Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Oluśka

Użytkownicy
  • Postów

    83
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Oluśka

  1. - O kurwa, chyba się nie podniosę – Smutas powoli badał stan swojego ciała. – Co to było? Przesadziłem? – drżącą ręką sięgnął po przygotowaną wcześniej wodę. – Kurwa, nie dostanę kacowego w tym tygodniu – z wielkim bólem podniósł się z łóżka. Po orzeźwiającym prysznicu pojechał do pracy. Cały dzień siedział w biurze i walczył z dokumentami. Nie czuł się najlepiej. Po pierwsze: potworny kac nie pozwalał mu funkcjonować, po drugie: co się wczoraj stało? Dostał w pysk od obcej baby. I za co? Za kogo? - Popierdolony to był dzień, jak lato z radiem – mówił sam do siebie. Starał się nie myśleć o niewygodnych wydarzeniach dnia wczorajszego. Nie było mu to potrzebne. „Zrozum, proszę, że kontynuowanie tego może przysporzyć nam problemów. Ja już kolejnych nie potrzebuje i daj mi szansę na rozwiązanie tych, które mam” – właśnie tak się pożegnali. Trochę szorstko, oschle, ale skutecznie. Raz na zawsze. A tu takie rzeczy. - Nie, to jakaś bzdura. Nie przejmuj się tym – dobre rady przyjaciół, kawalerów w średnim już wieku, zawsze w cenie. – Chodź lepiej na piwo. Słabo wyglądasz, a to na pewno postawi cię na nogi. I tak minął kolejny dzień. Podobny do poprzedniego i ,prawdopodobnie, identyczny z przyszłym. Wieczór w gronie rozwodników, kawalerów z wyboru (bo żadna ich nie wybrała), macho i samozwańczych Don Juanów. Tanie gadki o złych kobietach, o wyuzdanych kochankach. Przeważnie o niespełnionych marzeniach, ale kogo to obchodziło. Pawie – kto ma większy, piękniejszy ogon, ten posiądzie dziś barmankę. Próżne, seksistowskie zabawy porzuconych, odepchniętych chłopców, którzy wieczorami w pustych domach zabawiają się własnymi penisami. Sami. Bez gorących warg chociażby przypadkowej nałożnicy. Smutas też został sam. A co się stało z Wiolą? Taki był zakochany. Przecież dobrze wiedział co zrobić, aby była jego na zawsze. Dołączyła do szczęśliwie żyjących kobiet bez Smutasa? Kolejna, której miłość nie była w stanie go zmienić, wyleczyć, ulepszyć. Był typem zupełnie niereformowalnym. Za dużo pił, za mocno szalał, zbyt często wydawał. Jego kobiety nie dźwigały takiego ciężaru. Nie mogły wiecznie po nim sprzątać, stale przypominać mu o obowiązkach, pouczać. Miały dość stawiania go na nogi, wyciągania z dołków, pocieszania. Nie rozumiały. A jedyną kobietę, z którą umiał milczeć, szaleć na motorze, upijać się w barach pożegnał, kiedy pojawił się pierwszy problem. Nie za wszystko jeszcze zapłacił. Zmora przeszłości powróciła w najgorszym dla niego momencie. - Nie zamartwiaj się. Miałeś zapomnieć. Nie ma co rozgrzebywać. To już nie twoja sprawa – nad kieliszkiem wódki zawsze jakoś słowa przychodziły gładko do głowy. Pocieszyciele, pijaki, onaniści. Zawsze mądrzejsi, przystojniejsi. - Na pohybel wszystkim zdradliwym sukom. - Tak, czarnym i czerwonym. Ostatnia kochanka Smutasa, ta, która miała być już na zawsze, ponad swoje szczęście, ceniła dobro córki. Nad średni, ale regularny seks, wolała spokój własnego dziecka. Nie chciała, aby mała ponownie patrzyła na kłótnie, na pijanego człowieka. A zapowiadało się zupełnie inaczej. Czuły, zaskakiwał ją romantycznością, spontanicznymi kolacjami wśród gwiazd. Zawsze tak jest na początku. Jedno wielkie kłamstwo, ciągłe udawanie. Nie, kochanie, nie jestem niecierpliwy. Nie, kochanie, nie jestem apodyktyczny. Nie, kochanie, nie wydalam. Nie piję, nie palę, nie mam dzieci z poprzednich związków, nie zdradzam, nie pieprze się z innymi. I wtedy jest cudownie. Smutas też stworzył sobie kokon z niedopowiedzianych „nie”. Było dobrze. Przez rok. Najpierw podchodził do Wioli jak do jeża – niepewnie, ostrożnie, żeby nie spłoszyć ofiary. Mamił ją obietnicami nieba. A ona, samotna matka, ulegała jego urokowi. „Prosił, prosił i uprosił”. Potrzebowała mężczyzny, który otoczyłby ją silnym ramieniem, choćby od czasu do czasu. I płomiennego ogiera, który zaspokajałby ją nieustannie. Właściwie to tylko po to był jej potrzebny. XXI wiek jest czasem samowystarczalnych, samozaspokajających się kobiet. A mężczyźni stali się tylko ubocznym skutkiem ewolucji. Przez rok było im dobrze. Często wyjeżdżali na rodzinne wycieczki: oni i ich dzieci. Korzystali z uroków miejsca, w którym mieszkali. Odkrywali na nowo góry, ich zieleń, powietrze i zapach. Maluchy miały w końcu upragnione rodzeństwo. Sielanka, która nie przetrwała próby czasu i ognia. Nieustanne zabieganie o względy Wioli nie powstrzymywały Smutasa od popełniania niewinnych grzeszków. Fucking friends – zjawisko bardzo popularne w obecnych czasach. Jak nie czarował wybranki swego serca, to dreptał do Małej, na pewny, czysty, soczysty seks. Pozostałość po okresie totalnego rozpieprzenia życiowego, kiedy to oboje, umęczeni emocjonalnymi pułapkami związków, nie chcieli i nie mieli ochoty budować żadnych nowych długodystansowych relacji z płcią przeciwną. Tak zwana przyjaźń z bonusem – bez emocjonalnych zacięć. A Mała była świetnym kumplem. Słomiana wdowa, z niezaspokajanymi potrzebami, bez wyrzutów sumienia. Kiedyś wyciągnęła Smutasa z doła i do pionu postawiła jego męskie ego. A potem zerżnęła tak, jak zdążył już zapomnieć, że można. I wracał. Czasami. Po roku okazało się, że Wiola nie była niewolnicą. Nie była też matką Smutasa, jego kucharką, sprzątaczką, pielęgniarką. I, po całym dniu stróżowania, nieujarzmioną kochanką, spełniającą najbardziej pokręcone zachcianki swego pana. Miała dość zamartwiania się, gdzie poniosło jej pijanego kochanka i kiedy miał zamiar wrócić. Nie chciała wiecznie niańczyć Smutasa i jego syna. Najważniejsza była jej córka i dla niej odeszła do spokojnego świata. Tego poprzedniego, samotnego, ale nie koniecznie nieudanego. Wyszła z jego życia jak poprzednie kobiety – trzaskając drzwiami.
