
Monoke Takahashi
Użytkownicy-
Postów
151 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Monoke Takahashi
-
Dzieciństwo...?
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Minęło już tyle lat, odkąd ostatni raz go widziałem, odkąd ostatni raz, czułem na sobie palący dotyk jego dłoni. Mimo tego, nadal pamiętam wszystko wyraźnie… Bardzo wyraźnie. Miałem może jedenaście lat, tak, chyba tyle, bo było to przed pierwszą wizytą w szpitalu. Do tamtej pory moje życie było, jakby to powiedzieć.. Prawie normalne. Czasami zdarzało się, że ojciec mnie bił, jednak byłem dzieckiem, nie rozumiałem, o co w tym chodzi. Zawsze… zawsze myślałem, że to moja wina. Naiwne dziecko… Uważałem, że nie jestem dość dobry i dlatego ojciec mnie karze. Teraz, po tylu latach, wiem, że to nie było tak. Każda blizna na ciele przypomina mi o tym. Przez długi czas topiłem ból duszy w żyletce. Rany na rękach pozwalały na chwilę zapomnieć o bolesnych przeżyciach. Nie na długo, jednak te kilka chwil pozwalało mi zachować choć cząstkę ‘ja’, cząstkę własnej świadomości. Po dwóch próbach samobójczych postanowiłem po prostu to opowiedzieć. Jest mi wszystko jedno, kto to przeczyta, kto będzie śmiał się nad moją żałosną historią, czy też kto uroni nad tym łzę. Dziś tylko opowiadam. Czas, który będzie się wlókł za mną do końca życia. A tak to wszystko się zaczęło…. *** Leżałem w łóżku, było już dobrze po północy. Przez uchylone okno wdzierały się lekkie podmuchy chłodnego, wiosennego wiatru. Jak zwykle zaczytany byłem w jakiś kryminał. Pamiętam, że ojciec wściekał się, gdy czytałem po nocach, ale akurat w tej sprawie nie byłem mu posłuszny. Książka była moim jedynym przyjacielem. Tam znajdowałem to, czego brakowało mi w normalnym życiu. Nie byłem dziwnym, nieśmiałym dzieckiem, tylko czytelnikiem, kimś, kto zabierany jest w niezwykły świat spisany przez autora. Usłyszałem, jak otwierają się drzwi mego pokoju, wiedziałem, że to on. Gdy tylko wchodził czułem miętową cygaretkę, nie wiem czemu, ale lubiłem ten zapach. Aż do tamtego dnia… Kiedy znalazł się w świetle mojej nocnej lampki, zobaczyłem, że na twarzy wcale nie ma, jak to często bywało, wymalowanej złości. Usiadł na brzegu mojego łóżka. - Znów czytasz – powiedział dziwnym głosem. Mimo, że minęło wiele lat nadal pamiętam słowa, które wtedy wypowiadał. - Tak, ojcze – odparłem cichym głosem, nie patrząc na niego. Nigdy nie zwracałem się do niego per ‘tato’, to brzmiało zbyt… blisko. - Zabroniłem czytać ci w nocy, jednak nie posłuchałeś. – Mówił wydmuchując w powietrze kłęby szarawego dymu . – Będę musiał dać ci jakąś karę. – Zanim zdążyłem się odezwać, poczułem, jak dociska do mojej skóry tę cholerną cygaretkę. Krzyknąłem i odsunąłem się od niego przestraszony. Wpatrywałem się w czerwony ślad na przedramieniu, który okropnie piekł. Po policzkach płynęły mi słone łzy. Podniosłem na niego wzrok z niemym pytaniem ‘dlaczego?’. Nienawidziłem go. Z całego serca go nienawidziłem. Nie mogłem pojąć, co takiego złego zrobiłem, że traktuje mnie w ten sposób. Wtedy doszedłem do wniosku, iż to moja wina… Zacząłem obwiniać siebie. Myślałem, że robię coś źle, że mu zawadzam i dlatego tak robi. Ręka piekła mnie niemiłosiernie. Byłem delikatnej budowy, czasami dzieci w szkole śmiały się z tego. Tak samo wyglądał ojciec, gdy był mały, widziałem kiedyś jego zdjęcia. Patrzyłem w jego niebieskie tęczówki, które teraz błyszczały pogardą. Skuliłem się na łóżku podciągając kolana pod brodę. Zacząłem bardziej płakać. To było silniejsze ode mnie. Nie umiałem tego powstrzymać. Usłyszałem jego kpiący śmiech. Po chwili poczułem, jak chwyta mnie za