
Oluśka
Użytkownicy-
Postów
83 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Oluśka
-
Interkosmos ( impresja senna)
Oluśka odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Pewnie, że lepiej. Pytanko: skąd rosyjski Żyd w tekście? Winnie bardzo, pozdrawiam:) -
Jeśli ktoś zna i pamięta - na zdrowie
Oluśka odpowiedział(a) na Oluśka utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Sentymentalna podróż w bardzo odległe czasy:) jeśli ktoś to zna - zdrówko. www.youtube.com/watch?v=sjDPWP5GKQA&feature=related "In vino veritas" -
Interkosmos ( impresja senna)
Oluśka odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dobry. lekko pokręcony monolog wewnętrzny. Lubie takie:) Jedna sprawa: "Jak zwykle, przez pierwszą sekundę, czy dwie, zakotwiczałem się niechętnie w swoim żałosnym ciele, które na czas moich fantasmagorycznych wypraw do innych płaszczyzn pozostawiłem śpiące" - aspekt się tu pomieszał. Lepiej dać "zakotwiczałem" i "pozostawiałem" oraz "przez pierwsze sekundy". Pozdrawiam:) -
A czy to ładnie czytać od końca? hi hi hi Kiedy skończę? Jak mi mały potwór zlezie z kolan. Ciesze się, że "wpada w ucho", choć pracy mnóstwo. Gdzieś mi grają, gdzieś stukają, w całość nie chcą się zbytnio poukładać. Najwyraźniej jeszcze nie czas. Kryminał? hmmm, pomyślę. cieplutko:)
-
Oj, bo zacznę się siebie bać:) hi hi hi Dziękuje za wgląd w mój mały świat. Ale nie mogę zagwarantować stałej uciechy. Różnie to wychodzi. Pozdrawiam cieplutko:)
-
Wyobraź sobie, że w nocy o tym myślałam i zauważyłam paskudne powtórzenie. Już go nie ma. I dzięki za odwiedziny. Pozdrawiam:)
-
Wszyscy jesteśmy bardzo samotnymi zwierzętami. I czy to chłop czy baba, tak samo się frustrujemy. Tylko mało kto się do tego przyznaje. Nie powiedziałbym, że seksizm. Mimo XXI wieku ciągle pewne strefy są zamknięte przed kobietami. A mianowicie nasza seksualność. Nie wypada kobietom otwarcie o tym mówić, choć na szczęście są odważne. Ktoś musi podjać walkę z szufladą kurwy przypinaną tylko dlatego, że nie oddajemy się tym, którzy tak sądzą. A w tekście jest o meżczyznach, bo bohaterem jest mężczyzna. Przynajmniej tak mu się wydaje:) Pozdrawiam :)
-
Powiem wprost: nie mówi się źle o zmarłych, ale Twój tekst nie wygląda dobrze. Cały warsztat do poprawy. A temat jak najbardziej do przyjęcia, tylko nie w takiej formie. Jakoś się nie lepi i źle czyta. Bez urazy:) Pozdrawiam.
-
Wsio O.K. Po czwarte: nie powiedziałam, że nie wykonałam. Ale ciii. Przecież jestem malutką, drobniutką, delikatną osóbką:) Po piąte: dobry żuk nie jest zły. :)
-
Mam takie wrażenie, że większość osób zachowuje się tutaj jak nasi politycy. Nie ma to jak odwracanie uwagi od spraw naprawdę ważnych poprzez zajmowanie sie duperelami.