  2. nie musi mieć tylko pejoratywnego znaczenia np. pierdolony,świetnie gra - w sensie zachwytu i podziwu
  3. Każdemu należy się chwila odpoczynku, relaksu. Wieczorny melanż zawsze na czasie. Pacierza, wódki i piwa się nie odmawia. Zaplanowali wspólny wypad po pracy. Paczka z biura plus drugie połowy: żony, kochanki, lafiryndy, mężowie, narzeczeni, przypadkowi partnerzy. Nie wszystkim udało się wyrwać z domu połowicę. I tak super knajpa przywitała Kicię z mężem, Kolegę z kolegą, Smutasa bez pary, Małą z Małym. Był piątek, dzieci u dziadków. Upragniony czas rozpusty. Szaleństwo, tańce, śpiew. Piwo lało się strumieniami, śmiech wypełniał cały lokal. Mała integracja tubylców z przybyszami zakończona sukcesem. Dziewczyny śmiały się z durnych męskich dowcipów. Panowie trzymali fason i próbowali politycznego dyskursu. Bez krwi i mordobicia – sympatyczna wymiana poglądów. Pełna kultura, szacunek i dobra zabawa, to były hasła wieczoru. Na dymka trzeba było wychodzić na dwór i co jakiś czas Mały i Kolega znikali za potrzebą. Rak – zwierzątko boże i trzeba o nie dbać – mówili przed wyjściem. Tego wieczoru aura im sprzyjała: była ciepła, gwieździsta noc. Bawili się setnie, tak samo jak reszta gości pubu. Mała knajpka była wypełniona po brzegi, ale nikt nikomu nie przeszkadzał. Dobra muzyka, dobry alkohol, dobry klimat sprzyjały przyjaznemu obcowaniu ciał. Pełna spójność w zaspokajaniu niższych potrzeb. W pomieszczeniu słychać było brzdęk uderzanych o siebie kufli, poprzedzany wyrazistym „na zdrowie”. Na dworze tliły się beztrosko wciągane do płuc papierosy. W pewnym momencie spod jednego ze stolików wynurzył się, zapomniany przez wszystkich, Smutas. Osłabiony sporą dawką alkoholu, zdrzemnął się chwilkę. Wstał, poprawił ubranie i chwiejnym krokiem podszedł do rozbawionych dziewczyn. Pijanym, tępym wzrokiem spojrzał na Małą. - Pokażmy wszystkim, dlaczego nie mogę skupić się w pracy – pochylił się w kierunku swojej ofiary. - Uspokój się. Nie czas to i nie miejsce – ze strachu serce Małej zaczęło bić szybciej. Nie zdążyła niczego dodać, gdy Smutas objął dłońmi jej twarz i zaczął namiętnie całować. Kicia z mężem otworzyli ze zdziwienia usta. Mała oblała się rumieńcem. Czuła, jak w błyskawicznym tempie czerwień postępuje od piersi ku górze. To był błąd. Sprawca zamieszania nie przypuszczał, że mogło się to źle skończyć, a nieszczęsny pocałunek obudził w nim coś, o czym nie miał pojęcia. - „Bez Ciebie jestem tak smutny, jak kondukt w deszczu pod wiatr. Bez Ciebie jestem wyzuty z ochoty całej na świat. Bez Ciebie jestem nieładny bez żadnej szansy u pań. Bez Ciebie jestem bezradny, jak piesek co wypadł z sań. Bez Ciebie jestem za krótki na długą drogę przez świat. Bez Ciebie jestem malutki i wytłuc może mnie grad. Bez Ciebie jestem tak nudny, jak akademie "na cześć". Bez Ciebie jestem tak trudny, że trudno siebie mnie znieść. Bez Ciebie jestem niepełny, jak czegoś ćwierć albo pół. Bez Ciebie jestem zupełny balon, łachudra i wół” – mimo sporej ilości promili w organizmie, pamięć funkcjonowała mu dobrze, a talent recytatorki wzniósł się na wyżyny. To był gwóźdź do trumny. Mała stała przerażona, nie wiedząc gdzie podziać oczy. Kicia nie mogła z siebie wydobyć głosu, a w drzwiach stał Mały z bardzo niezadowoloną miną. Takiego widowiska nikt się nie spodziewał. - Zostaw ją, żółwiu bez skorupy – odległość od drzwi do stolika Mały przebył błyskawicznie. Odepchnął Smutasa, a Małą wyciągnął za rękę. – Do domu – despotyczne zapędy wzięły górę nad innymi wcieleniami Małego. – Z tobą policzę się później – wyciągnięty palec wyraźnie wskazywał na wątłego Smutasa. Przy nim Mały wyglądał jak atleta. Podczas pracy fizycznej wyrobiły mu się mięśnie i nabrał tężyzny. Wychowany na bójkach ulicznych, nie bał się nikogo i dobrze wiedział gdzie uderzyć, aby szybko