włosy i odciąga moja głowę w tył. Jęknąłem z bólu. Z całej siły zaciskałem powieki, żeby tylko na niego nie patrzeć. Bałem się, tak strasznie się go bałem. Nie chciałem cierpieć… Jednak, to od niego zależało, co się teraz stanie. Jego dłoń z głośnym plasknięciem opadła na mój policzek pozostawiając na nim czerwony ślad, który powoli zaczął puchnąć. - Powiedziałem ci kiedyś, że nie wolno ci płakać. Jesteś mężczyzną! – Usłyszałem jego głos, który przez te dziwne szumienie w uszach brzmiał jak syk. – Och, mój mały. Sam prosisz się o karę. – I znów mnie uderzył, tym razem, aż odrzuciło mnie w róg łóżka. Zapiszczałem jak zbity szczeniak kuląc się w strachu, przed kolejnym uderzeniem, jednak nic więcej nie zrobił. Nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Po chwili wyszedł. Pewnie poszedł się napić. Wybuchnąłem płaczem wtulając twarz w poduszkę, żeby mnie nie słyszał. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć, w końcu zapadłem w niespokojny sen. Mijały dni i tygodnie. Ojciec zachowywał się jakby nigdy nic. Nadal wieczorem przychodził do mojego pokoju i wynajdywał byle pretekst do tego, by ‘wymierzyć mi karę’. Czasami robił to bez żadnego powodu. Ot tak, tylko po to, żeby uderzyć. Mamę nic nie obchodziło. Większość czasu spędzała w sklepach, lub u fryzjera. Pochodziła z bogatej rodziny, moi dziadkowie zginęli gdy mama miała dwadzieścia dwa lata i odziedziczyła po nich cały majątek. Nie była zależna finansowo od ojca, który na swoim koncie tez miał sporą sumę. Wydawało mi się, że im zawadzam i jestem owocem ‘wpadki’, a matka nie usunęła ciąży tylko dla tego, iż kiedyś była dość religijna. To było dość prawdopodobne... Z dnia na dzień, budowałem koło siebie mur. Nie pozwalałem nikomu się do siebie zbliżyć, już dość cierpiałem w domu. Nie miałem przyjaciół, prawie z nikim nie rozmawiałem. Byłem odludkiem, lecz w jakimś stopniu to lubiłem. Lubiłem swoją samotność i książki. Czasami także sam coś pisałem, ale nie odważyłem się tego nikomu pokazać, składałem zapisane kartki głęboko na dnie szuflady, by ojciec ich nie znalazł. Wstydziłem się tego co pisze, bo wyrażałem w wierszach ból i smutek, który się we mnie zbierał wciągu dnia. Wieczorem siadałem przy biurku i pisałem. Na wszelki wypadek trzymałem na blacie zeszyty przedmiotowe, by ojciec nie zobaczył, czym na prawdę się zajmuję. I tak mijało moje dzieciństwo. Każdy dzień, był taki sam. Wstawałem rano, jadłem śniadanie, szedłem do szkoły, wracałem z niej, jadłem obiad, pomagałem w domu, robiłem lekcje, jadłem kolacje, pisałem i szedłem spać. Każda wolna chwila przesycona była obawą, że zrobię coś źle i będę musiał otrzymać karę. Nadal mnie bił, lecz robił to w taki sposób, żeby nie było śladu, w żadnym widocznym miejscu. Wyzywał się na żebrach, brzuchu i plecach. Miałem mnóstwo siniaków, lecz ani razu przy nim nie płakałem. Nie dawałem mu tej satysfakcji, aż do tamtego dnia… Przyszedł wieczorem, lecz nie zachowywał się tak jak zawsze. Usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń na moim kolanie. Nie miałem odwagi się odsunąć, bo wtedy mógł mnie uderzyć. Siedziałem w bezruchu, po chwili ojciec mnie przytulił. Objął mnie i przytulił. Zebrało mi się na płacz. - Przepraszam za wszystko. – Usłyszałem jego szept. - Chcę ci to jakoś wynagrodzić… - Zanim zdążyłem się odezwać poczułem jego wargi na moim uchu, a potem na szyi. Nie wiedziałem co mam zrobić, przeraziłem się tym, co on robił. Gdy ściągnął ze mnie bluzkę od piżamy, zacząłem się wyrywać. Złapał moje dłonie jedną ręką, a drugą mnie rozbierał. Szarpałem się, ale bezskutecznie, był silniejszy. Zacisnąłem powieki