-
Po pierwsze: bardzo trudno mnie rozzłościć, więc skąd taki pomysł, że popadam w podobny nastrój. Po drugie: nie wyrzuca sie komentarzy, wszystkie są bardzo cenne, a o dyskurs nie trudno, kiedy można o coś się oprzeć. A ja lubię klimatyczne kupy i diaboły :) pod każdą postacią. Po trzecie: nie łechtaj mnie tak, bo będzie mi zbyt dobrze. Po czwarte: też lubię przywalić, ale czy to musi być tak od razu? Niestety, mi jako kobiecie zadanie bolesnego ciosu mężczyźnie jest znacznie utrudnione (cios w ryj - w sensie) :) Po piąte: pisz!!! i nie rób więcej tego czegoś z kolanami:) Pozdrawiam:)
-
Tak na gorąco, od razu po przeczytaniu: "Ciemność...wszystko odsłania. A światło...zaciemnia" - bardzo treściwe i wartościowe. Pierwsze wrażenie jest najprawdziwsze. Postaram się dodać coś więcej. Pozdrawiam :)
-
O nudzie mam zdanie złe, żeby nie powiedzieć bardzo złe, żeby nie powiedzieć, że szlag mnie trafia, jak słyszę, że ktoś się nudzi :( Jak można się nudzić? W czaszce wciąż mi dudni ''...Nieuków gnuśne próżnowania, nieuków gnuśne próżnowania...''. Po to włączamy radio, telewizor, głośną muzykę, paplamy gadką - szmatką, żeby nie słyszeć swoich myśli? Bo sparaliżowani i zdezorientowani dojdziemy do wniosku, że tak naprawdę nasza kontemplacja nas samych zawstydzić może, i spadniemy wtedy zupełnie bezbronni ze swoich piedestałów? Chyba jestem na to wyczulony, czy jak... No dobra, to powiem, jak było... Dzień wcześniej bardzo piłem. Rano wyszedłem na balkon i stwierdziłem, że nawiedził mnie anioł, bo zobaczyłem jego szybko zbliżające się oblicze. Zamykane drzwi od balkonu, które pierdolnęły mnie w potylicę, kazały przełknąć kolejną, gorzką pigułkę w prozie, tym razem życia - to biało - brązowe krucze gówno rozbryzgało się o me ramię, nie był to więc anioł. Naprawdę nie wiem, co ja sobie myślałem... O rany! Pozdrowienia z czeluści :D M. Gówno jako kwintesencja naszego życia. Prawda objawiona. Bardzo pięknie, nie powiem. Tylko czy ów poranny kruk był biały? Jeśli nie, to przemęczony umysł mógł zobaczyć w miejsce anioła uskrzydlonego diabła. I stąd ta kupa na ramieniu. "Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie." Pozdro:)
-
Aniu, jak się uzbiera tego więcej, a istnieje taka możliwość, to wszystko stworzy pewien obraz. Teraz jest lekkie popierniczenie, ale kto powiedział, że musi być idealnie według zegarka. Jeżeli będziesz miała ochotę czytać, będzie git. Jeżeli ja podołam i nie zawiodę, będzie git. Czasem wystarczy jeden słuchacz, aby mówić. Pozdrawiam :)
-
Dzięki za cierpliwość. Poprawiłam to czego nie zauważyłam, a czasem mi się literki zagubią. Ciąg dalszy może nastąpi. Kto to wie. Jak dotąd jest część przed i po i jakieś tam różne w trakcie. Jak Cię nie nudzą, to się cieszę :) M. pozdrawiam Cię cieplutko :) O. ;)
-
Dunajcowo (Miniaturka)
Oluśka odpowiedział(a) na Leokadia_Koryncka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Bardzo fajny górski klimat:) opis zachęcający do podróży brzegiem Dunajca. Ale rzeczywiście, przydałby się ciąg dalszy po takim wprowadzeniu. Az chce się poznać jakąś historię tych honorowych i gościnnych ludzi. Pozdrawiam:) -
