Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Florian Konrad

Użytkownicy
  • Postów

    315
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Florian Konrad

  1. niech lecą precz wszelkie sukinkotki, babsztyle o pazurach w kolorze ścierwowym, ruderzyce mające na ciałach szlapstoniery (nieurocze słowo, jakie wymyśliłem będąc upalonym Mary Jane). tylko ty się liczysz! każda chwila we dwoje jest istnym rozbujaniem bomb (nie mylić z rozbrajaniem!), tańcem na przyszłym gruzowisku metropolii. bo wszystko zmierza ku wmieleniu w dym, jesiennieje i jesteśmy niczym przerażone samochody w autokomisie sąsiadującym z autokasacją. drżymy widząc, jak staruszkowie są rozkręcani na śmierć. przytulamy się, lakier w lakier. jeszcze taniec, choć już na piasku gęstym od wsiąkłego weń oleju silnikowego. ciągle: szpony złych ludzi boleśnie rysujące nam drzwi. zgubione kluczyki.
  2. wgryzam się w twoje DNA. dotyk i pieszczota – już na poziomie komórkowym. czym będzie ten ciemny portrecik, jakie skutki poniesie za sobą ów ślad wręcz wypalony palcami po wewnętrznej stronie powiek? bez obaw, niczym, czego mogłabyś żałować. to tylko rzeźba z drucików, pomniczek przedstawiający uśmiechniętego błazna z czarcimi szramami, z lisią mordą. i zachodzik słońca obserwowany przez okulary o przejrzystych szkłach, krystaliczność obrazu, drzewa i obłoki bez rozmazanych konturów.
  3. już, natychmiast, zamieniaj w dom wszystko: suche pędy, patyczki tak cienkie, że ledwie je widać, szkiełka z roztrzaskanych butelek, stare płyty CD robiące w barach za podstawki pod browar, chłamięta z plecaków i szuflad, zeszyty i kamienie. stwórz z tego budyneczek tak kruchy, by zawalił się jak najszybciej, zniknął z oczu złośliwców, przeszedł do wieczności, czytaj: na drugą, nieoficjalną stronę, poza granicę logiki, wwalił się do innego wymiaru – i trwał tam, tylko dla nas. i chronił, był bezpieczną przystanią dla dwóch zbłąkanych łodzi. stwórz nam budyneczek-dżunglę, w której rozpocznie się wariackie, autochtoniczne cocktail party: para odszczepieńców trzaskająca młotami w matryce bezbronnie technologicznych zwierząt, usmartfonionych bestii, odlogowująca się (w tym wyrazie nie ma błędu!), brutalnie i nożem, z nieprzyjaznego świata cyfry. wprost w swoje zakamarki, w głąb niepoznania.
  4. wyłącz się z czasu, wyloguj z miejsca stałego pobytu. hasła trzeba związać w supełek i cisnąć za siebie, zapomnieć loginy. musisz zrobić jedno, ale porządne ciachnięcie, by przerwać dreptaninę, odłączyć się od różańcowatego korowodu. depaciorek, kurczę! poszerzanie granic osobistej wolności. więcej miejsca na instynkty, urocze półmroczęta! wyrwij się, no, dalej! przecieknij pomiędzy kartkami kalendarza, pazurami dręczycieli noszących nieurocze ksywki: Opanowanie, Powszedniość, Rutyna. nie, żebym zachęcał do pryśnięcia w najdalszy kraniec galaktyki. po prostu zamknij oczy... ...i śnisz karafkę z zegarem odliczającym godziny od ostatniego grzdyla, a ja, hipnotyzer-karczemnik, zmiatam ci ze skroni ciężkie, ołowiane fantazje. gardłuje jakiś śpiewiec, ze świeżo podpalonych legitymacji szkolnych unoszą się płachty wonnego dymu.
