Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'dwudziestolecie' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 4 wyniki

  1. Wjechaliśmy w sam środek porannego szczytu. Taksówkarz, który był tak miły by mnie zawieść na miejsce, już od dobrych kilkunastu minut skupiony był naprzemiennie to na obserwacji otoczenia zza lekko zaparowanej i mokrej szyby swojego czarnego Buicka to na rozmowie ze mną mimo, że ukryłem dość obcesowo swe oblicze za najświeższym wydaniem gazety. Był tym typem człowieka, który zamęczyłby skutecznie słuchacza, solidną dawką plotek, wiadomości z lokalnego życia miasta, osobistymi spostrzeżeniami na tematy polityczne i gospodarcze i okrasił to wszystko warstwą dość płytkiego w odbiorze lecz i sielankowego humoru, tak dalece rozbieżnego z pochodzeniem jegomościa. A był on bez dwóch zdań Irlandczykiem. Miał zapewne około pięćdziesiątki. Aparycję dość nieprzyjemnie zdradzającą, młodzieńcze konszachty z uliczną huliganerią. Jednak uniform taksówkarza miał schludny i czysty. Język płynny i ukierunkowany na zaznajomienie się przynajmniej z podstawowym poziomem wykształcenia. Jego głęboko błękitne oczy co rusz uciekały, pełnymi źrenicami do wstecznego lusterka. Z pewnością widział mur jaki naprędce ustawiłem z wydania dziennika, pomiędzy nami ale nie był on dla niego nie do sforsowania. - Nadal patrząc na Pana, nie mogę się nadziwić temu co sprowadza Pana na powrót pod adres Mountain Street 5? - jego wesoły acz zbyt słodki głos przyłapał mnie akurat na odczytywaniu strony poświęconej nekrologom - Czyli chcę mi Pan powiedzieć, że kupił Pan tam mieszkanie? Proszę mnie źle nie zrozumieć, bynajmniej. Lecz uważam, że tak dystyngowana osoba będzie tam pasować jak rasowy chart do budy. Złożyłem gazetę i dopiero drugi raz od wejścia do kabiny objąłem wzrokiem postać taksówkarza. Siląc się na spokojny i obojętny ton rzuciłem - Lecz nie może Pan zaprzeczyć że jest to idealny wskaźnik porównawczy, świetnej lokalizacji z dogodnymi cenami na każdą w zasadzie kieszeń. Gdybym był tylko etatowym pracownikiem uniwersytetu, wtedy zamieszkałbym w domu na przedmieściach i woził się własnym Fordem a kto wie może i Cadillakiem. Taksówkarz znów wlepił wzrok w drogę i przepuścił ruszający z przystanku tramwaj. Szybko tego pożałował bo torowiskiem za umykającym po szynach pojazdem wlokło się kilkanaście postaci robotników pobliskich fabryk, skutecznie blokując pasy w obie strony. Chodniki były zatłoczone więc chcieli widać sprytnie wykorzystać szyny do dużo sprawniejszego przedostania się we właściwe sobie miejsce. Taksówkarz mocniej ścisnął kierownicę i zmiął w ustach przekleństwo. - Ale na swoje widać nieszczęście wybrał Pan dziś podróż moją taksówką - robotnicy na dźwięk klaksonów rozpierzchli się na pobocze - A jeśli tak dalej będziemy więcej stać niż jechać to skończą mi się tematy do rozmowy a nie lubię jechać z pasażerem w niezręcznej ciszy. - Niestety - pomyślałem, starając się mimo to przybrać minę jakoby podróż w całkowitym milczeniu byłaby mi koszmarem a nie wybawieniem. Taksówkarz skręcił na prawy pas, za plecy jakiegoś furgona, który jak głosił napis na brezentowej pace przewoził beczki z piwem. - Właśnie Mountain Street… a wie Pan … bo ku temu zmierzam jakoby od początku… mieszkałem kiedyś zaledwie