Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lach Pustelnik

Użytkownicy
  • Postów

    1 021
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    4

Treść opublikowana przez Lach Pustelnik

  1. Lach Pustelnik

    Jego kozy...

    Ja bym owieczkom i baranom pozostawił to ubolewanie, ale... może nie mam racji. Oświeć zatem mnie, o Panie!
  2. Nie trzyma mi się to kupy. (kupa nie ta z sedesu, dla jasności) Najpierw jest "nie patrzcie" potem : "kochajmy się" Czy Autor jest korposzczurem, jak wynika z drugiej zwrotki, i dalszych? Czy też z zewnątrz obserwatorem? Tak czy owak życzenia są pobożne. Ponadto cały utwór do jednego worka - jest to worek Autora - wrzuca wszystkich, którzy w korporacjach są zatrudnieni. Marek.zak1 poświęcił temu swój komentarz, zatem nie będę dublował jego wypowiedzi. Z którą się zgadzam. Pozdro:)
  3. Lach Pustelnik

    Lwowski

    finał może być wszak też inny, że dodam hardo - miast jajecznicy - może być - - - na twardo!
  4. Obojętny i... nadzieja? Trochę oksymorycznie:) Ale ładnie.
  5. @Bogumił porzygałem się prawie. Nie wiem tylko, czy o to chodziło Autorowi? Zaiste, chwała https://pl.wikipedia.org/wiki/Romuald_Rajs https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,25727707,mieszkancy-zaleszan-pamietaja-zbrodnie-burego-zagonili-do.html#s=BoxOpMT
  6. Lach Pustelnik

    niedopad

    tej damie można podpowiedzieć w tajemnicy że podobny niedopad mogłaby łapać w kościele z kropielnicy
  7. Lach Pustelnik

    Lwowski

    zda się, że ta dama nie tylko jego łezkami jest zainteresowana..? stąd wzrok opuszcza, płocha nisko, by sprawdzić jak się miewa Panisko!
  8. Świetne!:)
  9. - Julian BONG - Lan Le - CZĘŚĆ TRZECIA - Spędziłem tę noc w fotelu, nie kładłem się. Trochę spałem, zapadałem w jakieś krótkie drzemki, budziłem się odrętwiały. Byłem niepotrzebny, nawet sam sobie. Rozmyślałem. Wciąż wiele spraw mogło pójść nie tak, jak to sobie planowałem. I najpewniej tak właśnie się stanie, byłem przekonany. Bałem się. Uświadomiłem sobie, że potwornie się boję. Czułem przeszywający mnie strach, a ten skutkował stresem, jakiego jeszcze nie zaznałem w życiu. Nawet wówczas, gdy wszystko się waliło i chciałem się zabić. Zastanawialiście się kiedyś czy jesteście uczciwi w stosunku do samych siebie? Czy można być bardziej uczciwym, niż właśnie w taki sposób? Czy można zwalczyć w sobie ów dobroczynny mechanizm wyparcia, który z jednej strony chroni naszą psychikę przed samooskarżaniem i cierpieniem z tym związanym, ale z drugiej strony nie pozwala na uczciwe spojrzenia na siebie samego, na swoje działania i zrozumienie faktycznych motywacji, jakie napędzają nasze działania? Może. Jednym się to udaje i ci zyskują spokój, wraca im szacunek do samych siebie i w jakimś stopniu przestają żyć w kłamstwie. Innym nawet nie przychodzi do głowy możliwość takiego rodzaju rozważań i ci pozostają w swoich skorupach zakłamania aż do końca swoich dni. Sądzę, że tych drugich jest więcej. Znacznie więcej. Ba, prawdopodobnie stanowią przytłaczającą większość wszystkich żyjących osobników gatunku homo sapiens. Doszedłem kiedyś do wniosku, że ludzie maja nie po jednej, ale po kilka osobowości, a niektórzy nawet po kilkanaście, czy więcej. I nigdy nie wiadomo, która w danym momencie, w danym czasie, przejmie władanie nad ich ciałem i umysłem. Dlatego czasem są herosami, zachowują się jak wzorcowi bohaterowie książkowi, czy filmowi, a innymi razami – ci niedawni bohaterowie - siedzą skuleni w kącie i trzęsą się ze strachu przed własnym cieniem, bo właśnie osobowość tchórza zawładnęła ich ciałem. Tylko świadomość pozostaje ta sama. I pamięć jedna, chociaż tego nie jestem pewien. Zdaje się, że nie dotyczy to tylko ludzi. Weźmy takiego lwa, samca, króla zwierząt. Ten okrzyknięty przez ludzi pogromca niemal wszystkiego co żyje, zdający się nie znać strachu bezwzględny zabójca niemal wszystkiego co żyje – łącznie z młodymi kociakami, które spłodził jego konkurent - podkula ogon i wieje w krzaki przed szarżującym bawołem. I zostawia swoje młode na pewną śmierć, gdy ten je tratuje w przypływie szaleńczej odwagi. Dlatego wiem, że różne osobowości w różnych sytuacjach przejmują nad nami kontrole i nie potrafię tego wytłumaczyć inaczej. Zatem, starając się być uczciwy wobec samego siebie na tyle, na ile mogłem, przyjąłem do świadomości fakt, że się bałem i że jest to jednak objaw pewnego tchórzostwa. O świcie znowu poszedłem się przejść, ten sam kozioł żerował w tym samym miejscu. Obejrzałem go sobie przez lornetkę, był młody, zwarty, energia emanowała z jego postawy. Mogłem go zabić, miał na głowie całkiem niezłe parostki szóstaka w drugiej klasie wiekowej. Wróciłem o piątej trzydzieści, Agnieszka spała w pokoju Moniki. Byłem wybudzony, wiedziałem, że nie zasnę ponownie. Usiadłem przy niej, wsunąłem dłoń pod kołdrę, gładkie ciało mojego skarba... Gorące, cudownie wypukłe pośladki, spała na brzuchu i nie mogłem się oprzeć podnieceniu. Tak było, w trudnych chwilach brałem ją gwałtownie, bez pieszczot i leniwie narastającej rozkoszy. Wiedziałem, że się obudzi, kiedy już w niej będę i nie poruszy się aż skończę. Robiłem to tylko dla siebie a ona to akceptowała. Z łazienki przyniosłem potem suchy, świeży ręcznik. Nie wzięła go ode mnie jak zwykle, tylko rozchyliła uda, złożyłem bibułkę i umieściłem w jej kroczu, by sperma nie drażniła jej skóry spływając po skórze na prześcieradło. Pogłaskałem jasną czuprynkę, zamruczała dając mi do zrozumienia, że się nie gniewa i dopiero wtedy poszedłem pod prysznic. Słońce stało wysoko, zapowiadał się kolejny ciepły i cichy dzień. Ubrałem krótkie spodnie, płócienną koszulkę, stare wygodne trampki. Poszedłem na strych, zza belki stropowej wydostałem sportowy karabinek małokalibrowy 5.5mm z założoną chińską lunetką 4x32, była to jedyna sztuka broni, jaką miałem bez pozwolenia, ciągnęło mnie do niej. Chciałem potrzymać ją trochę w dłoniach, potem zszedłem na dół by strzelić kilka razy do tarczy na swojej strzelnicy. Przypiąłem cztery nowe tarcze, położyłem się na drewnianym podeście pięćdziesiąt metrów od celu i oddychałem czas jakiś głęboko, aż do mojego mózgu dotarło wonne powietrze, o słodko żywicznym smaku młodych sosnowych pędów. Próbowałem pokonać w sobie lęk, wydmuchać go ze swych piersi. Złożyłem się, oddałem po trzy strzały do każdej tarczy, mierzyłem spokojnie, zeszło mi z tym kilkanaście minut. Było nieźle, wciąż dobrze strzelałem. Wróciłem i ukryłem broń w skrytce. Agnieszka brała prysznic w łazience, poczekałem aż wyjdzie, wytrze się i ubierze. Wtedy odezwałem się do niej: - Jadę do lasu na kilka godzin, od paru dni dziki podobno wychodzą pod ambonę na dębie. Chciałbym to sprawdzić. - Z czego będziesz strzelał? Miałeś przecież oddać karabin w komis. - Oddam jutro. - Masz jakieś pieniądze? Miałem w portfelu parę banknotów, trochę drobnych. - Ile potrzebujesz? - Trzeba kupić jakieś pieczywo i coś do jedzenia. Wypełnił mnie wielki smutek. Pójdzie do sklepu, mój skarb. Już nawet nie myślała o tym, że do sklepu można było pojechać autem. A ja właśnie oznajmiałem, że jadę do lasu, piętnaście kilometrów w jedną i tyle samo w drugą stronę. Trzydzieści kilometrów, dziesięć podróży do sklepu, w tą i z powrotem. I jeśli wrócę z pustymi rękami, będzie to zwykłe wyrzucenie pieniędzy dla mojej przyjemności. - Ja coś kupię - raptem zmieniłem zdanie.