i zacząłem szlochać. Domyśliłem się czego chce… Czułem jego palący dotyk na swoim ciele. - Nie! Błagam! Nie! – krzyczałem, lecz to tylko pogorszyło sprawę. Zdarł ze mnie resztę ubrania i znów zaczął dotykać po całym ciele. Ten dotyk nie był już taką parodią pieszczot, jak poprzedni, ten był niczym nie maskowaną torturą, mocny, brutalny i tak obsceniczny, jak tylko się dało. Zobaczyłem jak jednoznacznym gestem rozpina rozporek. Szarpnięciem odwrócił mnie na brzuch i chwycił za biodra tak, że klęczałem wypięty w jego stronę z głową wtuloną w poduszkę. Spazmatycznie szlochałem. Czułem jak dociska się do moich pośladków swoją twardą męskością. Znów zacząłem się wyrywać, jednak on chwycił mnie mocno za pośladki i wszedł we mnie jednym, ostrym pchnięciem. Poduszka stłumiła krzyk bólu, który wydobył się z moich ust. Poczułem jak po moich udach spływa gorąca ciecz, która po chwili wsiąkała w pościel tworząc na niej purpurowe plamy. Czułem jak porusza się we mnie, jak jego brzuch dotyka mojego ciała. Z każdym pchnięciem czułem większy ból, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Cała ta imitacja stosunku była – na szczęście dla mnie – krótka. Zawieszona w wieczności chwila. Przepełniona bólem, zdzierającym gardło krzykiem i miażdżącym upokorzeniem. Wszystkie te negatywne emocje przyprawiały mnie o utratę świadomości. Wszystko widziałem jak przez mgłę, z trudem łapałem oddech szlochając głośno. Kawałki teraźniejszości mieszały się z okruchami wspomnień. Twarz ojca i twarz mężczyzny leżącego na mnie. Te same rysy twarzy… Czy to ta sama osoba? Czy to on? Nie wiedziałem. Powoli zapadałem się w ciemność. Ból i strach, połączone z upokorzeniem, były nie do wytrzymania. Myślałem, że to już koniec, jednak myliłem się. Wyszedł ze mnie. Kazał mi się dotykać, lecz ja nie mogłem się ruszyć. Nawet zamknięcie powiek było dla mnie ogromnym wysiłkiem, a co dopiero podniesienie ręki, czy poruszenie ciałem. Uderzył mnie pięścią w brzuch. Poczułem zalewającą mnie falę mdłości, jednak opanowałem to. Nie mogłem upokorzyć się jeszcze w taki sposób. Ostatkiem sił zacząłem go dotykać. Raz po raz omal nie zwróciłem, gdy kierował moją rękę w stronę swojego krocza. W końcu zobaczyłem jak biały płyn ścieka mi po dłoni. Chciałem wytrzeć się o kołdrę, lecz on na to nie pozwolił. Chciał, żebym poczuł jego smak. Tego było już dla mnie za wiele… Zaniosłem się głośnym płaczem. Ojciec spojrzał na mnie z pogardą, wytarł z siebie moją krew i ubrał spodnie. Jak gdyby nigdy nic wyszedł z mojego pokoju. - Przyzwyczaj się do tego – powiedział jeszcze, zanim zamknął drzwi. Pobiegłem do łazienki i zwracałem tak długo, aż poczułem w ustach palący smak żółci. Na chwiejnych nogach wszedłem pod prysznic i rozkręciłem gorącą wodę. Chciałem zmyć z siebie jego dotyk. Czułem się brudny… Ohydny. Każda część mojego ciała śmierdziała nim. Gdy wróciłem do pokoju uderzył mnie w nozdrza okropny zapach. Spojrzałem na łóżko. Kołdra poplamiona był krwią, gdzieniegdzie widać było białe plamy. Zerwałem ją i wepchnąłem pod łóżko. Stałem skulony w kącie pokoju. Nie mogłem usiąść, tak bardzo bolało. Rano, ojciec przywitał mnie uśmiechem. Boże! Nie mogłem uwierzyć, jak on tak może. Czy w ogóle nie ma sumienia?! Wczoraj mnie zgwałcił, a dziś jest dobrym tatusiem. Nie, to nie mogło być prawdą. Zapytał mnie, jak mi się spało, jak się czuję. Nie odpowiedziałem, nie mogłem wydusić z siebie słowa. Ojciec poszedł do pracy, ja zostałem w domu. Tego dnia, po raz pierwszy, się ciąłem. Czytałem kiedyś, że wytwarza się wtedy serotonina, hormon szczęścia. Poczułem się lepiej. Przyniosło mi to ulgę jakiej