Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

puszczyk

Użytkownicy
  • Postów

    307
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez puszczyk

  1. Na białych równinach skowyczących wiatrempółnocnym, bo północ tu tylko wybija,czas – polarny zegar, kiedy się z nim mijaszw zamieciodpływaskostniały w zimowym teatrze.W szale śnieżnych płaszczy skrywających myślizmarzniętych jak ustabez krwi – bladosine.W lodowym oddechu, gorącej maligniejesteśi będzieszi znów mi się wyśnisz.A przecież w tej białej krainie,tylko białe wiersze powinny się rodzić.Jak ty – bez rymu – rozgrzewasz i chłodziszgłupie serca ciąglezamroczone winą.Puch śnieżny jak makijaż posrebrzył ci rzęsyjuż mokreod łez czy od śniegu?Czy skrapla się obłok twojego oddechu?Czy to wszystko gdzieś obok?na zewnątrz – pomiędzy...?...namizaległo coś w zaspie i mości posłaniez alki skrzydeł, szadzi oraz biało-mrozuWięc dryfuję bez celu po iskrzącym morzu,wiosłuję,odpływam w nieznane. *Jestemw wielkim mieścieodchodzęnajlepiej - kochając i we śnie.
  2. @Natuskaa Cud mniemany! Jam prozaik i wiersze popełniam tylko z lenistwa, kiedy nie chce mi się dłużej pisać :) To moje drugie podejście do prozy na tym portalu, ale martwica straszna w tej sferze (:
  3. Coś jest w tym pokręconym tekście :))) A końcówka mnie wymiotła, bo poszedłem w skojarzenia prawie erotyczne :))) Zboczonym?
  4. Czytałem zdecydowanie lepsze, Twoje wiersze. Tylko zanucić "Cień wielkiej góry".
  5. Wszystko jest absurdem - pomyślał Krzysztof. Ten sam księżyc świeci kochankom i złodziejom. Słońce pali na pustyni i rozgrzewa rozkosznie ciała po chłodnej, majowej nocy. Przyciskam do siebie głowę umierającego przyjaciela i wyciągam z jego brzucha nóż, który wbiłem mu przed chwilą. Świat jest głupi i absurdalny. Ścigał mnie od miesięcy. Wydzielony oddział wojska, którym dowodził, rozbił mój trzynasty pułk NSZ w obławie pod Korzymiem. Nie wiem, kto zdradził, ale komuniści zapuszczali macki wszędzie. Mieli swoich donosicieli po wsiach i miasteczkach. Zjawiali się coraz częściej w miejscach, gdzie stacjonowaliśmy. Czasem miałem wrażenie, że nawet drzewa są już na ich usługach. Nie chroniły tak dobrze jak kiedyś. Moi chłopcy ginęli, krwią użyźniając ziemię wokół sosen , świerków i jodeł. Lasy świętokrzyskie będą kiedyś barwić się czerwienią swoich igieł. Zostałem sam. Wybili bądź wyłapali wszystkich. Nie byłem już żadnym zagrożeniem. W podartym mundurze, brudny i głodny, błąkałem się po znajomych lasach. Ale on wiedział kogo ściga. Parokrotnie widywaliśmy się z daleka podczas wymiany ognia. Raz naszedł mnie nocą w chałupie starego Walendziaka. Wyskoczyłem spod pierzyny rudej Maryśki i w samych kalesonach uciekłem oknem. Dziwne. Miał mnie bezbronnego na muszce i nie strzelił. Dlaczego wszedł sam, zostawiając żołnierzy na zewnątrz? Przemykając jak zając w młodym zbożu, słyszałem za sobą kanonadę. Nie trafili. Okazał się nieprofesjonalny, a przecież był znakomitym taktykiem podczas obław, które nas zdziesiątkowały. Westchnął i otworzył oczy. Patrzył na mnie i jakiś uśmiech przeleciał mu w kąciku ust. - Krzychu... - Ciężko dyszał. Głos był słaby więc pochyliłem głowę. - Dopadłem cię... wreszcie... Stałem po pas w rzeczce, gdzie zakończyliśmy nasze rachunki, trzymając go w ramionach. Woda wokół zabarwiona była na