Do domu dziewczyny zajechały wieczorem. Nie mogły zauważyć, jaki był dostojny. W mroku majaczył tylko jego kształt. Ale wiedziały, że był dokładnie taki, jaki Mała powiedziała, że zbuduje. Drewniany, dwupiętrowy budynek zachęcał, aby do niego wejść. Zielone okiennice we wszystkich oknach były otwarte, jakby witały gości szeroko otwartymi ramionami. Na każdym parapecie stały czerwone kwiaty w wielkich glinianych donicach. Na ganku, na schodach siedział prążkowany kot i przyglądał się obcym kobietom. Kiedy podeszły bliżej, przeciągnął się leniwie, ziewnął, zamiauczał i podszedł do dziewczyn, aby je obwąchać. Zamruczał z uznaniem i wszedł do środka. W domu paliło się światło i widać było cień krzątającej się osoby. Zachęcone słodkim zapachem herbaty owocowej, Kara i Kwiatek weszły. - Dobry wieczór, paniom, czekałam – mama Małej uścisnęła obie dziewczyny. – Wchodźcie – była średniego wzrostu, krótko obcięta. Jej czarna sportowa czuprynka pasowała do dżinsowych spodni i kolorowej koszulki. Na nogach miała srebrne szpilki. - Pewnie jesteście głodne? – zmierzyła wzrokiem dwie chude postacie.- Zrobiłam placki ziemniaczane. - Dobry wieczór. Bardzo zgłodniałyśmy. Przejechałyśmy dziś prawie tysiąc kilometrów – ośmieliły się dziewczyny, wnosząc swoje torby. - Jestem Kara. - A ja Kwiatek. - A ja jestem mama Małej, ale mówcie mi po prostu Ela – i kobiety uścisnęły sobie dłonie. – Mała mówiła o was – zamilkła ze smutkiem, po czym dodała – Bardzo się cieszę, że przyjechałyście, przyda się jej towarzystwo. A teraz zostawcie te rzeczy i chodźcie jeść. Prosto z dworu weszły do wielkiej kuchni połączonej z salonem i jadalnią. Mimo tak wielkiej przestrzeni, zapach jedzenia wypełniał cały dom. Dziewczyny ze smakiem wcinały placki polane śmietaną i posypane cukrem. Przez chwilę obie czuły się jak małe dziewczynki, które, będąc na wakacjach u babci, nie potrafią oprzeć się pysznościom, przygotowanym z miłością. Ciepły głos mamy Małej przerwał ich stan rozmarzenia. - U góry, po lewej stronie jest wasza sypialnia. Jutro pogadamy, a teraz idźcie spać. Po tak długiej podróży pewnie szybko zaśniecie – wstała i pocałowała obie w czoło. – Dobrej nocy, dziewczynki. I zapamiętajcie, co się wam przyśni. Odeszła. Kara i Kwiatek popatrzyły na siebie ze zdziwieniem, ale i ze zrozumieniem. Wiedziały już, co Mała miała na myśli, mówiąc, że Ela przekazała jej swoje najlepsze cechy charakteru, najpiękniejsze wartości. Tak jak ona, Ela nie zadawała pytań, nie oceniała, nie ganiła. Uśmiechała się, głaskała po głowie, przytulała i karmiła, wszystkich i zawsze. „Miej serce i dawaj serce. Nikt ci tego nigdy nie zabierze. A dobro, które okażesz, zawsze będzie unosić się wokół” – powtarzała Małej, jak ta była jeszcze dzieckiem. Promienie słoneczne przebijały się przez liście drzew i padały na twarze śpiących kobiet. Za oknem ptaki od paru godzin dawały poranny koncert, ale dziewczyny obudziły się dopiero po interwencji Anaela – wąsatego majordomusa. Nie wiedziały, jak się dostał do pokoju i jak długo siedział na łóżku. Musiało to trwać jakiś czas, bo, zniecierpliwiony czekaniem, głośno miauknął. Kiedy dziewczyny otworzyły oczy, w niewielkiej odległości od swoich twarzy zobaczyły dwa świecące bursztynki i długie białe wąsy. - Cześć maleńki – zaspany Kwiatek pogłaskała puszystą kulkę, po czym, tak samo jak on, przeciągnęła się. – Kara, zobacz, gapi się. Chyba chce, byśmy wstały. - To kot przecież. Będzie się gapił – odwróciła się na drugi bok. Anael popatrzył jeszcze raz na dziewczyny, wskoczył na parapet, a potem długi susem przeniósł się na drzewo za oknem i zniknął. - Niezły numer z tego zwierza – zaśmiała się jedna z kochanek. – Chyba musimy wstać. Zobacz, która godzina. Kara sięgnęła po telefon, leżący na nocnym stoliku. – E, prawie jedenasta – wciągnęła powietrze. – Czujesz? Cudowny zapach. Przez okno wpadało nie tylko słońce. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy, kwiatów, zboża, a trele ptaków umilały przedpołudniowy czas. Po szybkiej toalecie postanowiły zejść. Nie wypadało spać tak długo, zwłaszcza jak było się gościem i to u obcej osoby. Na parter prowadziły drewniane schody, które przy każdym stąpnięciu skrzypiały jak w starych dworach. W kuchni nie było nikogo, ale wabione zapachem kawy, dziewczyny podążyły w kierunku ogromnych szklanych drzwi. Prowadziły do ogrodu, którego istnienia nie były świadome. Ogromny ogród, a w zasadzie park, otaczał dom z trzech stron. Rosły w nim lipy, kasztany i klony. Obok był sad, a w nim jabłonie, grusze i śliwy. Pod jednym z pachnących drzew, przy stoliku nakrytym białym obrusem, siedziała mama Małej. - Witam śpiochy – odłożyła książkę, która właśnie czytała. – Chcecie kawy? - Dzień dobry – odpowiedziały chórem. – Niech się pani nie kłopocze – powiedziała Kara, po czym, po ciężkim spojrzeniu kobiety, dodała – Elu, nalejemy sobie same, dziękujemy. - Siadajcie. Jak chcecie, coś wam zrobię na śniadanie, bo tutaj jest tylko kawa. - Piękny ogród – Kwiatek otworzyła usta z wrażenia. – Nie przypuszczałam, że tutaj będzie tak cudnie. - Mała miała nosa do tego domu. Ogród już był, oczywiście, tylko trzeba było go uporządkować. - A efekt jest niesamowity – dodała Kara, popijając czarny, gorący napój. – Cudownie. I te zapachy. - Witajcie na wsi – Ela zaśmiała się serdecznie. Wzięła do reki książkę i, nie przejmując się gośćmi, zanurzyła się w lekturze. Dziewczyny wyciągnęły się na ławce i popijały kawę, łapiąc promienie słoneczne. Sielski klimat, spokój delikatnego wiatru, kojące trele pieściły nerwy podróżniczek. Rozpłynęły się obie, zapominając o wydarzeniach wczorajszego dnia. Mogłyby rozkoszować się cisza wsi długo, gdyby nie obowiązki, o których przypomniał telefon. Kara weszła do domu. Nie lubiła załatwiać interesów przy innych. Wiedziała, że burzy to spokój i wprowadza chaos. Po dwudziestu minutach wróciła z talerzem kanapek. - Pozwoliłam sobie przygotować – i podała talerz Kwiatkowi. - Czujcie się jak u siebie. W sumie, to przecież też wasz dom – zdziwione, odłożyły kanapki. – Spokojnie – mama Małej dolała sobie kawy. – Wszystko w swoim czasie. Ale nie ma co się zamartwiać. Na razie delektujcie się tym smakiem. Nikt nie robi takiej kawy jak ja.
-
O rany. Nie spodziewałam się takiego rozłożenia mojego tekstu. Prawdę mówiąc, nie wiem co mam odpowiedzieć. Bardzo za to dziękuję. A Noc Świętojańska, jak każde słowiańskie święto, jest mi bardzo bliska. Nigdy nie rozumiałam, jak można celebrować Walentynki, skoro mamy taki skarb - nasz własny, jedyny i niepowtarzalny. Dawno już nie puszczałam wianków, ale to tylko dlatego, że do obrzędów naszych babć trzeba podchodzić niezwykle ostrożnie. Jak to się mawia: uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić. A tak w ogóle, to kto, jeśli nie my, zadba o tradycję? A jeśli przy okazji wychodzą z tego różne "dziwne" rzeczy, to chyba znaczy, że warto. I,że magia ciągle działa. Ps. To była literówka. Pozdrawiam cieplutko:)
-
Przed wiejskim sklepikiem
Oluśka odpowiedział(a) na Sam jeden utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Bardzo obawiałam się zastosowanego tu przez Ciebie języka. Nie lubię gwary, ale nie będę ukrywać, że przeczytałam do końca jednym tchem. Dobrze ujęty i wyeksponowany temat. Dzbanek z gorącą wodą - i tu tkwi cała prawda. Pozdrawiam :) -
Aniu, Ty się tak czuć nie musisz. Ja to wiem:) Wracając do tekstu, troszku zmieniłam zakończenie, a co wyszło - zapraszam zabłądzić. Pozdrawiam:)
-
Dzięki wielkie za zatrzymanie:)A jeszcze większe za pokazanie nieudolności tekstu. Chyba o to chodzi na forum, by Więksi konstruktywnie karcili mniejszych. Pomyślę, poprawię. Faktycznie bardzo łatwo popsuć coś stosując utarte stare zagrywki, waląc stereotypami. Po pewnym czasie widać niedociągnięcia. Na świeżo nie zawsze się da zauważyć. pozdrawiam cieplutko:)