- Pojadę do miasta, i tak muszę być w banku. - O której wrócisz? " O której wrócisz, gdyby ktoś dzwonił", takie pytanie zadawała mi wcześniej, kiedy jeszcze stać nas było na opłacanie rachunków telefonicznych. - Nie wiem, pewnie około południa. Nie mam za wiele roboty. Zaparkowałem w centrum, Romana odszukałem w jego kantorze, zaprosił mnie na zaplecze. - Co z tą umową? - Spytałem. - Będzie gotowa za dwie godziny - odrzekł. Twarz miał spiętą, zapytał czego się napiję. Dziewczyna przyniosła wodę gazowaną, nalał mi do szklanki. - Zdecydowałeś się na cenę? -Tak. Chcę mieć dzisiaj tę forsę. Opuścił głowę, myślał. Wstał, wyszedł na kilka minut, gdy wrócił powiedział: -W porządku, ale tylko dwadzieścia tysięcy. Jutro dam ci drugie dwadzieścia, handel dzisiaj idzie słabo. Jutro jest wtorek, przyjadą Ruscy na targ. Przyglądał mi się uważnie, pytająco. Zrozumiałem. Pokiwałem głową i wtedy zobaczyłem w jego oczach przerażenie. Wiedziałem, czego on chce. Nagle uświadomiłem sobie, że pragnę tego samego. Myślę, że dopiero wtedy do niego dotarło, co zrobił. Zgodziłem się, nie miałem wyjścia. Umówiliśmy się za godzinę w biurze jego prawnika, wyszedłem na miasto powłóczyć się trochę. Poszedłem wzdłuż rzeki nad zalew, mijałem ludzi; byli martwi w mych oczach. Podpisałem tę umowę, wydawała mi się sporządzona rzetelnie, uwzględniała zadłużenie na hipotece i terminy wypłat. Akt notarialny mieliśmy podpisać za tydzień. Potem Roman zaprosił mnie do swojego domu za miastem, tam miał gotówkę. Usiedliśmy w ogrodzie, zaczął mówić: - Jasne, moja matka żyje z nierządu. Można uznać, że to zajęcie jak każde inne... Każda kobieta ma prawo robić taki użytek ze swojego ciała, rozumiesz. To wczoraj... Jeszcze mi nie zapłacił, postanowiłem nie wdawać się w dyskusję. - Jesteś skurwysynem - przerwałem mu. Pokiwał głową. - Synem wielkiej kurwy - dodałem. Podniósł się i zostawił mnie samego, czekałem przyglądając się szpakom biegającym po świeżo przystrzyżonym trawniku. Gdy wrócił, niósł w jednej ręce ten karabinek, z którego strzelaliśmy w niedzielę, w drugiej plik banknotów. Banknoty rzucił na stół przede mną, karabinek oparł o pień bliskiego drzewa. Przeliczyłem forsę, poczułem się pewniej, ale zarazem doznałem wrażenia jakbym się pozbywał czegoś bardzo bliskiego, cząstki samego siebie. - Coś będę musiał wymyślić... - Michał nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Czekałem co powie dalej, przygryzł wargi. - Jesteś dobrym strzelcem? - Nie rozumiem? - Mnie serce wali od samego patrzenia na broń - ciągnął. - Nie wiem co to jest. Niejasno, z głębi podświadomości wyłaniało się mroczne przeczucie. - On nie pokazuje się na mieście inaczej jak z obstawą - mówił Michał, patrząc teraz na korony drzew. - Najczęściej to Rudy, był trenerem karate... Wiesz jak zabili Kennedy'ego... Skrzywiłem się, zaraz to zauważył. - Dlaczego chcesz to zrobić? - spytałem. - Napędza szmal twojej matce, kobieta ma ubaw. - Sprowadzam mu te dziewczyny - wyznał ponuro. - Ja to zacząłem. Jest mi winien kupę pieniędzy, robię to by je odzyskać. Spłaca mi ratami, tak często jak ma dziewczynę... I mówił dalej: - Matka rozkręciła ten burdel, kilka lat temu. Rudy zjawił się kiedyś jako klient, wypytywał o dziewczynę która byłaby cnotliwa, czy to jest do załatwienia. Mówił, że cena nie ma znaczenia. Wcześniej pożyczyłem mu pięćdziesiąt tysięcy dolarów, na akcje Próchnika. Wiesz jak to działa? - Nie. Nie mam pojęcia. - Opowiem ci później. No więc zarobił na tym prawie trzy razy tyle - i nie oddawał, a ja nie miałem jak go przycisnąć. Pomyślałem: za te dziewczyny zapłaci tak, że odzyskam wszystko. Zupełnie zgłupiałem. Wzruszyłem ramionami. - A ty chcesz się go pozbyć? Sparł łokcie na stole, zacisnął pięści i wychylił się w moją stronę. - Pojechałem do Rowna, dwa lata temu, by się rozejrzeć za interesami. Pojechałem ze znajomym, miał tam już jakieś układy. Potem okazało się, że to mafia, a burdel większy mają niż u nas, zniechęciłem się więc prędko i chciałem wracać. Ale wybraliśmy się moim autem, obiecałem znajomemu, że gdzieś go jeszcze zawiozę. Pojechało z nami dwóch gnojków z mafii, takie wyelegantowane modnisie. Udaliśmy się do Lwowa, potem na południe w góry, jakimiś strasznymi drogami z mnóstwem ogromnych dziur jak po minach przeciwczołgowych, jechaliśmy przez wioski nie tknięte cywilizacją od paru wieków, gdyby nie parę anten telewizyjnych na niektórych dachach, myślałbyś że znalazłeś się w średniowieczu. Byłem w strachu. W tym krajobrazie mój mercedes był jak statek kosmiczny w epoce kamiennej. Bałem się, że mnie zatłuką gdzieś po drodze, już choćby dla tego auta, ale Sasza zapewnił, że to rodzinne strony jednego z tych typów co jechał z nami. Z nim nic nam miało nie grozić, mieli kałasznikowy pod kapotami. Po jakiejś godzinie skończyła się wszelka droga, poruszaliśmy się dalej rozbełtanymi duktami polnymi, dolinami rzek, przejeżdżaliśmy brody, aż wjechaliśmy w wieś. Ze wszystkich stron były góry, pokryte lasem jak w naszych Bieszczadach. Przed pierwszą chałupą mafioso siedzący za mną położył mi dłoń na ramieniu, prawie zemdlałem od tego. Zatrzymałem się, powiedział coś szybko, nie zrozumiałem, przez myśl przeszły mi straszne obrazy. Mój kumpel wyjaśnił jednak, że chodzi o to by dalej prowadził Ukrainiec. To była jego rodzinna wieś, chciał zaimponować rodzinie. Nie martw się, nie popsuje ci auta, tak mnie pokrzepił na koniec. Przesiedliśmy się więc, niech jedzie skoro to takie ważne dla niego, myślałem. Gdyby chcieli nas pozabijać, zrobiliby to wcześniej, nie prosiliby o przysługę. Czegoś podobnego nie zobaczysz w życiu. Przywitały nas wychudzone burki, bose dzieciaki w workach po mące... Miały w nich powycinane otwory na głowy i ramiona, w pasach były poprzewiązywane sznurkami. Oblepiły auto, przyklejały się do szyb, zaglądały do środka ciekawymi oczami, oniemiałe. Czasem pojawiał się jakiś żylasty chłop, w łachmanach, przystawał, kręcił głową albo zastygał w bezruchu. Nasz mafiozo zajechał przed jedną z chałup na drugim końcu wioski, auto zostawił na środku drogi, dał długi sygnał klaksonem, wysiedliśmy. Powietrze było chłodne, ostre jak to w górach, kiedym patrzał na bose nogi dzieciaków, dostawałem gęsiej skórki. Wieś ożywiła się, zrobił się ruch pomiędzy domami, wszystko z naszego powodu. Staliśmy na piachu przed chatą, nasi mafiosi poopierane o maskę, wtem odskoczyły deski w otworze który był drzwiami, pokazała się ta dziewczyna... To był obraz z któregoś z tych filmów, gdzie śliczna aktoreczka ubrana w gustowne łachmany odgrywa rolę ubogiej młodej dziewczyny, cnotliwej i czystej, nieskażonej żadną perwersją... Taka była siostrzenica naszego gangstera, prosta, szczupła i delikatna, jakaś bardzo elegancka w swej krótkiej białej spódniczce, luźnej bluzeczce i sandałach z pociętych opon. Chwilę stała na stopniu, potem krzyknęła: Wania!, Podbiegła do nas, zarzuciła wujowi ramiona na szyję. Gdyby ktoś wówczas nakręcił tę scenę kamerą... Obcałowywała go, a ja nie mogłem oderwać oczu od jej nagich piersi, widocznych w rozpięciu bluzki gdy podniosła ramiona. Śnieżnobiałe, nietknięte męską dłonią, poczułem wielką suchość w gardle i ból w piersi, mój towarzysz dźgnął mnie w bok i szepnął: Uważaj, tylko. Lecz ja nie mogłem nie patrzeć na to cudo, a kiedy zaproszono nas do chałupy, trudno mi się było skupić na czymkolwiek innym jak zerkaniu na tę dziewczynę. Poczęstowała nas wyblakłą herbatą, to było wszystko. Miałem w aucie trochę jakichś kremowych ciasteczek, orzeszki solone, takie drobiazgi które zabrałem na drogę. Spytałem szeptem kolegę, czy wypada to przynieść. Pokiwał głową z przejęciem, lecz mafioso się skrzywił, zrozumiałem swój błąd. Przecież miał to być jego mercedes. Zapytałem więc głośno, czy mogę wziąć z bagażnika swoje rzeczy. Rozluźnił się, rzucił coś do dziewczyny i zrozumiałem, że ma iść ze mną. Trząsłem się przy niej cały, zdawało mi się że wszyscy to widzą. Wyszedłem na chłodne powietrze, dziewczyna za mną. Stanąłem przy bagażniku, spojrzałem jej w oczy. Serce waliło mi jak oszalałe, język utknął gdzieś w grdyce. Patrzyła na mnie spokojnie, jakimś wesołym i ciekawym spojrzeniem, czekając co zrobię. Chryste, jak bardzo pragnąłem wtedy ją objąć, dotknąć tych dziewiczych cycuszków, przygarnąć do siebie i nakryć swymi ustami jej rozchylone usta... Pewnie też tak bym zrobił, gdybyśmy byli daleko od ludzi. Pewnie bym ją tam zgwałcił, gdyby nie chciała mi się oddać, dałbym jej wszystkie pieniądze za to... Wszystko bym oddał za ten pierwszy raz z nią, tak bardzo chciałem posiąść ją pierwszy, wejść pierwszy w jej ciasną, dziewiczą cipeczkę... Bałem się jednak, bałem się tych dwóch, wieśniaków, wszystkich się tam bałem. Podniosłem klapę, ofiarowałem jej resztki żywności jakie zabrałem z kraju. Raz dotknąłem jej dłoni i skóry na przedramieniu, gładkiej i jędrnej i to było całe me seksualne przeżycie. Rozmawialiśmy potem o tym i o owym. Dziewczyna wyszła do drugiej izby z wujem, kiedy wrócili, zagadnął nas, czy w Polsce