zakończyć walkę. Mizerny Smutas nie był dla niego żadnym przeciwnikiem i dlatego nie zamierzał się z nim bić. Gorzej było z Małą. Nigdy jej nie dotknął, nawet nie próbował straszyć w żartach. Ale mocno zaciśnięte na szczupłej ręce palce zostawiły po sobie mnóstwo siniaków. W drodze do domu Mały nie odezwał się ani jednym słowem. - Jak mogłaś, z taką glistą – ciężka dłoń wylądowała na delikatnym policzku Małej. - Zrobiłeś to pierwszy i ostatni raz – do oczu nie napłynęła jej nawet jedna łza. Zacisnęła zęby. - Pójdziesz do niego? Jak ta suka w rui. Kurwa, jak mogłaś? – Mały z wściekłości zrobił się siny na twarzy. Zaczął walić pięścią w stół. – Zabiję cię, nie, jego zabiję – nie wytrzymał i rozpłakał się jak dziecko. Całe zdarzenie z pubu nie mieściło mu się w głowie. Nie rozumiał, nie chciał rozumieć. Nie wierzył, że dotychczasowe jego życie okazało się iluzją, kpiną. Nie mógł pojąć, dlaczego. Wzbierało w nim uczucie żalu, które zaczęło rozwijać się w złym kierunku. Nienawiść, rozgoryczenie nie były dobrymi doradcami. Ze złości zaczął machać rękami i bluzgać Małą. Swojej winy nie zauważył nawet po paru miesiącach od zdarzenia. Całej awanturze przyglądał się przerażony kot. Siedział pod stołem i głośno miauczał. Pierwszy raz widział, aby jego właściciele zachowywali się w podobny sposób – niegodnie. - Jesteś głupszy niż ustawa przewiduje – Mała przyłożyła do pulsującej twarzy worek lodu. – Popełniłeś wielki błąd. - Przestań, kurwa, przestań mi łgać – wykrzyczał przez zęby Mały i pchnął kochankę. Ta, upadając, uderzyła się w głowę. Zemdlała. Mały pamiętał później, że zadzwonił po karetkę, że spakował potrzebne do szpitala rzeczy dla swojej dziewczyny i że na komisariacie długo udzielał wyjaśnień Małą zabrali. Nie złożyła doniesienia na swojego chłopaka, nie zrobiła obdukcji. Po paru siniakach ślad szybko zniknął, a rozcięta głowa zrosła się bez komplikacji. Co innego zaprzątało jej myśli. Były poważniejsze problemy, niż lekkie urazy po kłótni: słabe ścianki macicy. Organizm ze stresu odrzucił płód.
  4. A podobno prawiliście o wydaniu tomika z tekstami orgowiczów. Bądźcie poważni, raz jeden. Czasem się was nie da czytać. Choć poezja mnie omija, chętnie wejdę w posiadanie waszych słów w formie drukowanej. pozdrawiam:)
  5. Która to może być godzina? Nieważne. Nic to wobec wieczności…Godzina, godzina, godzina. Czas mija, nic się nie zmienia. Ciągle to samo, te same myśli, ten sam ból. Cios. Proste cięcie przez plecy, wykonane z chirurgiczną zręcznością. Nie ma to jak samurajski miecz. Najszlachetniejsza stal może stać się instrumentem wirtuoza. Żeby posiąść wiedzę władania kataną, na ćwiczenia trzeba poświęcić wiele czasu…Czas. Rok w rok, dzień w dzień, sekunda w sekundę. Nic się nie zmienia…Krew płynie, pulsuje, przenosi po ciele tlen. Jest ciepła, lepka i słodka. A, nie wolno mi, nie wolno gryźć. Mała chwila zapomnienia. Nic to wobec wieczności…Jak w filmie przelatują obrazy: błękit nieba, białe obłoki, oślepiające słońce, ciemna noc, łysy księżyc. Auuu! Jak wilk w sidłach. Gdzie moja wataha? Gdzie moje szczenięta? Auuu!...Nawet mucha nie lata w trumiennym pokoju. Taki umarty…Nie jestem głodna, biała cholero. Zabieraj te rurki! Trupów karmić nie trzeba. „Proszę nie wrzucać jedzenia do klatki.” Nie wolno, bo pokarm zgnije, nie strawiony…Raz, dwa, trzy. Otwórz oczka paskudko, malutko. Pokaż buzie do słońca, może umrze z tobą… Ciemno znowu. Niekończące się przemieszczanie gwiazd. Raz są, raz ich nie ma. Ganiają się z super nową. I pach, jeden dzień dalej, odhaczony, wykreślony, zaliczony. W świecie nieumarłym miertwiec żyje z dnia na dzień…Ten sam ból. Czujesz? Przecież trupy nie mają uczuć, głupia. Cios. Idealny, głęboki, na zawsze…Która to może być godzina? Może chociaż miesiąc albo rok? Nieważne. Nic to wobec wieczności.