-
Ludzie raczej zapomnieli, że jedynym prawdziwym świętem miłości jest noc Kupały, obdarowując się sztucznymi sercami 14 lutego. A miłość trzeba pieścić tak samo czule jak pieści się kochankę/-ka. Tylko otwarty umysł doceni zapach ognia, magię ziół i piękno polany pokrytej rosą;) A Smutas dał się ponieść jedynie chwili, zabłądził. Dzięki za wejście do mojego małego las. Pozdrawiam cieplutko:)
-
...miej serce i patrzaj w serce... bardzo poetycki obrazek nam tu przedstawiłeś biegając boso po łące prawdziwa miłość sama przyleci niesiona na skrzydłach tęsknoty pozdrawiam cieplutko ;)
-
Dawno nie obudziłam się z poczuciem, że świat należy do mnie. Cudowne uczucie. Rzut oka w lustro – no, i wyglądam kwitnąco – pierwsza myśl jaka mi przeszła przez głowę. A trzeba przyznać, że tego dnia rzeczywiście jakoś inaczej wyglądałam. Sam seks, chciałoby się powiedzieć. Dobrze, że bywają takie dni. Dzięki nim wiem, że jestem piękna i chciana. Zwłaszcza w taki dzień, jak ten. Dzień i noc Kupały. Święto ognia, wody i księżyca, urodzaju, płodności, radości i miłości. Pięknie o tym mówi litewska pieśń. Opowiada jak to pierwszej wiosny po stworzeniu świata Księżyc wziął ślub ze Słońcem. Kiedy jednak Słońce po nieprzespanej nocy poślubnej wstało i wzniosło się ponad horyzont, Księżyc je opuścił i zdradził z Jutrzenką. Od tamtej pory oba ciała niebieskie są wrogami, którzy nieustannie ze sobą walczą i rywalizują - najbardziej podczas letniego przesilenia, kiedy noc jest najkrótsza, a dzień najdłuższy. Tego dnia nie tylko sfera niebieska przeprowadzała wojnę. Ja też mam swojego prywatnego wroga, z którym nieustannie się ścieram. - Jak tam kot? Żyje? - Mówisz do mnie? – jak się z kimś rozmawia, to powinno się na rozmówcę patrzeć, a nie krzyczeć przez ścianę - Tak. - Nie krzycz tak zza ściany. A tak w ogóle, to czemu miałby nie żyć? - No nie wiem. - Ma się dobrze i jest zarąbisty – po co mnie pytał, skoro i tak go to nic nie interesowało. - No to dobrze. Jaka durna gadka. Kiedyś zrobię mu coś złego – złościło mnie, że nie umiał potraktować mnie jak poważnej osoby i zawracał głowę w nieudolny sposób. Ale coś było na rzeczy. Jak nikogo nie było, no poza nami, oczywiście, to nawet można z nim było pożartować. Jak tylko pojawiał się Kolega, Kicia, albo ktokolwiek, Smutasowi odbierało mowę. Dziwne. Ale czyż życie nie jest dziwne? Zwłaszcza moje? Obecne i to poprzednie? Pewnie tak musiało być. Wszystko przecież działo się po coś. W pracy bezstresowo mijał czas. Może wszystkim się udzieliła magia dnia? Leniwie, kawa po kawie, przetaczały się wskazówki. Nic nie było w stanie popsuć miłej atmosfery panującej w biurze. - Z tego co pamiętam, to jesteś mi dłużny jedno popołudnie. Za to, które mi tak dokumentnie spierdzieliłeś swego czasu. - Ja coś ci jestem winny? - Przecież powiedziałam. - Zobaczymy. Zastanowię się – nie znosiłam jak tak mówił. Nigdy z tego nic nie wynikało. – Poczekaj chwilę – odwrócił głowę od monitora. – Masz ochotę na piwo? - Jezu, nie chcę z tobą pić. To zawsze się źle kończy – po tych słowach zapał Smutasa przygasł. – Ale powiedz mi, kiedy ostatnio wdrapywałeś się na górkę? - Gdzie? Jaką górkę? - Tę za twoim domem. Chyba czas, abyś sobie drogę przypomniał. Zaniemówił. Taka propozycja spędzenia wolnego czasu nie przyszłaby mu do głowy. - No dobra. Dziś o siódmej możemy tam się wdrapać. - Super. Byłam tam tylko raz, a samej mi się nie chce. Biedak. Chyba nie do końca był świadomy, czego się właśnie podjął. A może wiedział? Przecież to noc świętojańska. Czas magiczny, niezwykły. Od rana roztaczała się aura niezwykłości, tajemniczości, miłości. Zarażająca