potrzebowałem… *** Zostałem w domu do pełnoletniości. Nie mogłem uciec, on i tak by mnie znalazł, i przyprowadził z powrotem. Uświadomiłem sobie, że im mniej się opieram tym mniej boli. Z czasem stało mi się to obojętne. Siniaki i rany na moim ciele goiły się po jakimś czasie, jednak nie rany w sercu. Nic nie mogło cofnąć czasu. To była moja przeszłość, moje dzieciństwo… Kiedy patrzę na to dziś, z perspektywy lat, nadal czuję ból. Boli mnie serce i dusza, boli splugawione ciało. Nienawidzę siebie. Gdy dotykam swego ciała, czuję obrzydzenie, chce mi się zwracać. Wolałbym umrzeć, jednak z jakiegoś powodu, nie umiem ze sobą skończyć… Pamiętam dzień, w którym się dowiedziałem się o śmierci ojca. Lekarz powiedział, że umarł we śnie, nie cierpiał. Szkoda… życzyłem mu śmierci w męczarniach, by choć w małym stopniu, zaznał bólu, jaki mi dał. To już koniec. Moja marna historia. Opowieść życia nieznanego wam człowieka, o którym większość z was zapomni po kilku godzinach. Opowieść nic nieznaczącej cząstki ludzkości, która swoje życie rozpoczęła w poczuciu odrzucenia i która zapewne tak samo je zakończy… -
Sylwester (Noworoczne życzenia dla Przyjaciół...)
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Gryf utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Bardzo ładny wiersz :) Pozdrawiam i życzę szczęścia w Nowym Roku, a także tego, by jak najwięcej Twoich wierszy było tak udanych :) -
Sylwester ‘2009
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Wiesiek Drzewiecki utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Bardzo ładny, pozytywny wiersz :) Coś czuję, ze na tym forum moja alergia na rymy zostanie wyleczona ^^ Cóż mogę jeszcze rzec? Szczęścia w Nowym Roku życzę! ;) Pozdrawiam gorąco ;) -
Taizé w Poznaniu
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Były tłumy ludzi Nikt, nikogo nie znał Przyjechali by wspólnie móc Śpiewać Bogu Zniknęły bariery rasowe I wiekowe Wspólnie jedli i śpiewali Wspólnie tańczyli i modlili się A w oświetlonej czerwonawym światłem Sali ciszy Wspólnie milczeli Ciesząc się nawzajem Swoją obecnością -
Panna Demoniczna
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Witaj człowiecze na piedestale tej Której od zarania dziejów Zło świata przypisują Anima Villis – przeklęta dusza Jam demon bez serca Istota bez ducha Co w swych oczach Piekłem wyściełanych Skrywam nienawiść Materię mnie tworzącą Stworzona jestem Z czarnych odmętów Ludzkiej wrogości Jestem całym złem świata Całym jego cierpieniem Jestem początkiem i końcem Duszą przeklętą Ogniem piekielnym I nie mów mi, że nie istnieję Bo z każdą sekundą jestem bardziej realna Z każdym uderzeniem i obraźliwym słowem Z każdym przekleństwem i z każdą kroplą Krwi przelanej w imię nienawiści Wiary i ideałów, których dawno już nie ma W imię jakiegoś boga, który nas mami Okiem w trójkącie z góry na świat patrzącym... -
Dzika orchidea
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Widziałam ją w oknie Za brudną szybą, tliła się jeszcze Ognistymi kolorami dzikości Lecz już blakła Uwięziona wśród ludzi W czarnej ceramicznej doniczce Łaknąca wolności Dzika orchidea Jakiś czas później, zniknęła Za brudną szybą było pusto Zastanawiałam się gdzie jest Dzika orchidea Zapewne Resztką godności wychylała zwiędniętą łodygę Ku słońcu Starając się nie zauważać Że leży na szczycie wysypiska Rzeczy niepotrzebnych Nie do końca umarłych Istot uwięzionych -
Boże Narodzenie na Skypie
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Bardzo mi się podoba, mimo, że jestem wprost uczulona na wiersze rymowane ^^ A jednak, to mnie urzekło. Brawo . -
Ach, życie...
