu.
-
@Naram-sin W sensie?
-
Gdy tak drążę wśród mojej samotności Z każdą jej sekundą piękno rozpalam Gdybym był samotny, kontemplując sens Wstrzyknąłbym do swej żyły tlenu litr O swych myślach, rozmyślam uparcie Wartości odtworzyłem w czasze mej Nie ma w nich boga, ni więzień twórczych Jest tylko gonitwa, myśli trójbój wieczny Gdybym obracał się wśród ludzi ogółu Wartości bym tracił, pustkę wciąż czuł Bez mrugnięcia oka, w nicość bym popadał Choć kilku mi bliskich los mi zesłał A jednak codziennie wracam z oddaniem Do mej jedynej, samotności nieodłącznej W niej płonę, nie usycham z braku tematów Za ciekawość i ciągłe podważanie, wdzięczny Świadomości dziękuję, jedynej towarzyszce Która z ciszą tańczy, gdy świat z zewnątrz milknie Gdybym samotny był, lecz siebie nienawidził Sznur bym oplótł o żyrandol, potem szyję
-
Zawżdy z mym druhem w tułaczkę wyruszamy Wiązka chwil dla nas obłędu teorią jedynie Brzasku, ni zmierzchu imienia nie znamy Zlecenia za pazuchą dzierżymy wyłącznie Na wieczność w biegu po żywocie krążymy Szereg wybranych, obecnością naszą strapionych Między pokusą a cnotą, w spokoju wirujemy Stąpamy wśród cieni psychiki rozwarstwionych Gdy wiatr szepcze nam miejsce i metodę Z dłońmi mroku, w futrynie się zjawiamy Brat mój w ciszy chichotem się obnosi jedynie Wtem ja notuję gdy dusza w otchłani się łamie
-
Bezkres mojego zachwytu nad twym licem Rozpościerałem w snach mych gwiaździstych Okraszone ciemnym włosem twe oblicze Dziś przez pryzmat wilgoci dostrzegam Wśród koron blask twój postradałem Z tobą kres oddechu pragnąłem dzielić Lecz płuca me samotnością się duszą A krew swym żywiołem me kartki broczy Dniami między wierzbami będę krążyć Nocami rozczulać nad jedną myślą Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz Ale w innym sadzie w innym lesie… (Ostatnie dwa wersy są zaczerpnięte od Bolesława Leśmiana co jest swoistym ukłonem w jego stronę ukazującym moje poszanowanie dla jego twórczości!)
-
Lata minęły nim ze światłem się zjednałem Ukryty przed ślepiami bielmem spowitymi Pod willami waszymi, zdrętwiały leżałem Me wnętrzności okryte larwami tłustymi Serce me rozłożone, o tobie wciąż tworzy Dlategoż dziś z progu pleśni dumnie odchodzę Sylwetką świata moje płuca uraczone Oblicze me eksponuje, płomień mnie trwoży Lica wszechobecne, okrzykiem mnie witają Do ucieczki się rwą, biesiadę mi szykują! Lecz niestety, uraczyć was mną nie podołam Ma miła samotna, udać się do niej muszę Zapach twój już we mnie krąży, pragnę go w pełni Tęczówkami bladość twego lica podziwiam Chwytam cię za dłoń, lecz ty się płaczem wyrywasz Uciekłaś w lasu głąb, choć nadgarstek mi oddałaś
- 3 odpowiedzi
-
3
-
- trzynastozgłoskowiec
- trup
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Me uczucia opięte w mroku odcieniach Zmysły moje w samotności niciach uwikłane Jedynie przed twym licem, ożywam ma lubo Tyśże me bóle leczysz i rany zasklepiasz Po twą bliskość w czułość odziany wyruszam Pod nocy nieboskłonami się skrywam By nierządnością miary nas nie ceniono Spętać cię frasunkiem bym nie zdołał Wśród pnączy bluszczu, mnie wyczekujesz Ułożona pod ciemną fasadą spoczywasz Twego ciała chłód, owijam mymi ramionami Po twej szyi wspinam się ciepłymi ustami W pomroku pleśni, się w tobie zanurzam Na wieki z tobą w tym łożu zapadam Niech cisza naszą pieśń miłości śpiewa Gdy śmierć jak welon nas dwoje okrywa
-
@Domysły Monika Lubię tematy szaleństwa i przełamywania norm społecznych aby ukazać ich kruchość, a jeśli chodzi o pisanie trzynastozgłoskowcem chciałem spróbować
- 4 odpowiedzi
-
1
-
- turpizm
- trzynastozgłoskowiec
