Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

yfgfd123

Użytkownicy
  • Postów

    39
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez yfgfd123

  1. Jak pięknie ci bać się miłości oczy chcą uciec gdzie indziej, w całości oddane rozkoszy spoza widzenia rozkoszy przyśnionej - małej w wielkości, wielkiej w małości w niej maliny, on i maliny na przemian Jak bosko twej twarzy trwać nieruchomo gdzie rumieniec trotylu rozpaliłoby słowo dłoń przystawiło do chmurnego czoła strąciło tam gwiazdkę - małą w wielkości, wielką w małości rzuciło ją w taflę modrego jeziora.
  2. całe miasto jak jeden organizm wypluwa z siebie ulic arteriami białe, czerwone i szare komórki każda próbuje uciekać drogami jeden z naturą melancholiczną poszuka księżyca daremnie w lusterkach wyłączy na chwilę muzykę troficzną lub reklamę z super promocją na kręglach drugi z rodziną, z kochającą żoną pomyśli o domu, czekających dzieciach pojedzie na skróty, węzły go wchłoną a cisze umili mu nospa czy dexak jeden otacza się kią w hybrydzie drugi już nie ma planów do stracenia trzeba już czekać, co przyjdzie to przyjdzie i ziemi i wam mówię: do zobaczenia!
  3. idę wiernie wzdłuż strumienia nie znam zdroju ani delty brudna mżawka dmie mi w twarz nogi same mkną po krętych przeplatanych korzeniami wysadzanych miękkim błotem ścieżkach zaprojektowanych żebym na nich legł pokotem woda tylko nie zamarza bo się trwale trzyma w ruchu mi też czerwień zjada palce wodo! podnoś mnie na duchu! ludzie lubią kwestionować czy błękitna połać morza to nie jest ta sama kropla co ją tworzy ranna rosa bo i sensu nie ma w źródle nie zobaczysz go przy ujściu sens szedł zawsze wartkim krokiem gdzie się wciskał w błoto but twój w rozwiązanych sznurowadłach w przemoczonych mgiełką włosach w listopadnych cierpkich nocach w wysiąkniętej wodzie z nosa
  4. @Leszczym satyra na wszystkie pseudointelektualne białe, koślawe wiersze, których nie znoszę
  5. zachód słońca infantylny my już z tego wyrośnięci snują wszyscy plany nocy wszyscy mniej lub bardziej śnięci śnięci! śnięci! czyż nie piękny przeddzień śmierci? w swoich własnych rzygowinach szczur się snuje po godzinach ka ba re cik! tango siarczyste nade mną i tango moralne we mnie i kręcą się kola (oszczędnie) z nienajgorszą whisky niechaj krążą niech się świecą jasny fiolet - neonowo neon - jasnofioletowo obaj jasno filisternie wszystko we mnie we mnie! we mnie! we mnie! do mnie! hasło: alarm! tracę głownię! reszta leży na chodniku wypadam dziurą w kieszeni dziura pełna nie jest dziurą fiolet dąży ku zieleni powieki-kotary chcą prosić o bis forma za brudna Witkacy chce dziś złapał mnie w talii słowami ciężkimi imponderabiliami arty-anomaliami takim i owym z podejściem zbyt nowym kieszeń! ręka w bezwładzie zaczęła gdzieś fruwać kieszeń! czego nie znajdziesz tego będziesz szukać kieszeń! kieszeń! udręka dzisiejsza musiała się rozpruć nie dalej niż wczoraj archiprotektorze! na żywo i w kolorze pomóż dźwignąć mi krzyż osobliwie metaforyczny jak prawie wszystkie pozostałe O Loch Lomond! O Loch Lomond! zieleń dąży w ciemny blond idzie twardo w dojrzewanie dojrzewaj mój ty, chmielny kwiatostanie kwiato-stanie stanie stanie! stanie się coś! stanie! stanie! czuje drganie w członkach! stanie! miałeś rację święty janie! przedszum trąb mi dzwoni w uszach płynie naokoło czaszki do jednego, do drugiego potem w trąbke eustachiusza w gardła jamę i do flaszki
  6. nitka przeźroczy oddziela miedzę srebrzaną od grafomaństwa kipiącego pianą salonowym nalotem miedzę srebrzaną gdzie słychać nad ziemią huki spomiędzy wyrażeń a wan gar dy plejad, nocnych przymrozków myśli jak Joyce'a wymykają się brudno na pole jedynie rytm rymów posłusznych zawieruszył się w wysokiej trawie i słońcu już nie chcę się miotać w konwulsjach kakofonicznych na kałużach eterycznych odmętów rzędach urżniętych, zerżniętych od uchlanych przedwojennych panów czerwona pulchna gleba balansem nabitego rewolweru trzyma konwulsje we wszystkich swych ryzach mocą 20 kiloton trotylu morze błękitnie morze natchnione może retrospekcja może możliwość zamorskich przejść hula po wewnętrznej stronie ciemiączka i ciało też nie chce zostać daleko w tyle i pisze strzemiączko i pisze mi rzepka i piszę mi złoty nadgłowny nimb i pisze i pisze i pisze wciąż nic