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Życie, ach, piękne życie Zabarwione słodką nutą Gorzkiej nienawiści Wściekle kręta droga Prowadząca do śmierci Ach, słodka naiwności Nie jesteś tym, czym być chciałeś A świat nie jest idealny Marzenia o życiu po życiu Roztrzaskane wizje Lepszego jutra Cisza przeklęta Rozkoszą przeplatana Miłości brakuje A noc jeszcze długa Kręta ścieżka życia Pośród mroku Ach, życie! Co znów o świcie się skończy Ach, niewinność! Tchnieniem jednym zburzona Ach, miłość! Reklama seksu o ładnej nazwie Ach, świat! Zagłębie popsutych, zużytych lalek… -
Lux Aeterna cz. I, II i III
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję, dziękuje i jeszcze raz dziękuję. A co do korekty... Są moją zmorą z racji tych wszystkich dys. które posiadam ;) Jednak wypatrzyć się je postaram i poprawię. -
Michael
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Hm. Dziękuję ;) -
Michael
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jestem odrażający Choć próbuję się wybić Wciąż patrząc w niebo Nie widzę jak coraz bardziej Grzęznę w krwawym błocie W pogoni za idealnością Deszcz smakuje rdzą Cisza pachnie Tobą Skąpany w czerwieni księżyca Czuję… Niezrozumienie -
Lux Aeterna cz. I, II i III
Monoke Takahashi odpowiedział(a) na Monoke Takahashi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
I. Ecce Homo Położyłem opasłą księgę na zakurzonym blacie i westchnąłem cicho. Kolejny tom, który nie zawierał dla mnie nic, co warte byłoby mojej uwagi. Usiadłem w zapadającym się fotelu, który kiedyś zapewne miał kolor burgundzkiego wina, a teraz był poszarzały i powygryzany przez mole. Niewidzącymi oczyma wpatrywałem się w dogasające w kominku polana. Nie przyszło mi do głowy, by w tę zimną noc pozamykać okna, które były pootwierane na oścież. Moje policzki musnął lodowaty powiew, sprawiając, że poczułem dreszcze na całym ciele. Sięgnąłem po kartkę leżącą na podłodze. Rozpoznałem na niej pismo Suzan, zacząłem czytać drobne linie wykaligrafowanych liter, które w moim umyśle składały się na tekst tak dobrze mi znany. Przepraszała... Przepraszała tak od ponad osiemnastu lat, a ja nigdy jej nie wybaczyłem. Moje serce trawiła nienawiść, a żal osnuwał duszę, której i tak wiele we mnie nie zostało. Dziś moja samotność osiągnęła pełnoletność, dając mi do zrozumienia, że chce odejść. Byłem chorym tyranem, nie dałem jej uciec, w końcu dopadło mnie szaleństwo. Każdego wieczoru zapadałem sie w aksamitny tunel czarnego światła, które dawało dawało mi jakieś znaki bym podażał w jego kierunku. Były takie chwile, gdy z całą jasnością mego umysłu uczyłem się liter składających się w słowa przebaczenia. Wówczas klękałem na środku pokoju biorąc w dłonie Jej zdjęcie i błagałem Boga, by uzdrowił moją duszę od przeżerającej ją nienawiści, by zaniósł do Niej moje słowa, aby nie cierpiała za coś, co tak na prawdę jej winą nie było. Jednak takie momenty były rzadkością, moja świadomość coraz bardziej pogrążała się w perlistym mroku płynącym w moich żyłach. Sam nie wiem, czy kiedykolwiek byłem w pełni człowiekiem. Może i funkcjonowałem jak człowiek, ale w głębi duszy czułem, że jestem tylko kukłą, którą ktoś stworzył by dać sobie odrobinę władczej mocy i zabawić się w Boga. Nawet nie czułem już bólu, moje ciało pokrywały pajęczyny blizn, które sprawiały że byłem jeszcze bardziej odrażający z wyglądu, a także z duszy, z zatęchłego wnętrza mego jestestwa. W pewnych momentach całkowicie traciłem panowanie nad sobą. Takie chwile ociekały gęstą, czarnawą krwią i miały metaliczny posmak. Myślałem wtedy na sensem istnienia czegoś takiego jak ja. Z każdą godziną stawałem się coraz bardziej podobny do tworów mej chorej wyobraźni. Na mój widok spękane lustro szeptało zjadliwe słowa "Ecce homo" i śmiało się, a jego śmiech trawił mój mózg i sprawiał, że