  5. Dziękuję serdecznie za czytanie i komentarze. Fakt faktem, to fajne słowo :)
  6. pozwól, świecie, że cię zdefiniuję na własny sposób, przechrzczę, przesteruję na swoją modłę, ujmę we własne ramy, chropowatości, potraktuję eternitem zdartym ze spichrza, który zbudował mój dziadek. zatem: myśli samobójcze. małpiątko ucieka przed lwicą, a inne osłaniają je krzykiem. destrukcyjniactwo: jedna oblizuje się marząc o szpiku w niedojedzonych kościach. utrzymywanie się na powierzchni. niestety, przez całe lata jedynie z powodu (winy?) instynktu samozachowawczego. dziury w łajbie zaklajstrowane woskiem, a nie żadna hardość i charakter niczym oporopowrotnik. a potem: miłość. pojedynkowanie się z samym sobą na igły magnetyczne. bezustanna chęć podążania we właściwym kierunku. głęboki oddech. ratowanie się przed dryfem, płytkimi zakotwiczeniami w dnach: płynie, proszku. granie na nosie naiwniakom wierzącym w skrzynie pełne złota uśpione w ładowniach zatopionych transportowców. miękkość mchu wyrosłego między szarymi falami eternitu, zapałka rzucona w kierunku nadciągającej pirackiej armady. zwęglające się galeony z drzewa tekowego. rozdygotane serce małpki, której udało się umknąć przed pazurami.
  7. Dziękuję. Kocham szczerze i prawdziwie, mocno i uczciwie.
  8. Dziękuję wszystkim Państwu za tak miłe słowa.
  9. tak wiele osób stwierdziłoby (łamane na: wycharczało), że nie powinno nas być, że "razem" oznacza radioaktywną pustynię, poemat zakończony młotkiem, nie puentą. a nasza miłość jest światotrwała, ozoroodporna! i tak bardzo cierpię, gdy się prztykamy, świat zdaje się być latarnią magiczną, do której ktoś zwymiotował, powietrze kamienieje, a wszelkie rzeczy materialne idą w grudki. i dławię się tym granulatem. dobrze, kończę wspominanie nieprzyjemnego. wolę zanurzyć się w kwiatostan. a wrogom naszego Uczucia szczerze życzę, żeby byli jak Benny Hill. tacy zabawni? nie, zostali znalezieni kilka dni po śmierci, rozdęci i sini.
  10. jasność zaprzęgnięta do bezlitosnej walki z chandryctwem! kantaty zastępujące wszechrozbrzmiewający muzak! właśnie, pomimo, iż do Bożego Narodzenia jest jeszcze sporo czasu, przyszli do nas kolędnicy-jasełkowicze. aż uginają się, spoceni, pod ciężarem kilkudziesięcioletniej szopki. z sapaniem stawiają lakierowane skrzynisko na środku dużego pokoju. przedstawienie czas zacząć! diabełek wysuwa łuszczący się z farby, pomarańczowy język, Śmierć robi zamaszek kosą na zardzewiałej sprężynce – i pstryk! – głowa Heroda wystrzeliwuje. nieco za mocno. turla się pod komodę. raczkuję, macam. jeju! co u licha? zamiast drewnianej łepetynki – cud! – wyciągam zwinięte w kłębek... kociątko. uśmiechasz się, kochanie. w tej magii nie ma nic ponadnaturalnego – mówisz przejmując ode mnie kiciulka-dzidziulka. i dzieje się wielkie święto: moje wyżyny lekko i z wyczuciem napływają na twoją nizinkę.
