Poprzez park połamanych dębów i jarzębin,
Akademii malarstwa dziwnokształtne gruzy,
Dymiące zwłoki kina, w którym zgasły Muzy,
Przez wieloznaczne pióra nieżywych gołębi,
Przez minione osiedle, o zjeżonej linii,
Zamku złamane żebra i płonącą głowę,
Odłamki murów żółte, zielone, różowe,
Które jednako skryły winę i niewinność,
Grzmot przetacza się ciężki, dudniący, kolczasty,
Szarpie ścian obalonych strzępiaste fragmenty,
Błyszczącymi szponami drapie domów kości
Świetlistym dziobem kąsa – kruche rzeźby świętych.
Lecz już wcześniej złączyły się z ciszą wieczności
Drobne dziecięce ciała – pod ginącym miastem…