coraz bardziej zapadałem się w otchłań szaleństwa. Pewnej nocy, starając się pozbierać myśli, wyszedłem na skrzypiący balkon, który niczym język jakiegoś stwora, wyłaniał się ze ścian mojego domu. Stałem tam wpatrując się w miasto majaczące u mych stóp. I wtedy dobiegł mnie szloch. W pierwszej chwili zdawało mi się, że to mój chory umysł płata okrutne żarty, jednak z każdą sekundą ów płacz stawał się coraz bardziej realny, coraz bardziej materialny. W końcu przyszedł pod moje drzwi. Miał on postać szczupłego dziewczęcia o jasnym spojrzeniu blado błękitnych tęczówek, które teraz szkliły się od łez. Wpuściłem ją do środka niepewny tego co mogę zrobić, do czego jestem zdolny. Pośród bezkresu godzin, podczas których patrzyłem nań, moje serce jakby odtajało. Z niewidzialnych szczelin w moich opuszkach wypływała trucizna, która od lat mnie pożerała. Poczułem się wolny, tak cudownie wolny, jaki nie byłem od wielu miesięcy. Nagle zniknęła, rozpłynęła się w otaczającej nas ciszy. W jednej sekundzie trzymałem jej bladą dłoń, a za chwilę słyszałem kroki, które zaraz ucichły. Moje antidotum odeszło, a wraz z nią ukojenie jakiego zaznałem. Na powrót owładnęło mną szaleństwo, a lustro spoglądało na mnie i szeptało kpiąco: "Ecce homo - semper fidelis" ...oto człowiek - zawsze wierny... II. Dom popiołów `20 lat wcześniej niźli toczyła się akcja "Ecce homo" ~*~ Leżałem na gołym materacu wpatrując się tępo w sufit.Czułem pulsujący ból pod czaszką i dziwną suchość w gardle. Serce biło mi w powolnym rytmie, jak zawsze, gdy się nie ruszałem. Zawsze zamykałem drzwi na klucz, by nikt nie wszedł do mojego pokoju. Nie znosiłem swojej rodziny i ich troski o mnie, a raczej o moje ułomne ciało. Nie chodzę, od urodzenia. Dzień moich urodzin stał się dla mnie początkiem powolnej agonii, która trwać miała latami… Przejechałem dłonią po udzie, palcami rozpoznając blizny układające się w twarz pięknej dziewczyny. Wyryłem ją sobie, gdy po raz pierwszy pojawiła się w moich snach. Ostatnio już do mnie nie przychodzi, moje szare oczy nie spotykają spojrzenia jej czarnych tęczówek, nie słyszę w głowie jej głosu. Cisza zdaje się dla mnie jeszcze gorsza niż kiedyś, a sen stał się czymś nie pożądanym. Znienawidziłem go tak bardzo, jak kiedyś pragnąłem by mną zawładnął. Moje urojenia, w których byłem razem z nią stały się moją siłą, a teraz zniknęły, znów jestem słaby. Przejechałem opuszkiem po ustach „portretu” na mojej skórze. Miała karminowe wargi, gdy się uśmiechała odsłaniała białe, kształtne zęby, a jaj oczy… niczym dwa lustra… magiczne zwierciadła. Miałem ochotę krzyczeć, krzyczeć tak głośno, by mnie usłyszała, gdziekolwiek jest. Chciałem dać upust tlącej się we mnie złości. Moje ręce mimowolnie zacisnęły się na brzegach materaca, zacisnąłem zęby, znów nadchodził atak. Czułem, jakby wlano mi w żyły roztopione srebro, które teraz parzyło każdą komórkę mego ciała. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, w koło mnie nadal zalegała niezmącona cisza.Gdy ból ustał nadeszła chwila otępienia. Leżałem w bezruchu starając się uspokoić drżący oddech, w piersi biło mi serce w szaleńczym rytmie. Krople potu spływały po moim czole i policzkach, w końcu wszystko ustało. Zamknąłem oczy, z całej siły starałem się by nie zacząć płakać. Byłem bezsilny. Czułem się jak marionetka w rękach boga, który wyrzucił mnie w kąt i zapomniał o moim istnieniu. Zdawało mi się, że stworzono mnie tylko po to, by patrzeć jak się męczę. Chciałem zasnąć i znów we śnie ujrzeć jej twarz. Była moją oazą… Czemu odeszła?! Czemu…? Samotna łza spłynęła po moim policzku i zniknęła w łuku ust. Szybko starłem mokry ślad z mojego policzka by oszukać samego siebie. Nie mogłem płakać, nie mogłem! Chciałem być silny,pokazać wszystkim, że nie jestem kruchym chłopczykiem, którym trzeba się wciąż opiekować. I