
Luna Mi
Użytkownicy-
Postów
88 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Luna Mi
-
Ufff, myślałam że będzie gorzej. Z przymiotnikami trudniej się będzie rozstać ale całą resztę da się zrobić ;) dzięki serdeczne
-
Siedziałam sama w pokoju, było duszno, choć za oknami słyszałam wycie wiatru. Pędził rozszalały, próbował wedrzeć się w zakamarki ścian, przeniknąć mury, rozedrzeć szyby zawieszone wysoko na siódmym piętrze ponurego wieżowca. Cierpki aromat taniej kawy topił się w moich ustach jak pocałunek prostytutki. Wskazówki plastikowego czerwonego budzika wskazywały południe. Zgarnęłam resztki przypalonych pierogów do kosza i zaczęłam pakować torbę do pracy. Nie mogłam dzisiaj wstać, choć moje stopy paliły od rozregulowanego kaloryfera a budzik Magdy w nieskończoność wydzwaniał swoje melodie. Jak zwykle spóźniła się do szkoły pozostawiając po sobie plątaninę rajstop, majtek w kubusie puchatki i niedojedzoną kanapkę z pasztetem. Leżałam wpatrując się w poprzeczne linie żaluzji, ciemne zasnute niebo sączyło szarość przez wąskie szpary w aluminiowych deszczułkach, kurz mienił się srebrzyście w zaokrągleniach brzegów. Powinnam była wstać już dwie godziny temu, przygotować plany lekcji, wziąć kąpiel, posprzątać. Magda znowu będzie się czepiać że nie wyczyściłam muszli klozetowej od środka i tak nigdy tego nie zrobię, brzydzę się, od tego są szczotki a nie goła ręka ze ścierką. Zresztą, po co wstawać, lekcje zaczynam dopiero po południu. W telewizji o tej porze lecą tylko brazylijskie seriale, aż wstyd się przyznać, że znam wszystkie ich zawikłane historie na pamięć. Może zbiorę się wcześniej i zrobię zakupy, ale na samą myśl o żółtych panelach i kiczowatej uśmiechniętej biedronce odechciewa mi się jeść. Pewnie znowu jakiś pijak zapomniał, że zostawił przywiązanego do słupa psa, który wyje teraz żałośnie. Ależ tu gorąco, ale nie mogę otworzyć okna, bo wiatr wyssie mnie jak pestkę wlepioną w cementowe pudełko. Może pojadę do Tomka, to i tak po drodze na stację. Nie, na pewno śpi, całą noc robił projekt, zasnął nad ranem a teraz zawinięty w zwoje kołder przesypia moją samotność... Najbardziej nie lubię sobót. W lutym nie ma różnicy, jaka to pora dnia, szarość poranka wtapia się we wczesny zmierzch. Od wielu tygodni nie widziałam słońca, kiedy wstaję jest jeszcze ciemno, kiedy idę do autobusu gasną latarnie, ale wciąż panuje półmrok. Zza rogów wyłaniają się skulone postacie, suną powoli do autobusów zacumowanych na pętli jak statki widma. Zapocone szyby i zmęczone oddechy, czasem jacyś zaoczni studenci rozmawiają o piątkowej imprezie. Szkoda, że nie dostałam się w tym roku na studia. Gruba dziewczyna w czarnym płaszczu i pozaciąganych rękawiczkach poprawia swój dekolt, jak biała wypatroszona ryba, jej podgardle zdobi wbijający się w szyję srebrny naszyjnik z krzyżem. Robi się coraz większy tłok, ktoś wpycha mi łokieć pod żebro, za chwilę jakaś baba zacznie sapać koło mnie bym miała wyrzuty sumienia że siedzę i nie ustąpiłam jej miejsca. Najgorzej jest wysiąść przy stacji, zanim przecisnę się do wyjścia, muszę ocierać się o niewyspane policzki, wyperfumowane mankiety i zatęchłe torby z niezjedzonym śniadaniem z nocnej zmiany. Kiedy autobus wypluwa mnie na stację jest już jasno. Przenika mnie poranne zimno, czuję jak wspina się po kręgosłupie i dotkliwie wbija swoje ostre igiełki w moje