przecznicę dalej przy Michigan Way. Straszne czasy dla mnie i mojej rodziny. Lecz rodzice robili co mogli by zapewnić mi dach nad głową i choć kromkę chleba na kolację. Chodziłem jednak do szkoły na rogu Mountain i Angelo. - widać wspomnienie dzieciństwa nie było mu jedynie przykrą traumą bo po chwili wybuchł krótkim śmiechem - Wie Pan co było najlepsze? Przy Mountain Street mieściła się jak już wspomniałem szkoła, za nią kościół adwentystów a w jego najbliższym sąsiedztwie burdel dla robotników i wszelkich brudnych szelm i złodziejaszków. Za burdelem była piekarnia i cukiernia starego Hoovera a później już tylko stare kamienice i obskurny, ciemny park przy Atlantic Road. - kawalkada pojazdów znów ruszyła tym razem żwawiej, skręciliśmy w Jefferson Street a taksówkarz nadal ciągnął temat - A te sąsiedztwo w tamtych czasach, mój Boże… muszę Pana rozczarować, teraz z pewnością nie ma co liczyć na poprawę, bynajmniej. W całym mieście sytuacja jest coraz gorsza. Bieda, głód i gangi to trąd który rozkłada prawo i porządek na gnilne resztki … ale Mountain Street to jest nadal tętniące ropnym guzem występku miejsce, które winno być spalone do cna i zaorane. - zamilkł na chwilę, wyciągnął ze schowka papierosa, włożył go między wargi, wystawił przedramię przez otwarte okno i już poważniejszym tonem dodał - A jakże miły Panie były tam i morderstwa i pożary mieszkań. A może te dwa zdarzenia w jednym… przypomniał mi Pan stare czasy. W suterenie akurat przy numerze pięć mieszkało młode małżeństwo Michael i Elsa Lagenfeld. Trudno o bardziej zgodną i szczerą miłość między partnerami. Elsa była piękną kobietą o rdzaworudych włosach i absolutnie idealnej talii a Michael miał wspaniałe korzenie rodzinne. Jego dziadek służył w armii generała Jacksona w trakcie secesji Południa a ojciec był szanowanym urzędnikiem miejskim. Michael nie poszedł jednak w ich ślady. Podobno już od dziecka okazywał postawy, które zdradzały jego szaleństwo lub rozstrój psychiczny. Mówiło się, że może trauma wojny secesyjnej osiadła w genach i ujawniła się u wnuka bohatera. Pił gorzałę i chadzał grać w pokera z typami spod ciemnej gwiazdy. Elsa wielokrotnie persfadowala mu te uciechy, lecz nie umiał uwolnić się od tych demonów. - zapalił papierosa i ominął zgrabnie jakąś głęboką przerwę w nawierzchni drogi - Aż przyszedł dzień gdzie przegrał wszystko. Nawet żonę. Uwierzy Pan że zastawił jej względy dla jednego z towarzyszy? Bydlak - dodał mściwie po chwili gorzkiej przerwy - A ten facet ochoczo przybył z nim pod drzwi mieszkania w środku nocy. Uwierzy Pan? Pozwolił zgwałcić swoją żonę i sam był przy tym i patrzył na to. Po wszystkim facet wyszedł jakby nigdy nic a Michael upił się do nieprzytomności w kuchni. A Elsa? - Buick mknął teraz na pełnej prędkości prawie opustoszałą Atlantic Road, za kilkaset metrów mieliśmy mijać park - Elsa pobita i zhańbiona, wstała z łóżka i odnalazła sejf Michaela, znała szyfr. Wyciągnęła z niego rewolwer kaliber 38. Podeszła do śpiącego na fotelu Michaela i oddała tylko jeden strzał prosto w głowę. Później nim na miejsce dotarły zaalarmowane służby. Rozlała pojemniki z naftą na siebie i łóżko a także po całej kuchni i podpaliła. Na koniec nim dosięgły ją języki ognia. - urwał i pokiwał głową ze smutną aprobatą - Strzeliła