Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Monoke Takahashi

Użytkownicy
  • Postów

    151
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Monoke Takahashi

  1. Hmm... Zajrzę na pewno (moje jedno w samej fantastyce jest xD) I może spróbuje ten temat w fantastykę obrobić, ale do tego trze Weny ^ ^
  2. Bo to jest wprost arcydzieło ^ ^ Ach i jeszcze polecam prestiż, jak nie widziałaś. Świetny *___*
  3. Sialalalalaaa. To chyba nie ten dział... -.-
  4. Już poprawiłam te "uszy" ^ ^ Ach, inne zakończenie? A jakieee, jeśli można wiedzieć? ;> Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko :)
  5. To się cieszę, że wydał się arogancki, bo taki miał być. temat pojedynkowy jego interpretacja trochę sprawiła mi trudność, na początku myślałam o fantastyce, jednak nie wyszło, potem narodził się ten pomysł i tak jakoś się napisało ;) Dziękuję za komentarz.
  6. A ja się nie zgadzam. Pierwsze zdanie intryguje i zachęca do czytania dalej. Tekst jest ładny, odrobinę pikantny, lecz nie za dużo, ale także nie za mało. Podoba mi się wszystko, prócz tych "xD" ^ ^ pozdrawiam serdecznie :)
  7. The Fountain polecamy *_____* www.youtube.com/watch?v=NDp-F3Y97ZQ
  8. Ojejuuuuu! *rozpływa się* Świetne! Pod obrazem 'bajki' kryje się zwykły świat. Ten chłopak symbolizuje setki nastolatków, którzy są tacy sami, ubierają się w to samo i usilnie twierdzą, że są orginalni. jeszcze raz powiem, że cuuuuuuuuudo *______* Całujemy i czekamy na więcej ;*
  9. - Dasz mi wody? – Do jej uszu dobiegł męski głos. Odwróciła się i spojrzała na przybysza. Był stary, lekko pochylony, ubrany w poszarpane łachmany. Jego szare oczy wpatrywały się w nią prosząco. Uśmiechnęła się pod nosem i skinęła głową. Wrzucone do studni wiadro uderzyło z trzaskiem o taflę wody. Chwyciła sznur, który był do niego przywiązany i zaczęła ciągnąć. Już nie sprawiało jej to takiej trudności jak niegdyś. Postawiła wiadro na brzegu studni i nabrała z niego wody do cynowego kubka, podała go mężczyźnie. Wypił wszystko zachłannie i zapragnął jeszcze. W końcu dziewczyna się odezwała. - Wiem, kim jesteś – powiedziała beznamiętnie. - Wiesz? – Starzec popatrzył nań uważnie ocierając wierzchem dłoni mokre usta. – I dlatego dałaś mi pić, tak? Liczysz na nagrodę? – zapytał, lecz w odpowiedzi usłyszał jej drwiący śmiech. - To moja praca… - Dziwna praca. – mruknął siadając na kamiennym murku. - Twoja jest dziwniejsza, dajesz ludziom nadzieję, owszem, potrzebują jej, jednak nią nie ugaszą pragnienia, czy głodu. Ja ich poję, gdy tylko tego pragną. – Rzekła zajmując miejsce obok niego. – Ciekawi mnie, którym z nich jesteś? - Jedynym… - Chodź, coś ci pokażę – powiedziała nagle. Chwyciła go za rękę i ruszyła ścieżką prowadzącą do wioski. Szli w milczeniu, aż do czasu, gdy po ich lewej stronie nie pojawił się duży, kamienny posąg. Zatrzymali się przy nim. - Oto Apollo, bóg piękna i życia. Przypatrz się mu, co widzisz? - Widzę… Widzę zwykłą rzeźbę. – W głosie mężczyzny nie słychać było żadnych emocji, był obojętny, jakby zimny. - Mylisz się, to nie jest zwykła rzeźba. – Dziewczyna zbliżyła się go kamiennego popiersia. Mówiła dalej, nie odwracając się do swego towarzysza. – To czyjaś wiara, czyjaś nadzieja, czyjś bóg. – Opuszkami palców przejechała po zimnym policzku w górę, aż do pustych oczodołów. – Codziennie przyjmuje błagalne modły i co? Nigdy żadna z nich nie jest spełniona. – Z całej siły pchnęła rzeźbę, a ona spadła z hukiem na kamienie. Odłamał się szlachetny nos, piękne loki skruszyły. – Patrz, umarł bóg. Czy razem z nim zginie każde żywe stworzenie? Mężczyzna milczał, gdy