(Na em już nie ma miłości.
Zostały tylko meduzy.)
Dziś na kolację zjedliśmy małże,
które otworzyły się przede mną bardziej,
te nasze nocne posiłki coraz częściej czuć morską pianą, moje włosy wpadają do talerza, a ryby kolorowe wirują na brzegu szklanki.
Lecz ty na mnie nie patrzysz,
kiedy się topię w zupie,
gdy z rąk mi łyżka wypada,
są za to planety małż na stole
i wazy pełne meduz.
A potem patrzę na ciebie i szeroko usta otwieram
i słowo chce wyjść ze mnie, ale jeszcze nie umie.
Bo w buzi mam ocean cały, fale rozbijają się,
a brzeg, bezpieczny ląd jest
na dnie.