nie byłoby dla niej jakiejś pracy. Uczepiłem się tego, obiecałem im wszystko. Przez miesiąc nie myślałem o niczym innym, jak tylko o niej i by już po nią pojechać. Ale przywieźli ją oni, przyjechali rozklekotanym rupielem zorientować się jaką będzie miała robotę i w ogóle. Zapewniłem jej miejsce w kantorze, już drugiego dnia brakowało pieniędzy w kasie, nie wiem jak ona to robiła, miała tylko sprzątać, przyuczać się. Dla mnie była jakoś dziwnie opryskliwa, nie dawała się dotknąć, zżerała mnie zazdrość, trzeciego dnia wpadł Kulas i ją zobaczył. Napalił się okropnie, powiedziałem mu że to dziewica, dyszał z pożądania... Tego samego dnia zgodziła się pójść z nim do łóżka, nie wiem za jakie pieniądze. Zaprowadziłem ją do burdelu matki, tam odbył się seans, nie przyglądałem się temu. Matka mi powiedziała, że zabrało ją pogotowie, w ostatniej chwili uratowali jej życie. Kulasa dopadli tamci, podobno wypłacił dwadzieścia tysięcy zielonych, wtedy właśnie wywiercili mu wiertarką dziurę w łękotce, żeby sobie ich zapamiętał. Przerwałem mu. Resztę mniej więcej już znałem, a czego nie znałem, tego już poznać nie chciałem. - Michał, jak go chcesz sprzątnąć? - spytałem. Uznałem, że istnieje jakaś granica której nie będę musiał przekroczyć, tą granicą miała być śmierć Kulasa. Wydawało mi się, że mogę teoretycznie zbliżyć się do niej, nawet przećwiczyć praktycznie, ale na tym koniec. To mi dawało jasność umysłu i komfort psychiczny, nie musiałem się bać. Pokazał głową na karabinek. - Jest czysty - powiedział. - Mam go od prawie dwudziestu lat, nigdzie nie jest odnotowany. Pokiwałem głową. - Trzeba by użyć mocniejszej amunicji i trafić dokładnie w głowę, bo drugi raz nie da się z tego wystrzelić. - Marcin, znasz się na tym? - Nic z tego - udałem że chcę się podnieść. - To jest poważna sprawa, Michał. - Siedzisz już w tym - powiedział. Miał rację, uświadomiłem to sobie to w owej chwili, kiedy wyrzekł te słowa. Niemniej podniosłem się na dobre, właśnie dlatego. Natychmiast poderwał się za mną. Nie bałem się go, wyczuwałem w nim jakąś słabość. - Przemyślałeś sobie wszystko? - spytałem. - Zapłacę ci - odrzekł w zamian. - Zapłać mi za ranczo - odrzekłem. A potem dodałem – Okej, powiedz, jak to sobie wymyśliłeś. Poszliśmy między drzewa w jego parku, między szklarnie i plantację winorośli która tam była. Wyjaśnił mi, że najlepiej byłoby, według niego, zastrzelić Kulasa w centrum miasta, przy jego kantorze. Miała się tam niedaleko znajdować rozbabrana budowa, na której od kilku miesięcy nikt nie pracował. Budowa była ogrodzona drewnianym parkanem wychodzącym na ulicę, w środku znajdował się stary budynek, poddawany gruntowanemu remontowi, niezamieszkały. Uzgodniliśmy, że obejrzę to sobie nazajutrz i spotkamy się w jego kantorze w celu omówienia dalszych spraw. Miał również mieć dla mnie drugą ratę pieniędzy, planowałem wpaść do banku i uzgodnić warunki spłaty kredytu. Coś dziwnego zaczęło nas łączyć, rozmawialiśmy coraz szczerzej ze sobą. Powiedział przy rozstaniu, że nie muszę na razie myśleć o wyprowadzaniu się z rancza, że może będzie miał dla mnie taką ofertę, że wcale nie będziemy musieli się stamtąd wynosić. O innych pieniądzach nie rozmawialiśmy na razie. Zrobiłem porządne zakupy, pierwsze do kilku miesięcy naprawdę ludzkie jedzenie. Doszedłem potem do wniosku, że nie mogę zabić człowieka za to, że zgwałcił dziewczynę, a ona zmarła od tego. Nie wiedziałem jak to naprawdę było, wszystko było dostatecznie zamazane by nikomu niczego nie udowodnić. Postanowiłem odebrać od Michała wszystkie pieniądze, załatwić sprawy z bankiem i wycofać się ze wszystkiego. Wróciłem na ranczo, byłem spokojny o najbliższą przyszłość, musiałem pomyśleć o jakimś zajęciu. Wierzyłem, że coś wymyślę, już głód nie deptał nam po piętach. W kuchni na lodówce zastałem kartkę od Agnieszki, pisała że wróci późno i żebym się o nią nie martwił. Miałem zamiar urządzić przyjęcie, zagryzłem zęby. Agnieszka wróciła nad ranem, spałem już. Obudziłem się, kiedy otworzyła drzwi kluczem, poszła się myć do łazienki, zasnąłem znowu, a kiedy się ponownie zbudziłem był dzień a moja żona spała w pokoju córki. Nie miałem czasu by z nią pogadać, musiałem jechać do miasta w naszych sprawach. Dyrektor banku zgodził się na miesięczną prolongatę zadłużenia, mieli zaprzestać naliczania karnych odsetek. Michał wręczył mi drugą ratę, potem pojechaliśmy do niego żeby przyjrzeć się dobrze broni. Wcześniej pobieżnie obejrzałem sobie tę budowę o której mówił, wlazłem za płot i odkryłem dobre miejsce z którego był czysty widok na kantor Michała, żółtą plastikową budkę ustawioną na środku deptaka. Wyjaśnił, że ściągnie tam Kulasa i będzie stać przy nim, kiedy padnie strzał. Miał w ten sposób uniknąć wszelkich podejrzeń. Zabrałem od niego broń, powiedziałem, że muszę założyć lunetę i przystrzelać go z odpowiedniej amunicji na sześćdziesiąt metrów, tyle ile dzieliło parkan budowy od kantoru. Wciąż bawiłem się myślą, że zbliżę się do owej nieprzekraczalnej granicy, dotknę jej prawie, ale się cofnę, kiedy już poczuję jaki ma kształt. Agnieszka leżała w łóżku, kiedy wróciłem. Przyrządzałem sobie jajecznicę na boczku, kiedy przyszła do mnie w podomce. Była zmarnowana, miała zaczerwienione oczy. - Chcesz wiedzieć gdzie byłam? - spytała zaspanym głosem. - Niekoniecznie - odrzekłem wbrew sobie. - Możesz mi powiedzieć, jak chcesz. - A jak nie będę chciała? - To nie mów. Rozglądała się w milczeniu po kuchni, podeszła do lodówki i wyciągnęła sok pomidorowy, nalała sobie do szklanki i usiadła przy stole. - Skąd wziąłeś pieniądze na to wszystko? - Sprzedałem ranczo. - Nie jest już nasze? - Nie. Podniosła się, zachwiała lekko i oparła ciężko na stole. Chciałem ją podtrzymać, strząsnęła mnie z siebie. - Idź. Myślałam, że nie dojdzie do tego... - A do czego miało dojść? - Nie wiem. Ale nie do tego... Zaszlochała, moja jajecznica przypalała się. Zamieszałem ją i odstawiłem na zimny palnik, zabrałem się za krojenie chleba. - Zjesz ze mną? - Nie. Pewnie bym się udławiła. Ale może to byłoby lepsze... Patrzyłem na nią, zagryzałem wargi, nie byłem w stanie jej pocieszać. Chyba właśnie wtedy podjąłem decyzję. Kiedy poszła się położyć, zażywszy uprzednio krople na uspokojenie, zabrałem się za przejrzenie broni. Znajdowała się w doskonałym stanie, jedyny problem polegał na tym, że nie było jak założyć lunety. Należało przylutować w tym celu jaskółczy ogon, metalowe prowadnice pod montaż, albo je przykręcić. W obu przypadkach nie byłem w stanie sam tego zrobić, cokolwiek bym uczynił gdzieś zostałby ślad po tym. Znałem co prawda rusznikarza któremu można było zaufać, ale wiązało się to z wożeniem broni w tę i z powrotem kilkadziesiąt kilometrów za miasto, nie chciałem ryzykować. W końcu nawet niegroźny wypadek, kontrola policyjna, czy coś podobnego mogło położyć sprawę raz na zawsze. Zakładałem, że broń przewiozę tylko raz, wtedy kiedy będzie się to miało wydarzyć. Zastanawiałem się co zrobić z tym montażem, bałem się ryzykować strzału z przyrządów otwartych. Wciąż jednak wydawało mi się, że to tylko zabawa, traktowałem ją co prawda całkiem serio, lecz w głębi duszy nie wierzyłem, że może do tego dojść. Dlatego chyba wpadłem na pomysł, by użyć mojego karabinka, tego ze strychu. Zakładałem, że po wszystkim zniszczę broń tak, by była nie do poznania; zrobiło mi się go żal. Oddałem z niego wiele nieprawdopodobnie celnych strzałów. Z wolnej ręki zabijałem sroki siedzące na gałęziach pięćdziesiąt metrów ode mnie. Zabijałem trznadle z niewiele mniejszej odległości i kuropatwy zimą na polu. Zastrzeliłem wielkiego psa na łące, który siedział w bezpiecznej - jak mu się wydawało - odległości nad strumieniem i bacznie śledził moje ruchy gdy podchodziłem. Ten pies, cwana sztuka, do którego już raz strzelałem ze sztucera i spudłowałem w biegu, nie dopuszczał myśliwych na otwartym na mniej niż sto metrów, ale wtedy chyba coś go rozleniwiło. Podchodziłem go udając, że absolutnie nie mam złych zamiarów, przystawałem, zrywałem kwiatki, patrzałem w kierunku szosy, aż powoli uniosłem broń i spokojnie umieściłem muszkę na czole zwierzaka. Strzał z karabinku .22 jest cichy i jeśli się go odda w powietrze nie