Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Florian Konrad

Użytkownicy
  • Postów

    239
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Florian Konrad

  1. jak wyobrażam sobie potworność pierwszych chwil bez ciebie? budzę się, kompletnie nagi, w ciemnym zaułku Narajangondźo albo innego egzotycznego miasta, w którym nigdy nie będę, usmarowany seledynową farbą, z camembertem między pośladkami i naklejką przedstawiającą jelonka Bambi na środku czoła. żeby było śmieszniej. krzyk, bezskuteczne próby dogadania się z lokalsami. niech ktoś mi wreszcie pomoże, bo od nie mówiących po angielsku policjantów jedynie dostałem pałą! zimno i głód. święty Aleksy-menel-Godzuki zwinięty w naleśnik koczuje pod plakatem reklamującym Godzillę XV. ryk, z bezsilności. zaprzyjaźnienie się z wykolejeńcami, deale na migi. robienie paskudnych rzeczy, byleby przetrwać. szpetnokształtne dziewczyny częstujące tym i owym. zlizywanie zawartości strzykawek. sreberka, pazłotka, parszywe kadry niejako przesuwające się obok mnie. piloerekcje, stroszące się skóry. chwile wesołe jak ból zębów albo drutowanie ryja. i ten ciągły brak, niezagłuszalny. papierowe uliczki potiomkinowskiej metropolijki. miasto właściwe trwa dalej. tak odległe, nieosiągalne. a mi coraz durniej. aż po obłęd.
  2. "Invitum qui servat, idem facit occidenti" "Kto ocala kogoś wbrew jego woli, to tak jakby go zabijał" Horacy nie wiemy o sobie wszystkiego i to jest wręcz urocze w swej prostocie, niczym trudne do zamaskowania chamstwo Dody, czy seminaria duchowne pełne kryptogejów. popapraniec, co wiecznie chce uciekać w bezstronne odludzia, gdzie nawet każdy wers się zawraca, śpiewana piosenka matowieje i wypada z ust jako solne konfetti, ten twój biedak, którego nie stać, by kupić sobie przyzwoite pieniądze, nadziejarz, co na pewno w tym roku (góra – w następnym!) dostanie Nagrodę Nobla za zaprzeczenie istnieniu grawitacji, i materii wszelakiej, poza, oczywiście, czarną, tak naprawdę ma tylko jedną tajemniczuś. tajemniątko. otóż... morduję. babska mające horyzonty jak dziurawe cebry, usposobienia niczym donice, kobiety o postrzępionych charakterach, ptomainowych sercach. robię to, rzecz jasna, w wyobraźni. używając pędzelka do przemieszczania się w czasie (wehikuł jakiegokolwiek rodzaju – byłby zbyt banalny, nie w moim stylu) przenoszę się do roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego, namawiam będącą w ciąży mamę, by poszła do gina-skriabina i pozbyła się przyszłego mnie. a gdy już nie jest mi dane przyjść na świat – mogę wszystko! na przykład: likwidować szpetniuchy. sadzić im osty na kopczykach. pisać sobie blaszką po skórze. głębiej i głębiej.
  3. @Naram-sin Dziękuję!@Domysły Monika Cudownie!
  4. @Naram-sin Tak. I, niekiedy, do pisania wierszy :)
  5. gatunek sprzed wieków: uczucie pustki. nie istnieje od dziesięcioleci, więc dzięki temu rozrasta się, wystrzeliwuje pod niebo. jest dobre w biomimetyzmie, tym swoim bezczelnym rośnięciu na suchych, podczaszkowych bagnach, czy innych ziewowiskach. nauczyło się idealnie naśladować organiczność. niemal każdy z nas początkowo pomyli się, weźmie je za stan naturalny. a to sztuczny ból, produkt poskładany ze źle dobranych podróbek. niekiedy: pozorna, pełna opaczności logika, istny passat marki audi. to zepsuty namiernik wskazujący jak najgorszy kierunek, odprysk pamięci, która jest dobra, ale mało wierna oryginałowi, biurowy gwóźdź robiący za wizytownik, ostrze z blachy, na które nabijane są nazwiska, adresy, prymitywny przyrząd do szeregowania-przekłuwania wszystkiego, co powinno pozostać we wspomnieniach: naszych prawd kwiatów i innych używek, prawd nietoperzy ze starych filmów grozy filuternie podrygujących na zbyt grubych, by nie dało się ich nie zauważyć, drutach.