  6. - Tylko, proszę, ostrożnie. Delikatnie. Żadnego uzewnętrzniania uczuć. Nie jest na prochach, ale bardzo z nią źle – pielęgniarka była stanowcza. – Nic nie je, dlatego podłączyliśmy jej kroplówkę – otwierając drzwi, ciągle mówiła. – Ma pani trzydzieści minut. Potem przyjdę. - Dobrze. Żadnych głośnych westchnień. Zrozumiałam. - A kwiatki może pani wsadzić do kubka. Stoi na półce. Później przyniosę wodę – i odeszła. Była dużą kobietą, a biały fartuch potęgował to wrażenie. Kara ze strachem weszła do sali. Widok, który zobaczyła, spowodował, że do oczu napłynęły jej łzy. - Weź się w garść. Dla Małej – pomyślała i zamknęła za sobą drzwi. Sala była mała, ciemna, z jednym oknem. Mebli prawie w ogóle nie było. Tylko potrzebne sprzęty – łóżko, stół, krzesło, półka. W rogu stała mała komoda, a nad nią lustro. Na metalowym szpitalnym łóżku, w półmroku, leżała wychudzona istota. Na zapadniętej twarzy nie było widać śladu życia. Blada, wpadająca w ziemisty odcień, skóra, wydawała się pękać. Mała miała podkrążone, spuchnięte oczy. Bez wyrazu i nieruchome. Usta całe w ranach po przygryzaniu. - O Jezu. Gdzie jesteś, Mała – cicho rzekła Kara, po czym przyjęła weselszą pozę. – Cześć, Mała. Mam kwiatki dla ciebie – za radą pielęgniarki, wsadziła je do kubka na półce. – Zobacz, jakie są śliczne. Kwiatek je zbierał po drodze. Mała leżała nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt, tylko dla niej zauważalny. Nie zareagowała na żadne słowo przyjaciółki. Kara pogłaskała ją po głowie. Nie mogła pojąć, co się stało, Jeszcze dwa miesiące temu Mała tryskała zdrowiem, optymizmem. Nie skarżyła się na ból duszy. A teraz – zdiagnozowana zaawansowana depresja. - Kurwa mać! – krzyknęła ze złości i natychmiast pojawiła się pielęgniarka. - Prosiłam, aby nie było większych wzruszeń. Nie wiadomo, jak na to zareaguje – i pospiesznie poprawiała Małej poduszkę. – Mogła ją pani przestraszyć – mówiła dość szybko, wyraźnie zdenerwowana, że Kara nie zastosowała się do jej poleceń. – Wystarczy już. Dobrze, że przestała gryźć usta. - Już wychodzę – Kara wstała z krzesła, rozdrażniona zaistniałą sytuacją. – Jutro do niej przyjdę, dobrze? - Proszę. Oprócz pani tylko jej matka przyjeżdża. Biedactwo. Coś musiało się stać strasznego. - Do widzenia. Gdy Kara odchodziła, pielęgniarka zawołała za nią w ślad. - Niech pani poczeka chwilę. Mała zostawiła coś dla pani – i dała jaj zwitek kartek, jakieś zeszyty i luźne papiery. – Prosiła ”tylko do rąk własnych”, jak mówiła jeszcze, oczywiście. - A co to jest? – Kara przyglądała się z zaciekawieniem właśnie otrzymanemu pakunkowi. - Nie wiem, ale chyba coś ważnego. - Dziękuję. Do widzenia. - Do widzenia – i pielęgniarka odeszła do swoich zajęć. Na korytarzu na Karę czekała jej ukochana. - I jak się czuje Maleńka? – spytała z zatroskaną miną. - Zabiję go – Kara szybko rzuciła do Kwiatka. – Choć, jedziemy. - A wiesz chociaż, jak tam dojechać? – Kwiatek ledwo nadążała za pospiesznym chodem swojej dziewczyny. - Ta dziura jest po drodze. Znajdziemy. Dziewczyny całą drogę myślały, co mu powiedzą. Ale którymi słowami najlepiej opisać to, co jej zrobił? Którymi go opluć? Kara biła się myślami. Nawet słodki Kwiatek nie był w stanie jej pomóc. - Może po prostu, dać mu w ryj – w delikatnych ustach Kwiatka zabrzmiało to dość dziwnie. Ona, pacyfistka, kochająca cały świat, nieczęsto wpadała na takie pomysły. - No nie wiem. Przecież nie można podejść do obcego człowieka i dać mu w twarz – mówiąc to, Kara co jakiś czas zerkała na tajemniczy podarunek. - Co nie można? Jak się boisz, to ja to zrobię. Przecież też ją znam, choć troszkę słabiej niż ty. Też jest mi bliska. A tak w ogóle, to co to jest? – i wskazała na stertę papieru, leżącą na tylnym siedzeniu. - Jeszcze nie wiem, od Małej. A z nim coś wymyślimy. Skarbie, pilnuj mapy, bo się jeszcze zgubimy – Kwiatek posłusznie przerzuciła kartkę atlasu samochodowego. Kara lubiła szybką jazdę. Miała ciężką nogę i nie bała się. A jazda po terenie górzystym sprawiała jej wyjątkową frajdę. Dociskała pedał gazu z nieukrywaną rozkoszą, choć tego dnia robiła to wyjątkowo nerwowo. Kwiatek natomiast podziwiała widoki. Była to jej pierwsza wizyta w Karkonoszach i zachwycała ją każda górka. W końcu dojechały do celu. Miejscowość nie była zbyt duża, ani ładna, ale brzydotę wynagradzała wszechobecna zieleń. Dość szybko znalazły siedzibę byłej firmy Małej. Przed wejściem zastanawiały się, co zrobić. Po krótkiej dyskusji Kara zdecydowała, że pójdzie sama. - Dzień dobry. Zastałam pana X? - Dzień dobry. A w czym mogę pomóc? – Kicia jak zwykle z cudownym uśmiechem witała każdego petenta. - To bardzo delikatna sprawa. Raczej natury osobistej – Kicia spojrzała z zaciekawieniem i zmierzyła gościa wzrokiem. – Nie. Nie chodzi o mnie. Mam do pana X parę pytań. A chodzi o Małą. Mogłaby go pani poprosić? - Dobrze. Proszę poczekać – i wskazała Karze salę konferencyjną. – Może zrobić coś pani do picia? Kawy? - Nie, nie. Dziękuję. Kara weszła do środka. Pomieszczenie było średniej wielkości, ale dość przestronne. - Fiu. Fiu – pomyślała. – Nieźle. Na środku stał czerwony stół, osiem krzeseł. Był nawet czterdziestocalowy telewizor. Kara nie zdążyła się dobrze rozejrzeć, gdy otworzyły się drzwi. Do sali wszedł wysoki, szczupły mężczyzna. - Dzień dobry – wyciągnął do niej rękę. Przedstawił się. Kara wstała, podeszła do przybyłego i wymierzyła mu siarczysty policzek. Nie zareagował, tylko popatrzył na obcą kobietę z niedowierzaniem. - Jest pan dokładnie taki, jak pana opisała. - Kto? Może mi pani powiedzieć, o co chodzi? – czerwień na policzku stawała się coraz bardziej wyraźna. - Chyba nie warto. Właściwie nie wiem, po co tu przyjechałam. Pewnie pan też nie wie, że poroniła pana dziecko? - Ale kto, do jasnej cholery? – Smutas w końcu nie wytrzymał. – Kim pani jest tak w ogóle? I proszę mi to wszystko wyjaśnić. A nie, przychodzi pani do mnie do pracy i bije mnie po twarzy bez słowa wyjaśnienia. I o czym pani mów, co cholery? - Nie fajne uczucie, prawda? Ale dobrze. Jestem przyjaciółką Małej. I nie powinnam tu być. Nawet nie wie, że przyjechałam. Ale musiałam pana zobaczyć i zrobić to, co zrobiłam. - Ale, zaraz. Ja nie mam z nią nic wspólnego! – oburzenie Smutasa sięgnęło zenitu. - Ale pan miał. I zrobił coś niewybaczalnego. - To jest śmieszne. - Bynajmniej. Niech się pan troszkę zastanowi. Smutas powstrzymał nerwy i prawie już spokojnie zapytał: - O jakim dziecku pani mówiła? - W sumie to nie pańska sprawa. Do widzenia – Kara odwróciła się na pięcie i wyszła. W samochodzie czekała na nią Kwiatek ciekawa zaszłych wydarzeń. W zimnej salce Smutas został sam. Usiadł. Pierwszy raz od pół roku pomyślał o Małej. - Kurwa! – krzyknął na cały głos. Do sali wbiegła Kicia, a zaraz po niej Kolega. - Co się stało? Źle wyglądasz. Chcesz wody? - Nie. Kurwa. Muszę zapalić.