jest głośniejszy niż ten z wiatrówki, ale wówczas wyraźnie usłyszałem uderzenie kuli i zwierzę zapadło się w sobie tak, jakby nagle przywarło do ziemi. Odliczyłem odległość krokami, zabiłem go z sześćdziesięciu metrów strzałem prosto między oczy. W moich oczach ten karabinek miał swą osobowość, trudno było mi myśleć, że wkrótce będę musiał go zniszczyć. Tak czy owak postanowiłem go użyć. Miałem pudełko silnej amunicji, wyjąłem pięć sztuk i założyłem nowe tarcze na strzelnicy. Zwiększyłem odległość o dziesięć metrów, strzeliłem raz i okazało się, że broń przenosi o dobre pięć centymetrów. Zająłem się regulacją przyrządów, zeszło mi z tym prawie godzinę, zużyłem następne pięć sztuk naboi. Ale i tak pozostało mi jeszcze czterdzieści sztuk, dość by zastrzelić czterdziestu bandziorów. Po kolacji zostałem w domu, Agnieszka krzątała się trochę po kuchni, potem usiadła na wersalce przed telewizorem, zwinęła się w kłębek, okryła szczelnie kocem, nie rozmawialiśmy. Kupiłem piwo, zaproponowałem jej butelkę, odmówiła. Piłem więc sam, siedząc w fotelu, obserwowałem ją kątem oka. Była piękna w tym swoim cierpieniu, taka cicha i bezbronna, jakby się pogodziła, że już nic dobrego nie może jej spotkać w życiu. Myślałem o imprezie, na której do tego doszło, o jej słowach które zadały mi ból, którego nie mogłem zapomnieć. Ale ból ten stępił się z czasem, byłem gotowy uznać, że powiedziała to pod wpływem chwilowego wzburzenia, byłem gotowy zapomnieć. Wypiję to piwo i przysiądę się do niej, zdecydowałem. Rozpoczęły się wiadomości, trwała wojna w Jugosławii, w Europie toczyły się prawdziwe działania wojenne, trudno było uwierzyć. Nie rozumiałem wojny, nie znałem stanu psychicznego wywołanego bliskim zabijaniem na wielką skalę, życia w nieustannym stresie. Patrzyłem dość obojętnie w ekran, zmasakrowane ciała zabitych ludzi wyglądały podobnie jak te z filmów fabularnych. W pewnej chwili pokazano urywek dokumentalnego filmu francuskiego, młody, smutny chłopak wzięty do niewoli opowiadał matowym głosem o tym co robił dwa dni wcześniej w górskiej wiosce z kilkoma kolegami, żołnierzami jak on. Głos tłumacza był jednostajny, pozbawiony emocji. Najpierw zabili kilkanaście dorosłych kobiet i starców, potem kilkoro dzieci, zostawili cztery kilkunastoletnie dziewczyny. Zabijali dźgając bagnetami, żeby się wprawić do walki wręcz; mówił, że szło im dobrze, każdy z nich zakłuł przynajmniej po trzech wieśniaków, on sam chyba z pięciu, nie pamiętał dokładnie ilu. Potem przyszła kolej na te nastolatki, powiązali je i zaczęli gwałcić po kolei. W ten sposób zeszła im cała noc, kiedy się męczyli zasypiali, potem któryś się budził, pili i zaczynali na nowo. Pierwszej dziewczynie poderżnął gardło kolega, w chwili kiedy drugi jeszcze z niej nie zszedł. Mówił, że śmiali się z niego, że nie zdążył. Potem on zgwałcił następną dziewczynę, kiedy skończył sam ją poderżnął, było mu jej trochę żal, ale i tak musieli je wszystkie pozabijać. Jedną zostawili sobie na sam koniec, przed opuszczeniem wsi zgwałcili ją wszyscy po kolei, była najładniejsza z nich wszystkich i żaden nie chciał poderżnąć jej gardła, więc on to zrobił, bo musieli się śpieszyć żeby nie wpaść w ręce żołnierzy przeciwnika. Bezpośrednio po tej informacji podano następną, okazało się, że nowy rodzaj proszku do prania jest lepszy niż stary rodzaj proszku do prania, wytłumaczono dlaczego tak jest, nowy rodzaj proszku do prania zawierał bowiem cały szereg substancji chemicznych, którym nie opierał się żaden brud, a dodatkowo nie niszczył kolorów. Pokazano także świecącą wstrętną dupkę niemowlaka - wtedy naprawdę zrobiło mi się niedobrze. Chciałem zmienić program, ale Agnieszka powiedziała, że za chwilę będzie teleturniej, czekała na niego. Wyszedłem się przejść, zapadał wieczór. Poszedłem w ciemne pola i łąki, potem zanurzyłem się w mrok lasu; uznałem, że życie nie jest nic warte, kogo obchodzą zgwałcone dziewczyny z poderżniętymi gardłami. Bardziej wstrząsnął mną widok obrzydliwej dupki niemowlaka w reklamie nowych cudownych pieluch które nie powodują odparzeń, niż ta cała opowieść żołnierza. Doprawdy, w porze kolacji nie powinni pokazywać takich drastycznych scen. Usiadłem na pniaku, siedziałem długo, bez ruchu, podobnie jak siedzę nieraz na ambonie w oczekiwaniu zwierza którego chcę zabić. Gdy minął dostatecznie długi czas i umysł mi się oczyścił, wróciłem do domu. Agnieszka spała u córki, poszedłem sprawdzić czy równo oddycha. Potem położyłem się w naszym łóżku, wkrótce zasnąłem.
  10. Dokładnie. Poruszyć się - nie poruszając. Marzyć, nie marząc... Pragnąć bez pragnienia.... itp itd:)). Następne myśli które mi przychodzą, są brzydkie. Zatem kończę i pozdrawiam wzajemnie i serdecznie:))
  11. Dobry, spokojny i nastrojowy tekst. A głębszy by mi się wydał, gdybyś go opatrzyła obrazkiem... Nie koniecznie znad Cedzyny, bo to zalew raczej, a nie staw... Pozdrawiam:)
  12. @Marek.zak1 Ba! I to jakie!! I nie tylko ta jedna:) Pobudzasz nimi intensywnie moje - i pewnie nie tylko - sieci neuronowe. Całkiem jak owad sieć pajęczą:)
  13. zmieniam z automatu: Niech idzie na księdza. Tam dupę dostanie.
  14. Znowu Waść się nieco mylisz: gdyż nie myśli o pobraniu nim nie sprawdził jej w bzykaniu:)
  15. - Julian BONG - Lan Le - CZĘŚĆ DRUGA - Michał był punktualny, sprawiał wrażenie bardzo zaangażowanego w wydźwignięcie mnie z tarapatów. Poszliśmy do baru na wolnym powietrzu i tam przedstawiłem mu dokumenty. Kupił piwo i frytki, jedząc niespodziewanie darmowy obiad wyjaśniałem mu przez kwadrans wszystkie kwestie. Zadał mi kilka istotnych pytań, coś się działo. Istota sprawy polegała na tym, że gdybym sprzedał ranczo za cenę którą chciałem dostać, a nie była to cena wygórowana, spłaciłbym kredyt i zostało by mi jeszcze około osiemdziesięciu tysięcy złotych. W przypadku licytacji najpewniej nie zostało by nam nic. Michał zrozumiał wszystko, poczynił kilka notatek, spisał numer księgi wieczystej i zakończyliśmy rozmowę o interesach. Chciałem go opuścić, ale widziałem, że nie bardzo ma ochotę pozbywać się mojego towarzystwa. Zapytał, czy mam czas i mógłbym pojechać z nim w parę miejsc, odrzekłem, że dawno nie miałem tyle wolnego czasu, wsiedliśmy do jego auta i zjeździliśmy całe miasto, miał mnóstwo interesów w różnych miejscach i łaziłem z nim wszędzie. Odwiedził kilka kantorów, potem dwa banki, znowu zajrzał do swojego kantoru, potem oblecieliśmy plac targowy i dwa sklepy które prowadziła Krystyna. Byłem naprawdę poruszony, zdawał się być bogatszy niż początkowo myślałem. Miał pieniędzy ponad wszelkie moje wyobrażenie, no cóż... W południe zaprosił mnie na porządny obiad w porządnej knajpie, rozsiedliśmy się i naraz zaczął mnie wypytywać o sprawy myśliwskie. Znowu interesowało go wszystko, pytał o broń, ekwipunek, na co poluję, co już upolowałem, na koniec wyznał, że zawsze marzył o tym, żeby zostać myśliwym. Wyjaśniłem mu, że z jego pieniędzmi to żadna sztuka, wpisowe do koła wynosi dwa tysiące, betka dla niego, nawet nie warto wspominać. Przy okazji skróci mu się staż kandydacki, w nagance także nie będzie musiał biegać, to jasne. Wiedziałem, że nie będzie z niego myśliwego, może chciał zaimponować znajomym... Było mi wszystko jedno, udzieliłem mu najrzetelniejszych informacji, po czym okazało się, że chce się zapisać do koła natychmiast. - W porządku - powiedziałem. - Złóż podanie, w przyszłym tygodniu jest walne zebranie koła i zostaniesz kandydatem. Tego etapu nie da się po prostu przeskoczyć, jak na razie. - Kiedy, gdzie mam złożyć to podanie? - Nawet dzisiaj, możemy się wybrać do łowczego, mieszka pod miastem. - Masz czas, Marcin? Naprawdę? Będę ci bardzo zobowiązany, zależy mi żeby to już odwalić. Prawie mnie błagał, nie wiedziałem co się z nim dzieje. Wyglądał na naprawdę napalonego, a ja byłem cały do jego usług. Co miałem robić? U łowczego załatwiliśmy sprawę w try miga, zapoznałem ich, Michał zostawił podanie, dał pieniądze i pojechałem po dwie butelki wódki, zostawiłem ich żeby sobie mogli pogadać bez skrępowania. Potem wracaliśmy do miasta, cały dzień spędziliśmy ze sobą. - Marcin, jak Boga kocham, jestem ci bardzo zobowiązany. - Nie żartuj... -Tamto to są sprawy