czerwono. Krew tworzyła w niej smugi. które rozrywane nurtem rozpływały się po kilku metrach. Przybywały wciąż nowe. Ileż tego życiodajnego płynu mieści się w człowieku? Ile musi go ujść z otwartych nożem wrót, aby zapadła kurtyna ciszy i spokoju? Spływała i wciąż pojawiała się na nowo. W szkole nacięliśmy sobie serdeczne palce i wymieszaliśmy naszą krew. Och, ten Karol May! To był nasz szczeniacki symbol braterskiej więzi aż do śmierci. I słowo ciałem się stało. Powtarzamy teraz ten rytuał, ale w jakże okrutnych okolicznościach i czasach. Bo ja też krwawię. - Poła. – Zwrócił się do mnie ksywą, jaką miałem w szkole. - Wiesz... tam w chałupie... ja nie chciałem... strzelić... i specjalnie zostawiłem chłopaków... na zewnątrz... chciałem pogadać... - Nie mów. Wiem. - Przytuliłem policzek do jego mokrych włosów. - Wyliżesz się. Popatrzył z ironią. - Nie... ża...rtuj. - zachłysnął się i rozkaszlał. - Miało być... do śmierci, to... to jest. - Do dupy jest. Ty odejdziesz, a ja zostanę. W tym lesie. Kurwa mać! Aż znajdzie mnie twój zastępca. Zresztą – niech mnie znajdzie, bo zmęczony jestem. Nic już nie zmienię. Ani w sobie, ani na tym świecie. Chujowo, ale bojowo. Trzymałem policzek na jego głowie. Flesze wspomnień. Obóz skautów w Rokiczynie. Smród przepoconych ciał, kiedy wróciliśmy ze wsi ukraińskiej. Zanieśliśmy tam z trudem, wielkie konwie zlewek z naszej kuchni obozowej. Resztki były oddawane miejscowym. Byliśmy przekonani, że karmią nimi świnie. I zobaczyliśmy przez okno, jak stara babuszka rozlewała je w gliniane dzbanki jako obiad dla całej rodziny. Spojrzeliśmy po sobie i nawzajem widzieliśmy szklące oczy. Straszny żal, przerażenie i współczucie. Po cichu potem segregowaliśmy odpady i wieczorami zanosiliśmy je babuszce i innym. Ze spuszczonymi oczami. Tyle, że on winił sanację i czarnych. Ja komunistów i nacjonalistów ukraińskich. „Ty czarny wypierdku!”. „ Pierdolony socjalisto!” - wymienialiśmy uprzejmości w restauracji „Kolorowa”. Przedmiotem naszej, konstruktywnej rozmowy była mała Ania, córka miejscowego aptekarza. Obaj ją kochaliśmy. Chodzący pustostan z wielkim biustem, który przyciągał wzrok jak kość u wygłodzonego Burka. Potem daliśmy sobie po pysku, wypiliśmy litr wiśniówki (strasznie rzygałeś) i usnęliśmy spleceni w pobliskim lesie. Ania wyszła za pryszczatego Heńka z wielką kasą, a my byliśmy znowu przyjaciółmi. Pełno było takich chwil. - Wy... wychrobotałeś ją? - usłyszałem. Cholera, jakże jest mi bliski. Wiedziałem o co pyta, a on jakby czytał w moich myślach. - No. A ty? - Też. - Głupia Ania. Takich chłopaków nie chciała. Ale rżnęła się super. Skinął lekko głową. Czułem ogarniającą mnie słabość. Przed oczami zaczęły wirować kolorowe kręgi. Wyczerpanie, kurwa. Dni spędzone na uciekaniu. Jak zaszczuty pies. Głodny i zmarznięty. Poobijany i pokaleczony po walce z nim w zimnej wodzie rzeczki. Drżałem jak w febrze. Staliśmy nad jej brzegiem. On celował do mnie, a ja do niego. Potem jednocześnie odłożyliśmy broń. - Co jeszcze ode mnie chcesz? - zapytałem. - Zabiliście wszystkich. Do czego jestem ja potrzebny w waszej statystyce śmierci? - Chcę, abyś żył. Dam ci dokumenty i wyjedziesz na ziemie odzyskane. - To po co ja walczyłem? Żeby teraz kryć się jak szczur? Zniewalacie naród do spółki z ruską hordą. Nie ma wolności... - A na chuj