wszystkich nastrojem do kochania. W ten dzień ludzie łączyli się w pary i cieszyli swoim towarzystwem, a potrzeba bliskości była silniejsza niż kiedykolwiek. O dziwo się nie spóźnił, a to niespotykane zjawisko. Ale skoro się zgodził, no to do góry. Sama góra nie była zbyt wysoka, miała tylko 701 m n.p.m., ale droga wiodąca na szczyt była przepiękna. Cała usiana kapliczkami, o których z wielką wprawą opowiadał Smutas. Zaskakująco dużo wiedział o swojej miejscowości, o jej historii, o historii mieszkańców. Zaskoczył mnie. Ale to dobrze. Miło posłuchać ciekawych opowieści. Nasza wspinaczka nabrała sensu, a porozrzucane dookoła zdewastowane rzeźby mówiły same za siebie. Mroczna polna droga, kamienne schody prowadzące donikąd, romantyczny ślad w zimnych murach pokrytych freskami. Cała magia połączenia sacrum z bożkami przyrody. Strasząca pamięć szeleściła w liściach drzew. Szliśmy żwawo, bez zadyszek i jęczenia. Powietrze powoli ochładzało się i wyprawa nie męczyła. Gdy dotarliśmy do szczytu, widok, który roztaczał się dookoła, zapierał dech w piersiach. Pięknie tu. Staliśmy i chłonęliśmy piękno przyrody otaczające nas z każdej strony. Wszystko było cudowne – krajobraz, powietrze, rośliny. Milczeliśmy, patrząc na to wszystko i na siebie. Wracając, na rozstaju dróg zobaczyliśmy palące się ognisko. - Ktoś je rozpalił w miejscu spotkań wiedź i diabłów – niespodziewanie mój głos przybrał tajemniczą barwę. – Tak odgradza się im drogę do domów. Mina Smutasowi lekko zrzedła, jakby przestraszył się mojej opowieści o diabłach. Nie zastanawiając się, przeskoczyłam przez ognisko, wołając, jak za dawnych czasów robiły to nasze babki: „Pozostawiam za sobą swoje grzechy!”. Smutas stał przez chwilę, przypatrując mi się z niedowierzaniem. Iskry z ogniska raz po raz strzelały beztrosko w górę. Po chwili skoczył w ślad za mną. - A co mi tam – w oczach odbijały mu się czerwone płomienie, a na twarzy pojawił się uśmiech, który pozostał już do rana. Przez sporą część drogi powrotnej nie spojrzał na mnie, milczał i myślał. W lesie było słychać szmery potoków, szum drzew, śmiech dziewcząt i pokrzykiwania chłopców, trzask ognisk. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Zapadł zmrok. Noc była urokliwa, ciepła, przepełniona zapachem jaśminów, akacji, kwiatów i ziół. Powietrze drżało od płomieni, wirowało od magii, kipiało pragnieniami. Noc zalotów i miłości, inicjacji i nieskrępowanej swobody ożyła słowiańskim duchem. Najradośniejsze święto naszych przodków zgromadziło młodzież wokół wielu płonących na naszej drodze stosów. Młodzi mężczyźni popisywali się zręcznością w skokach przez ogień. Dziewczyny w wieńcach na głowach i białych sukniach przepasanych bylicą tworzyły taneczne kręgi i wrzucały w ogień pęczki ziół. Wzywając Kupałę i Ładę pieśniami prosiły o odwzajemnioną miłość. Wśród mgły i dymu snuły się duchy zmarłych i demony. W ciała wszystkich na wzgórzu wstąpiły nieziemskie siły, wzmagając gotowość do kochania. Poddaliśmy się mocy obrzędów, które miały nam zapewnić dostatek i szczęście na cały rok. Pierwsze, leniwie wychylające się promienie słońca odbijały się w mokrej od rosy trawie. Skąpani w magicznej wodzie, dającej życie i urodę, z namaszczeniem przywitaliśmy nowy dzień, oddając cześć wszystkim panującym w nocy bóstwom. A w oczach ciągle tliły nam się ogniki kupalnocki. „Gdy łuny ognisk zlewają się z barwami zachodzącego słońca, w powietrzu pełnym zapachów migocą iskry i świetliki, woda szepcze najpiękniejsze erotyki, a letnia noc rzuca swój czar, miłość rozkwita kwiatem paproci. I błogosławią jej bogowie. Słowiańscy. Najprawdziwsi.”