  6. za darmo jest tylko ciemnica, z której wylęgają się niewłaściwcy, cali w kadrach: para komików: udający, że spalił sobie układ pokarmowy, oraz przyrurowany do niego kumpel, co z dobrego serca robi za żołądek. następnie: zimnokształtny dramat: prąd rzeki porwał najpiękniejszą dziewczynę w miasteczku. dwóch pracowników kostnicy, z godziny na godzinę, robi się coraz bardziej nerwowych. czy uda się odnaleźć ciało, nim stanie się niemożliwe do przytulenia? i – komedia erotyczna. stare pannisko przytachało z targu zegar z kukułką, rozchyliło nogi. sekutnica czeka na "kuku, kuku". w głębi siebie. potem: aktor monologuje. na pośmiewisko. lecą kamienie. jeden odbija się od scenografii, trafia w skroń siedzącego w pierwszym rzędzie niskorosłego burmistrza. dopiero wtedy jest ubaw. o, sekwencja zdjęć zrobionych podczas Ogólnoprzedszkolnego Dnia Walki z Kiłą. biedne obsypane maluszki. brzydzi mnie każdy obraz. mówią wizualnie: "patrz, aż poczujesz się zaszczuwany i lżony". zamiast pieniążka wrzucam serduszko. oczywiście – własne. z gardzielki wypada szpikulec. ledwie zdążam wykłuć sobie oczy – widzę ciebie, kochana. całą w stylu art nouveau. zamieram z zachwytu. i nie odrywam się. wrastam.
  7. @Stary_Kredens Dziękuję i odpozdrawiam :)
  8. brzęk tłuczonego-dartego papierpleksiglasu. przez rozbitą szybę do pokoju wpada, połyskujący niby łuska karpia albo lampka na dawno zrąbanej i zmienionej w choinkę jodełce, kamień reklamowy. "Śluzamid, teraz – nowa formuła! jeszcze skuteczniejsza ochrona przed..." drugi! przecena zmartwychwstałej legendy PRL: "wskrzeszony unitra ZRK 121 kasprzak w unikatowej obudowie koloru seledynowego – teraz pięćdziesiąt procent taniej przy zakupie trzech!". kolejny, z reklamą kolumbijskich krawatów. następny: promocja ebooków odkostnionych mechanicznie. i kamień-ulotka. Apostolstwo Trzeźwości zaprasza na plenerowy kiermasz nad brzegiem Tupolewki. jeszcze jeden. kamulec-plakat. za dwa tygodnie odbędzie się koncert country. zagrają Holzklotz i Children of Ceramic Sun. raczej się nie wybiorę. łomot. okno przestaje istnieć. kamienie reklamujące reedycję książeczek dla dzieci o przygodach Skrzata Flormordka-Moczypyszczka obracają futryny w kupę plastikowych drzazg. wychodzę po angielsku, rozebrany do naga, poszarzały. już prawie nic mi nie trzeba. poza drogą. byle dalej, ciszej, byle prościej.
  9. "Najniebezpieczniejsza jest pora, gdy nic się nie dzieje, nic nie boli i nic nie dokucza. Gdy wszystko toczy się nurtem spokojnym, a sprawy dojrzewają z wiosenną ufnością." Rajmund Kalicki "Dziennik nieobyczajny" wieczór nacechowany płynnością linii, jakby go Luigi Colani zaprojektował. łagodne daje mi w kość. ech, czuję, że przeciąga się w środku, z hurgotem w stawach, puchate i wszystkookie zwierzątko intelektualne, sapacz-gryźca, co wykatulał się z chmur, by mnie rozleniwić. rozanielić. nawet blask słoneczny jest jakiś porowaty. nic, tylko leżeć i się przejmować. czymkolwiek. rozdrapywać zabliźnione. a może: otrząsanie się z zapyziałości. mentalnej. oto stoję przed dębową biblioteczką szczelnie wypełnioną tomami. wszelkie problemy ogniskują się w ich zawartości. grzeszek w koronkach, szpetne przekleństwo podniesione do rangi sztuki wysokiej. opisy takie, że aż można za nie przynoblić. i mały ja, schłostany wiechetkiem pokrzyw, ostrym językiem prześmiewcy. nieumiejący czytać, a więc bronić się przed jadem paszkwili, głuchą i głupią tkanką plotek. jeden sukinsyn z mojej wiochy, w ramach zemsty, bo nie chcę z nim więcej pić ani ćpać, rozpuszcza famę, że jestem pedałem (nie mylić z gejem). powinienem się tym przejąć, co najmniej zwyzywać idiotę. a mi się pisze powieść "Niewzajemne". poczciwość to welurowy czołg, który przejeżdża mi po głowie. obłęd.
