Wiersz i introdukcja pochodzi z książki pod tytułem "Fatalizm Niesfornego Czasu Świt Bezgranicza" Którą osobiście polecam.
Link do pdf: https://app.box.com/s/t137q7cvzimkzhda9zfjoi88zglgud4m
Link do księgarni: https://ridero.eu/pl/books/fatalizm_niesfornego_czasu_swit_bezgranicza/
„Miałby możebność wielkim być ten, kto wzwyż li tylko wyziera?
Czyliż ku dołom, rojących się odiosa karłom tylko wyglądać podobna?
Och, cherlacy wy wielcy! Otchłani swe znając granice, poznaliście wysokości swych pułap.
Wdzięcznym będąc małemu, alić zrosły się wasze otchłanie.
Ze smętku tkaliście szatę szczęścia, przebiegli wy wielcy!
Drwina była wam już licha, iżby wnet śmiech niewinny zgromił wasze usty.
Złotemi niegdyś płynęliście strugi ziemi, które sine dziś trupio.
I błogosławicie mogile, co się ku tęsknieniu porywa, wy wielcy!
Z brudnych słowy wżdy czystość wyrosła i zioła z popiołów waszych!
Miałby się brud li tylko na brudnym obwijać?
Miałaby tedy czystość się z czego oczyścić?
Och, i w niskości wód odkryliście zwierciedlący się szczyt, wy wielcy!
Nic potrzebne wam zło, na bruk cisnęliście jego dzbany!
Nic potrzebne wam dobro, co się kędyś wylało!
Jak nieprzeniknione jest Bezgranicze, któremu służycie, tak bezbrzeżne jest nienawidzenie, któremu zaciskacie paszczę.
Chwała wam wielkoludy!"
A to Introdukcja:
Introdukcja
"Jako niwa elizejska, refugium wydumane na obrzeżach idei, graniczące wszechstronnie z jej światem, efemerycznym i nieobjętym, przeplatanym mentalnym obłędem idylli. Brak tam cudzych głosów, nie słychać szemrania wód ni odległego klangoru na przestronnych rozłogach uwieńczonych wirydarzem. Tam z rana barwiste pochody sklepień jaśniały, oderwane od wpółżywej substancji kohort chmur piętrzących się chwastami szarych obłości, te jako dymu pasaże kryły przestwór, który zastygał zwolna, tężał w powietrzu mdły, tak czekał w milczeniu swoim, spozierał zrezygnowany na rychły kres losu. Jak raz odsłoniły się wyobraźni malowidła, ogromne polichromia u ścian horyzontów przeobrażające się momentalnie w rozrzewnioną rzeczywistość, płynącą między arkadami kopuły, freski ociekały od materii ponad sennej, nader żywej, kaligraficznej. Był to wszak sen na wyrost, trwożnie bezużyteczny, podobny mamidłom, żarzący od gorącej, rośnej radości, przetykany długimi westchnieniami w nieruchomym zachwycie, pełen wytwornych, do góry dnem odwróconych plafonów otchłannych, niezrównanych krajobrazów pośród migotliwie lecących konstelacji firmamentu, jaki nosił na sobie otchłanie bez dna. Dalekie szpalery drzew tych dziewiczych prowincji, zaszłych beznadzieją, niby kolumnady świątyni tonęły we mgle czasu bladej, zwiędłe kwiaty klombów swymi płomieniami marazmem krwawiły parkany, powietrze rozrzedzało cicho promienie jasności. Wtenczas wichrzyły każdą ambicję obrazy świetniejsze, szabrowały pozostawione pasje. Myśl ludzka, ta podziemna, dzika a rozległa pośród lodozwałów gubiła drogę, wonczas trzepotliwie cymofan na firmamentach zapłonął złocisty, wtem strawił co ludzkie było jeszcze, roztaczając larum nad bezdenną przepaścią, jaka otwarła się między dołem południa i arcyludzkim, aż pod dawne błękitów obręby już pustką bielejące. Muzy szalały na wietrze, wzniecenie sczezło, talenty gasły wśród przejaskrawiających się łun gwieździstych niby promiennych pereł, których widok przywracał tchnienie przytomności. Lecz ścieżki były bezludne, nie prowadziły dalej niż li tylko do siebie. Wędrowało się jeno po drugiej stronie podwórca, niby pierze szkwałem błędnie niesione po wertepach ogrodu…"