mimo, że tak właśnie było… Ciszę przerwało czyjeś wołanie dochodzące zza okna.Uniosłem powieki i spojrzałem w tamtą stronę, ujrzałem moja matkę, która krzyczała coś do ojca. W duszy przekląłem ją, za to, że przez nią ta namacalna i błoga cisza, która mnie tuliła zniknęła. Wziąłem do ręki książkę leżąca na szafce i otworzyłem na pierwszej lepszej stronie. Przeczytałem słowa układające się w pierwszy akapit: I wznosił się na wzgórzu Dom Popiołów górując nad miastem. Przez ogromne okna ziało szarawe światło, co dziennie, o tej samej porze w jednym z okien stała niewiasta o czarnych oczach i atramentowych włosach, a z jej karminowych ust wypływały słowa pieśni: Lux Aeterna, Lux in tenebris, Memini tui, memento mei…Lux Aeterna. Nikt odgadnąć nie mógł, co owe słowa znaczą. Wciąż śpiewała tylko ten fragment czarnymi tęczówkami wpatrując się w dal. Królowa Domu Popiołów co u swych stóp mając cały świat pragnęła jednej, jedynej osoby… Gwałtownie zatrzasnąłem książkę i cisnąłem nią w kąt pokoju. To była ona! Byłem tego pewien. Dziewczyna z moich snów mieszkała w Domu Popiołów, który nigdy nie istniał i istnieć nie będzie. Wymysł autora owej książki, nic więcej. Jedna wielka bujda! Przejechałem opuszkami po udzie natrafiając na blizny, w mojej wyobraźni twarz dziewczyny,którą wyryłem na swojej skórze była piękna, lecz tak naprawdę to były tylko blizny. Pajęczyna blizn, która dla kogoś miała wygląd nader obrzydliwy.Poczułem jak gorąca ciecz spływa po moim udzie i dłoni, uniosłem rękę przed oczy i zobaczyłem krew. Sączyła się ona z „portretu” dziewczyny z moich snów.Nie wiedziałem co się dzieje, przecież już dawno rany się zabliźniły. Przecież minęły trzy lata! Zadrżałem i zacisnąłem powieki myśląc, że uroiłem to sobie. I wtedy poczułem ból w nogach. Nie wiedziałem jak to możliwe. Przecież nie mogłem czuć tam bólu, nie mogłem! Byłem sparaliżowany! Nie… Ja chyba wariuję… Bałem się tego, co może się stać, gdy okaże się, że jednak mogę chodzić. To była dziwne, jednak taki stan rzeczy mi odpowiadał. Uważałem, że chodzenie jest czymś obrzydliwym, czymś co plugawi człowieka. Czułem się wolny pozostając we więzach własnej ułomności, czułem się szczęśliwy w takim właśnie więzieniu. - Nie dziś... - wyszeptałem. - Dziś niech będzie jeszcze tak, jak do tej pory. Jutro będzie dobry czas na zmiany... III. Ukojenie marionetki vivere militare est [łac. życie jest walką] Zamknąłem oczy i wyłączyłem się. Nie myślałem, nie czułem, nie byłem... Marionetka, jaką czynili mnie wszyscy w koło, jaką sam chciałem być.. Chciałem nawet uciszyć bijące w mej piersi serce, nie umiałem jednak. Dziwne... Mój spokój nie trwał długo; ciszę przerwał odgłos otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do pokoju, od razu poczułem ciężkie perfumy matki. - Po co przyszłaś? - zapytałem nadal nie otwierając oczu, by nie odpędzić owego stanu sprzed kilku chwil. - Chciałam zobaczyć czy u ciebie wszystko w porządku... - Jej głos był zalękniony. Bała się, dobrze o tym wiedziałem. Bała się mnie. Swojego okropnego syna, który tylko wprowadza niepokój i strach do jej domu. - Chyba widzisz, że tak. Teraz możesz wyjść. - Nie starałem się być nawet odrobinę uprzejmy. Gardziłem nią, tak samo, jak pogardzałem tym domem, tym pokojem, a nawet tym łóżkiem i ubraniami, które miałem na sobie. Wszytko to było nic nie warte i puste. Spojrzała na mnie przelotnie po czym opuściła mój pokój, znów otuliła mnie jedwabista cisza. Powoli, bardzo powoli zapadałem się w nicość otępienia. Moje ciało na jakiś czas przestawało być więzieniem, dusza ulatywała gdzieś wysoko, ponad to wszystko, co mnie otaczało. Zaczynałem zasypiać, silne ramiona Morfeusza ciągnęły mnie do siebie, a ja nie opierałem się. Nie miałem na to siły... *** Silny podmuch wiatru, który wdarł się przez otwarte okno, owiał moją twarz. Zbudziłem