posąg spadł, jego twarz jakby postarzała się o kilka lat, pojawiły się nowe zmarszczki, wzrok jeszcze bardziej zmętniał. Ruszyli dalej, znów złapała go za rękę prowadząc w tylko jej znanym kierunku. Weszli do lasu, bajkowego wręcz. Wszędzie rosły kwiaty, słońce przedzierało się przez gałęzie drzew. Wszystko było tak niedorzecznie idealne, że trochę przerażało. Nagle zatrzymała się przed ogromnym drzewem, musiało być bardzo stare. - Oto Amaterasu - odezwała się wskazując dłonią na wielki pień. Dopiero teraz zauważył, że wydrążono w nim wnękę, a w niej ustawiono posąg kobiety w dziwacznych szatach, stało za nią lustro w połowie przykryte płótnem. – Bogini słońca. Ludzie, którzy ją czczą uważają, że to dzięki niej słońce wschodzi każdego dnia, a gdy zachodzi, znaczy to, że bogini udaje się na spoczynek. – W jej głosie słychać było drwinę, zbliżyła się do posągu, najpierw jednak wzięła w ręce lustro i rozbiła je o pień. Drewniany posąg podzielił jego los. Pruchno roztrzaskało się na kawałki pozostawiając w powietrzu obłok pyłu. – Czy jutro słońce nie wzejdzie? – zapytała z drwiną. Odwróciła się, chwyciła za rękę swego towarzysza i ruszyła leśną drogą, po kilku krokach znaleźli się na zupełnym pustkowiu, dookoła nich był tylko piasek, ona jednak nie przestawała iść, jakby nie dostrzegała tego, że krajobraz wkoło tak radykalnie się zmienia. Gdy wspięli się na wzniesienie, u swych stóp zobaczyli posąg ptaka, sokoła. Nie był duży, lecz miał w sobie jakiś majestat, jakąś przedwieczną dumę, która zapewne zostanie mu za chwilę odebrana. Nie mylił się, dziewczyna szybkim krokiem zeszła ze wzgórza. Powiedziała coś do starca i zepchnęła posąg z kamiennego cokołu, wpadł w piasek, a on zaczął go pochłaniać, aż w końcu zniknął w jego odmętach. - Tak skoczyła się wiara w Horusa. – Rzekła i ruszyła przed siebie. Szli tak długo, co chwila znajdowali się w innych miejscach. Pokazywała mu upadek ziemskich bóstw, ludzkiej wiary w coś, co tak na prawdę jest tylko rzeczą. Nie dostrzegał, że z każdym zniszczonym posągiem uchodzi z niego życie, że każdy obalony bożek zabiera ze sobą jakąś jego część. W końcu dotarli do wioski, do której zmierzali, odkąd w podróż. To jednak nie była wioska, bo za kilkoma rozpadającymi się chatami wyrosło ogromne miasto. Wieżowce pięły się w górę, a ich szczyty niknęły w obłokach chmur. Dokoła rozlegał się hałas przejeżdżających samochodów i pociągów. Miasto bombardowało ich milionami kolorów i świateł. Setkami uśmiechów i łez. Dziesiątkami twarzy… Stali przy płocie odgradzającym drewniane domu od drapaczy chmur. - Dalej nie wejdziesz – powiedziała odwracając się do niego. Już nie miała przed sobą mężczyzny, którego spotkała przy studni. Teraz stał przed nią zgarbiony, siwy, pomarszczony staruszek. Wzięła go pod rękę i zaprowadziła do jednego z domostw. W środku była tylko ślepa i głucha staruszka, w dłoni ściskała różaniec. Bełkotliwie odmawiała kolejne zdrowaśki w nadziei, że to w czymś jej pomoże. Dziewczyna poprowadziła mężczyznę do przykrytego derką łóżka i położyła go w nim. Oczy miał zamknięte, a zapadnięta klatka piersiowa prawie się nie poruszała. - A więc jesteś Jedynym, tak? – Zapytała patrząc na niego z góry. - Tak… - odpowiedział słabym, drżącym głosem. Miał w sobie jeszcze nadzieję i boską dumę. I gdyby nie był jedynym Bogiem zacząłby się modlić, lecz był tylko on. Ona zniszczyła wszystkich innych, a oni, do podziemia zabrali ze sobą jego boskie cząstki, odbierając mu tym samym nieśmiertelność. I oto On, Bóg, najpotężniejszy ze wszystkich, leży na sienniku i umiera. - Widziałeś świat za płotem, to