  7. Przeczytałam "Imprezę" jeszcze przed poprawkami; słuchałam jej - z przyjemnością - masz ciekawy głos, ale warsztat do obróbki; oczywiście przeczytałam raz jeszcze. Nie jestem dobrym krytykiem. Wolę być oceniana, niż wystawiać ocenę. Zwłaszcza, że twój tekst został już rozłożony na części pierwsze. Niemniej mogę się poprzyczepiać, ale tylko do przecinków. 1)"Po chwili pojawiła się w korytarzu i już miała rozsuwać drzwi, gdy nagle krzywiąc się ze wstrętem zrezygnowała" a)imiesłów zakończony na -ąc, -łszy, -wszy — bez względu na to, jak interpretujemy jego funkcję w zdaniu — oddziela się przecinkiem wraz z ewentualnymi jego określeniami od poprzedzającej go lub następującej po nim reszty zdania lub wydziela się go przecinkami, jeśli jest wtrącony w zdanie czyli "krzywiąc się ze wstrętem" należy oddzielić b)można zrobić dwa zdania, np. "Po chwili pojawiła się w korytarzu. Już miała..." c)"miała rozsuwać drzwi" a ile razy miał to zrobić? powinno być "miała rozsunąć drzwi" 2)"Odchodząc rzuciła jeszcze przez ramię takie spojrzenie, że aż poszło mi w pięty" - zasada oddzielania lub wydzielania przecinkiem imiesłowów mających określenia lub określeń nie posiadających, po "odchodząc" przecinek 3)"Gdy tylko wszedłem do klatki usłyszałem hałas dobiegający z jego mieszkania." - trzeba oddzielić zdanie podrzędne, "...klatki, usłyszałem..." 4)"Bogdan wepchnął mnie do mieszkania gdzie przy stole siedzieli Artur..." - przecinek przed "gdzie" 5)"Odskoczyłem robiąc przejście po czym jak na faceta przystało odprowadziłem wzrokiem dupcie" - przecinki wydzielające "robiąc przejście" i wydzielające "jak na faceta przystało". I można zrobić dwa zdania, a nawet trzeba. To twoje jakoś brzydko wyszło. Ale tak na prawdę, to ja się na tym w ogóle nie znam. No to lecę, bo mały miauczący bydlaczek mi już żyć nie daje. Pozdrawiam ;-)
  8. Dziękuję za sukę. Tak niewiele mówi tak wiele. Pozdrawiam
  9. Rób co chcesz, takie życie, a zastanawiać może wszystko. Świat nie staje, tylko kręci się w drugą stronę. Pozdrowienia:)
  10. Dziękuję, choć nie przywykłam do oklasków. przeciwnie Pozdrawiam :)
  11. Dziękuję za komentarz. Chociaż jeden, po którym warto się zastanowić.
  12. Dziękuje za wgląd i przeczytanie. pozdrawiam :)
  13. Dzięki za rzucenie okiem i komentarz. Pozdrawiam:)
  14. Ninja, nie każdy ma taką wrażliwość. Pozdrawiam
  15. Oluśka

    ****

    wszyscy odchodzą odchodzą ludzie nam znani i ci całkiem nieznajomi odchodzą ci których szanujemy i kochamy odchodzą też ci których nawet imienia nie znaliśmy wszyscy odchodzą odchodzą gdzieś daleko w nicość a niedługo i ty odejdziesz mnie również pochłonie pustka wszyscy opuścimy ten niesprawiedliwy świat zostawiając po sobie tylko ciche wspomnienie a pamiętać o nas będą jedynie przyjaciele lecz oni kiedyś również stąd znikną pamięć po nas po nich pamięć po wszystkich wtedy zaginie tak jak i my odeszliśmy daleko odejdzie wspomnienie po ludziach nam znanych i po tych których nawet imienia nie znaliśmy Wykopany z wielkiego kufra i bardzo stary.