sobie w usta. Takie oto są sekrety dawnej Mountain Street. Mam nadzieję, że nie wystraszyłem Pana na śmierć tą historią. Jesteśmy prawie na miejscu. - I faktycznie przed nami było skrzyżowanie Atlantic z Mountain. Gdy skręciliśmy w ulice przez otwarte okno kierowcy wpadł do środka pojazdu charakterystyczny swąd spalenizny po pożarze. Przed jedną z kamienic, akurat tą w której przyszło mi rychło zamieszkać, zaparkowały auta straży pożarnej i dwa policyjne Fordy. Posterunkowi, próbowali zapanować nad sporym zbiegowiskiem usytuowanym u wylotu jednej z bram. Tłum naciskał lecz policjanci byli niewzruszeni. Z konieczności sytuacji, taksówkę zatrzymać kazałem na chodniku po drugiej stronie. W oknach kamienicy pod którą stanął Buick, nagromadziło się sporo, łaknącej sensacji gawiedzi. Wreszcie gdy uiściłem opłatę za przejazd w postaci trzech dolarów i pożegnałem serdecznie kierowcę, który chyba nie zamierzał być tu dłużej niż wymagała tego sytuacja bo nie nawracając nawet, zjechał w dół w stronę Angelo Street, mogłem wreszcie rozeznać się trochę w zaistniałym chaosie. Miałem objąć mieszkanie na poddaszu a spłonęło widać mieszkanie na parterze, najpewniej suterena. Gdy właśnie miałem zamiar dołączyć do grupki mieszkańców odpychanych przez posterunkowych, zatrzymał mnie w pół kroku obraz wynoszonych właśnie z bramy ciał. Noszy była para, oba nakryte grubą, białą plachtą. Spod jednej z nich wystawała szczupła kobieca dłoń, ze złotą obrączką na serdecznym palcu. Kobieta która zginęła musiała być młoda, na to wskazywała jędrna skóra jej dłoni. Drugą ofiarą musiał być mężczyzna i to dość postawny bo niosący go noszowi, widocznie odczuwali ciężar zwłok. Gdy ciała zniknęły w karetce, podszedłem do jednego z policjantów. - Dzień dobry. Czy może mi Pan udzielić choć skrawka informacji na temat tego co zaszło. Będę mieszkał w tej kamienicy na poddaszu. Nazywam się Tracy. - Ciężko stwierdzić Drogi Panie - lewą ręką zamaszyście zaczesał pokaźny siwy na wpół wąs - Mamy jak Pan widzi do czynienia z pożarem lecz I morderstwem lub samobójstwem. A ofiarami padło młode małżeństwo Lagenfeldów, gdyby Pan tu mieszkał od lat to znałby ich Pan z pewnością bardzo dobrze. Sądziłem z początku, że słuch dotąd wręcz idealny tym razem zawiódł mnie na całej linii, lub, że przekręciłem w myślach nazwisko, skupiony jeszcze podświadomie na opowieści taksówkarza. - Lagenfeldowie? Michael i Elsa Lagenfeld? Drogi Panie, prosze się nie naigrywać z majestatu śmierci. Oni nie żyją od prawie czterdziestu lat - ciężko mi było zachować spokój więc podniosłem ostro głos - Jak Pan widzi dopiero co przyjechałem tutaj czarną taksówką a taksówkarz znając cel mej podróży opisał mi ich historię umarli gdy był dzieckiem a może mi pan wierzyć że nie miał mniej niż pięćdziesiąt wiosen na karku. Policjant niepewnie zrobił krok w tył i przybrał bardzo podejrzliwą minę oceniając mnie od stóp do głów świdrującym spojrzeniem. Jednak po chwili odetchnął i schwycił mnie delikatnie za ramię - Nie bardzo rozumiem o czym Pan mówi, lecz staram się zebrać to jedynie pod rozstrój Pana nerwów nagłym zajściem i głębokimi emocjami. Nie przyjechał Pan z pewnością tutaj żadnym pojazdem a wyszedł Pan spokojnie gdy tylko zjawiły się na miejscu służby z tej oto bramy - wskazał na bramę