świat bez boga. Tutaj króluje wiara, tam nauka. Widzisz, do czego prowadzisz ludzi? – zadrwiła. – Wy, bogowie jesteście słabi, jesteście tylko posagami, które są puste, które z taką łatwością można zniszczyć. Wiara w was jest krucha. Nie znaczy nic w obliczu nauki. Popatrz, co wy daliście ludziom. – Wskazała na ułomną kobietę. – Dajecie im tylko ból i cierpienie, a nauka ich uzdrawia, daje im życie, świat, daje im wieczność. - Nie daje odpoczynku – powiedział patrząc jej w oczy. - Nie daje nadziei. - A po co to im? Odpoczną, gdy już umrą, gdy wrzuci się ich do masowego grobu i zasypie ziemią. Wtedy będą mieli, jak to się mówi, „święty spokój”. - Kim ty jesteś? – zapytał z trudem wydobywając z siebie głos, bowiem każde słowo dziewczyny zadawało mu ból, odbierało siły. - Kim jestem? Jestem Nauką, jestem każdym wynalazcą, każdym myślicielem tej ziemi. To dzięki mnie powstały miasta i wszelkie wynalazki. Ja jestem wiarą współczesnej ludzkości. To ja spełniam ich prośby, ja jestem najpotężniejsza. – Gdy wypowiedziała te słowa oczy Boga zamknęły się na zawsze. Uleciała z niego ostatnia iskra życia, jaka się w nim tliła. Wyszła powoli z chaty i ruszyła w stronę granicy między wiarą a nauką, po drodze wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę. Podpaliła słomiany dach jednego z domów. Zaczął się szybko palić, od niego zajęły się także ściany. Już po chwili wszystkie chałupy trawił pożar. Zaśmiała się, spełniła powiem żarliwe prośby starej kobiety i zesłała jej śmierć. Umarła wraz z bogiem, którego tak czciła, a po którym nikt nie zapłakał. Obaliła ostatni pomnik zacofania ludzkości. Teraz spokojnie mogła wejść do miasta. Tak też zrobiła, przedostała się przez płot i ruszyła ulicą. Każdy, kto ją mijał otrzymywał od niej jakiś dar. Ulepszała świat, tak jak powinien robić to bóg…
  10. Ja lubię te: www.youtube.com/watch?v=IatFkUSpz70
  11. Ale chyba za muzykę, a nie za słowny bełkot? :D Za muzykę, i za ów 'bełkot' :D Który jednak, mimo wszystko ma sens ^^
  12. Ze strachem w oczach Dotykam Kolejnych dni Spadających z kalendarza I ciszą gładzę Policzki Wyimaginowanych dzieci Przepraszam Że co dzień Dławię się łzami Ich gorzkim smakiem Porannej kawy
  13. My lubimy nu-jazz, trip-hop, hip-hop, reggae, klasyczną i soundtracki. A przede wszystkim kochamy L.U.C'a! *_*
  14. Patrząc za okno widzę ciemność, tak nieprzebraną, tak czystą i cichą, jak toń oceanu. Tylko w oddali, gdzieś na linii horyzontu, skrzą się jasne punkciki latarni.Świat, który mnie otacza nie dorównuje temu w mojej głowie.Utopia wciąż pogrążona w narkotycznym śnie, nieskończenie idealnym śnie, w którym po ulicach przechadza się wisielec, ciągnąc za sobą swój sznur. Nie lubię żywych ludzi. Oni gniją od środka, od duszy, wydychając trujący odór zanieczyszczają powietrze. Nie, nie lubię ludzi. Nienawidzę wręcz ich słodyczy, ich obłudnych uśmiechów, które w rzeczywistości są po prostu skurczami mięśni, tak nieudolnymi, tak odstraszającymi... Oni nie maja pojęcia o moim istnieniu, ale ja o nich wiem, wiem wszystko. Czuję na swojej skórze ich palący oddech, są blisko, bardzo blisko. Jednak na tyle daleko, by mnie nie dotknąć, by nie zarazić wirusem, wirusem Homo Sapiens. Nawet gdy krzyczę, oni mnie nie słyszą, gdy ich dotykam - nie czują. Są jak marionetki, jak bezwolne laleczki w rękach Tego z góry. Zamknąłem okno, przestałem ich widzieć. Nie ma ludzi, nie ma świata, jestem ja. Ja... i On. Odwróciłem się, mój wzrok przesunął się po zakurzonej podłodze, starej komodzie, zatrzymując się na wielkim lustrze opartym o ścianę. Podszedłem do niego z wyciągniętą