  16. Osierocili nas wszystkich Pomilczmy
  17. Dziękuję za przeczytanie. Cieszy mnie to, że do Ciebie trafił mój tekst. Pozdrawiam serdecznie :)
  18. Kupa śmiechu, mroźne powietrze i gorące usta. To są ostatnie rzeczy, które zapamiętała z wczorajszego wieczoru. Gdzieś po drodze było morze piwa, jakieś tańce. Ktoś chyba nawet dostał w twarz. Nieważne. Nikt i tak tego nie będzie pamiętał dłużej niż tydzień. A teraz budzi się rano, z lekkim kacem, nie mordercą. Spokojnie, szklanka wody zabije parszywe skutki cudownych nocnych uciech. No, może dwie, a na poranną kawę nawet nie spojrzy. A potem on i ubrania, które leżą dosłownie wszędzie: w korytarzu, na butach, na podłodze, koło łóżka. Nawet z łazience. Krajobraz jak po bitwie, ale pasuje do jej codzienności, do jej sposobu walki z życiem Lekki chaos nikogo jeszcze nie zabił. Czujmy się jak studenci i żyjmy beztrosko jak oni! Jak to się stało? Pomysł godny szaleńca. A on chyba też już nie śpi. - Tylko po co się na niego tak gapię? – brzęczy jej w głowie. – Trzeba wstać, iść do pracy i szybko zapomnieć. To normalne. Takie rzeczy się zdarzają. A może właściwie nigdy nie mają miejsca? No i ten wzrok. Po co się obudził? Teraz znowu się zacznie. Będą temat przerabiać od początku: silne ramiona, napięte ciała, gorące pocałunki, pełne nieziemskiego pożądania. Cała cudowna magia, o której istnieniu już zdążyła zapomnieć. I to, co dzieje się niepotrzebnie: - Nikt mnie nigdy tak nie całował. – Ciekawe, czy było to szczere. Przecież ma żonę, prawie byłą. Może to był jeden z powodów? Głupia. - Jak? - No tak, nie mam za bardzo porównania.. - Uwielbiam jak mnie dotykasz. – wyszeptane w uniesieniu (prawdziwe na pewno).. Totalna katastrofa. To wszystko jest jak ze złego snu, niebezpieczne, ze złymi czarami unoszącymi się nad gorącymi ciałami nowo narodzonych kochanków. A na koniec najgorsze: - Dobrze mi. – powiedział i położył swoją ciepłą głowę na jej mokrej piersi. Nie robi się takich rzeczy, kiedy koniec jest oczywisty… Zapomnieć… Nie można nawet zaczynać czegoś co nie ma przyszłości i z góry skazane jest na niepowodzenie. On jest żonaty, ciągle, ona szczęśliwa z innym, pozornie. Zupełne nieporozumienie. Które pierwsze z nich postanowi to przerwać? Dzień w pracy mija im prawie normalnie. Nikt nic nie wie, o nic nie pyta. Zupełny luz. Bo kogo to obchodzi? Wszyscy mają swoje sprawy. Zaganiani przez cały dzień, zaabsorbowani pracą. Wszystkie trybiki muszą działać idealnie. - Miałem ochotę zadać Ci pytanie, czy mogę Cię odwiedzić? - Nie mogę Ci niczego zabronić. - Przyjechać? - Przyjedź. Gorąca herbata, jakieś bzdurne opowiastki. W pokoju nic się nie zmieniło: ksiązki na podłodze, zestaw filmów różnej kategorii leżący obok, mnóstwo płyt. I materac – przedmiot na pewno nie z jego świata. Sceneria ta sama, tylko, że tym razem oni zachowują się inaczej, jak nastolatki: wyczekują z bijącymi, jak oszalałe, sercami na cud, który w końcu nadchodzi. Najpiękniejsza, najbardziej niewinna i najczystsza rzecz, jaka mogła się zdarzyć (z tych, co to do niewinnych nie należą). Jak pierwszy raz z młodzieńczych lat, taki nieśmiały. Nieudolnie rozpięta koszula, drżąca ręka szukająca zapięcia stanika i rumieniec wstydu na dorosłych twarzach. Nie zdarzają się takie emocje. Nie powinny były zaistnieć. Nie tyle razy. To w takim razie, co się tak naprawdę stało? Dlaczego oni? Czy byli aż tak stęsknieni, głodni i spragnieni, żeby zapomnieć o świecie na parę chwil? Zdecydowanie zbyt długich i zbyt namiętnych? Oszaleli i szaleli. Tak czysto i pierwotnie. - Dobrej nocy. Za chwilę wstajemy do pracy. - Zostań. Obiecuję, że Cię nie zjem. - Ale ja tego obiecać nie mogę. Kolejny dzień, nudny, bez wzruszeń, w stosie papierów. Dochodzi jeszcze tylko egzamin na prawo jazdy – w końcu jakieś emocje. Było cudownie: plac – super, wyjazd na miasto, skrzyżowania, parkowanie, rondo itd. Wszystko szło dobrze. Egzamin zdany, aż do pewnego momentu. - O czym myślałaś? – pyta zaskoczony. - Taka retrospekcja, dziwna. Następnym razem się nie zamyślę. - Jak można myśleć o seksie na egzaminie? - No można, jak widać. Zwłaszcza o takim. Ale mniejsza o to. - Skup się następnym razem. – odzywa się racjonalny głos. - Zobaczymy, do trzech razy sztuka. Znowu wieczór. O mały włos, a nie usłyszałaby dzwonka telefonu, tak głośno słucha muzyki. Sąsiadom chyba jeszcze to nie przeszkadza, bo nikt nie ośmielił się walnąć w ścianę. - Może tym razem spotkamy się u mnie? - Z przyjemnością. - Przyjdziesz, czy mam przyjechać? - Jak możesz, to przyjedź po mnie. - Ok. Będę za 5 minut. Pogoda cudowna: strasznie zimno i pada śnieg. Ale dom całkiem-całkiem. Tylko smutny bardzo. Widać, że wybudowany dla kogoś. A wewnątrz? Chociaż przez chwilę pozorne szczęście smuga ich ciała, zmęczone, w błogostanie śpiące, marzące. Aż dziwne, że potrzebują tego samego, że tęsknią za podobnym stanem świadomości. Czasem brakuje dłoni, która pogłaszcze ze zrozumieniem. Tej, która powoli spadnie na głowę i zabierze niepokój, kryjący się wewnątrz. I tej drugiej, która pogłaszcze rany, zasklepi blizny i ukołysze rozdarte marzenia. Ogrzeje zmarznięte oddechy, utuli zmierzwione myśli. Potrzebne są obie, jak woda i powietrze. „Milcz do mnie” – nie trzeba tłumaczyć, naciskać, wymuszać. Spokój. Cisza. Miłość. Niech trwa, razem z oczami, które