przy której wysiadałem z taksówki - Wie Pan co mieszkałem tutaj niedaleko przy Michigan Way i jedynym taksówkarzem jakiego stąd znałem był Andrew Linsley, niegdyś mój kompan za młodu. Pochodził z rodziny irlandzkich imigrantów. Miał czarnego Buicka, którym jeździł dla miejskiego przedsiębiorstwa. Lecz nie mógłby Pan jechać z nim dziś bo Andrew nie żyje od dwóch lat. Zginął w karambolu. W jego taksówkę uderzył inny pojazd i oba spadły z mostu Corley. Lepiej będzie jak odpocznie Pan na ławeczce i da pracować służbom. Odprowadził mnie te kilkanaście kroków ku jedynej w okolicy ławeczce. Będąc w szoku usiadłem i dopiero teraz dostrzegłem w dłoni złożoną w rulonik gazetę, którą miałem ze sobą w taksówce. Traf chciał że otworzyła się znów na kartach nekrologów. Lecz tym razem i tu zaszły zmiany. Wszystkie dotychczasowe nekrologi zniknęły a ich miejsce zajęły jedynie trzy. Z nazwiskami Elsy i Michaela Lagenfeld i Andrew Linsley’a
  2. graphics CC0 (powaby międzywojnia) pan prezydent Mościcki jak zawsze szykowny w wysokim błyszczącym cylindrze top hat w lakierkach — białych rękawiczkach życie Warszawy urocze teatrum na balu mody w Hotelu Europejskim Loda Halama zostaje królową nocy a cudna Nina Andrycz wychodzi na scenę w asyście autorów dramatycznych w sobotni wieczór posrebrzany księżyc podświetla motylki krawaty wystawowych manekinów z przeszklonych witryn gorliwi bawidamkowie uśmiechają się do swych asystentek plastikowych emancypantek sztywne atrapy upozorowane na ludzi powab ich fildekosowych pończoch trwoni powszechne zaufanie mentalnie to zimny syntetyk męskie polimery ożyły całkiem na serio całuśni — przystojni — lekko dramatyczni w kieszeniach z jedwabną chusteczką suszą zęby do damskich żelowych autochromów vis-a-vis fabryka braci Pawelskich w zakładzie ajentów i fotografii kolażu z przeszklonych gablot sztuczne zakurzone baronessy trafiają cyklicznie do chromowni era robotów spowita pełną parą pewność związków w trwałość opiewa mentalnie gawiedzi bliżej do Sieradza gdzie imć Antoni Cierplikowski golarzy konsulem zwany tnie jak idzie młode dziunie na chłopczyce mecenaski sztuki napoleonki ondulacji powabnie wyginają ciała w śmiałych pozach francuskich kuszą hultai rasowa kokietka niedojrzałemu kochasiowi zalotne oczko puszcza panny dziobate — panny pryszczate ciągną do stolicy i golą frajerów pozornie niedostępne w małej czarnej od Coco Chanel — za całus zdobytej żyją sobie pożywnie pod szklanym rozpylaczem zafascynowane Luxtorpedą ostrzarką brzytew kieliszkiem absyntu jutro znów ktoś da się oczarować akrylem szorstkiego tartanu na korcie tenisowym Legii kolejny napalony stołeczny amator koszulki polo stylu preppy i mikstów w loży rozkmini minispódniczkę sunącej po nawierzchni Susan Lenglen w przypadkowym rozkroku i dziś wieczorem stolica piękna ma własne Suchodolskie — praktyczne panie poetów nawiedzonych nagabują metresy malarze pędzlują pieszczotą płótna rzeźbiarze stroszą dłuta matematycy w „Kresowej” obliczają prawdopodobieństwo przeżycia upojnej nocy w „teatrze Bagatela” młodsze zadziorne pokolenie oddane sprawniej nagości z gracją schodzi po schodach sceny w „Morskim oku” w apogeum rewia w marabutach ogólnie szyk — blef— blichtr a życie na prywatkach? na korbę patefony bakelitowe odbiorniki na płycie