  7. 3 Listopada 1939. Piątek. Zamęt ciężki dostał nam się, cięmiężone plemię, widzieć rozkrwawione Świętokrzyskie ziemie ciężka nasza pora, listopadowa słota wschód słońca, złota pora krucha gdzie każdy gaj oliwny, każda sosna to Golgota i nie było nigdy chwili takiej za mojego życia by świat wyszedł przede mną ze swą urodą z ukrycia tkały puste korony w górze złote pajęczyny gałęzi rozświetlanych ciepłym rannym światłem na dole nadal trwała ciemność, sens metaforyczny którego zdolności wam przepisać nie posiadłem odezwał się całym lasem lament świętokrzyski wczoraj znaleźli ciało, umarł prezydent Artwiński ciągną nas za miasto, tacy sami, tacy różni pochyl ku nam głowę, Boże, rozłóż się na Bruszni proszę Ciebie, Chryste, kiedy zejdę w spokój wieczny by niebo było jak dzisiejsze nad stadionem leśnym buki skrzypią nam hosanny, mroźne błoto twardo stuka idziemy by moralności Polak nie musiał daleko szukać
  8. "Moja matka była wierząca, ja nie. Ale ja chcę żeby Bóg istniał. Chcę – to ważniejsze, niż gdybym tylko był o jego istnieniu przekonany." W. Gombrowicz Czymże ja sobie na to zasłużyłem? Jakimi czynami? żeby do dzisiaj na krzyżach mnie wieszać Czemu najgorszych podstępów i bluzgów, białymi rankami musi kościelna wysłuchiwać wieża? Czemu ma wiara, nauka miłości, ziarna pospołu zasiane przetrwały tylko upadłe na kamień? Gdzie są asceci? Czy każdy już dzisiaj próbuje żyć w chwale? Czemu umarli wszyscy chrześcijanie? Znaleźć mi trzeba choć jedną duszyczkę, lichą i skromną dla której mógłbym powrócić na ziemię więc znajdź w sobie wiarę prawdziwą, pokorną nie daj się zdusić podmiejski aniele nie szukaj w katedrach natchnienia, ni w nawach nie dukaj pacierzy, nie oczekuj trąb szukaj mnie w dzisiaj zagojonych ranach wszystkich przerośniesz, nie w górę a w głąb i na ciebie też czekam, Tartuffe, kiedy błędny odwróciłeś ode mnie swój wzrok będąc wpatrzony w święte ikony, pamiętaj tedy że za twoim krokiem podąża mój krok.
  9. w cieniu turni skalistych modernistycznie, brutalistycznie strapionych zatacza wciąż kręgi od brzegu do brzegu woda ciemniejsza nad wody wiedzie tu droga zadziwiająco tłumna i gwarna rzednąca tak że na końcu stoisz sam nad brzegiem zwierciadła i ja też tędy kroczyłem pielgrzymkę z myślą wyższą i durną w bory zgniłe październikiem z myślą szlachetnie ogólną że kiedy już dojdę nad brzegi to jakimś szatańskim, nadludzkim sposobem kamieniem, innym rekwizytem zdołam poruszyć tę wodę stanąwszy samotnie u kresu mej drogi, nie chciałem się dać omamić otchłani. pustce w wolarzu echu fal wracającemu z grani zacząłem z początku trywialnie od piachu i żwiru, kamieni, badyli a tafla to wszystko łapczywie pożarła więc staliśmy razem i pianę toczyli pod przypływem desperacji wyjąłem wszystko co miałem z kieszeni po kolei, klucze od auta, portfel, telefon zacząłem tym rzucać ku wrzącej kipieli widziałem jak gdyby śmiano mi się w twarz w ostatnim akcie kończącym opowieść patrząc w niknące kręgi stanąłem nagi nad wodą ciemną, przed Bogiem i wszedłem pewny do wody, a ona zalała mi eterem oczy i usta nie mogłem już niczego poczuć ni widzieć jaka nade mną ta woda jest pusta
  10. przysiągłbym, że już cię widziałem kiedyś. musisz być tą, o której się marzy musisz być moją kobietą bez twarzy spacerowałaś moim rodzinnym miastem, ulicą Targową czytałaś Szekspira nad jeziorem Nidzkim śmiałaś się leżąc do gwiazdek nad głową przyłapałaś mnie na pisaniu w plenerze tobie jedynej czytałem mych wierszy ciebie widziałem w kościelnym szkaplerze w jambie i w cieniu monetowskiej wierzby ty mnie posłałaś do gwiazd i z powrotem z tobą wchodziłem na korony świata razem leżeliśmy śnięci pokotem umrzeć w ten sposób to żadna jest strata! patrzyłem ci w oczy gdy zadartą w górę głowę chyliłem ku Tycjańskiej Wenus gdy zabłądzony wśród nocy ponurej blasku księżyca chciałem dodać niebu mieliśmy całą noc zawsze dla siebie teraz ciężej wykonać mi ruch zanim mnie serce ponagli w potrzebie znikłaś za róg