nigdy się nie zestarzeją. Niech nie mija, niech zostanie. „Otulaj mnie sobą powoli. Wypełniaj, jak ciepło z kominka w pokoju. Zatrzymaj. Nie pozwól zniknąć w kącie własnego smutku.” – snuje się po domu jak zjawa, mamrocząc. Gorąca herbata na ławie, mruczący kot w kącie, zaspa pod domem i szum wiatru za oknem. Tym była. Tym jest. Tym będzie. Łagodny wzrok cierpliwie muska włosy i zatapia się w pięknie bezruchu. „Dobra noc” – wyszeptane, jak najczulsze słowa kochanka. Za tym się tęskni najbardziej. Za tym, co się zgubiło samo, zatarło między dniem a dniem. Za tym, co nie reanimowane umarło. Za wspólnym smutkiem i śmiechem. I grzechem, bezdechem. - Odwieziesz mnie do domu? - Tak. Daj buziaka. - Albo sto. Jest noc, ciągle zimna, po niej nadchodzi dzień, równie nieciekawy. Nocny kochanek się budzi. Otwiera oczy, siada na brzegu łóżka i patrzy. Prosto przed sobą nie ma nic o czym mógłby myśleć, ale on uparcie patrzy. Nie zauważa nawet pożółkłej bieli ściany. Oczy tkwią nieruchomo w punkcie, o którym nic nie wie. Żadna myśl nie przemyka po głowie. Nie zastanawia się nawet dlaczego tak patrzy, tylko to robi. Odwraca później wzrok, kładzie się z powrotem do łóżka i zasypia. - Ona nie wróci, już nigdy – słyszy natrętny głos w głowie. Jak to się stało, że zapomnieli o sobie? Przez tyle lat. „Jesteś dla mnie obcym człowiekiem”. Tego zdania nie zapomni do końca życia. I wyszła z jego życia jak z szaletu, trzaskając drzwiami. I nie ma już życia. Już nie ma nic. I jeszcze ten mały wyrzyg. Cholera, trzeba było uważać. A co potem właściwie usłyszał? - Zachowanie typowe dla mężczyzny, zero odwagi, ziemska powłoka podszyta strachem. – I jeszcze – Jesteś zwyczajną świnią. - Jestem tchórzem? – patrzą na niego oczy w lustrze. – Nie chcę tych wspomnień, ale żeby od razu tak z grubej rury? To jest niesprawiedliwe. A może się jednak tego boję? Nie jest to łatwe do zrozumienia, kiedy świata nie ma, nie ma nic. I bach, kolejna butelka spada na podłogę i, brzęcząc, toczy się w stronę pozostałych, już upadłych. Ziarnko do ziarnka i można iść do skupu. Po upojnych nocach i tamtym, jedynym, szalonym poranku ślad zaginął. Nastał przepowiadany koniec. Mimo tego, że znali się dość długo, nigdy za sobą nie przepadali, nie mieli o czym ze sobą rozmawiać. Inne towarzystwo, inne zainteresowania. Ewentualnie zwykłe „cześć”, „co słychać”. Zupełnie normalne zachowanie. Ludzie z dwóch diametralnie różniących się światów, ze swoimi własnymi problemami, codziennymi sprawami, małymi tajemnicami. Nie rozmawiali ze sobą zbyt często. Ten aspekt komunikacji w ich przypadku nie był do zrealizowania. Dialog? Tylko ich ciała wiedziały co to jest. A konwersacja odbywała się na szczeblu, o którym już dawno ludzie zapomnieli, a powinni pamiętać.. Już nigdy nie było im dane obudzić się koło siebie. On co wieczór wracał do pustego, smutnego domu. Ona do siebie, do swojej wielkiej miłości, do ojca swoich nienarodzonych bliźniaków. Wracali pod bezpieczny dach swych domów, do gorących łóżek, ale jakże innych, obcych, tęskniących. A ona? Nie zapomniała. Już nigdy nie będzie mogła skupić się na ukochanym, bo kilkudniowy kochanek obdarzył ją tym, czym nikt nigdy nie potrafił. A on? Stał się prawdziwym mężczyzną, dorósł, odpalił motor i zniknął. Wszystko jest tak jak być powinno. Przynajmniej tak powinno być. .
  19. Dziękuję za komentarz. Czasem potrzeba słów zachęty, bądź bata, a milej, kiedy robi to ktoś zdolny.(i że mu się chce) Pozdrawiam (chyba fanka - nie mylić z fanatykiem);)
  20. Batożyć i śmigać w lany poniedziałek. Pozdrawiam Marcinie :)
  21. Dzięki Marcinie za odwiedziny. Myśl czasem tylko przebiega, a czasem zostaje na dłużej. Pozdrawiam:)
  22. I. O ile wiadomo, odporność psychiczna jest po części uwarunkowana genetycznie. Ale na pewne stany naszego ducha wpływa otaczający świat i teraz zależy wszystko właśnie od tych genów radzenia sobie ze stresem, od poziomu wrażliwości, sposobu postrzegania siebie i otoczenia oraz wielu innych czynników. I tu należałoby postawić pytanie: od czego zależy nasz poziom przeżywania i jaka jest w ogóle tego skala? Bo przeważnie nigdy nie wiadomo, jak zareaguje człowiek w sytuacji, w której nigdy nie był, ani jak ma się odnieść do osoby, której postrzeganie świata zostało lekko nagięte, zachwiane. - Weź się w garść, bo Ci przypierdolę! – to najczęściej słyszy na pocieszenie. Prawdopodobieństwo postawienia w ten sposób człowieka na nogi jest bardzo liche, ba, nawet niemożliwe. Mogą i nawet powodują, że rzeczony dół się potęguje, narasta. Doskonale rozwija się w tak sprzyjających warunkach. - Od dwóch miesięcy słyszę to samo. Ja, kurwa, nie mam doła myślisz? Tak. Bić tylko brawo. I kto tu jest nieprzystosowany do życia? Jedyne zachowanie, które mogłoby ukoić rozdygotane nerwy sprowadza się do: - Masz 30 lat, a zachowujesz się jak dwunastoletnia dziewczynka. Przestań ryczeć! Jesteś już dorosła! Ogarnij się! I w tym właśnie momencie umiłowany, wydawałoby się, wybawca odwraca się do komputera. 