-
- O kurwa, chyba się nie podniosę – Smutas powoli badał stan swojego ciała. – Co to było? Przesadziłem? – drżącą ręką sięgnął po przygotowaną wcześniej wodę. – Kurwa, nie dostanę kacowego w tym tygodniu – z wielkim bólem podniósł się z łóżka. Po orzeźwiającym prysznicu pojechał do pracy. Cały dzień siedział w biurze i walczył z dokumentami. Nie czuł się najlepiej. Po pierwsze: potworny kac nie pozwalał mu funkcjonować, po drugie: co się wczoraj stało? Dostał w pysk od obcej baby. I za co? Za kogo? - Popierdolony to był dzień, jak lato z radiem – mówił sam do siebie. Starał się nie myśleć o niewygodnych wydarzeniach dnia wczorajszego. Nie było mu to potrzebne. „Zrozum, proszę, że kontynuowanie tego może przysporzyć nam problemów. Ja już kolejnych nie potrzebuje i daj mi szansę na rozwiązanie tych, które mam” – właśnie tak się pożegnali. Trochę szorstko, oschle, ale skutecznie. Raz na zawsze. A tu takie rzeczy. - Nie, to jakaś bzdura. Nie przejmuj się tym – dobre rady przyjaciół, kawalerów w średnim już wieku, zawsze w cenie. – Chodź lepiej na piwo. Słabo wyglądasz, a to na pewno postawi cię na nogi. I tak minął kolejny dzień. Podobny do poprzedniego i ,prawdopodobnie, identyczny z przyszłym. Wieczór w gronie rozwodników, kawalerów z wyboru (bo żadna ich nie wybrała), macho i samozwańczych Don Juanów. Tanie gadki o złych kobietach, o wyuzdanych kochankach. Przeważnie o niespełnionych marzeniach, ale kogo to obchodziło. Pawie – kto ma większy, piękniejszy ogon, ten posiądzie dziś barmankę. Próżne, seksistowskie zabawy porzuconych, odepchniętych chłopców, którzy wieczorami w pustych domach zabawiają się własnymi penisami. Sami. Bez gorących warg chociażby przypadkowej nałożnicy. Smutas też został sam. A co się stało z Wiolą? Taki był zakochany. Przecież dobrze wiedział co zrobić, aby była jego na zawsze. Dołączyła do szczęśliwie żyjących kobiet bez Smutasa? Kolejna, której miłość nie była w stanie go zmienić, wyleczyć, ulepszyć. Był typem zupełnie niereformowalnym. Za dużo pił, za mocno szalał, zbyt często wydawał. Jego kobiety nie dźwigały takiego ciężaru. Nie mogły wiecznie po nim sprzątać, stale przypominać mu o obowiązkach, pouczać. Miały dość stawiania go na nogi, wyciągania z dołków, pocieszania. Nie rozumiały. A jedyną kobietę, z którą umiał milczeć, szaleć na motorze, upijać się w barach pożegnał, kiedy pojawił się pierwszy problem. Nie za wszystko jeszcze zapłacił. Zmora przeszłości powróciła w najgorszym dla niego momencie. - Nie zamartwiaj się. Miałeś zapomnieć. Nie ma co rozgrzebywać. To już nie twoja sprawa – nad kieliszkiem wódki zawsze jakoś słowa przychodziły gładko do głowy. Pocieszyciele, pijaki, onaniści. Zawsze mądrzejsi, przystojniejsi. - Na pohybel wszystkim zdradliwym sukom. - Tak, czarnym i czerwonym. Ostatnia kochanka Smutasa, ta, która miała być już na