ludziom wolność? Przeżyli koszmar okupacji, terror pojebanych Niemców. Chcą tylko żyć i mieć pełne brzuchy. Nic takie dinozaury jak ty, nie zmienią. Musisz odejść. Jesteś groźny jako symbol. Niektórzy jeszcze się burzą we własnych sumieniach. Trzeba im zabrać symbole. Czyli ciebie. - Pierdolony socjalista. - Kurewski narodowiec. Sięgnąłem za pas po nóż. - Skończmy to. Dureń jestem, ale mam ideały. Za nie czasami warto umrzeć. A najlepiej z ręki przyjaciela. Popatrzył na mnie z żalem. - Daj spokój. - Nie. Skoczyłem do przodu. Zrobił unik i wyjął swój nóż. Krążyliśmy wokół siebie, ale jakoś żaden nie miał woli do ataku. Potknął się o korzeń i poleciał w moją stronę, a ja pomyślałem, że zaatakował. I zaczęliśmy... Byłem coraz słabszy. Z trudem trzymałem jego głowę i nie miałem siły wyjść na brzeg. Zaraz zemdleję. Czyżby aż tak wyczerpała mnie ta walka? Tylko buzująca adrenalina podtrzymywała moją świadomość. - Warto było? - zapytał . Krew ciągle barwiła wodę. Skąd jej tyle? - Nie warto. Ty odchodzisz, a ja stąd nie odejdę. Głupi jestem. - A może pójdziemy razem? Tam już nic nas nie poróżni. - Myślisz, że sobie strzelę w łeb? Nie żartuj. Za bardzo się boję. - Zobaczyłem znowu lekki uśmieszek w kącikach jego ust. - Wynieś mnie z tej wody. Z trudem zacząłem go wlec. Na brzegu musiałem się czołgać, ciągnąc za sobą. Odlatywałem. Gdzieś bardzo daleko. Jak przez ścianę usłyszałem. - Spójrz na swoją nogę. Z ogromnym wysiłkiem podniosłem powieki. Strasznie chce mi się spać! W udzie była dziura. Trafił mnie, kiedy upadał. Nie poczułem tego w zimnej wodzie i ferworze walki. Z przeciętej tętnicy miarowo wytryskiwała jasnoczerwona krew. To stąd jej tyle było w rzece! - Pójdziemy razem, pierdolony socjalisto – powiedziałem, zamykając oczy.
  6. @Maciej_Jackiewicz Ten wiersz kojarzy mi się z pewnym sztukmistrzem poezji. Ogniem ział i fikołki robił. Wiersz gubi płynność przez stosowanie zmiennej sylabizacji i pogubionych średniówek ( jako klasyczny czterowersowiec to źle), a układ rymów też jest niekonsekwentny ( do pewnego momentu a - c. b - d, a później?) I rymy też nieszczególne. Ma za to klimat, ale to za mało.
  7. @Anastazja Sokołowska Nie mylisz się, ale da się tak pokombinować, aby ich było jak najmniej, nie naruszając rytmu. Czego życzę, bom ja wróg zaimkozy :)
  8. @Sylwester_Lasota Przy wierszach wolnych mówi się raczej o strofoidach. Te mogą mieć różne długości toteż na pewno nie chodziło mi o podział na zwrotki.
  9. @corival Bardziej agresywna i dynamiczna odsłona. Jak lubię.
  10. A tak mi się przypomniał ten wiersz aprops wiersza errora. Tom wstawił :)
  11. pod nóż jak błękit na ołtarzu niebakrewz krwi mojej duchu pierworodnyofiarą się staniesz jeśli tak potrzebamych marzeńmyślii czynów niegodnychrozwal serce tętniące resztką beznadzieina życie co wycieka po stopniach kościołai zdychaj artysto – jak ty są stracenisam jesteśkogo jeszcze wołasz?tak duchusmętnawa lelijobluszczu co zadusza własne podniesieniawalcz i nie płakusiaj że niesłusznie bijąjak przebiśniegbo rośnie po ludziach nie wijącdni własnychi nie ma nic już do stracenia
  12. Dobry. Użyte artefakty grają na wyobraźni i są ciekawie użyte. Chyba bym nieco podzielił, bo nie ma miejsca na zaczerpnięcie oddechu i pomyślał o puencie bardziej wyrazistej. Tu wiersz jakby mi się urywał.
