wskazującym palcem trącam strunę słońca rozpiętą od okna po sosnową listwę podłogi przyglądając się jak wybrzmiewa w ciszy drobinami kurzu skrzącymi się niczym plejady gwiazd w kryształowej topieli poranka i przez chwilę bardziej ulotną niż mrugnięcie powiekami obejmuję w myślach dzieło stworzenia w całej jego złożoności
słońce skrwawione w żalu
pochylając się nisko nad horyzontem
powędrowało na zachód
wlokąc za sobą
jak podarte żagle chmur
truchło kolejnego anioła stróża
który łabędzim śpiewem
targnął się na swą wieczność
by dochować wierności
potępionej duszy
oddanej mu
pod wiekuistą opiekę
jest taka cisza
która swą obecnością sprawia
że ptasie arie cichną w elegie
a liście gubią nagle swój szelest
że kwiaty płowieją w kamień
a wiatr zamarza w mgły
jest taka cisza
to nieledwie chwila
tuż przed tym
nim serce matki
nie pęknie z rozpaczy
po stracie dziecka
nie pamiętam chrztu
ani tej chwili
gdy cząstka Ciebie
zamieszkała we mnie, Boże
lecz od tego dnia
tułam się przez życie
od tęsknoty do tęsknoty
szukając wciąż
tej części siebie
której pozbawiłeś mnie
by zrobić miejsce
na Swoją obecność