  10. zadziwiające możliwości języka: projektowanie i murarka. tworzenie przepaścistym slangiem katedr o sklepieniach kryształowych. niekonstruktywizm, wznoszone, ściana za ścianą, budynki będące niczym wrzask. bezdźwięczny. bo w chwilach rozpaczy i załamania, bezsilności, wizualizuję sobie nóż wchodzący w brzuch. nie mam, oczywiście, zamiaru dokonywać samookaleczenia. wystarczy obrazeczek: ja obarczający siebie każda winą. fizycznie. spirytysta, któremu udaje się wywołać jedynie borsuki, nawiązać kontakt z zapomnianymi shih tzu, nigdy niemającymi imion wiewiórkami, pokutnik biorący do ust wyjątkowo cuchnące śledzie... te, jak im tam... Tranströmer. sorry – surströmming. ja cały w pomyłkach, chroniący się przed ciskanymi z wyżyn cegłami o blaszanych krawędziach (kto rzuca?), człowiek – symulowany kontrast (taktyka obsianej ziemi versus naprawdę wykańczające czarnowidztwo). opisz to, ujmij w formie dialogu.
  11. bez obaw, ten rodzaj wiatru rozwieje wszystko, nawet ślepą wiewiórkę, która tak rozczulająco grała "Hallelujah" na keyboardzie, że nie sposób było nie polajkować filmiku z nią, dziewczynę, co przebrała się za PIN, aby zamieszkać w karcie kredytowej matki, i pana, o którym powszechnie wiadomo, że jest praktycznie opustoszały, ale ciągle zgrywa wypełnioną po brzegi salę bankietową (taniec androida na szkle, aż szkoda gadać), i konserwatystów o kotwicowiskach w głowach (nawciskać by łobuzom, aż by im w tkanki poszło!), nupturientów, technofobów, inne ludziki o śmiesznych ksywkach. może to banalne, ale umrzemy jak Dawid Ogrodnik albo Stefan Niesiołowski. bo przecież każdy Niesiołowski kiedyś umrze: ten w tobie, ten przezroczysty i eteryczny we mnie. wzmaga się wietrzyk, przez podworzec ciągnie wymuszona procesja. specyficzna wilgoć w głosach zawodzących deptywaczy. balsamują mnie tym, werbalnie. próbuję się wyrywać. rolls-royce wpadł w poślizg, sunie bokiem wprost na drzewo. sama zdecyduj: jest zabytkowy, czy zabawkowy.
  12. i nadchodzi czas pojednania, wybacza się ślepcom odkupiającym winki (R. Niemowlakiew przysięga, że już nigdy nie obrazi, F. K. Noworodczuk zarzeka się, że ostatni raz poszedł w tango). tak wiele dobrego dzieje się we mnie. choć, jak zawsze, widzialność dobra do słabej (chropowate określenie, jakie podchwyciłem z radiowej prognozy pogody, jest takie adekwatne!), chociaż ciągle podpisuje coraz bzdurniejsze ustawy nieobieralny, wieczny prezydent, samostanowione zło. ale ten czort nie jest skończonym cynikiem, nie powie z doklejonym uśmieszkiem komisanta, że "resztki mózgu na kierownicy i desce rozdzielczej wcale nie świadczą o wypadkowej przeszłości pojazdu". on to de facto nachodzące na siebie obrazki: mężczyzna zlizuje barwy z kolorowanki, by zastąpić je własnymi, kilkulatek planuje włamywać się do domów, by zabierać bezwartościowe bibeloty, zamiast nich – zostawiać precjoza, ktoś mało widzialny śmieje się z czerni. w czerni.