niezależne, pomogę ci ile będę mógł. Dzięki za to co zrobiłeś dla mnie dzisiaj. Zostaw telefon, w ciągu dwóch dni skontaktuję się z tobą. Nie wierzyłem mu. Nie pojmowałem skąd w nim było tyle zacięcia, żeby mi pomóc. Nie miałem możliwości wypytać o niego, zresztą mógłby się prędko dowiedzieć i wyszedłbym na człowieka któremu nie można zaufać. Przed powrotem do siebie raz jeszcze odwiedziłem łowczego. - Słuchaj, co to za typ? - rzucił się na mnie. - Co mu się tak cholernie śpieszy? - Nie wiem - odrzekłem szczerze. - To biznesmen, może po prostu taki ma zwyczaj załatwiania spraw. Nie przejmuj się, nie będzie z niego myśliwego, a wniesie trochę szmalu do kasy koła. - Mam nadzieję, że nie wprowadzasz jakiegoś ch. Strasznie wypytywał o ciebie. - Wypytywał o mnie? - Jak tylko pojechałeś po gorzałkę. Że się niedługo znacie, że mu obiecałeś przyjęcie do koła i czy ci można zaufać, jakim jesteś myśliwym, człowiekiem i tak dalej... - Pytał o takie rzeczy? - Jak Boga kocham. - Coś mu powiedział? - A co miałem powiedzieć? Nie wiedziałem co o tym myśleć, Michał kręcił, nie potrafiłem go przejrzeć. Miał nade mną przewagę z każdej strony, postanowiłem być ostrożny. Agnieszka traktowała mnie jak powietrze, ja ją też. Nie miałem siły wykrzesać z siebie nawet odrobiny czułości, coś pękło pomiędzy nami. Tym razem to ona poszła spać do pokoju córki. Świat się walił. W środku nocy zbudziłem się, krążyła przy zgaszonym świetle po kuchni, słyszałem dźwięk tłuczonego szkła, jej ciche przekleństwa. Potem przyszła do mnie, wsunęła się pod kołdrę i przytuliła do mnie. Udawałem że śpię mocno, zaczęła mnie pieścić. Podnieciłem się, ale to już nie było to. Wziąłem ją w końcu, ledwo ledwo, jakbym odwalał małżeński obowiązek. Żadne z nas nie wydało najmniejszego odgłosu, nie okazało zwykłej czułości, przeżywanej rozkoszy. - Nie chcę tak - powiedziała, gdym się z niej stoczył na bok. - Cóz, inaczej nie potrafię. - Potrafiłeś. - Nie. Okazało się, że nie potrafiłem. Milczała chwilę. Potem powiedziała: - No, to się w końcu dowiedziałeś. - Dowiedziałem się. - Jaki z ciebie kochanek. -Tak. Jaki ze mnie kochanek. Wsadziłem głowę w poduszkę. - Zawsze byłeś prymitywny w seksie - uslyszałem jej głos z oddali. Milczałem, wepchałem sobie róg kołdry w zęby. Walnęła mnie pięścią w plecy. - Słyszałeś co powiedziałam? - Tak - wykrztusiłem. Chciałem jednego, żeby już sobie poszła. - Powiedziałaś, że jestem prymitywnym kochankiem. - Właśnie, powinieneś się uczyć. - Nie - odparłem i wstałem. - Dla ciebie już nie będę się niczego uczył. Wyszedłem nago na pole, owionęło mnie chłodne powietrze. Nie miałem nic, straciłem nawet żonę, mojego najlepszego przyjaciela. Telefon zadzwonił z samego rana. Odebrała Agnieszka w kuchni, powiedziała do słuchawki: „Jest, zaraz go zawołam”, i weszła do sypialni. Spojrzała na mnie, chciała z mojej miny wywnioskować ile pamiętam z nocy. - Zaraz odbiorę - powiedziałem ponuro. Poczekałem aż wyjdzie, ubrałem dres i podniosłem słuchawkę. Dzwonił Michał, prosił bym koniecznie był w jego kantorze o drugiej w południe, sprawa była i pilna i bardzo ważna. Dotyczyła sprzedaży rancza. Na śniadanie zjadłem dwa jajka na miękko, dwie kromki chleba i popiłem herbatą ekspresową zaparzoną z wysuszonych, raz już użytych saszetek. Sprawdziłem paliwo w aucie, musiałem zatankować w mieście, żeby móc wrócić z powrotem. Potem poszedłem się przejść, czułem potrzebę poukładania sobie w głowie wszystkiego po kolei, nie ufałem Michałowi i podejrzewałem, że chce wykorzystać moje kłopoty do swoich celów. Najdziwniejsze to było dla mnie, że się uspokoiłem wewnętrznie, mój umysł jasno oceniał sytuację, nawet problem z Agnieszką rysował się czysto. W rzeczy samej byłem wdzięczny losowi, że stało się jak się stało. Nasz związek nabrał w moich oczach nagłej wyrazistości, uprzytomniłem sobie, że w rzeczy samej był bardzo płytki, pozbawiony głębokiej więzi która każe ludziom wspierać się w trudnych chwilach. Bazował głównie na mojej potrzebie realizacji się w seksie, jej ciało pociągało mnie niezwykle, uwielbiałem je pieścić, zatracałem się w tym. Przez to nie dostrzegałem, że ona odbiera nasz związek zupełnie inaczej, oddawała mi się jakby z konieczności, dla świętego spokoju, na zasadzie niech sobie weźmie i jak najprędzej skończy. No, może przejaskrawiam, przecież bywało, że ona pierwsza rozpoczynała grę wstępną, lecz wytłumaczyłem sobie, że była to jedynie potrzeba seksualnego zaspokojenia rujnej samicy. Michał jak zwykle pojawił się z rzetelną punktualnością, przywitałem się z nim nie okazując jak bardzo czekam na wieści. Zaczął tak: - Marcin, musisz mi powiedzieć, ile naprawdę chcesz za to? - Powiedziałem już -odrzekłem. Nie nadawałem się zupełnie do tego typu negocjacji. Wyglądał na zmartwionego. - Posłuchaj, za tyle nie pójdzie. Widzisz co dzieje się naokoło? Podobnych obiektów jest teraz na pęczki... Prawie za darmo. - Wiem o tym - zirytowałem się. - Masz w końcu dla mnie coś konkretnego? - Nie wkurzaj się - położył mi dłoń na ramieniu. Rozmawialiśmy w jego aucie, myślałem o tym, że być może niepotrzebnie przyjeżdżałem do miasta i traciłem benzynę. - Michał - powiedziałem mu. - Ja się nie wkurzam, nie rozmawiajmy w ten sposób. - Przepraszam cię - zdjął tę rękę. Przez długą chwilę patrzył przed siebie na ulicę, jakby się zastanawiał nad następnym posunięciem. Siedziałem cicho, bo co miałem mówić? - No dobrze - zaczął znowu. - Co byś powiedział na 120 000? Było to o 60 000 mniej niż mu powiedziałem wczoraj. W przypadku sprzedaży zostawało mi na czysto 20 000, po zaspokojeniu roszczeń banku. - A maszyny i urządzenia? - Za wszystko. - I kto miałby to kupić? - Ja. - Jak chciałbyś zapłacić? - W dwóch równych ratach, jedna przy podpisaniu umowy, druga u notariusza. - A kiedy chciałbyś podpisać umowę? - Nawet jutro. Jeśli się zgodzisz, dasz mi te dokumenty i każę prawnikowi przygotować wszystko na jutro w południe. - Chciałbym wcześniej obejrzeć umowę - powiedziałem sucho. - Wybacz.., ale wiesz, że nic więcej nie mam. - W porządku, będzie jak chcesz. Widziałem, że coś go dręczy. Zagryzał wargi, sapał, rozglądał się na boki rozbieganymi oczami. Ale to nie było moja sprawa, mógł mieć jakieś inne problemy. Zamknąłem teczkę z dokumentami, i tak z niej nie korzystaliśmy. Dwadzieścia tysięcy, tłukło mi się po głowie. Dwadzieścia, a nie osiemdziesiąt... Przyzwyczaiłem się już do myśli, że będzie to coś koło osiemdziesięciu. Chciałem znaleźć się sam na sam ze sobą, przemyśleć, wyciągnąłem rękę na pożegnanie. - Zaczekaj Marcin - powiedział. - Śpieszysz się? - Chciałbym sobie poukładać w głowie to i owo. - Marcin, uwierz, nie mogę ci dać więcej... To i tak... Nieważne, sam wiesz że za pół tej ceny mógłbym kupić większy obiekt bliżej miasta. Miał rację, pokiwałem głową. Wartość naszego rancza brała się głównie z położenia i pięknej okolicy. Dla biznesu mogło to jednak nie mieć najmniejszego znaczenia, lepsze powierzchnie produkcyjne były na sprzedaż znacznie taniej na peryferiach, a nawet w samym mieście od bankrutujących firm. Wolałem jednak nie zagłębiać się z nim w ten temat, musiałem podjąć po prostu decyzję. Spojrzał na zegarek. - Zjadłbyś coś? - zapytał. - Będę się zbierał - odrzekłem. - Marcin - powiedział dziwnym, tępym głosem. - Zapłaciłbym ci ile powiedziałeś, ale rozumiesz, sam mam kłopoty finansowe... - To po jaką cholerę to bierzesz? Już wiedziałem, że nie chce mi po prostu pomóc. Gorzkie przeczucie totalnego bankructwa znowu dało mi znać o sobie, zapadałem się w pustkę. - Chodź ze mną, zjemy coś i pogadamy. Zgodziłem się, będę rozmyślał czy nie, i tak gówno z tego wyniknie. Wracać na ranczo? Do kogo? Do Agnieszki, ha... Żarcie stawało mi kołkiem w gardle, jadłem przymuszając się, żeby mieć z głowy kolację. Michał stracił apetyt, walił sztućcami po talerzach, pocił się. Zaczął mi w pewnej chwili opowiadać o wspólniku, który jest mu winien dużo pieniędzy. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów, gdyby miał te pieniądze, już, teraz... Niejasne przeczucie zaczęło wypełniać mój umysł. Mówił dalej, że to wielki bandzior, nie ma na niego właściwie sposobu. Łazi spokojnie po ulicy, nabrał tysiące osób i nikt nie może mu się dobrać do skóry. Siedzieliśmy na deptaku w centrum miasta, barwne tłumy przewalały się w tę i z powrotem w ów pogodny dzień, mieliśmy widok na stare kamienice, obdrapane bramy prowadzące w mroczne podwórka, eleganckie witryny sklepów, jedno mieszało się z drugim. Tęskniłem już za czystością wiejskiego powietrza, spokojem łąk i lasów, pól chłopskich. Źle czułem się w mieście. - Patrz - w pewnej chwili Michał rzucił głową w kierunku chodnika. - To właśnie ten gość o którym mówię. Podążyłem spojrzeniem za jego wzrokiem. Kilkanaście metrów od nas przechodziło dwóch mężczyzn, jeden, od naszej strony, utykał na lewą nogę, barczysty, niski, o kwadratowej twarzy kryminalisty, we flanelowej koszuli i długiej kamizelce sięgającej prawie kolan. Znałem go z widzenia, często wystawał pod kantorami, handlował walutą i papierami. Drugi był wyższy, szczupły, w sportowej kurtce, sprężysty jak sportowiec. Obaj mieli na głowach niebieskie czapeczki z długimi daszkami, paskudne typy. Weszli w jedną z bram, zniknęli nam z oczu. - I co ty na to? - zagadnął Michał. - Hm - mruknąłem. - Widzisz, ja żyję sobie spokojnie na wsi. W każdym razie do tej pory tak było. Lubię wieś, w mieście czuję się gorzej niż w kościele na niedzielnej mszy. Miasto to dla mnie inny świat, rozumiesz? - A jak sprzedasz ranczo, to co będziesz robił? - Nie wiem. Pewnie zaszyję się gdzieś na jakiś czas, może wyjadę w Bieszczady. - A rodzina? Masz córkę i żonę, nie? - Córka uczy się w Gdańsku - wyjaśniłem. - Mieszka z dziadkami i tak pewnie zostanie. To bogaci ludzie, nie chcą grosza... Agnieszka? Może wyjedzie do niej. Dam sobie radę, Michał. - Uśmiechnąłem się. - Będę polował, z głodu nie umrę. - Wiem, że jesteś świetnym myśliwym - powiedział.- Mówił ten łowczy wczoraj. Miałem ochotę doradzić mu, żeby o takie rzeczy pytał innego świetnego myśliwego. Skwitowałem jednak milczeniem ten komplement. Znów spojrzał na zegarek. Spytałem, czy mu się śpieszy, powiedziałem, że nie mam zamiaru zabierać mu więcej czasu i z trudem zdobyłem się na to, by mu podziękować za starania w mojej sprawie. - Muszę odwiedzić matkę - rzekł naraz. Uznałem że jestem wolny, on jednak nalegał, żebym z nim poszedł. No więc zgodziłem się, i udaliśmy się na drugą stronę ulicy, wprowadził mnie w jedną z tych obskurnych bram, wąską klatką schodową weszliśmy na ostatnie czwarte piętro, na zabudowany strych. Szedłem za nim starając się nie dotykać niczego, podrapane ściany oblepione były tu i ówdzie jakimś szczególnie lepkim brudem, gdzieniegdzie zaschłym na kolorowo jak resztki rzygowin, a lastrykowe schody pokrywały plwociny i kipy . Uważałem stale by nie wdepnąć w coś obrzydliwego, żeby się nie poślizgnąć, na dodatek poręcz tylko na krótkich odcinkach mogła dać w miarę pewne oparcie. Tam, gdzie brakowało dłuższych odcinków, można było zlecieć pół piętra w dół na betonową posadzkę. Przez chwilę zastanawiałem się czy już kto kiedy nie zleciał. Mijaliśmy drzwi mieszkań na piętrach, brudne jak wszystko dokoła, a gdy przechodziliśmy obok jednych, uchyliły się i coś wyjrzało na nas, zasuszona ludzka istota. Znaleźliśmy się na poddaszu, mdłe światło dzienne z małego zakurzonego okienka mieszało się ze słabym światłem niskowatowej żarówki, wiszącej u sufitu na kawałku podwójnego przewodu. Było tam dwoje drzwi, naprzeciw siebie, pomalowanych świeżo olejną farbą na jasny orzech, tylko one wydawały się względnie czyste w tej całej klatce schodowej. Zza drzwi po prawej ręce dochodziły tony nastrojowej muzyki, ściszone głosy z których nie udało mi wyłowić konkretnego słowa, głośniejsze kroki, czasem jakiś kobiecy głos nucący melodię, bliskie szmery i dalekie krótkie wołania. Usłyszałem dźwięk szkła i uderzenia ściennego zegara. Drugie drzwi Roman otworzył ciężkim kluczem od zapadkowych zamków, jakich już mało. Prowadziły w ciemny korytarz, po lewej znajdowała się ubikacja z której skorzystałem natychmiast. Była świeżo wysprzątana, chociaż sciany oblatywały z wapiennego tynku obmalowanego na żółto. Muszla klozetowa lśniła bielą, podniosłem stopą suchą deską. Dalej wchodziło się wprost do do kuchni, stał tam stary dwuczęściowy kredens, duży biały stół nakryty ceratą, pożółkła lodówka, zlewozmywak i wanna na jednej ze ścian. I wszędzie walały się brudne naczynia w niewiarygodnej ilości, talerze, szklanki wypełnione w połowie fusami, spodki i miski. W rogu pod oknem dostrzegałem suchokościstą sylwetkę siedzącej na stołku kobiety, trwała w bezruchu, między kolejnymi zaciągnięciami się papierosem bez ustnika. Jej oczy były straszne, głębokie, otoczone czarną obwódką, spojrzenie przenikliwe. Przed nią, na zagraconym stole znajdowało się miejsce na spodek na pety i szklankę z czarną kawą. Spodek był już przepełniony, szklanka w połowie pusta, z grubą warstwą fusów na dnie. Ubrana była w czarną sztruksową podomkę, związaną grubym skórzanym paskiem, głowę jej gładko opinała barwna chusta opadająca daleko na plecy, starcze kosmyki siwoszarych włosów wystawały nad czołem. Twarz była sucha, kości policzkowe wydatne, obciągnięte zółtobrązową skórą. Na kolanach trzymała wytłuszczony zeszyt szkolny, za uchem miała zatknięty kopiowy ołówek. Na gazowej kuchence gotowała się woda; nim raczyła odpowiedzieć na nasze powitanie podniosła się, podreptała dwa kroki, zdjęła imbryk z ognia, uzupełniła szklankę wrzątkiem, imbryk odstawiła, wróciła na swój zydel, podniosła szkło do suchych bezkrwistych warg i siorpnęła ze smakiem. W głębokich oczodołach pojawił się błysk zadowolenia, spojrzała na mnie pytając chrapliwie: - Napiję się pan? Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Michał rzekł prędko: - Mamusiu, poczęstuję Marcina sokiem w pokoju. Nigdy później nie rozmawiałem z nim o matce. Raz wspominał o ojcu, powiedział, że odszedł od nich kiedy miał dziewięć lat, od tamtej pory żyli w wielkiej biedzie, on, matka i jego dwie starsze siostry. Dowiedziałem się także od przypadkowego rozmówcy, że matka Romana była piękna za młodu, a po odejściu męża, doktora medycyny, podjęła pracę sprzątaczki, szybko posunęła się w latach i biła niemiłosiernie swoje pociechy. Najczęściej prała Michała, ale dziewczynki też dostawały w skórę. Ich wrzaski często wypełniały ciemną studnię podwórka. Weszliśmy następnie do pokoju, do staromodnego luksusu ogromnego salonu wypełnionego antycznymi meblami, strzyżone dywany pokrywały lakierowany parkiet, dwa ogromne stojące zegary naciągane ciężarkami, wciąż na chodzie, pokazywały jednakową godzinę. Karafki na stole, wykwintne szkło, ogień w kominku z epoki baroku, rzeźby nagich kobiet po obu stronach granitu i obrazy z wiejskimi widokami których wartości nie potrafiłem ocenić. Złocone story zasłaniały okna, a w jednym rogu stała rzeźba, której nie można było nie zapamiętać: splecione w miłosnym uścisku piękne ciała muskularnych chłopców, trzymających się wzajemnie za wzwiedzione członki, zastygłych na wieczność w pocałunku namiętnych ust. Przyznaję, że przyglądając się temu dziełu sztuki, doznałem osobliwego podniecenia. Wskazał mi miejsce w wielkim fotelu z brązowej skóry i spytał czego się napiję. Poprosiłem o wodę z lodem, poszedł do barku, sobie zrobił jakąś pomarańczową mieszaninę i usiadł naprzeciw. Piliśmy jakiś czas w milczeniu, jakby wciąż nie był pewny czy ma mi coś do powiedzenia. W końcu zapytał, patrząc przeciągle na zegar: - Marcin, mogę ci bezgranicznie zaufać? Żachnąłem się, nikt mnie nigdy nie prosił o bezgraniczne zaufanie. - Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Co to znaczy: bezgranicznie? - Znaczy to - rzekł przebijając mnie wzrokiem - że za kilkanaście minut coś się wydarzy w sąsiednim pokoju. Możesz być świadkiem tego, co się będzie tam działo... Może to na tobie zrobić takie wrażenie, że będziesz źle sypiał kilka następnych nocy i będziesz się budził spocony. Czy mi obiecasz... Zamilkł, przestało mi się to wszystko podobać. - Może lepiej będzie, jeśli niczego mi nie pokażesz - udałem skrywane ziewnięcie. - Nie dlatego, żebym się bał, ale dlatego że nie masz do mnie należytego zaufania. Gdybyś je miał, moje zapewnienie nie byłoby ci potrzebne. Jeśli go nie masz, to także ci nie jest potrzebne, bo co jest warte zapewnienie człowieka, któremu się nie ufa? Podrapał się w czoło i łyknął ze szklanki. - Niby racja - przytaknął. - W takim razie zrobisz jak zechcesz. - Powiedz mi jeszcze co to ma być ?