Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

wiatrowa panna

Użytkownicy
  • Postów

    67
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez wiatrowa panna

  1. wszystkie sny sprzedamy kamienicom - ładna fraza. pozdrawiam.
  2. wpadłam w nastrój wiersza. podoba mi się, oprócz motyla. pozdrawiam.
  3. Siedzisz bez wyrazu, patrzysz na karmnik za oknem. Czepiasz się go kurczowo. Myślisz - ktoś zaraz przyjdzie, zapali światło, położy na stole ciepła miskę z grochówką - będzie jak w domu. Zapada zmrok, czekasz tak już godzinę. Nikt nie otwiera drzwi, nie szczeka pies, nie łasi się o jedno spojrzenie .W ogóle nikt nie nadchodzi! Nawet kuśtykająca sąsiadka z przeciwka, z pełnym workiem życzeń i zażaleń. Śpią przydrożne samochody, postawione nie w tych miejscach. Pani administratorka, od świeżego powietrza, zbiera puste listy do Pana Boga, na posiedzenie Najjaśniejszej. Sprawdza ślady, zapisuje numery i odchodzi pośpiesznie. Jest jak w filmie. Zaglądasz przez okno do sąsiada. Nic nie widzisz. Znowu powiesili prześcieradło nie w tym miejscu. Denerwujesz się, bo nie wiesz, czy wymienili starą kuchenkę gazową, na nową. Twoja też jest zniszczona. Boisz się o nich. O wypadek nie trudno. Nagle ktoś puka. Skradasz się cicho. Przecież nikt cię nie odwiedza, prócz listonosza. Otwierasz zdziwiony. Zostawiam buty za progiem. Wchodzę i patrzę wymownie, na twoją, bardzo zużytą ,kuchenkę gazową. Uśmiechasz się przez chwilę, cofasz. Tak jest bezpieczniej - myślisz. Stoimy na przeciwko siebie, milczysz. Cisza boli. Odchodzę zdziwiona. Patrzysz znowu, na pusty karmnik, za oknem. wstajesz od okna otwierasz gazetę w gazecie płacze niekochane dziecko chodzisz po drogach wydeptujesz życie wolisz po cudzych zawsze chodzić drogach na stole dzwoni filiżanka z kawą do portu przybył jakiś statek nocą sztorm dziś na morzu posmutniały porty a w ciszy domu świat wygląda ładniej
  4. Uśmiecham się do siebie tajemniczo w lustrze, jakbym odkryła siłę, która zapewni światu przetrwanie. Patrzę na samotne twarze kobiet, w popękanym szkle. Gdyby tak z samotności kobiet i mężczyzn, zbudować wyspę, to byłaby to wyspa samotnych ludzi, wśród ludzi. Rezerwat ochrony przyrody, dla ratowania miłości. mieszkam w wierszach od dawna kiedy nie ma cię w domu idę bosa w dół drogi do pustyni gdzie płaczę ogień pali się w piecu stukot słyszę za oknem znów przysięgam milczenie gdy cię tylko zobaczę nic nie powiem gdy oczy zamkniesz w ciszy czekania nie zapytam z kim dzisiaj wędrowałeś po niebie lekko westchnę i dłoń ci podać jakby nieznaną coś wyszepczę i pójdę zapomniana do siebie
  5. może to kwestia mojego nastawienia i pewnego stereotypu myślenia na skróty.jakie znaczenie ma tutaj moje odczucie. trzeba kontynuować własne widzenie. każdy musi iść własna drogą. bo nikt nie wie, która naprawdę okaże się właściwa. pozdrawiam serdecznie, życzę wiatru w żaglach.
  6. temat bardzo ciekawy. jednak autorka pisze go własna krwią. gdyby popatrzeć na to z boku, obserwatora, to bardzie mogłabym wczuć się w rolę.tak to odbieram.może akurat w tym przypadku nastawiłam się na refleksje dotyczące lustra, własnego rozrachunku ze sobą. w takiej konwencji dalej utrzymałabym to opowiadanie. wg mnie tekst można podzielić na dwa różne opowiadania. jest w tym opowiadaniu wiele bardzo ciekawych momentów, świadczących o polocie i łatwości pisania. może ktoś inny zupełnie przewróci do góry nogami moje odczucia. każdy inaczej odbierze ten tekst. po swojemu. niemniej miło mi było poczytać i gdyby nie krwiste kawałki, byłoby bardziej podniebnie zadowolona. pozdrawiam i dziękuję za lekturę.wiem, że trudno każdemu dogodzić.pozdrawiam serdecznie.