  11. impresja narodowa długo i z radochą błotnili się w tej swojej pieczarze. dobrze im się tam wiło, poczciwie. aż tu – jasności się zachciało, stolictwa. podchlapali się więc, piąte przez dziesiąte, w nieco świetlistym strumyku, pooddrapywali z kufająt płaty brudu – i hajda! – zdobywać serducho kraju! wyfircykował się, jeden z drugim, wykrochmalił gardło, aż ledwie głos mógł wydobyć. nacierała owa czeredka z ambitnym zamiarem: obsiąść zamek! i pałac! każdy, jaki się tam napatoczy! królem tam zostać albo co najmniej wiernym służalcą! ledwie za plecami znikł znak drogowy z nazwą miasta, patrzą, a tam: uuu, żałoba w pełni. z Wisły wyłowiono martwą syrenę. bez miecza i tarczy, za to w stanie zaawansowanego rozkładu. łysą, bo loki już dawno musiały się odsklepić, spłynąć hen, w skandynawskie fiordy. czasy chyba się dokonały, gołąbek apokalipsy, dotąd uważany za kryptydę, albo co najwyżej za potulne zwierzę kruchciane, właśnie się materializuje w otoce makabry! oj, tylko patrzeć, jak abortowane dzieciątka powrócą niczym Walkirie, z mieczami i w zbrojach, by siec skrobaczy, a z gejów, za karę, zaczną wychodzić jadowite mamby! może nawet sam Jan Paweł odrodzi się jako grająca sentymentalną nutę pozytywka-Wernyhora albo przynajmniej pod postacią gorejącego krzaczka, palącej się i rozgadanej z emfazą porzeczki. pęczniało na transparentach i w ustach. rosły oczekiwania, dudniły radiowe głośniki, szczekały ambony. aż tu, przy fałszu fanfar, z odmętów wyczłapał, pokryty łuską, towarzysz Bierut. rozejrzał się niewidząco, po kociemu zwinął w kłębek. nie zionął ogniem, jak się spodziewano, nie cuchnął, o dziwo, siarką. zalatywał nieco czosnkiem, ale to chyba żaden złowróżbny omen, zapowiedź wytęsknionej hekatomby. nowoprzybyli, z kwaśnymi minami, zaczęli na powrót okrywać się błotem, wcierać w siebie mokrą glebę. sarkali, że chromolić taką miejskość, co tylko uwiąd i rzędnięcie min powoduje. że lepiej wrócić pod włosy swoich kobiet, w bezpieczny, cichy puch. dołączyło do nich paru równie rozczarowanych stoliczan.
  12. Eden, chociaż cały w głazach. chwila nieuwagi – i można rozkwasić cztery, albo pięć liter, nałożyć głową czy nosem, przypłacić zębami chęć wspięcia się ponad tłumy traw o pazurzastych źdźbłach. idylla, ale powstała jedynie w celach dekoracyjnych, raj, gdzie sny są niczym żaróweczki zatopione wewnątrz brzuchów mumii, aby oświetlały wędrowcom drogę pomiędzy rozpadlinami (trzeba stąpać ostrożnie, wystrzegać się lekkomyślnych kroków, ciągle mieć na uwadze, że chłodnie-otchłanie mogą rozewrzeć się pod nogami w najmniej oczekiwanym miejscu). tak widzę ten ogród, gdy ciebie w nim nie ma. to kontener powitalny, czartowski, mało zabawny absurd kiełkujący z innego absurdu, przeklęte państwo rządzone przez błazna o nazwisku Okiełbasa. to impreza w szlamowni. ...wypatruję komet powitalnych. z zamkniętymi oczami. wabię cię snopem pluszowych iskier, jakie wręcz wystrzeliwują spod czaszki. chodź, przenicuj dzikie i paskudne skałowisko, wywróć mój wzrok na drugą stronę. nakarm język.
  13. @Berenika97 Dziękuję.
  14. wracaliśmy z dyskoteki. noc była tak ciemna, że nawet światło latarni, o księżycowym nie mówiąc, nie miało siły przebić się przez gęstą zawiesinę. mrok, jaki można by jeść łyżkami! nagle jedno z nas, zorientowawszy się, że całkowicie obca osoba siedzi na miejscu kierowcy, podniosło lament (wybacz, średnio pamiętam – ja pierwszy zacząłem się drzeć, czy ty). co pan tu robi, jakim cudem dostał się do wnętrza rozpędzonego pojazdu? świr jest z pana taki, jakiego w filmie Autostopowicz grał Rutger Hauer? potniesz, pokroisz, gnoju? odciąć, odrąbać niepotrzebne, pozbyć się tkanki nowotworowej, zbędnej kończyny! wykopać nieproszonego gościa na zbity pysk! – wołaliśmy na zmianę, przekrzykując radio. mężczyzna niespiesznie odwrócił ku nam głowę. spojrzał tak prawdziwym wzrokiem (pomniki tam były, całe miasta z litego granitu, betonowe drzewa!), że w mig pojąłem, kto tu jest na gapę, na doczepkę. ja, nie on. mimo wszystko ciągle obmyślam, jakim cudem tak szybko wypchnąć go i samemu zasiąść za kierownicą, by nie spowodować wypadku. bo ciągle jedziemy. trwa czas przeszły.