- rzuciłem. - Scena - podniósł oczy na sufit. - Coś między mężczyzną a kobietą. Coś brutalnego. Bardzo. Ohydnego... Dno piekieł. - Widziałem wiele różnych rzeczy - mruknąłem, ale bez przekonania. Skrzywił się. - To betki. Wybacz mi, ale to pewnie były betki. Na pornusach, nie? Tam wszystko jest wyreżyserowane - mówił z pogardą. - Perwersje seksualne... w głębi duszy czujesz że to spektakl, nikomu nic złego się nie dzieje... - A ty co masz do zaoferowania? - Powiedziałem: dno piekieł. Tu, na tej ziemi. W całej rzeczywistości. Wychylił się ku mnie.- Marcin, ty kochasz kobiety, podobnie ja. Czuję to, to jest piękne w tobie. Chciałbym, żebyś zobaczył co te dranie potrafią robić... Chwycił mnie za rękę, zacisnął palce jak szpony na moim nadgarstku. Wpatrzył się we mnie oczyma swej matki. - Nikt o tym nie wie, nikt. Nikogo tu poza tobą nie przyprowadziłem. Musisz to zobaczyć, będzie mi lżej, stary. Nic nie rób, tylko patrz. Podniósł się, oparł dłońmi o stół, drżał cały. - To i tak się wydarzy - mówił wpatrując się w jakiś punkt na ścianie. - Bez względu na to, czy będziemy się temu przyglądać, czy nie. Bez ciebie i z tobą. Potraktuj to jako rodzaj wiedzy, wiedzy o człowieku. - Po jaką cholerę mi więcej wiedzy o ludziach? - spytałem. - Może masz rację. Jeśli tak uważasz, to zbierajmy się stąd - i koniec. Wyprostował się, czekał na moją decyzję. A ja powiedziałem: - Zgoda, popatrzę sobie. Kiwnął głową bez jakiegoś specjalnego uczucia ulgi czy radości. Następnie odsłonił kotarę przed nami. Wydawało mi się, że jest tam okno, ale ukazała się tafla grubego szkła, jakieś pół na pół metra, na wysokości jego twarzy. Skinął na mnie bym podszedł. Pokój, do którego teraz zaglądaliśmy, był urządzony tak, jak wyglądają wnętrza burdelowych pokoików na filmach, bardzo przytulnie, w kolorze brunatnej i jaskrawej czerwieni, z wielkim łóżkiem, umywalką za kotarą w rogu, widoczną od naszej strony. Kilka stojących lamp, z kolorowymi abażurami ze zwisającymi frędzlami, dawało ciepłe, erotyczne światło, a kiedy zegar u nas wybił godzinę, drzwi do pokoju otwarły się i wszedł bezszelestnie postawny mężczyzna. Zostawił drzwi uchylone i spojrzał wprost na nas. Odruchowo odsunąłem się w bok, lecz Michał położył mi dłoń na ramieniu i powiedział normalnym głosem: - On patrzy w lustro, nie słyszy nas. To specjalna szyba o kilku warstwach, stłumi nawet głośne kichnięcie. I mówił dalej: - To co tam się dzieje ma dobrą oprawę muzyczną. Jeśli będziesz chciał posłuchać dźwięków z tego pokoju, po prostu nałóż te tutaj słuchawki. Tym reguluje się siłę głosu - wskazał palcem pokrętło na pudełku leżącym na półce przy słuchawkach. Mówił, a ja patrzałem na leżące na półce słuchawki, na przycisk, pokrętło potencjometru w metalowym opakowaniu wzmacniacza i twarz znajdującą się tuż przy naszej szybie, która już mi była znajoma, szczerzącą zęby do nas. Była to twarz tego gościa, którego widziałem z kuternogą na deptaku. Postroił miny przed nami, przyczesał włosy i odwrócił się, odszedł w głąb pokoju. Podążyłem za nim spojrzeniem, podszedł do łóżka i walnął się na nie. Przez jakiś czas leżał bez ruchu, nic się strasznego nie działo. A potem, kiedy znowu pociągaliśmy trunki na stojąco, gapiąc się przez ową specjalną szybę na pokój z leżącym mężczyzną, jak duch zjawiła się ona. Była bardzo młoda, sądzę że nie miała osiemnastu lat, drobna ale nie niska, około stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów, proste kasztanowe włosy spływały na jej ramiona. Twarz miała szczupłą, oczy patrzyły z lękiem. Duże, czy nawet wielkie, a może tylko takie mi się wydały gdy wpatrywała się w postać na łóżku, i widziałem jak drży jej smukłe nagie ciało, jak tuli ramiona i jak krzyżuje dłonie na swoim łonie, jakby chciała je przed czymś osłonić. Mężczyzna poruszył się. Kiwnął na dziewczynę i ta podeszła do łóżka na sztywnych nogach. W tym czasie ktoś inny zamknął drzwi, odwróciła się nerwowo, w jej oczach był lęk. Mężczyzna podniósł się, chwycił ją za dłonie i pociągnął na siebie; dziewczyna upadła przy nim na bok i natychmiast poderwała się do pozycji siedzącej. Jego reakcja była natychmiastowa, chwycił jej ramię i cisnął na wznak. Potem klęknął nad nią, uderzył otwartą dłonią w twarz, i tak zostawił. Wyprostował się i patrzył długą chwilę na nieruchomą postać dziewczyny, na jej gładkie złączone uda. Nachylił się, wcisnął dłonie pomiędzy kolana i rozerwał szeroko, tak szeroko jak to było możliwe. Patrzył. A potem błyskawicznie, jakby miał to przećwiczone niejeden raz, schylił się i w oka mgnieniu założył na kostki jej nóg grube rzemienne opaski. Skurczyła się, ale rzucił się, przygniótł własnym ciężarem jej piesi i to samo zrobił z nadgarstkami jej rąk. Była unieruchomiona. Wstał, obszedł powoli łóżko i sprawdził napięcie rzemieni. Skrzywił się i wyszedł na chwilę. Spojrzałem na Michała, nic nie mówił. Poszedłem do stolika nalać sobie wody, kiedy wróciłem w pokoju bylo już dwóch nagich mężczyzn, stali do nas tyłem, przyglądali się dziewczynie. - Michał? - Co, Marcin? - Co oni zamierzają? Zwrócił na mnie szarą, mokrą od potu twarz, oczy wychodziły mu z orbit. - Nic - potrząsnął głową. - Lepiej powiedz - rzekłem, w gardle stałe mi zasychało. - Ona wyjdzie z tego cało? - Tak - głos mu ochrypł. Spróbował się roześmiać. - Będzie żyła, no co ty? Wtedy zaczęło się, kulas usiadł przy dziewczynie i wsadził jej dłoń między uda. Ten drugi sięgnął po butelkę z olejkiem, wylał ją całą na brzuch dziewczyny. Żaden z nich nie był podniecony, zdawało się, ze wykonują jakieś nudne czynności, Kulas masował coraz intensywniej krocze dziewczyny, sportowiec po prostu siedział bezczynnie, przyglądał się. W pewnej chwili Kulas zaprzestał i wsadził dwa palce w pochwę, chwilę sprawdzał jej wnętrze. Potem wyciągnął dłoń i obwąchał, podstawił Rudemu pod nos, tamten otrząsnął się i roześmiał. Dziewczyna miała zamknięte oczy, zaciśnięte usta, oddychała płytko, przerywanie. - Michał? - Nic się nie bój - odrzekł. - Sprawdza czy jest faktycznie dziewicą. Jego chrypiący głos dochodził mnie z piekła. Kulas zaczął majstrować dłonią pod swoim brzuchem, nie widać było skutku, siedział tyłem. Dziewczyna na chwilę otworzyła oczy, spojrzała w tę stronę, jej szczęka poczęła drżeć. Rudy to dojrzał, podsunął się wyżej i spróbował ją pocałować. Widocznie nie mogła otworzyć ust, poderwał się i walnął ją mocno w twarz. Chwilę patrzył, potem zrezygnował i wrócił do Kulasa, ten wciąż usiłował postawić swojego członka. Rudy coś powiedział do niego, ten potrząsnął głową i jeszcze mocniej przyłożył się do siebie, w końcu opadł z sił, skinął głową do Rudego. Ten podniósł się, był już trochę podniecony, przeszedł do szafki i wyjął z szuflady sztucznego członka, wrócił, wylał na niego resztką oliwki i rozprowadził dlonią po lateksowej powierzchni. - Co się dzieje? - spytałem. - Kulas to pół-impotent - wyjaśnił drętwo Michał. Zdawał się być spokojniejszy, pociągnął ze szklanki i dodał : - za każdym razem wydaje mu się, że tym razem mu stanie... Przełknął raz jeszcze, ręce drżały mu lekko, starał się uspokoić oddech. - Dlatego - wyjaśniał dalej - bierze tylko dziewice, myśli że to go weźmie w końcu. - Cholera - mruknąłem. - Nie mam ochoty tego oglądać. - Jeszcze chwilę - powstrzymał mnie za ramię. - Skąd on bierze te dziewczyny? - Moja matka je załatwia. To jej jedyna rozrywka. - Jaka rozrywka? - Z drugiej strony, widzisz, jest takie same lustro. Nad nad łóżkiem. Oczywiście, ma lepszy widok niż my stąd. Gdy pomyślałem o podnieceniu wiedźmowatej staruchy zebrało mi się na wymioty. Chciałem iść stamtąd, postanowiłem, że zaraz odejdę. Ale znowu patrzyłem, Kulas przejął członek od Rudego, definitywnie zaprzestał prób podniecenia się. Sparł się na jednym ramieniu i widziałem, że próbuje ulokować sztucznie prącie między udami dziewczyny, Rudy rozchylił jej zarost, obaj skupili się na tej czynności. - Cholera - zakląłem. - To jest bez sensu. - Jeszcze kilka sekund - prosił Michał. Znów charczał, dotknął swojego rozporka, spojrzał