szelakowej argentyńskie tango rozpieszcza pary ulicę dalej klasyczna sceneria Warszawa Mieczysława Fogga okólnik barytonów — tang milonga koniecznie bez tańca brzucha jak w kultowej „Oazie” już późno z wieży zegarowej kuranty biją noc oparem grawituje mgłą przymyka rzęsy opada pudrem w zaułkach ciemnych bramach migocze brylantyną z męskiej pomady rozgrzywia się przedziałkiem w chytre lisie futerka zagląda wtedy obłe dekolty surowych dam nurtują ciała liryczne kto tam wie w czym się obstaluje uczynna noc? u Gałka może zaświecą latarnie? zaradni kręcą interesy na Placu Marcelego tata Tasiemka pobiera haracze i kadzą mu: królu złoty! owalny plafon pławi miejscowych apaszów dzielnica podszyta dreszczem nie szukaj tu luksusu i promocji a między Marszałkowską a Nowym Światem weselni promują swing i jazz w Alejach Ujazdowskich bogactwo detali aluminiowe felgi chevroletów — opli — i buicków — lśnią silniki charczą zaworami w głowicach overhead valve na topie za kierownicą umięśniony model w pilotce obok luba z bukietem róż wyjadą do Monte Carlo pragną glamouru na deser finisz od francuskiego hugenoty pod płaszczem z szewronu na miękkiej podszewce jakaś urocza materia pod rękę z nastrojowym apologetą filozofii masyw umięśnionego ciała w sile wieku wychodzą z domu mody Bogusława Herse na Marszałkowskiej — szał! spoglądają w lustra okien w kamienicy przepychu windy wędrują po piętrach budynek ogrzewa własna elektrownia w sobotnim tyglu związki zasila kabel elektryczny poczuj ów klimat! noc już chowa się za czarnym garniturem frędzlem — bufką — cekinem szum płaszczy i peleryn Jadzia Smosarska z Jurkiem Pichelskim na Starówce w ulicznym życia pragnieniu więc może: „Dwie Joasie” a „Trzy serca”? jazda do kina! bohema przywiązana do tradycji choć ceni naszyjniki i kolie suknie z żorżety tweedowe graniaki z czapką na bakier kwiatki w butonierkach laski i parasole bo moda wiąże się ze sztuką to jednak co Rzeczpospolite i biało-czerwone będzie zawsze dla nich jak supeł trwałego zobowiązania opery — rewie — teatry różowo i niebiesko widownia w tiulowych szalach „relief kali” pachnąca mimozą alabastrowe ciała artystów wykwitają brokatem lecz jakieś okrutne przeczucie targa stołecznym pospólstwem girofle-girofla nuci im antywojennym manifestem i wierzą w powonienie orientalny zmysłowy shalimar rozproszony po tłumie zza aksamitnej kurtyny jest tylko tanim efektem całkiem nudne życie w detalach scena i garderoba garderoba i wybieg jakaś kiecka rankiem wkładana przez głowę nocą zadzierana od kolan z rozporkiem czy bez — czy to ważne? w mniemaniu młodszych panów kobieta konweniuje z namiętnością puder — szminka lusterko w satynowym puzderku z zatrzaskiem ozdobnym kamieniem tyle z życia! przybijaj stempel! stolica tętni wyznacza trendy kształtuje rytuały społeczne a ludzie przeciskają się ciasnymi uliczkami po cichu — nad ranem doktoranci uniwersytetów klezmerzy grający do kotleta rytualni klarneciści melodyjni atrakcyjni odsztyftowani w filcowy homburg przywieziony z Hesji z jedwabną tasiemką nad podwiniętym rondem pospolici łowcy awansów topazy savoir-vivre’u z wyuczonym wdziękiem wrażeniowi i romantyczni ci inni — spod ciemnej gwiazdy chojracy spod kina niedogoleni zapuszczeni jak Wagnera „golemy” wyznawcy Gustava Meyrinka w pospolitych fedorach rondo uchylasz palcem wskazującym kikujesz — marszczysz czoło do zjawiskowej kokietki w fotoplastikonie twoja jest wolna Wola