  15. jak rozumiesz metaforę "rzucaliśmy się podwórkami"? uznasz, że... narkotyki, nonkonformizm, czy inna tego typu trująca kołdreka, którą można naciągnąć sobie aż pod krtań? bo wiesz, to, co tam zawarłem jest nieco strzępiaste, pali po pierwszym zażyciu, później – wywołuje przyjemne uczucie odrealnienia, platyny rozmijającej się o lata świetlne z kamieniem, wody parującej z sadzawki, wrażenie skraplania się owej mulistej i przebakteryjnionej cieczy, jako drogie perfumy. z czym połączysz obrazek, po otrzymaniu którego wraca się do siebie zygzakując i z tremolo na ustach? będzie impulsem wiodącym na barykady, energią powodującą chęć zdobywania zewnętrznych ścian wieżowców i to bez asekuracji, czy rozrośnie się jako roślina, której najbardziej żywą częścią będą kolce? wątpię w drugą ewentualność. uznasz to za atrybut nie do przecenienia, szorstką, ale niezbywalną cechę? wiem, że tak.
  16. @Berenika97 Dziękuję. Fakt, to jakby...ekfraza nieistniejącego obrazu. :) @wierszyki Wiem, ale to absolutnie zły trop, w tym wypadku. jestem antyteistą i hedonistą :D @huzarc Dziękuję za piękny komentarz. Fakt, staram się nie pisać głupot, szanować przed e wszystkim Odbiorcę.
  17. to płótno dosyć znanego malarza, obraz... przedstawiony w formie skrótowej, będący ledwie streszczeniem pejzażu. nie wycinkiem, cząstką, ale zdefiniowaniem jego esencji, opowiedzeniem jej lakonicznie i półgębkiem, na ucho, ledwie słyszalnym szeptem. widzisz? kometa przeżera płótno na wskroś, świetlista smuga przecina krajobraz od lewej do prawej. co za przestrzał, przestrzelina! tak wiele nie zostało ujęte, na przykład mężczyzna, który podąża w ślad za ogniem, gasi śliną iskry, zalizuje oparzeliny żywej tkanki, jaką jest widok.
  18. jeśli rzeczywistość zbzikowałaby do reszty i ni stad ni z owąd spadła na mnie wielka forsa, stałbym się nagle bogatszy od Lewandowskiego siedzącego na głowie Billa Gatesa – nie kupiłbym nic, poza trzema domami. pierwszym byłby, rzecz jasna, pałac. niewiele tu do dodania: kolumienki, neobarok, marmurowe posągi szablozębnych zwierząt. drugi dom – pełen pstrokatego artyzmu, znaczy: zwariowany na całego. chodźcie! – krzyczałbym w internetowym zaproszeniu – przerabiajcie! im dziwaczniej, tym lepiej! podczas gdy grafficiarze i niedomalarzynki, wyrodna dziatwa Pollocka i Basquiata ciapkowałaby ściany, zamawiałbym całe meblowozy jak najabsurdalniejszych gratów w stylu hindusko-pijacko-loftowym. o nabyciu trzeciej chałupy nie wiedziałby prawie nikt. kupiony na słupa, opuszczony od wielu lat, zdewastowany i rozgrabiony ze wszystkiego, co cenne, kryty dachówką cementową, parterowy dom z cegły stałby się moim para-azylem. przyjeżdżałbym ukradkiem pożyczoną damką, by pobyć w cudzym, choć teraz już moim rozgardiaszu, powdychać przemijalność aż bijącą z dziubków zardzewiałych czajników, ze spróchniałych krzeseł, czy szczątków radia. śmierć cudza i doklejona, czas nieznanych ludzi zatrzymany na obrazkach z aniołami, okruchach gazet poszatkowanych zębami myszy, odcisku palca na musztardówce, plamie na sienniku. wbrew pozorom nie wyobrażałbym sobie twarzy, kłótni, głosów, radości poprzednich mieszkańców. nie to byłoby istotą posiadania owego domu. podczas każdej wizyty dorzucałbym łyżeczkę dziegciu, doprawiałbym zastany chaos ociupinką własnego. i patrzył, jak jest ona zjadana przez większego drapieżnika.
  19. @Nata_Kruk Dziękuję.