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nocą w bezkresny taniec z tobą się udaję Niczym diament oszlifowany w mroku lśnimy Skóra twa odcieniem fioletu opleciona Pod płatkami skrywasz, niegdyś błękitne oczy Chłodny metal twymi łopatkami przykrywam Jako wspomnienie piękna, będziesz trwać na zawsze Złączyć się z tobą, wśród cieni wszechświata pragnę Dłonie me w grzechy obfite, ogniem obmywam W skalpelu tonie, zdruzgotane me oblicze Ostatni raz pełnie wzroku, w twą pierś zagłębiam Ostrzem powoli po twej klatce w głąb wędruje Między żebrami drążę, uśmiechem cel witam Twe lico krwistym pocałunkiem przyozdabiam Opuszkami moje pragnienie wymuskuję Zęby me, twą martwą czułością nakarmione W jedności krwawej, już na zawsze zatonąłem
- 4 odpowiedzi
-
1
-
- turpizm
- trzynastozgłoskowiec
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z twej czaszki sączy się szkarłatna krew Spijam ją, sunąc wśród krwinek zgrabnie W szyję się wbijam, sztyletami bladymi Bursztynem spowite, wartością podniosłą Ongiś z lustrem spękanym się poznałem Miła mi wtem, sekret wiekowy zaznała W noc smolistą, światła gwiazd pękły Z wrzaskiem spadły w grzęzne moczary Strachem opięta, do drzwi przyległa Czerwień w ślepiach mych rozpłonęła Tępo opadła na posadzkę chłodną W posoce leżę, ze snu ją wzbudzając
-
Wdzięki twe, urokiem mój umysł pojęły Dla oblicza twego, poezyji bezmiar spisałem W źrenicach twych swe białka zgubiłem Ujęty pięknem, za twymi śladami biegłem Ulokowany na skraju pieśni, wzrok ci oddaję Skórę zrzucam, przed tobą się miła obnażam Przed końcem żem stoję, o słowo cię błagam Gdybyś choć oddech ze swych płuc wydała Rzuciłbym się w podniebny romans z tobą Lecz ty ciszy kolcami me serce przebijasz Mą zdruzgotaną krwią, wciąż się raczysz Małżonkę dla twych ust, mroku ofiarowałem Och ma lubo! Wzbijasz się w mój krajobraz Lgnę do ciała twego, od kroku się wzdrygam Podleć choćże na milimetr, tchórzem żem ja Dłoń na mym licu kładziesz, łza się wzmaga Pełni jej nie czuję, jedynie chłód mnie otacza Suknia w podmuchach wiatru się rozpływa Pierś twa przez me poezyje rozgrabiona Truchło mej milej czas bez tkliwości rozebrał Kroku tego postawić poprzestałem się bać Kilka chwil od odejścia do ciebie mnie dzieli Pełni losowi się oddaję, wśród koron płynę Dar życia niczym przy wieczności z tobą...
-
Do przyjaciół mych Obecnych, odeszłych Kieruje ten wiersz Rzucam pęk słów Zwartych na kartce Rzec ich nie potrafię Ściskam wasze dłonie Słowami obejmuje was W wyobrażeniu mym Wątpliwej jakości wspomnienia Powoli już we mnie pływają Upiększone, czasem zgorszone Zawsze z tą samą bazą Z wami moi drodzy Niezastąpionym składnikiem Obecność waszą w momentach trudu Z pozłacanym skarbem utożsamiam Choć nigdy okazać tego nie potrafiłem Dziś odsyłam jedno słowo Lekkie, lecz ciężkie w znaczeniu Dziękuję! Nie zapomnę
-
Brnąłem z mym ziomkiem wśród głosów waszych Spogladaliście z bliska, bełkotając cichym jękiem Wzniecilliście obłęd nikły, niegdyś spiący pod spokojem Wy, obrońcy kurtyzan w których każdy już gościł Pełni sytuacji nie znając, osąd wydałeś kmicica zgrywając Płaskimi palcami gwałtownie muśnięcie wyprowadzileś Twą twarz kostkami mymi przyozdobiłem gwałtownie Bluzgami twą ladacznicę ubrałem w godziwy ją strój Moment jedynie wystarczył byś wnet się opanował W lisa usposobić się ze swoją zgrają starałeś uporczywie Kłamstwo w fałsz niezmiennie ubrać próbowaliście Do damy upadłej odszedłeś, my ku słońcu się udaliśmy
-
Cóżżeś uczyniła, ma miła, pod lipą? Skóra pęka z żalu, serca bicie słabnie. Skradłaś je w blasku lichego piękna, Słowem szkaradnym ugodziłaś strasznie. Me usta spękane lgną do twych wilgotnych, Lecz ty uciekasz jak sarenka w rosie. Podążałem za zapachem twym zgubnym, Ścieżką zwodniczą, w noc ciemną, bez końca. Sztywno spoczywam w grobie nieznanym, Martwy złożony w ziemi chłodnej, cichej, Okryty liśćmi, jesiennymi snami – Pod lipą, gdzieś między dniem a nicością.