  3. Dziś może "rymowaniec" radosny i żartobliwy, dotyczy pięknego okresu Dwudziestolecia międzywojennego i dziejów Ojczyzny. graphics CC0 Błękitna Armia w Pucku Bałtyk się wzruszył znów po ludzku od bram do powitalnych westchnień tu każdy patriota tęskni drewniany pal i z Białym Orłem Gryf zaś z Pomorza portowe Godło panien sukienki jasnoniebieskie niejedna woli tych bardziej męskich poranek chmurny żarty z Grenzschutzu bliżej im było chamstwem do buszu Batalion Morski obok pochylni stawia maszt dumny polski stabilny dziesiątki kutrów w gali flagowej stają na baczność mundur galowy już głośno grają marsz generalski panny się wdzięczą Chłopcy poważni zaraz po mszy Biskup polowy udziela wszystkim błogosławieństwa słychać szum Morza i polskiej Mowy kanon patosu i dostojeństwa na kasztanowym rumaku włoskim jedzie w asyście Patron Wolności obok pułkownik Stanisław Skrzyński panny biust prężą andaluzyjski zeszli z pochylni prosto do Morza konie parskają akademicko wręcz poetycka apoteoza pegazy w morzu – w pęcin połysku kopyta w wodzie – Generał posłał: dwa platynowe niesie pierścienie adiutant młody nie znam imienia no i zaślubia Generał Haller Morze Bałtyckie dumne – prastare a jeden pierścień wrzuca do Morza drugi zakłada sobie na palec wydaje rozkaz do admirała: „panie Porębski proszę się starać” na maszty ciągną polską banderę a Artyleria gromem salutu bije na pokaz – wróg naszym celem palby wystrzałów – zlepionych huków jeszcze zagrają w rytmie Mazurka panny też głośno w zbiorowych chórkach Notable złożą swoje podpisy w księdze dla gości – panny się mizdrzą a potem w Domu Kąpielowym raut będzie suty – przykładowy mocne odczyty – mowy zaszczytne panny pod mankiet – mundur błękitny Morze tam szumi – przybiera miny a oni czulą węgierskim winem —
  4. graphics CC0 u Bliklego musiało być fajnie – OJ PODLE! w kawiarni Pod Picadorem – śledzik kolego „przy” ulicy Nowy Świat numer 57 smukły kelner „PODWOZIŁ SETĘ”… MIMOCHODEM PRO ARTE ET STUDIO później hasano w piwnicy… nie jeden przepuścił futro – masz cel GDY PALI W GARDLE! – MAGICY! a hejże: w winiarni u Fukiera spotykała się liczna śmietanka „DAWAJ LIRYK PEŁNA SZKLANKA TABAKIERA” TUWIM – KARSKI – i – WIERZYŃSKI wszyscy zakochani w STAFFIE krwawi wino – blednie papier SZKOCKA WHISKY! KONWENTYKIEL! procenty i egzaltacje z nagła się zaludniło wokoło na spędzie wieczorową porą – tęgich głów IRYTACJE toż sam mistrz egalitarny OSJANISTA – wokół niego wszak się spiętrza wszelka ci adolescencja MAS GENIALNYCH jako żywo toż i on Wielki Szu – LEOPOLD STAFF zew poezji dźwięczny paw NAJCZYSTSZY TON!!! „młyn”w hawirach zadymionych podchmielona pyta nacja: ”BĘDZIE W KOŃCU DEKLAMACJA… JEST KTOŚ ZDROWY?!” za OBERŻĄ wiatr gna liście ów jesienny czuły posłuch a tam w środku KWIAT LOGOSU RYMEM GWIŻDŻE po północy alchemicy snują grandą – cyt! WARSZAWKO! więcej rymu a mniej czkawką NA ULICY! „KUPĄ MOŚCI PANOWIE – NA STOŁECZNE SPELUNY!” do Turka i do Astorii będą odczyty być mogły JAK PERFUMY ach! – żwawo na Mazowiecką! – prosto do serca knajp TUWIM – PRZYSIECKI – i – LECHOŃ w Ziemiańskiej sprzedali wiekom WŁASNY RAJ! --
×
×
  • Dodaj nową pozycję...