  13. tak, wkraść się, zwariować wprost w ciebie! i cieszyć się jak dziecko z faktu, że wszystko poza nami jest ponuklearną groteską, rzeczywistością, która została przeznaczona na przemiał, bo zagnieździły się i opanowały ją nieśmieszne, kamienne krasnale o ubrokaconych mordach, bo to wyścig Schlörwagenów. bez mety. aż chce mi się pozwiększać poziom jego absurdalności, wejść z impetem na salę plenarną kompletnie sprowincjonowanego Sejmhedrynu i krzyknąć: "bęcwały! zamiast Łukaszenki skazaliście na ukrzyżowanie Majkę Jeżowską!", w jedynej działającej restauracji zamówić... mięsną agrafkę o smaku wątroby Leonardo DiCaprio, dorysowywać uśmiechy zaśmiecającym ulice pastelowym mumiom, pisać kwietne słowa na żuchwach fosforyzujących szkieletów, umierać z zachwytu, że widzimy się po dzikszej, bardziej drapieżnej stronie. że jest to graniem w łapki. po zażyciu lofentanylu, a wszędzie brzydko i opacznie, gdzie nas nie ma.
  14. często myślę o krzewie. tym, który wyrasta między nami. jego istnienie jest jakby... a, pozwolisz, że pójdę w obrazową i szaloną metaforykę. to jakby na bazarze w Indiach, pośród wielorękiego chłamu dla turystów, dostrzec złoty posążek. nie bogini Kali, nie Sziwy, ale przedstawiający... mnie samego, w dzieciństwie. tuż obok – drugi, o twarzy dojrzałego mnie. i kolejny, wyglądający całkiem jak nigdy nieistniejąca rodzona siostra. czwarty: żona. to otwieranie oczu, ust ze zdumienia widząc hipnotyczny taniec figurek, pytanie się w myślach "skąd to tutaj?". ten krzew to taki właśnie uświęcony szok, niespodziewany dar od losu (nie kosztowało nic, ponadreligijne precjozum). a każdy czas, gdy nie istniał, wszelkie, nawet wiosenne chwile bez niego, były niczym szatkownica do lalek albo autokanibal-miłośnik Arki Noego, co, z sercem na dłoni i z płuckami w drugiej, podgryzał się, fałszywie nucąc "Się je je, się je je". i jadł. i natychmiast trawił. tak: to piękna i hipertrwała roślina o korozjoodpornych liściach, łodygach. również czujesz, jak tętni w sercu nasz wspólny mechanizm. jak puszcza śrubki-pędy, które spajają rzeczywistość.
  15. przyciągnij je do mnie z wyżyn. włóż do ust. chcę poczuć zawarte w nich przestrzenie, wizję, fonię, infradźwięki. sam nie jestem w stanie osiągnąć dostępnych tobie pułapów, patrz: kloacznieje mi się z hedonizmu, głowa mimowolnie wpada do miażdżarni i zostaje sprasowana denkiem butli, w której przelewa się przyziemne. nakarm mnie rozdrobnionego. znowu miało miejsce wahnięcie molekularne, poziomy na chybił-trafił przywarły do pionów, góry nie tam, gdzie trzeba sprasowały się z dołami i widzisz, co wyszło: ocknąłem się na Biegunie Polskonocnym, we Włodawie, stolicy Arabii Kanadyjskiej, największego państwa Afryki, zamiast dłoni mam książki, a do gardła przyrosła mi świnia. rusza się, żyje we mnie, wierzga. pułki trumpoidalnych cyborgów, strosząc druciane zaczeski, ciągną pod Smoleńsk, łuny odbijają się w kaprawych oczkach Wołodii, demonstranci padają rażeni bronią soniczną, a ja próbuję jakoś poskładać w głowie ów hipergalimatias. pomóż, choć wszystko notorycznie dezintegruję, ustawicznie kaszanię. nakarm mnie klarowniejszymi widokami, zmień sposób postrzegania rzeczywistości. zrozum, gdyby każde z nas było obrazem, nosiłabyś tytuł: Nimfa przed kryształowym zwierciadłem i była pędzla Vermeera, ze mnie zaś byłby: Dyzma Bończa-Tomaszewski masturbujący się parafinowym odlewem dzioba łabędzia niemego (autor nieznany, akryl na płótnie). zdejmij, proszę, kilka chmur. nasyć mnie. bo jak na razie; wieczorynki we krwi, okruchy szkła zalegające w żołądku.