zawsze, ponad swoje szczęście, ceniła dobro córki. Nad średni, ale regularny seks, wolała spokój własnego dziecka. Nie chciała, aby mała ponownie patrzyła na kłótnie, na pijanego człowieka. A zapowiadało się zupełnie inaczej. Czuły, zaskakiwał ją romantycznością, spontanicznymi kolacjami wśród gwiazd. Zawsze tak jest na początku. Jedno wielkie kłamstwo, ciągłe udawanie. Nie, kochanie, nie jestem niecierpliwy. Nie, kochanie, nie jestem apodyktyczny. Nie, kochanie, nie wydalam. Nie piję, nie palę, nie mam dzieci z poprzednich związków, nie zdradzam, nie pieprze się z innymi. I wtedy jest cudownie. Smutas też stworzył sobie kokon z niedopowiedzianych „nie”. Było dobrze. Przez rok. Najpierw podchodził do Wioli jak do jeża – niepewnie, ostrożnie, żeby nie spłoszyć ofiary. Mamił ją obietnicami nieba. A ona, samotna matka, ulegała jego urokowi. „Prosił, prosił i uprosił”. Potrzebowała mężczyzny, który otoczyłby ją silnym ramieniem, choćby od czasu do czasu. I płomiennego ogiera, który zaspokajałby ją nieustannie. Właściwie to tylko po to był jej potrzebny. XXI wiek jest czasem samowystarczalnych, samozaspokajających się kobiet. A mężczyźni stali się tylko ubocznym skutkiem ewolucji. Przez rok było im dobrze. Często wyjeżdżali na rodzinne wycieczki: oni i ich dzieci. Korzystali z uroków miejsca, w którym mieszkali. Odkrywali na nowo góry, ich zieleń, powietrze i zapach. Maluchy miały w końcu upragnione rodzeństwo. Sielanka, która nie przetrwała próby czasu i ognia. Nieustanne zabieganie o względy Wioli nie powstrzymywały Smutasa od popełniania niewinnych grzeszków. Fucking friends – zjawisko bardzo popularne w obecnych czasach. Jak nie czarował wybranki swego serca, to dreptał do Małej, na pewny, czysty, soczysty seks. Pozostałość po okresie totalnego rozpieprzenia życiowego, kiedy to oboje, umęczeni emocjonalnymi pułapkami związków, nie chcieli i nie mieli ochoty budować żadnych nowych długodystansowych relacji z płcią przeciwną. Tak zwana przyjaźń z bonusem – bez emocjonalnych zacięć. A Mała była świetnym kumplem. Słomiana wdowa, z niezaspokajanymi potrzebami, bez wyrzutów sumienia. Kiedyś wyciągnęła Smutasa z doła i do pionu postawiła jego męskie ego. A potem zerżnęła tak, jak zdążył już zapomnieć, że można. I wracał. Czasami. Po roku okazało się, że Wiola nie była niewolnicą. Nie była też matką Smutasa, jego kucharką, sprzątaczką, pielęgniarką. I, po całym dniu stróżowania, nieujarzmioną kochanką, spełniającą najbardziej pokręcone zachcianki swego pana. Miała dość zamartwiania się, gdzie poniosło jej pijanego kochanka i kiedy miał zamiar wrócić. Nie chciała wiecznie niańczyć Smutasa i jego syna. Najważniejsza była jej córka i dla niej odeszła do spokojnego świata. Tego poprzedniego, samotnego, ale nie koniecznie nieudanego. Wyszła z jego życia jak poprzednie kobiety – trzaskając drzwiami.