  7. Stała w półmroku. Odsłoniła firankę patrząc na ulice. Senne lampy majaczyły w mgle. Dwoje ludzi przechodziło przez kałuże na błotnistej drodze. Jesienny dzień zaczynał się ponuro, jak każdy o tej porze roku w miasteczku. Polubiła te widoki. Starą latarnie, koślawy cień, niezdarnie padający na walący się dom po drugiej stronie drogi. Już dawno wyjechałaby stąd, gdyby nie magia uliczek, skąpanych nocą w deszczu. Najbardziej lubiła te, kiedy po opuszczonym ryneczku, w przeddzień zaślubin, chodziły zakochane pary. Niosły w białych rękawiczkach, małe światełka, symbolizujące płomień ogniska domowego. Do okien domów przywierały senne dzieci nie mogąc zasnąć w tak bajkową noc. Kiedy rano pierwsze promienie słońca wzbijały się na najwyższe piętro kamienicy, małe iskierki odbijały się w kroplach deszczu. Spływały na parapet okna w pokoju Lisy. Po chwili ulicą pędziła zaczarowana dorożka. Wysiadł z niej starszy pan we fraku. Przeskakując niewysoki płotek, wszedł do kamieniczki, gdzie na górze czekała na niego, w białej sukni ślubnej, wybranka serca. Nauczyła się grać dla niego, na hawajskiej gitarze, ku ogólnemu zdziwieniu dorosłych wnuków i całej rodzinnej plejadzie gwiazd i gwiazdeczek. Pobrali się mając po osiemdziesiąt lat z dziecinnym zachwytem. Wbrew logice wszechświata. Babcia Lisy mieszkała na poddaszu. Udawała przez długie lata, że smaruje kości spirytusem, pomagającym na łamanie w kościach. Podglądała ją codziennie. Widziała jak otwiera drzwiczki do kredensu, nalewała rozcieńczony alkohol. Wypija miarkę z ulubionego kieliszka. Potem porywała Lisę do tańca, wlokąc za sobą w takt skocznej muzyki. Tańczyła stawiając szerokie szusy, za którymi Lisa nie mogła nadążyć. Zawsze wieczorem, bez względu na pogodę wypędzała z kuchni koty, uderzając w podłogę kijem od miotły. Czasem któryś przynosił mysz, ale wycofywał się szybko pod jej nieprzyjaznym spojrzeniem. Ludzie w miasteczku nazywali ją Viktorią groźną. Twarda góralka nieczuła dla wnuków, niańczyła czworo urwisów młodszego męża. Potem widziano ją siedzącą, na powalonym, na podłodze. Dusiła, okładała pięściami. Kiedy wyrwał się spod jej mocnych ud, nie wracał przez kilka miesięcy. Cierpiała, straciła na hardości. Pewnego dnia w tajemniczych okolicznościach poznała czarującego iluzjonistę. Jeździł czarną dorożką i miał najpiękniejszy uśmiechu jaki widziała. Od tej pory różowiła policzki, kolorowymi bibułkami. Małymi krokami zaczęła nadchodzić wiosna. Sypała po drogach białe płatki kwiatów. Konwalie pachniały bardziej niż kiedykolwiek. Od kilku miesięcy Lisa codziennie chodziła do sklepu, gdzie pracował wysoki i wysportowany student. Blondyn o przyjemnej aparycji. Patrzył na nią wyniosłym wzrokiem jak na towarem leżący na półce. Był inny, obcy. Chłopak z odległej galaktyki. Wracała wściekła i upokorzona. Przyzwyczajona do uprzejmości licznych adoratorów, obmyślała krwiożerczą zemstę. Uchodziła w miasteczku za jedną z najpiękniejszych, żurnalowych dziewczyn. W wiosenne poranki ojciec Lisy chętniej żartował z mamą, łapiąc ją frywolnie za sutki. Stanowili bardzo dobraną parę. Widywano ich wszędzie razem, niczym papużki nierozłączki. Była piękną kobietą o przecudnych, niebieskich oczach, w które bez przerwy patrzył zauroczony ojciec Lisy. Aż do ostatniego szarpnięcia pod powieką. Można byłoby godzinami wgapiać się w jej zdjęcie, na portrecie ślubnym, wiszącym na frontowej ścianie pokoju. Mówiła, że w ludziach jest tyle samo piękna co brzydoty. Jak w popękanych schodach, po których Lisa chodziła, po pszenicę dla ptaków. Ściany pokoju, stanowiące pewnego rodzaju pamiętnik, zapisane były aż po sufit, ważnymi informacjami z życia rodzinnego. Wzięła kawałek kredy, dopisała kilka zdań. - Dzisiaj tato kupił nam najmodniejsze płaszcze z kapturami. - Przygotowuję się do matury. - Jestem inna. Czuję w sobie wiatr. Po chwili