  13. No praca zakończona to mogę odpisać. Dzięki Waldemarze za słowo. Cor, za dużo jeszcze jest milczenia i znieczulicy w tym temacie. Coś się zmienia, ale powoli. Anno, dzięki. Ja jestem zwolennikiem minimalizmu i każde słowo oglądam dziesięć razy zanim uzyję. Wychodzę z założenia, że czytelnik umie czytać pomiedzy i dośpiewuje sobie brakujące w zapisie, myśli. Musiałabyś bardziej mnie przekonać co jest nie tak z tym fragmentem. Bo dokładnie takie słowa usłyszałem od kobiety, która własnie miała ten problem.
  14. Aż sobie zerknę na przyziemną twórczość poetki - realistki :) Komentować nie będę, bo co kogo skomentuję i dam uwagi podle swojej wiedzy i gustu, to obraza boska i sępy w tle. (:
  15. Poetka - realistka... Straszne połączenie. O ileż piękniej jest pomyśleć, że wygrały słabe, ludzkie zęby. Taka metafora i licentia poetica sprawiedliwości dziejowej. Zwycięstwa człowieka nad prymitywnym światem zwierząt.
  16. Nad zastosowaniem zaimków bym się zastanowił. Takie dookreślanie ujdzie w prozie, ale tu pełnią czasami rolę wypełniacza. Odbierają też możliwość własnej interpretacji i dopowiadania przez czytelnika. Np. pierwszy wers: Usiądź obok mnie. Po co jest mnie, jeśli jest słowo obok? To ja się nie domyślę, że obok mnie? Ostatnie dwa wersy: jak długo jeszczepozwolisz mi na siebie czekać Po co mi i siebie? O ileż wieloznacznie zabrzmiało by po prostu: Pozwolisz czekać.
  17. Amen. Pisz sobie jak chcesz. Nie mam diamentowego wiertła do takiego betonu. Wiersz pochwaliłem. Wskazałem błędy, a ty bredzisz o pisaniu duszą. Jakby nie można pisać duszą DOBRZE. Właśnie skończyliśmy.
  18. Margot, ja Ci nie odbierałem wyobraźni. A o dużej literze napisałem, bo tego sie po prostu nie robi. I pisanie dużej litery w zaimkach nie postrzegam jako wiekopomne i przełomowe wydarzenie w rozwoju poezji. Ale każdy ma swoje zdanie. Jeśli tym pchasz poezję na nowe tory razem z kotem... :)))
  19. zmierzchało między szczeliny wielkiej płyty podpełznął jęk urwany spod dziesiątki chyba ktoś zatkał usta krocze... ...i na śniadanie zjadłaś tabletki wczesnoporonne z łykiem kawy i piwem na moralniaka boli tak bardzo ale trzeba być twardą cierpienie uszlachetnia a brak pamięci uszczęśliwia ukochany mężu
  20. Zdaje się, że nie oceniam komentujących panie kot. W poezji można wszystko. Tylko nie ma co dorabiać pi....e uszu, aby mi coś udowodnić. Nie pisze się zaimków osobowych dużą literą w poezji z zasady. Pan może pisać je nawet pismem klinowym o wielkości piramid.
  21. Spekulujesz Cori :) Może to był poeta na miarę portalu i gryzł rekina, układał wiersz i miał w dupie ideały za które to rekin niestety go skonsumuje? Jest tyle wzniosłych możliwości, a Ty trywialnie myślisz o walce o życie? Bleeee
  22. Możesz pisać nawet wszystko dużą literą. Wolno Ci. Zwracam po prostu uwagę, że tego się nie robi w poezji. Albo stosuje jako manierę. Filozofii nie ma co tu dorabiać.
  23. Nie jestem fanem poezji klasycznej, ale doceniam kunszt jej pisania. Sam czasami popełniam, choć bez entuzjazmu. Tu jest fajnie, choć trochę mankamentów się znajdzie. Zaimki osobowe piszemy w poezji małą literą. To nie list. Dwa rymy zgrzytają bardzo: Trzymasz - wytrzymasz i tęczy - dręczy. Pierwszy to klasyczna częstochowa z identycznym rdzeniem, a drugi z wymienną tylko jedną literą. Częstochowę czasem się stosuje, ale nie może walić po gałach. A tu wali.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...