na mnie. Potrząsnąłem głową, żałowałem że zostałem. Pokraczna sylwetka nagiego mężczyzny pochyliła się teraz prawie cała nad ciałem dziewczyny, trzymał oburącz prącie, szykował się do pchnięcia, odwróciłem głowę. Michał jęknął, przeszedł mnie dreszcz, spojrzałem tam. Dziewczyna leżała spokojnie, jej głowa bezwładnie spoczywała na boku na pościeli, piersi unosiły się ledwie dostrzegalnie. Kulas klęczał wciąż nad nią, nie widziałem jej krocza, zasłaniał swym tyłkiem. Rudy coś powiedział, podniósł się i przyniósł duży brązowy ręcznik, podał Kulasowi. Ten sięgnął po niego, szarpnął do siebie jakby wyciągnął coś z ciała dziewczyny, przyłożył tam ręcznik, po czym odrzucił na bok, za siebie. Rudy potrząsnął głową, skrzywił się, Kulas położył się na dziewczynie próbując wejść w nią. Wreszcie mu się chyba udało, zaczął pracować lędźwiami, zaciskał pośladki, odwróciłem się i poszedłem po wodę, serce waliło mi jak oszalałe, rozsadzało klatkę piersiową. Stanąłem przy oknie, patrzyłem w dół na ohydne podwórko, jakieś dzieci bawiły się przy kranie z wodą, ganiały za sobą z garnuszkiem, chłopcy polewali dziewczynki. - Jak tam? - odezwałem się do Michała. Stał do mnie tyłem, opuścił spodnie i się onanizował. Doszedłem do wniosku, że nie jest tak źle, wróciłem do przyglądania się dzieciakom, jakaś kobieta wychyliła się z okna, coś krzyczała nad nimi... Michał zastękał i skończył, podciągnął gacie, uznałem, że najwyższy czas się wynosić. Poczekałem aż się oporządzi, podszedłem ponownie by zajrzeć czy i tam się skończyło. Teraz na dziewczynie położył się Rudy, prędko skończył, podniósł się. Jego członek był cały we krwi, wytarł go ręcznikiem, zdawało się, że dziewczyna wciąż krwawi, z jej pochwy wypływała wolno gęsta brunatna ciecz. - Michał - rzekłem stłumionym głosem. - Ona się może wykrwawić. Nic nie odpowiedział. Pojawił się Kulas, usiadł przy głowie dziewczyny, zaczął ją przewracać z boku na bok, była całkiem bezwładna. Uderzył ją kilka razy w policzki z obydwu stron, nawet nie otworzyła oczu. Potrząsnął nią, nie reagowała. Podniósł się, widziałem, że jest podniecony, zawołał coś do Rudego, ten odwrócił się od umywalki i kiwnął głową. Kulas stanął teraz naprzeciw dziewczyny, zasłonił ją sobą. Nie mogłem się ruszyć, mogłem tylko patrzeć, Michał sapał chrapliwie, ja może też. Kulas pochylił się, wyciągnął dłonie, sparł się na nich i wszedł w dziewczynę. Przez jakiś czas wyglądało to na normalny stosunek, w pewnej chwili podniósł głowę i widocznie zawołał na Rudego, ten wytarł podbrzusze, i wrócił do łóżka. Po drodze zabrał coś z szafki, niósł w ręce której nie wiedzieliśmy, usiadł przy dziewczynie na kraju, podparł się na łokciu i półleżąc wyciągnął dłoń do piersi dziewczyny, trzymał w niej brzytwę. - Michał - wychrypiałem, uniosłem pięść. Rzucił się na mnie, odepchnął w stronę stołu. - Co ty, kurwa, wyprawiasz? - przytrzymywał mnie za ramiona. Nic nie rozumiałem, patrzyłem tylko na niego i powoli wracałem do siebie. - Coś ty chciał zrobić? - sapał. - Chciałeś rozwalić pięścią tę szybę? Kurwa, opanuj się, nic jej nie zrobią... To tylko perwersja, czego się boisz? Byłem chyba półprzytomny, podał mi szklankę z wodą, napiłem się. - Dobrze, dobrze? - dopytywał się. - Co, kurwa, dobrze? Po coś mnie tu przyprowadził? - O Jezu, nie sądziłem, żeś taki słaby... Odepchnąłem go, dałem kilka sztywnych kroków, zajrzałem do tamtego pokoju. Był pusty, nie było w nim żadnych ludzi. Na łóżku leżał jakiś długi nierówny przedmiot zawinięty w koc, jakby ktoś zrolował dywan. Michał stanął przy mnie, nic się nie działo. Patrzyliśmy tak kilka długich jak wieczność chwil, w ponurej jak grób ciszy. Patrzyłem i patrzyłem, podszedłem pod samą szybę. Z dalszego końca rulonu wystawały kasztanowe włosy dziewczyny, odwróciłem się. - Mieli jej nic nie zrobić - powiedziałem do Michała z płaczliwą pretensją. Twarz miał tak szarą, jakby wszystka krew zeszła mu z głowy. Drżał. Ja także drżałem, moja twarz też pewnie była szara jak popiół. - Marcin - rzekł cicho. - Czasem się nie udaje. Wróciłem do stołu, usiadłem ciężko, nie chciałem się podnieść. Po nie wiem jak długim czasie wyszliśmy stamtąd, matka Michała gdzieś znikla. Wróciłem wtedy prosto na ranczo, Agnieszki nie było. Gdyby była, przytuliłbym ją do siebie, pokochał na nowo. Chciałem ją chronić, chociaż ją, chociaż przez chwilę poczuć, że jest bezpieczna w moich ramionach. Poszedłem na długi spacer do lasu, niosłem jak zwykle sztucer. Zobaczyłem pasącego się kozła na łące, pod zagajnikiem brzozowym. Zatrzymałem się, czekałem, kozioł podniósł łeb, odganiał muchy przeżuwając trawę, rozglądał się, na chwilę znieruchomiał, wietrzył. Potem znowu zaczął żuć, pochylił łeb, wsadził go w trawy... Zacząłem iść na niego, podszedłem na jakieś pięćdziesiąt metrów, zobaczył mnie. Staliśmy nieruchomo przez kilkanaście sekund, kozioł nie był pewny co widzi. W końcu wolno odwrócił się, odszedł w krzaki, znowu przystanął, patrzył w mą stronę. Zaczął szczekać, ale słabo, jakby nie był pewny czy warto... Podniosłem rękę, pomachałem nią. Runął natychmiast w zagajnik, zniknął na dobre. Wróciłem o zmroku. Agnieszki nie było jeszcze , zacząłem się martwić. Usiadłem przed wyłączonym telewizorem, nie wiedziałem co zrobić. Na szosie zatrzymał się samochód, usłyszałem trzask drzwiczek, potem ruszył, chyba zwrócił. Wziąłem latarkę i wyszedłem jej na spotkanie, spotkaliśmy się w połowie drogi. Przystanęła, zatrzymałem się kilka kroków przed nią. - Marcin, nie dotykaj się mnie - rzekła suchym głosem. - Jak chcesz – odrzekłem i zawróciłem.
  16. @jan_komułzykant Dzięki Janku. Jestem szczerze wzruszony. I rozczulony:). Fakt, Wolski był niezły, poznałem go kiedyś na statku nurkowym w Chorwacji. Nurkował z synem, podwodny prąd wyrzucił ich na otwarte morze i dzięki mojej dziewczynie - która ich wypatrzyła i zareagowała - kapitan podniósł kotwicę i wyciągnęliśmy ich ledwie żywych. Mogło dojść do tragedii, polska szkoła nurkowa- nie wspomnę która - miała do dupy instruktorów. Teraz Wolski... no cóż... :( Dzięki raz jeszcze.
  17. To zagwozdka jest doprawdy że Wszechmocny nie da rady duszy mej przed diabłem chronić Co za Bóg? Tylko pogonić!
  18. Panie Boże, mam do Ciebie dzisiaj szczególne pytanie Skąd Ty się wziąłeś? Odpowiesz mi na to, o mój dobry Panie? Zasępił, zaczął myśleć, aż w końcu myśli poukładał: - Kiedyś o tym żem ze swym Ojcem dosyć dużo gadał. Ale on też niewiele wiedział i tak mi odpowiadał: „Wiesz, zapytam przy okazji swego Ojca, a twojego Dziada” Wrócił po kilku wiekach, widzę że zdołowany - I patrząc mi w oczy głęboko, rzecze zatroskany: „Nie mogłem nic sensownego z niego wydusić Zda się, że ma Alzheimera. Więc spytałem Mamusi, A ta mi odrzekła, że jakimś cudem została zapłodniona I nie wiedziała, że zrodzi boga jakiegoś, ze swojego łona. Miała nadzieję, że będzie to śliczna córeczka, Ale nie było jej dane. A drugiego dziecka Mieć już nie może. Bo mój Ojciec stary I żadne w tej materii nie pomogą czary. Choć w rodzinie się mówiło, że było kiedyś Wielkie Jebnięcie I że z tego Jebnięcia się wzięło wszelkie Poczęcie Ale teraz Starzy już nic ci raczej nie powiedzą Mają wszyscy alzheimera. Na przypiecku siedzą, Tym, który przylega do pieca, gdzie diabli podgrzewają Smołę. W której takich jak ty, ciekawskich - zanurzają.
  19. Ja bym wolał swoją duszę sprzedać niźli swoje ciało ale chyba się nie uda bo za duszę dają mało..:( @jan_komułzykant dziw, że przy takiej ilości promili udało mu się wejść... do Kamili?
  20. lekko przyszło, lekko poszłoooo...:!)
  21. Połechtałaś dumę autora, jest mu ogromnie miło. Do tego stopnia, że zabrał się do drugiej części:)). Serducho od niego, do dalszego wyrażania wdzięczności dla Ciebie nie mam autoryzacji. Jeszcze:))
  22. Fakt, życie ma się jedno ( inaczej mają koty i kobiety) - ale drogami można różnymi podążać:) Życzę tych najciekawszych!
  23. Ok, zgoda, frezja też jest bardzo miła lecz mnie mięta się stąd skojarzyła że starzy powiadali u mnie w powiecie: jeśli miętę do baby czujesz, to... sam wiesz przecie!
  24. rzecz to doprawdy bardzo ciekawa że sranie na człeka filozofowanie sprowadza!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...