  11. pierwszy raz poczułem się taki bezradny zamknięty w marmurze i w ceglanym kloszu nad Włochy nadciągnął nad wszystkie goliaty potwór straszniejszy, pośród czarnych koszul nie dorównają mu achajscy herosi Achilles umiera wciąż w rękach Ajaksa jedynie nas może kurator osłonić zanim bombowce nadlecą nad miasta O nasza Florencjo, lilio Toskanii! dziś mogę cię tylko słuchać przez ściany i tutaj dosięga mnie widok co rani jak miejskie uliczki niosą wystrzały i tutaj czuję na sobie wzrok duce personifikacji dwudziestego wieku jakby chciał mi powiedzieć że sztuce, kulturze ciężko znaleźć miejsce w dzisiejszym człowieku i czekam aż kiedyś czerń zmieni się w szkarłat oda do jutra przyjdzie wam na gardła dzisiaj po cichu póki wojna wrze wyrzeźbcie mi proszę marmurową łzę
  12. i envy the man that i once was the pain feels numb and somewhat distant the farewell sore was spread across it swarmed me back like scorching blisters his laid back, arrogant, yet effective attitude he lost through time he could not feel the subtle drift of the person he now has to mime and that's the part that hurts the most that that's the man that i once was that it's only me who is to blame even though i did no wrong and there's the thought that sinked deep in that it's his joy i'm left to grief even though that man - was me and i'm now what he would've been
  13. mój ojciec miał wypadek w końcu po tylu latach szlag go trafił jak grom z jasnego nieba nie wiedziałem z początku co zrobić poprosić o pomoc? zadzwoniłem do szpitala sekretarka przekierowała mnie na wydział "angelologia i urazy duchowe" pomyłka sam wpisuję kod wewnętrzny na dział "urazy niefortunne i boskie interwencje" nie odebrali za pierwszym razem za drugim się udało wzór podania trzeba zanieść do samorządu dostępny w formacie pdf na stronie wydziału dostarczyć od czwartku w godzinach 12 - 14:30 z wyjątkiem krótkiej przerwy o 13:45 i nie zapomnieć o załączniku RODO niedostępnym w żadnym formacie na stronie wydziału przynajmniej na wersji mobilnej stamtąd pismo pójdzie do urzędu wojewódzkiego z pięknym czerwonym orłem na pieczątce możliwe że nawet w koronie za zgodą zastępcy marszałka wniosek trafia na biurko po spotkaniu z przedstawicielem komitetu lokalnej kultury rolnej i agroturystyki za zgodą marszałka podanie wędruje do komitetu zarządzania kryzysowego komitet zarządzania kryzysowego wystawi wniosek który wędruje do urzędu wojewódzkiego do którego należy donieść zaświadczenie o ubezpieczeniu z ważnym podpisem ojca stamtąd prosta droga do wydziału urazów niefortunnych a do obywatela wraca czysta koperta i list "przepraszamy za Pańską stratę jeżeli ojciec nadal żyje proszę się zgłosić jeszcze raz"
  14. lata chłopięce spędziłem wpatrzony w poetów, jak w błędne gwiazdki na niebie durzyłem się w powabach anińskich nocy euterpe przychodziła gdy byłem w potrzebie śpiewali gwiazdozbiory i pełnie księżyca każdy następny od przednich piękniejszy każdy następny tylko bardziej mnie smucił żal w duszy rósł tam gdzie urok największy gdybym mógł, wtedy lałbym tam łez mych najczystszych prosto na winne, stare, zżółknięte strofy niebo gwiaździste nade mną bez gwiazdki która mogłaby wyznaczyć duszy mej strony czułem jak gdyby to wszystko był żart okrutnego Boga, ciążącego fatum jak gdybym to ja jedyny nie był wart niczego poza przykrzącym vanitatum i tak niebo nade mną było ciemne i puste nie takie jak wszyscy o nim zwykli mówić w nocy zżerany z zazdrości myślałem co musiał tam widzieć Gałczyński lub Tuwim wodzili oczami na wskroś drogi mlecznej wpisywali harmonię do gwiezdnego mętliku jakimi słowami opisać superpełnię kiedy mógłbym się nawet zakochać w świetliku
×
×
  • Dodaj nową pozycję...