
Marek Guz
Użytkownicy-
Postów
90 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Marek Guz
-
Było już późno. Wiał lekki wiatr i siąpił deszcz ze śniegiem. Zapiąłem suwak kurtki pod samą szyję, choć rzadko mi się to zdarza. Hologram przy przystanku wyświetlał reklamy. Nie było już szans na transport do domu autobusem. Lekko przemarznięty podszedłem do stojaków. Były cztery. Jeden mniejszy i trzy takie akurat dla mnie. Zacząłem szukać monet w kieszeni, klnąc pod nosem, że nie przygotowałem ich wcześniej. Ziąb coraz bardziej masował mi plecy. Nie mogłem przez chwile ich znaleźć i lekko zacząłem się wkurzać. Wreszcie się dogrzebałem. Wredna, dziurawa kieszeń krętym nogawkowym korytarzem przemieściła je do skarpetki. Na początku nie podobała mi się inicjatywa miasta i tworzenie nowego środka transportu. Akurat takiego. Wysokie koszty utrzymania, w sumie duża nieprzewidywalność działań. Niski poziom bezpieczeństwa. Ale o dziwo sprawdziło się. Wrzuciłem monetę do automatu. Wypiąłem łańcuch. Uderzył o chodnik z jakimś dziwnym, śliskim odgłosem, jakby był nasmarowany tłuszczem. Spojrzałem na niego, wydawał się nie zwracać uwagi na taki drobiazg. Przez chwilę przeleciała mi przed oczami reklama …PAMIĘTAJ O KASKU. Świetne. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie przy spadaniu ze stu metrów. Podjechałem wózkiem. Niemiłosiernie skrzypiały kółka. Dawno nie używany? Ten, którego wybrałem, wydawał mi się najspokojniejszy. Stał z wysoko podniesioną głową i wpatrywał się we wściekle błękitny neon po drugiej stronie ulicy. Jego szeroko otwarte nozdrza chciwie łapały odległy zapach. Popatrzyłem w tamtą stronę. Neon oślepiał, ale po chwili zauważyłem jakąś postać leżącą na ziemi. Poruszała się niemrawo. Wziąłem łańcuch w rękę i wpiąłem z powrotem w uchwyt. Cholera, straciłem monetę. Przeszedłem na drugą stronę ulicy. Pod ścianą, w kałuży leżał człowiek. Musiałem wdepnąć w nią, żeby do niego podejść. Zacząłem przyglądać się jego twarzy zakrytej zabłoconym zarostem. Lekki smrodek odchodów dawał się wyczuć już przy pierwszym oddechu. W dali zamigotały światła. Nadjeżdżał samochód. Szybko usunąłem się za ścianę. Kątem oka popatrzyłem na oświetloną postać. I kałużę. To nie była woda. Zauważyłem kilka mokrych śladów po moich butach. Deszcz rozmywał czerwień na kolejne kawałki kostki. Podszedłem znów. Dotknąłem go czubkiem buta. Jęknął lekko i jakby zabulgotał cały. Pochyliłem się powoli walcząc z napierającą na mnie ściana smrodu. Przekręciłem go na wznak starając się znaleźć czystsze miejsce na jego kurtce. Spod swetra wysunęły się wnętrzności. Parowały i miękko poruszały jak najedzony wąż. Zaczął mocniej oddychać. Nieregularnie, jakby chciał napełnić się powietrzem mimo przepuszczającego zaworu. Nagle wszystko ucichło. Chwilę zastanawiałem się co robić. Wróciłem do stojaków. Wziąłem wózek. Kółka już nie skrzypiały. Widocznie deszcz nasmarował łożyska. Podjechałem pod neon i załadowałem go na podest. Nie było łatwo. Przelewał się przez ręce. Wyprostowałem bolący kręgosłup. I uśmiechnąłem się. Niezauważony przez nikogo podjechałem do nich. Ożywiły się, ich oczy nabrały blasku. Musiałem uważać. Stanąłem kawałeczek poza ich zasięgiem i ściągnąłem ciało na ziemię. Podszedłem do słupka i przycisnąłem czerwony przycisk. Minęło kilkanaście minut. Przyjechała żółta furgonetka serwisowa. Dwóch ubranych w nieprzemakalne kombinezony podeszło do mnie. Rozejrzeli się, pokiwali głowami. Coś tam między sobą pomruczeli patrząc na mnie. Nie wyłączyli silnika. Nie słyszałem co mówili. Jeden wyjął aparat i zrobił kilka zdjęć. Potem przynieśli długie szczypce z ostrymi hakami na końcach. Jeden z jednej, drugi z drugiej strony zaczepili ciało i przeciągnęli pod stojaki. Odsunąłem się, bo krew chlapnęła mi pod nogi. Podeszliśmy do samochodu. Odgłos mlaskania i chrupania kości nie robił na serwisantach żadnego wrażenia. Czułem lekki posmak wymiotów w ustach. Dali mi do podpisania jakiś papier. Zerknąłem na nagłówek. ROCZNY ABONAMENT. Dostałem małą kartę, wielkości kredytowej. Po 