Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'przygoda' .
-
Mój tramwaj - torby pogniecionych twarzy autobusy cukierkowych blondyn maźniętych na czarno Ciasno tu od pustki, kubki ze Starbucksa Ciągle wożą się tylko miejscowi (ja czasem też) Ale wiem dobrze gdzie mój przystanek Pozerzy, lalusie, żule Wciskam przycisk „akceptuj” jak w biletomacie Nie lubię, ale jechać chciałem Obcy dla obcych, choć mówią, że stąd I tak oddycham, a serce stuka swoje Tupię z lekka uśmiechem, segreguję U siebie w bramie, u siebie wśród kelnerów Układam to miasto jak chcę +++ Weź coś zjedz, nie połykaj kija Lubisz sadzone? Rozbij to jajko Przetnij na pół i zacznij swą ucztę Od środka smakuje najlepiej trochę pieprzu, trochę soli A teraz rozpłyń się jak żółtko
- 14 odpowiedzi
-
6
-
- warszawa
- codzienność
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na grzybobranie zbierałem grzybki na sąsiada łące - pieczarki polne, pachnące i te jakieś czarne co to ich nie jadły zające przed wieczorem... je zjadłem i zamiast wzlecieć, upadłem nie! zamiast upaść, w z l e c i a ł e m troszkę za dużo dodałem
-
Idę za krzyżem Brunona i tylko aparat mam w dłoni; na drodze leśnej pokora zwycięża w sercu; gnam do niej. W ukrytych przed miastem ostępach niespiesznie wędruję wraz z wiatrem; droga krzyżowa zanętą, by ująć garść przygód w klatkę. Jadą cykliści naprzeciw do siebie śmiejąc się głośno; dźwięk kół do zakrętu się niesie, szum sosen wiatr przywiał wraz z troską. Pędzą motory na zabój i ryczą mocą silników: "patrz na mnie, zazdrość, podziwiaj", lecz chwila mija... po krzyku. Staję przy stacji kolejnej zastygłej w kamieniu przydrożnym. Mijają mnie piesi niespieszni, księżyc zaś wita jak woźny. Idę za krzyżem Brunona, a hotel jego imienia wyłania się zza drzew i mówię do Niego: tak, do zobaczenia. 17.08.2018 Utwór opowiada o mojej wędrówce po giżyckiej ścieżce imienia chrystianizatora Prus i męczennika
-
posłuchajmy am w łóżku o północy
urgonnaluvme opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
dym z papierosów już uleciał zostaliśmy tylko we dwoje i nie mamy nic do stracenia wiesz jak bardzo lubię twój dotyk więc zgaśmy światło i posłuchajmy am w łóżku o północy -
przez las przechodząc nie mógł wytrzymać same się rwały by przynieść pech gdyż nagle pękła etyki lina bezwiednie dłonie tuliły mech w delikatności wręcz aksamitny skrywał niezdarnie niewielki jar czyżby wytarty czy oniryczny czy tajemnicę niejedną miał poszukiwacza zmysł wzbudził zaraz by spenetrować najmniejszy kąt a jar wilgotniał zda się że para pulsując tworzy tajemny krąg on pochłonięty nie miał wyboru pragnień splądrował żar każdy zmysł w tym poznawaniu był bardzo skory lecz w jednej chwili czar jaru prysł duszność zadyszka i brak kondycji wszelkim odkryciom przyniosły kres jeszcze w tym bólu zdążył pomyśleć z największym smutkiem jak pech to pech wchodząc do lasu sensy zmieniły wieszcza sentencje – roztarły w pył nie na zamiary masz mierzyć siły lecz dostosować zamiar do sił