24 godziny na dobę, zamiennik życia, kobiety, kościoła. Siedzi i napiernicza w klawiaturę. „Kurwa! Ja pierdolę!” i inny, podobnego rodzaju balsam dolatuje do jej uszu. I to ma komukolwiek pomóc? Jej raczej nie. A co robi nasza Sierotka, z rozszarpanym sercem? Najlepszą jajecznicę na świecie. Kurcze, jak człowiek jest chory, to jeść nie może, nie powinien bynajmniej. Więc może to nie depresja, ani nawet jej początek? Jest coś, czego ona potrzebuje na pewno. I jest ktoś, kto mógłby jej to dać. Ale ta historia nie kończy się dobrze. II. Wieczór. Jest już po pracy. Siada przed komputerem – jedynym oknem na świat, świat sprzed życia, ale czy prawdziwego? Na pewno kiedyś było zrównoważone, opanowane, nudne. Bezproblemowe, ułożone. Po co to było? Chyba dla nich miało być tym czymś co scala, umacnia. „ A miało być tak pięknie.” – zachciałoby się zaśpiewać. Skoro tak miało być, to czemu niechętnie wraca do domu, a jej serce toczy się za nią leniwie? Super. Klik i już może pogadać z tą jedyną osobą, która zrozumie i nie oceni. Potrzebne do tego akcesoria: wielki kubas z herbatą, makaron z sosikiem lub obrane i począstkowane pomelo. Uwielbia tego wielkiego cytrusa. Sierotka: - Wiesz, cała moja historia życia tutaj sprowadza się do tego, że jedyna osoba, która może dać mi niebo, nie chce tego zrobić. D.: - A dlaczego nie chce? Rozmawiałaś z nim o tym? S.: - Widzisz, nie można porozmawiać z człowiekiem, który nie umie tego zrobić, albo nie chce. I dlatego śmiem twierdzić, że jest tchórzem. D.: - Być może, być może. Albo po prostu zbyt wielu rzeczy w życiu doświadczył, niekoniecznie pozytywnych i dobrych i napawających optymizmem. S.: - To akurat wiem. D.: - Jeśli tak właśnie jest, to wystarczy cierpliwość życiowa z Twojej strony, jeśli masz po co być cierpliwa i masz na to ochotę. S.: - Ale niezależnie od zaistniałej sytuacji parę słów wyjaśnienia by mi się przydało. Tylko nie wiem, czy mam po co czekać. D.: - To podstawowe pytanie – moim zdaniem. S.: - Odpowiedź winna paść nie z moich ust. I to mnie wnerwia tak mocno – niewiedza i niemoc. D.: - Faktycznie, to najgorsze w życiu – poczucie bezsilności. Jeśli nawet spieprzy się coś, ale miało się na to wpływ, to można po prostu mieć do siebie pretensje, a tu… do kogo? S.: - Tak, ale cieszmy się z tego, że inni ludzie odnajdują to, co najważniejsze. D.: - Niektórzy odnajdują i w sumie zazdroszczę im tego cichą, skromna zazdrością. S.: - Oj, ja tu o Tobie mówię. D.: - Domyślam się, ale kochanie, ja też nie wiem, jak się to wszystko skończy. Jest cudownie, a i owszem – i nie wątpię, ale chyba i Ty nie wątpiłaś kilka lat temu. S.: - Tak, ale na mojej drodze wyrosło drzewo, pod którym zachciało mi się spocząć. D.: - Tak…pięknie porównanie. S.: - I dostałam jabłkiem w głowę, tyle z tego mam. D.: - I złapać za te ogromne korzenie…i wtulić się w nie…zjednoczyć – zacząć rosnąć razem, wrastać w ziemię. A może…to jabłko było potrzebne do przebudzenia z nostalgii, żeby potem nie było za późno? S.: - Być może, ale jest ktoś, kto mógłby być dla mnie wspólną gałęzią, ale tego nie chce. D.: - Może było potrzebne do ujrzenia kolejnego drzewa, które nie tylko da schronienie, ale będzie silne i zawalczy? S.: - Skonam tu sobie bez szumu z konarów. No i o mnie się nie walczy. D.: - Walczy, walczy, nie bój nic. S.: - Jestem ciekawa, ile czasu będę umierać po tym ulotnym bycie, który ośmielił się mnie musnąć. D.: - Nigdy nie wiadomo. Ale nie umrzesz, zobaczysz, bądź silna, a dotrzesz w końcu znów do pagórka... i... jak pięknie go zdobywać! S.: - Wszystko rozumiem, ale ja już nie chcę być silna D.: - Ej, sranie w banie. S.: - Ja z byciem silną mówię poważnie, całe życie to słyszę. A ja chcę polatać między źdźbłami trawy i posiedzieć w dziupli. A nie: walcz!!!! W imię czego, do cholery? Leć już, Rybko, do tego swojego ogrodu różanego. Dobrej nocy. D.: - Słodkich snów. Czy pomogło? Oczywiście! Zawsze pomaga. To jak wyciągnięta ręka w potrzebie. Ale i tak nie widać rozwiązania sprawy. I kubas pusty. I słyszy walenie w inną klawiaturę. „Ja pierdolę! Żal, masakra.” Rozbrzmiewa po pokoju. „Kurcze, już tak późno?” – przelatuje jej przez głowę. – „Szkoda, że jutro trzeba się obudzić, w tym miejscu.” III. A co z poczuciem własnej wartości? Podobne zachowania można zauważyć po odrzuceniu przez społeczeństwo, rodzinę, inną osobę. Ale jak inteligentna osoba może sobie przedstawić odwrócony obraz rzeczywistości w głowie? Może właśnie dlatego, że jest myślącą i zdającą sobie sprawę z wielu niedoskonałości własnej persony istotą? Nad wszystkimi rzeczami pracuje się latami, nic nie wychodzi od razu. „Tylko dlaczego patrzą się na mnie jak na totalnego głupka? Ludzie, którzy kończą studia mają te minimum 120 pod kopułką, więc nie mam się czego obawiać. A, że nie nadążam z pewnymi sprawami i pewne formy sprawiają mi trudności nie świadczy o tym, że blondynka itd. Tylko, że przez to tak się czuję”. No i mamy odpowiedź na pytanie, jak obniżyć swoją wartość do minimum. Wszyscy wymagają Bóg wie czego, a nikomu nie przyjdzie do głowy, że nie tutaj ukryte są talenty. Ale po co pytać, po co pomagać, skoro można się pośmiać. Najlepiej nazwać kogoś kosmitą, to usprawiedliwia ignorantów. Nie osądzaj, a nie będziesz osądzany! Nie zawsze tak to działa. „Szybciej, szybciej, lepiej, skup się!” Drapieżcy cholerni. Dość tego! Idźcie wszyscy do diabła, albo chociaż dajcie polatać między źdźbłami trawy i posiedzieć w dziupli!
  23. Dzięki, że masz chęć do mnie zaglądać. A tych różnych płaszczyzn okropności bym nie stawiała razem. Pozdrawiam :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...