10 minutach było po wszystkim. Podeszliśmy bliżej. Pozbierali do worka resztki ubrania. Potem otworzyli tylne drzwi w samochodzie i wyciągnęli gruby wąż. Jeden zaczął pod ciśnieniem spłukiwać resztki do kanalizacji. Za chwilę ukłonili się w ciszy i odjechali. Podszedłem do tego samego. Włożyłem kartę w czytnik. Zapaliła się zielona lampka i wrzucona wcześniej przeze mnie moneta wpadła z brzękiem do miseczki. No, no. Co firma to firma. Odczepiłem łańcuch. Podstawiłem wózek i wdrapałem się na grzbiet. Było dość wygodnie. Wziąłem skórzane prowadnice w ręce i cicho cmoknąłem. Pierwszy moment oderwania się od ziemi nie jest najprzyjemniejszy. To tak, jakby nagle ktoś z całej siły próbował ci wyrwać ręce. Zaparzyłem herbatę. Usiadłem wygodnie na fotelu i zacząłem po raz kolejny czytać ulotkę, którą znalazłem pod drzwiami. Na tle wielkiego pterodaktyla widniał napis: NAKARM ZWIERZĄTKO. Teraz każdy PTERO może być TWÓJ Wielka promocja. Jeden miesiąc za darmo za 5 kg karmy. To ten mój pokarm ważył ponad 60 kg.
-
Próbowałem go przesunąć. Leciutko. Delikatnie prosiłem palcami i dłonią. No, Stary rusz się, proszę. Wiem, że boli, ale musimy zrobić tę nogę. Pchnąłem mocniej. Zadrżał cały z wysiłku a mnie stanęło na chwilę serce. Zaszkliły mi się oczy. Nie chciałem, wybacz proszę. Odwróciłem wzrok, bo wiedziałem, jak na mnie popatrzy. Ale on przecież wie. Prawda? przecież musi wiedzieć, że mu pomagamy, że... Aneta ledwo rozprostowała plecy. Dwa i pół roku codziennych zmian opatrunków kopyt. Jej kręgosłup istnieje tylko w teorii. Wart jest tej miłości. Przytula się jak źrebak, trze czołem o kurtkę. Niewiele mu zostało dni. Ale każdy jest ważny, każdy kolejny ważniejszy.
-
Stanąłem w drzwiach boksu. Co prawda zrobiłem to bardzo cicho, ale i tak usłyszał. Ucho czujne jak radar wykryło moją obecność wysyłając sygnał do zamkniętego silosu z okiem. Dla bezpieczeństwa otworzyły się obydwa włazy, wyostrzyły w półmroku i wystrzeliły ciepłem i spokojem. Po chwili powoli, jakby od niechcenia podszedł bliżej i obwąchał moją dłoń. I znowu nic, pomyślałem, że pomyślał. Zaczął delikatnie muskać moje palce górną wargą. Rozluźniłem dłoń, a on dołączył pieszczotę dolną. Delikatnie podszczypywał zębami, ślinił językiem. Przeniósł się do mojego kołnierza wziął go w uścisk, podniósł ile się dało lekko mnie unosząc i zastygł. Nie puszczę Cię. Nie chcę być sam. Potrzebuję Cię. I cierpliwie czekając tłumaczyłem mu, że mimo, że odejdę, zostanę. Zrozumiał? Puścił mnie, otarł czoło o kurtkę i podnosząc ja do góry nieopatrznie wsadził ją pod moją pachę. Uszy wygięły się w chińskie S, grożąc połamaniem. Tak sobie czasem rozmawiamy. Bezgłośnie. Tylko wiatr wzmacnia myśli i wygwizduje je melodią.
-
czekanie nie boli, a ja mam pytanie jaki jest sens tego wiersza? bo dla mnie wynika z niego mniej więcej nic r Ten wiesz nie ma kompletnie żadnego sensu. I wcale nie musi mieć. To ułamek sekundy, chwila skojarzeń, zapamiętane odczucia, trochę smutku i nadziei. To forum to taka szuflada. Na niewypowiedziane uczucia
-
Kolejna wersja, Zrezygnowałem z tego "obmywania" Zapowiedź spadających liści nadto wyraźna Aż czerwienią lśniąca W strugach deszczu jak miłość coraz cieplejsza Z nadzieją, spokojem idę Smuga deszczu jak komar drażni skroń I czekam na uczucie czystości
-
Dziękuję za uwagi, poprawiłem troszkę :D Zapowiedź spadających liści nadto wyraźna Aż czerwienią lśniąca W strugach deszczu jak miłość coraz cieplejsza Z nadzieją, spokojem Idę Smuga deszczu jak komar drażni skroń I czekam na uczucie czystości Obmycia
-
Zapowiedź spadających liści nadto wyraźna Aż czerwienią lśniąca W strugach deszczu jak miłość coraz cieplejsza Z nadzieją Ze spokojem Z dotykiem Ze słowem... Idę Smuga deszczu jak komar drażni skroń I czekam na uczucie czystości Obmycia i czekam
-
Jakby tak ją chwycić kropelkami rosy, wstawaniem o świcie poczochrać jej włosy? Rozciągnąć w uśmiechu pomarszczone lata? Spacerkiem przez zmysły obejść resztę świata? Odetchnąć w fotelu przy kawie porannej i znaleźć spełnienie w starości zachłannej?