dłonią, moje opuszki natrafiły na lodowatą taflę, po skórze przebiegł dreszcz. Nie znosiłem, gdy to robiła, wiedziała, że kocham te lustro, że kocham swoje w nim odbicie. A jednak... Oderwałem dłoń od tej bryły lodu i uklęknąłem na podłodze, mój oddech zmieniał się w obłoczek pary. - Kochana moja - powiedziałem czułym szeptem, grubo podszytym drwiną. - Słowo moje, przeciw słowu twemu. Myśl moja przeciw twojej. Dobrze wiesz, że i tak duszy swej nie odzyskasz. - usłyszałem w odpowiedzi. Uderzałem pięścią o lód przy akompaniamencie jej śmiechu, a potem... słychać było już tylko spadanie kropel krwi na zakurzoną podłogę. Niebo się dla mnie zamknęło, piekło swych bram otworzyć nie chce. Tylko ziemia, ludzka kraina zechciała mnie przyjąć. Mnie i moją duszę w lustrze. Przez tak długi czas obserwowałem tę rasę, z wyglądu niemal identyczną jak ja. Oni z epoki kamiennej przynieśli złowróżebny pył. Gdyby bogowie antyczni mogli zobaczyć, co prometejskie dzieci robią z ich dawną krainą... jednak zobaczyć nie mogą, ich rzeźbione oczy zieją pustką kamienną. Zrodziło się pytanie. Kto kogo stworzył? Bogowie ludzi, czy ludzie bogów? Ach, kimże są bogowie? Posągi ciosane w skale, wchłaniające w swą ciemność prośby i błagania milionów. Wszechmogące istnienia, których materia przynosi śmierć, których ogień oczyszcza. Wiatr unosi popioły w górę, hen ponad skalne szczyty wiary, ponad oceany ciszy i morza czasu. Hen, ponad lodowce gorejące od nienawiści... Ludzie nie mogą być bogami. Oni są śmiertelni, oni umierają, odchodzą... Więc bogów nie ma? A może są? Może każda ich cząstka kryje się w antycznych posągach i ludzkich duszach? Może to właśnie te boskie cząstki kierują wiarą i czynami miliardów istnień. Możliwe, bardzo możliwe... Uniosłem głowę, obłok myśli wzbił się w górę i rozpłynął w dusznym, nocnym powietrzu.
  15. Cisza we mnie mieszka Kiedy drobnymi kroplami Spływam po ścianach Z trzepotliwych oddechów Usnutych A przecież Od tak dawna nie potrafię Myśleć inaczej I inaczej czuć Ubrana w letni płaszczyk Patrzę jak śnieg Oblepia Gołe gałęzie jabłoni
  16. Chcę być Twoją Nadzieją Co w sercu mieszka Zabijając wciąż na nowo kiełkujące Ciemne ziarno bólu Otulającą swymi skrzydłami Twoje nagie ramiona Drzazgi z Twoich wspomnień Wyciągać Chcę Wpleść palce w Twoje włosy Tonąć w Twym uśmiechu Co błądzi na ustach Złotych Jak okruch ziemi Któremu odjęto myśli
  17. Ee, ja tam się uczę jeszcze i do pracy mi dalekooo. Dopiero I Liceum... Noale, jesli chodzi o kasę. Kosmetyki rozprowadzam ;D haha, prawie jak dilerka ;p
  18. Cóż, ja polecam wiersze Poświatowskiej, są wyraziste i piękne.
  19. Ach, cud śród! Podoba mi się, tak sobie zaczęłam czytać i myślałam, że oni zaraz do łóżka wskoczą (no sorry, ale to chyba ten wiek, że takie myśli najłatwiej się nasuwają xD), a tu nie! Żeś mnie Pan zaskoczył jak niepowiem co. Bardzo udana miniaturka, choć powiem szczerze, że chciałabym przeczytać wcześniejsze ich losy. I ach, dobrze, z enie jestem facetem, bo obawiałabym się związku z jakąś kobietą, bo a nuż nie będzie między nami chemii i mnie zastrzeli?! Pozdrawiam cieplutko z mroźnych indiańsko japońskich stron :D
  20. Oj, dziękuję. No, niestety, ale do końca fikcją to to nie jest, rzecz się miała na prawdę...
  21. O! przyda się ^^ Dziękuję :)
  22. ej, ja się nie zgadzam jak to gej klub! To dyskryminacja pań.
  23. Temat artykułu brzmi: "Porady pisarzy odnośnie pisania i początków". Więc chodzi mi o rady typu: tego unikaj, tamtego unikaj, na początku zrób to, pomyśl nad tym. Coś jak "Dekalog" Kresa.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...