Kurz ucieka z szarych piór.
Jestem jak słonecznik
uśmiechający się do jasnych smug.
Wciąż podnosisz moją głowę swoim dziobem.
Gdy unoszę szyję,
rozpalam w oczach diamentowy ogień.
Już nie lękam się ludzkich spojrzeń.
Podczas lotu łapię powietrze.
Pióra przeszywa zmysłowe tchnienie.
Wypełniam pierś wyjątkowym temperamentem.
Upijam się nim, wzbijam w eter.
Zapominam o pochmurnym świecie.
Wciąż nie wierzę,
że stoję na własnych nogach.
Wciąż nie wierzę,
że udało mi się pokonać,
Wciąż nie wierzę,
że nie roztrząsam.
Moją brzydotę okryły skrzydła
potężne i białe.
Asystują w tym, co nowe i nieznane.
Pomagają doświadczyć nowych dróg i granic.
Szepczą do ucha:
– nie bój się być niepowtarzalnym.