  20. Życiostajność "Jeśli chcesz rozśmieszyć kota, opowiedz mu o swoich planach" fraza-przekrętas, tylko dla ciebie. we wczorajszej baśni, tuż przed nastaniem świtu diabeł-Kopciuszek wybiegł spłoszony gubiąc na schodach lewe kopyto. śmieszne, prawda? dzisiaj opowieść mutuje, na jedną noc zmieniam się w niepoprawnego menofila. i częstujesz mnie różyczkami, rozsiewasz je po mojej bieli. zaraz zjawią się posłannicy nieco przyblakłego mnie-księcia, okaże się, że to mi brakuje części nogi. złotooki, przycupnięty w kącie kot będzie patrzeć ze zgrozą, jak żołdacy wyciągają mnie z pokolorowanej pościeli na kolejny bal bez morału (jest zdecydowanie za wcześnie na tak poważne i parszywe słowo jak koniec, a je właśnie zapowiadałoby umoralniające puencisko). kim będziemy, w które rejony, na łąki usiane jakimi rodzajami kwiatów rzuci nas wyobraźnia? Rafał (Florian Konrad) Ganżuk
  21. @Berenika97 Dziękuję
  22. ach, gdyby tak móc ci przekazać wszystkie chwile swoich pomyłek, małych wtop i parszywych niepowodzeń, momenty radości, strachu, krótko mówiąc: być ci tak dziko najbliższy, nieodspajalny, wydobyty z dna, głębin podświadomości, jak, dajmy na to, te moje, tyleż rozpaczliwe co dziwaczne próby pisma automatycznego (przez cały czas działania czaru wszystkie dziwki w pobliskim mieście będą mieć zielone włosy, księża – kokardki na brwiach, a jeśli będziesz grzeczny – wielka paproć o tobie zapomni – takie coś ostatnio, nieco bezwiednie, wysmażyłem). jak cudowniusińsko byłoby ściągać wraz z tobą i rozgniatać w palcach szklane słońca, wdmuchiwać gryzący pył wprost w oczy lampuceriuszy, być tym, który Zna, Potrafi Poczuć. abyś widziała moimi oczami krzyczącego brodacza w małym fiacie, gdy kiedyś wymusiłem pierwszeństwo na skrzyżowaniu (uwierz na słowo – jak on śmiesznie wyglądał!). i być tym, który Pozostanie, nie da się wydrapać z miejsc, kolorów, tak wżarł się na przykład w nieco obciachową sytuację, gdy nieintencjonalnie zostawił na chodniku siatkę z bułkami, przez co dokarmił jakiegoś okołodworcowego menela, że... zbuduje tam własny, sięgający chmur pomnik. i już na zawsze zostanie (radośnie) zamknięty w jego wnętrzu, głowie statuy. i w płytach chodnikowych, zabawkach, których dekady temu się pozbył, zeszytach z gimnazjum i w ryku kierowcy malucha. bierz wszystko, proszę. zespól, nie wypuszczaj.
  23. @Alicja_Wysocka Dziękuję za tak uczuciowy odbiór @wierszyki Fajne porównanie
  24. po wielu latach pustki – jest coś! na Ścianie Królewskiej wywieszono malunek ust. zaraz zaczęli się schodzić przeszkadzacze i ohydusy twierdzący, że to widnieje na brudnej szmacie, między wargami pewnie znalazłaby się cała paleta przeterminowanego jedzenia, a w ogóle – co to jest? jakieś takie niezgrabne i trzeba by się zastanowić, ile się kuruje, a może nawet i trzeźwieje po pocałowaniu tego. jeszcze gorsi z fałszywą pokorą palili znicze, składali pod Ścianą wieńce, niby pod pomnikiem poległego wodza. ktoś próbował banalizować, że "co w tym niezwykłego, ot – usta-symbol, nic ponad oczywisty kształt i przesłanie". inny zaś – patrzył na krwistoczerwone wargi tak długo, że aż zanurzył się w okruchu ich istoty, uszczknął sobie z formy, koloru i miękkości mały odłamek – i wpłynął w niego, powoli, cal po calu. zniknął, wtopił się w tę mistyczną Odrębność. i jest tam ciągle, bytuje w owym fragmencie, jakby był on miejscem nadającym się do zamieszkania. i słyszy głos mówiący tylko do niego przez ciszę i gwar, włókna i czerwień.
  25. Dziękuję za lekturę i komentarze.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...