zamazała ostatnie zdanie, bo i tak w nikt w rodzinie, nie zrozumiałby takiej wrażliwości. Mieszkająca w sąsiedztwie pani z pieskiem, była najstarszą kobieta w miasteczku. Opowiadała prawdziwe historie o dawnym życiu. Lisa wsłuchiwała się w nie, z zainteresowaniem. Mówiła, że dzisiaj wszystko wygląda inaczej. Ludzie jak pociągi pędzą do dużych miast. Nie umiała nawet pokazać tych miejsc na mapie. Wodziła palcem po szybie robiąc na niej jakieś dziwne znaki, aby odpędzić zły los. Na podwórku całymi godzinami przesiadywał chory mąż. Ciężko pracowała. Mówiła, że chłopcia trzeba szanować. Zmarł bezszelestnie w nocy na raka płuc. Zwinięty w kłębek. Nie potrafiła obronić go, przed nadchodzącą spomiędzy szczelin podłogi, śmiercią. Rozcierała stopy wiedząc, że zimno przeniknie przez popękane deski. Chociażby spaliła cały las drzew, chłodu spod podłogi nie przepędzi. Ponieważ nie mam możliwości edytowania tytułu, uprzejmie informuję, że kolejne części będą ukazywały się pod tytułem: dolina głodnych.
  8. angello, jestem dysgrafem. w moim przypadku, to bardzo drobne przewinienie.muszę z tym żyć. to taka sama przypadłość jak inna tylko jej nie widać, kiedy nie piszę. pozdrawiam i dziękuję.
  9. proszę mi podpowiedzieć jak mogę zmienić login. jestem tutaj od niedawna i nie umiem się jeszcze poruszać po serwisie. dziękuję uprzejmie i pozdrawiam.
  10. tak, to opowiadanie pasujące prawie do każdej kobiety.mogę w nim znaleźć cząstkę siebie. pozdrawiam.
  11. egzegeto, dziękuje pięknie za słowo o wierszu. miło było. pozdrawiam.
  12. dzie wuszko, dzięki. wezmę to pod uwagę. pozdrawiam.
  13. Aniu, bardzo dziękuję. to przyjemne uczucie. pozdrawiam.
  14. dzie wuszko, muszę jeszcze tu wyjaśnić, ze chłopak w transie narkotykowym wyskoczył z okna szkolnego z 5 piętra i zginął. reszta, to zebrane fakty o nim. dziękuję bardzo za odwiedziny i serdeczne ukłony. pozdrawiam.
  15. to samotne wyznanie chłopaka janka. narratora tutaj nie ma. rozpaczliwa ucieczka przed samotnością. z autopsji wzięta. różne tylko miejsca i czasy. pozdrawiam serdecznie.
  16. KazikuS, bardzo dziękuję, za komentarz i oczywiście miłą wizytę. bardzo serdecznie pozdrawiam.
  17. Aniu, dziękuję. poprawiłam. miłego dnia.pozdrawiam.
  18. Aniu, składam się z wody i błędów. ten to techniczny. można go wymazać gumką. dziękuję, pozdrawiam.
  19. powiedziałeś w naszym domu są jeże jeże kosmiczne cała ich rodzina mało tu miejsca lecz żyć obok da się jeże też można polubić kiedy nad ranem tupią złośliwie włączam im wtedy preludium chopina a one w kuchni zmywają talerze lecz ja tym jeżom nie wierzę II ktoś kiedyś mnie pokochał teraz brudne buty zostawia na progu prosiłam rozpal ognisko chcę ciepło czuć na twarzy minęły wieki opadły liście tylko palec serdeczny nie rozumie tajemnicy trójkąta
  20. dawniejbezet, dziękuje bardzo za poświęcony czas. pozdrawiam.
  21. KazikS, dziękuje także za słowo o wierszu, pozdrawiam serdecznie.
  22. Pani Wando, bardzo dziękuję za komentarz, oczywiście wykorzystałam. pozdrawiam serdecznie.
  23. być może, panie..a co tam u pana? jak zwykle pan kosi, to dobrze. zawsze jakieś tam żniwo. ktoś sieje, a pan zbiera. pozdro.
  24. stoję na wieży w dole nuda chcę wzbić się w niebo paralotnią w garażu taty nowy yeti za wsią podmiejską i samotną krzysiek zwariował nie pamięta że wzbić się można ikarami lecieć na bombie do strasburga razem z innymi straceńcami będą mówili o mnie we wsi że janek dziwak postrzelony poleciał w dziwny świat naćpany sen czarnej wrony
  25. wiatrowa panna

    ****

    nie samą formą człowiek żyje, ale przede wszystkim treścią. co znaczy forma bez treści. to tylko sztuka dla sztuki. pozdrawiam autora serdecznie.do mnie przemawia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...