się pozostawiając za sobą światek sennych marionetek, w których ja, JA, byłem ich panem. Zadziwiające, jak władza, nawet taka we śnie, może uszczęśliwić człowieka. W pokoju panowała nieprzenikniona cisza, wszelkie dźwięki zdawały się jakby wyłączone, nie słychać było mojego oddechu, ani bicia serca. Tylko cisza... Coraz częściej zastanawiałam się nad tym jak by to było, gdybym mógł chodzić? Kiedyś tego nie chciałem, dziś już mi to obojętne. Czy wówczas bardzo zmieni się moje życie? Nie. Chociaż... Gdybym mógł chodzić, odnalazłbym ową dziewczynę. Ale co zrobię, gdy okaże się, ze nie jest taka idealna jaka być powinna? Nie, wolę pozostać w swoim świecie i myśleć o niej, o moim ideale. Czas płynął leniwie. Minuta, po minucie mijał kolejny dzień. Dla kogoś mógłby on być wyjątkowy. Mogło się dziś zdarzyć wiele rzeczy. Jednak dla mnie to był tylko kolejny dzień do kolekcji poprzednich sześciu tysięcy czterystu trzydziestu pięciu dni, które przeżyłem. Choć może powinienem powiedzieć 'przeegzysowałem" ? Nie wiem jednak czy w ogóle jest takie słowo... Mój mały światek w ciągu tych niezliczonych godzin i dni zmieniał się radykalnie. Gdy byłem dzieckiem miał on kształt zamku z lodu po brzegi wypełnionego ciszą i samotnością. W wieku trzynastu i czternastu lat żyłem w górach, wysoko ponad wszystkimi, gdzie zawsze panował niezmącony niczym spokój. Potem nieświadomie podążałem w kierunku Domu z Popiołów, do mojej ukochanej. Obsesyjna miłość, do kogoś, kto nigdy nie istniał, zdaje się być piękna i odrażająca zarazem. Tak samo jak ja. Ach, gdybym tylko wierzył w tej właśnie sekundzie wołałbym do Boga. jednak nie wierzę, co czasami jest trochę uciążliwe, bo nie mogę, tak jak to robią ludzie wokoło, zwalić wszystkiego na Opatrzność. Uważam, że to jest trochę żałosne. Człowiek, który nie potrafi uporządkować swojego życia i zdaje się tylko na łaskę Tego z góry jest niczym innym tylko zwykłą marionetką. Nie, nie taka jak ja. Ja jestem nią... hmmm... można powiedzieć, ze z wyboru, oni - z braku innego wyjścia. Dla mnie taki stan rzeczy jest korzystny i zadowalający, dla nich upokarzający. Ja jestem nadal człowiekiem, choć większość w to wątpi, oni już nimi nie są, stali się pionkami w rękach Najwyższego. Miałem teraz ochotę poprosić go o więcej ciszy, bym mógł w niej zatonąć, zatracić się w niej. Powstrzymałem się jednak... Ból, który czułem cały czas, i do którego przywykłem zaczął się nasilać. To też było dla mnie normalne. Bolało zawsze. Raz mniej, raz więcej, ale teraz zaczynało być za dużo. Czułem jakby ktoś wbijał w moją skórę miliony rozgrzanych igieł, które paliły moją skórę. Zacisnąłem żeby by nie krzyczeć. Cała siłą woli powstrzymałem się od tego, choć ból był tak wielki jak jeszcze nigdy. I wówczas poruszyłem nogami. Widząc to już nie powstrzymałem krzyku. Byłem przerażony. Kilka sekund potem do pokoju wpadła matka ciągnąc za sobą długi sznur ciężkiego zapachu różanych perfum. Patrzyła na mnie pełna lęku. Leżałem na łóżku, a raczej miotałem się po nim, nie tłumiąc już bólu i krzyku. Uklękła przy mnie i położyła mi dłoń na czole. Momentalnie wszystko ustało. Słychać już było tylko mój spazmatyczny i urywany oddech, szybkie bicie serca i jej uspokajający głos. Zatraciłem się w nutach jej szeptu, szukałem w nich ukojenia i ciepła. Znalazłem je. Po raz pierwszy w życiu byłem bezpieczny. Nie liczyło się czy ten stan będzie trwał jeszcze minutę czy już cały czas. Liczyło się tylko tu i teraz. Czułem jej ciepłe dłonie na mojej zimnej skórze. Zamknąłem oczy pozwalając jej ciepły wniknąć we mnie. Przywołała do mnie krople snu, które niczym deszcz spływały na moje ciało, aż do momentu, gdy całe nie było nim osnute. Wówczas i mózg pogrążył się we śnie. Śnie, w którym pełno było uspokajających szeptów i ciepłych dłoni dotykających zimnego ciała marionetki...