  16. @Domysły Monika Dziękuję. To nie surrealizm, to cały ja... @aff Dzięki.
  17. możesz poczytać to za kipiącą od patosu drwinę, ale jest wręcz przeciwnie. mój skażony jadem ozór podchłeptał fundamenty, nadkruszyły je ślepe paluchy. i runęły żelbetowo-szklane konstrukcje, podwójna, zrośnięta sama ze sobą wieża obróciła się w gruzy. oboje wiemy, że czasami, by rozmawiać ze mną, wartowałoby mieć na sobie kapuzę kwasoługochronną, czy wręcz kombinezon przeciwpożarowy, porozumiewać się na migi, do tego - przez ścianę. a przecież, choroba, nie tak miało być. żaden fragging, podpiłowywanie gałęzi, na której się osiedliło. doprawianie, zamiast trucia. szlachetność, nie szlachtuz. widzisz, kurczę, bycie romantykiem to w moim przypadku emotki zmieszane z wymiocinami (tak bardzo mdli, gdy sobie przypomnę, jak zdarza mi się zachować). to bajka o grających w nogę dzieciakach, którym piłka wypadła za ogrodzenie. podnoszę, obdzieram sobie głowę ze skóry, naciągam na wspomnianą piłkę, po czym wykopuję ją z powrotem na boisko. macie, miłej zabawy, skończcie mecz. zaraz, czemu rozbiegacie się z krzykiem? zostańcie, będzie fajnie...
  18. @Leszczym Coś Ty :)
  19. @Łukasz Jasiński Dzięki :)
  20. wyciągają się opuszki, paznokcie. dziewczyny rasy polska zwisłomózga, chłopaki mający świniuteńkie myśli, wielolatkowie o wzdętych od dumania trzewioczaszkach pragną tego samego: wgryźć się. dotykiem. a przecież to jakby przejechać palcami po rozgrzanym oleju! ten raik ma bramę z surowego mięsa, jakkolwiek głupio to brzmi. co za nią? edeniątko, niby stąpanie po kruchym lodzie, loteria, na której możesz wygrać nieruchomość. żaden los nie jest pusty! albo trafisz dom za miliony, setki tysięcy, dziesiątki, albo, przy odrobinie szczęścia, wylosujesz budżetową wersję, willę, której koszt zbudowania wyniósł 55 złotych, czy pałac za jeszcze mniej, mieszkalną atrapę ze sklejki i twardego błota. wzwodzą się paluchy. tymczasem mój dziwny przyjaciel (z wyglądu – trochę jak Jahwe, tylko bardziej kosmaty) podszeptuje, że nie warto. czort tam ze związkami, zakładaniem stadła, chromolić dusery, łamanie sobie głowy i serca, tulenie rozgrzanej do białości blaszanej tarczy (ma rację, tym w istocie jest niefortunnie ulokowane uczucie, czy związek bez przyszłości). że lepiej spojrzeć niżej, pod but, znaleźć taką maleńką klapkę, podnieść ją. i odkryć świat wartościowszych chmur, tych całkiem spod gleby, krainkę, do której wmykają się prawdziwi wagarowicze aby roztrwonić, rozdzierzgnąć, co tylko się da.
