Wierzcie jeśli chcecie sam mi opowiedział.
Na imię mu było Wodniaczek. Z żółwi.
Zaczął od tych właśnie urywanych słów:
W kącie ogrodu pod listkiem spało dziecko.
Susza nastała w tym zakątku wszelkich skarbów
i to pustynna. Miałżeby się zmarnować skarb,
ogrodnika rękami, tak wypieszczony, cacany?
Wyjałowić się do pyłu i pożółkłych trawek?
Pilnował każdej życiodajnej łyżki płynu,
chwalił za każdą kroplę wpływającą przez
wrota gardła do ogrodu ciała. Co dwie minuty
jedna łyżka. Notował wszystko.
Wysuszony ogród bronił się jak mógł,
a Wodniaczek namawiał, tłumaczył,
zachęcał i pocieszał aż do skutku.
Na drugie imię dano mu Cierpliwy.
Nie przejmował się, że rośliny wciąż mają
wiotkie liście. Wiedział, że jak czarodziejska
ósma szklanka wpłynie pomiędzy korzonki
nadejdzie ocalenie i wkroczy życie.
Czuwał ze swoją łyżką i dodawał, dodawał
życia spragnionej roślinności, a kolejne kwiaty
podnosiły główki i uśmiechały się niepewnie.
Czy to aby wystarczy? Szeptały.
Zziajany dzielny żółw ani na chwilę nie przestając,
krzątał się po ogrodzie i do każdej trawki szeptał:
pij. Pij. To nic, że nie możesz, ale tak trzeba.
I głaskał co smutniejsze krzewy po igiełkach.
Ta bajka nigdy się nie skończy, ogród
będzie napojony do syta i przepiękny.
Wodniaczek zadba o każdą szklankę wody
i wyczaruje motylki. Zapanuje radość.
Dziecko pod listkiem otworzyło oczy.