-
Poszedłem po rozum. Do głowy, w butach stumilowych. łaziłem męcząc się wielce również będąc w rozterce Czy jak dojdę do sedna to opcja będzie jedna? czy wyborów będzie bez liku? czy aby nie utkwię w nocniku...z ręką Ciągle zakłopotany w szukaniu chodziłem po mieszkaniu. mil wiele przebyć musiałem aż w poszukiwaniach męczących...ustałem Zmęczony wielce doszedłem do wniosku że rozumu poszukam po troszku i zdejmę te buty okropnie pędzące i walnę się bykiem na wiosennej łące...
-
Dotykałem słowami gdzieś tam w środku zamykałaś oczy pieściłem przymkniętym wzrokiem żebyś nie widziała niecierpliwej chęci czasem aż bolało czasem uśmiech ważył tony wyczerpany byłem bezbronny widziałaś mnie silnym widziałaś marzenie nie chciałaś widzieć mnie
-
Staram się :) Dzięki
-
pierwsze trzy wersy bardzo dobre kolejne cztery dla mnie zaprzeczają tym pierwszym ostatnie trzy trzymają poziom pierwszych generalnie podoba mi się jest delikatny :) Teraz lepiej? Mówisz nie więc śpimy jak dzieci a teraz jakoś tak pusto nie da się wypełnić miejsca po Tobie u mojego boku czego zabrakło? te puzzle zrobiono w jednym egzemplarzu a były rozrzucone po świecie jak tęsknoty
-
Dziękuję. Wesołych Ś.
-
To się przekłada na późniejsze związki, a raczej ich rozpad. Odchodzenie, porzucanie. Smutek jest początkiem radości, Tworzenia nowego, układania życia z coraz większych fragmentów. Niektóre da się skleić na stałe inne porywa rzeczywistość i rozrzuca znów w niepewność.
-
Niebo to mało gwiazdy za blisko wszystko to w maleńkiej dłoni zamknięte dla Ciebie
-
Nie tylko, nie tylko...Deszcz to tez pogoda. I trawa rośnie radośnie :)
-
Dotykałem słowami gdzieś tam w środku zamykałaś oczy pieściłem przymkniętym wzrokiem żebyś nie widziała niecierpliwej chęci czasem aż bolało czasem uśmiech ważył tony wyczerpany byłem bezbronny widziałaś mnie silnym widziałaś marzenie nie chciałaś widzieć mnie
-
Czuję ten klimat :)
-
Mówisz nie więc śpimy jak dzieci jakoś tak pusto nie da się wypełnić miejsca po Tobie u mojego boku te puzzle zrobiono w jednym egzemplarzu a były rozrzucone po świecie jak tęsknoty
-
I to jest smutne, bo uważają, że właśnie tak jest. Ale my się nie dajemy :) Czekaj, czegoś nie rozumiem... Nie dajecie się - czemu? Albo komu? I w czym? Mnie chodziło o to, że jeśli kobiece pragnienia nie są zrozumiałe dla mężczyzn - a co za tym idzie, nie są zbieżne z męskimi - to znaczy, że nie ma między płciami żadnej szansy na porozumienie i stworzenie szczęścia, zaś możliwe są tylko konflikty i obopólne niezrozumienie. Ja w to nie wierzę. Ale tak by wynikało z Twojego komenta (który zresztą traktuję jako żart). :-) Kobiece marzenia są bardzo zbieżne z męskimi. I dlatego dla nich (mężczyzn) niezrozumiałe. W większości. Jak dwa bieguny magnesu. A my się nie dajemy :) ( i tu oczywiście ironia), i wolimy być ślepi i głusi na własne pragnienia, na wrażliwość, na czułość. Bo przecież musimy być "męscy.
-
I to jest smutne, bo uważają, że właśnie tak jest. Ale my się nie dajemy :)
-
Tego nie wiem :) Tylko kobiety wiedzą
-
Dziękuję wszystkim
-
Wykreślam nieszczęsne hmmm :)
-
Faktycznie drugi wers nie pasuje.