  21. "Gdyby do krańca jaskini dotarł promień słońca, oświetliłby w mroku pół-człowieka, pół-roślinę, dziwacznego stwora, który chciał pójść do ludzi, a zarazem nie czuł się już jednym z nich." Tomasz Małyszek Kraina pozytywek ... wyłoni się takie cudo – prosto w ciebie, kochana. abyś przeraziła się ze śmiechu. a potem – stłukła na kwaśne jabłko jego wszystkie fobie i gorsze defekty charakteru, pobiła w drobny mak fetyszyzmy i szklane pęta. niech gapi się prosto pod żebra, pan nagnijmorda, spogląda roznamiętnionym wzrokiem na swoją dominatrix, odbija się w jej oczach mniej rozwidlony, rozstajny. spraw, by zeszło z niego zbyt gorące powietrze, rozchmurzył się, pan nadmijmorda, zaczął jeszcze częściej żartować, prosić o rzeczy tyleż słodkie, co nie do powtórzenia w towarzystwie (pojawią się tam słowa "pochłoń","wywilgocone"). pozwól mu być w rozjazdach. coraz dalej od siebie (każda taka eskapada będzie, paradoksalnie, scalać). bo życie jest niczym więcej, niż dość sporą walizą, z której aż wysypują się paradoksy. i, jeśli nie chce się całkiem zgłupieć-spotwornieć, trzeba koniecznie rozpatrywać problemy typu: "Jak przygotowuje się wulgaryzmy pod wynajem dla studentów?", czytać "O skutecznym przemiałów sposobie". trzaśnij go tak mocno, aby zaczął do tego stopnia fantazjować, by aż szyby w jego pokoju zmieniły się w obsceniczne witraże (na jednym – domina w zieleni, zaraz obok – stojący na jednej nodze nagus, któremu z ust wylewa się komiksowy dymek z ostrzeżeniem, by uważać na noce, bo wtedy właśnie chodzą czyściciele obrazu).
  22. @Laura Alszer Dziękuję serdecznie. :)
  23. Dziękuję. Piszę, piszę i przestać nie mam zamiaru. Jakże pięknie jest móc wyrażać wierszami miłość do swojej Ukochanej! Oczywiście jeśli ze strony Państwa wpadnie jakiś miły komentarz, to spoko, ale wiadomo: bliższa ciału koszula. Najpiękniejsze i najważniejsze, że Jej się podobało.
  24. wyznać, że pragnę być twoim nałogiem? banał! do tego zahaczający o opresyjniactwo i grafomasakrę. lecimy więc w poezję współczesną, znaczy – po bandzie! chcę być twoją... pętelką. nie samobójczą, jeny! taką do oka, które posłuży za guzik. poczekaj, ten koncept nie jest tak durny, jak mogłoby się początkowo wydawać: oto otwieram się, cały, rozchylam delikatną męską esencję, a ty wkładasz we mnie oko, swój równie łagodny, żeński pierwiastek. i widzisz poskręcane i mokre uczucia, treści nie do ujawnienia nikomu innemu. i teraz – pejzaż we mnie, że tylko pozazdrościć: po ośnieżonych koronach drzew, nie jak lis, ale podobnym do jego ruchem, przemyka poblask. kraina mrozu zostaje tknięta czystym promieniem, w podskórnym mieście padlinnik wychodzi z piwnicznej izby, zrzuca klejące się do ciała szmaty, obmywa się w kałuży. gdy założy coś schludnego – pójdzie wymówić robotę, grindcore'owy zespół Deepthroatism przestawia się na granie świątecznych i urodzinowych piosenek, w ciągu zaledwie paru chwil zasklepiają się rany na ramionach wokalisty (cięcie się – to czysty kretynizm, podobnie, jak skwierczenie gardeł – uznaje łagodnik-neofita). krajobrazy, jakie noszę, zostają naprawione, jakby były wymagającym przestrojenia radiem, które jedynie szumiało-charczało. błysk zmywa dźwiękową mamałygę, wszelakie butwy są traktowane światłem, to co złe staje się turystyczne, jak kuchenka. i lezie na bezpowrotną wycieczkę wniwecz, pod but, by być rozsmarowane podeszwą.
  25. @Bożena De-Tre Dzięki. Żaden ze mnie nauczyciel, śp mama uczyła chemii, fizyki i matematyki :) @aff a ja pierdzielę pobór, jestem obdżektorem @Laura Alszer noo, fakt: aż płonie wiersz, a ja razem z nim. @Domysły Monika unosi mnie miłość. nie mam więc najmniejszej ochoty znów pisać mrocznie. maj w moim sercu, nie noc polarna.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...