wygrzane ciało. Na peronie wysoki chłopak w obcisłych czarnych dżinsach i wojskowych butach pluje na tory. Na szczęście w pociągu jest zawsze ciepło, stuk puk, stuk puk, choć siedzenia zrobione są z twardego sztucznego tworzywa zasypiam z twarzą odciśniętą na zimnej mokrej szybie. I tak jest, co sobotę, tak jest codziennie, czy tak będzie już zawsze? Nie wiem jak długo jeszcze to zniosę. Wielka, ciężka gula dusi mnie w gardle. Nie zauważam roześmianych dzieci bawiących się roztopionym śniegiem. Nie cieszą mnie pierwsze promienie słońca, czuję jak od światła rozszerzają się moje źrenice a nagły przypływ adrenaliny tłumi widok brzydkich napisów na brudnych murach. Dni mijają jak kartki wyrwane z kalendarza, nic się nie zmienia, ten sam pies obszczekuje koła mojego autobusu. Nawet nie jest mi już go żal, któregoś dnia zginie potrącony przez zniecierpliwionego kierowcę. Ptaki zaczynają świergotać o świcie, brunatne pasma trawy nabierają żywszej zieleni, ziemia powoli rozpręża się uwalniając od wielo miesięcznego mrozu, oddycha i pachnie wilgocią. Przyszła wiosna. Nie zauważyłam.
-
Ułaskawiam szare blokowiska, opatulone w błękit patrzą na mnie tysiącem oczu, nastroszone proporcami anten oddychają cicho tętnem tysiąca żyć. Gołębi puch, jak śnieg na szczytach gór opada lekko na asfaltowe dachy a nocą kolebki balkonów żarzą się jak pochodnie a ja po drugiej stronie przeciekam przez źrenicę okna w ciemną noc
-
Bezmiłość w czterech aktach
Luna Mi odpowiedział(a) na Luna Mi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Chodziło mi o przedstawienie "gniewnej miłości" takiej która nie wybacza bo wypalona gniewem po prostu przestaje nią być. Ale rozumiem przesłanie, wracam zająć się "rośnięciem swoich ząbków" -
Bezmiłość w czterech aktach
Luna Mi odpowiedział(a) na Luna Mi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
ale kto powiedział, że miłość zawsze ładna, grzeczna i miła? brak konsekwencji jest zamierzony, ma zgrzytać w zębać tak jak gniew - mówiąc "mantra" mam na myśli powtarzanie: wielokrotne recytowanie, śpiewanie, szeptaniu lub powtarzanie w myśli. Tak więc wielokrotne, powtarzające się czekanie ma w efekcie doprowadzić do uwolnienia - od złej miłości. -
Bezmiłość w czterech aktach
Luna Mi odpowiedział(a) na Luna Mi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
wydaje mi się że słowo staje się tym co odbierze czytelnik, trochę jak list w butelce. Czy istotne jest to co było impulsem do powstania tego słowa? pozdrawiam Luna -
Akt I miłość to złość i nienawiść, fortepian zrzucony przez okno, huk, tysiąc drzazg, klawisze rozsypane w czarno-biały świat, struny wystrzelone w niebo, węże kusicielki Akt II veni, vidi, vici za pustym stołem, nas dwoje kiwamy głowami w takt własnych myśli smutni cesarzowie, na zgliszczach swojego imperium Akt III miłość to złość, nigdy obojętność to walka wręcz na rozpalonym stosie, zapasy słowików bez ciosów i krwi kazirodztwo dusz, odkupienie win w gniewie namiętności AktIV miłość to mantra czekania zawsze na to samo, zawsze za późno najgorsza ze wszystkich samotność przy Tobie cudza, nieodwzajemniona nie jestem już zła KURTYNA
-
O tak, choć bardzo chiałabym wznieść się ponad tą tearpię (... ale może wtedy przestałabym pisać) pozdrawiam Cię Vero
-
To raczej udowadnianie sobie, że można przetrwać codzienność bez kogoś, próba rozdzielenia i bolesna konfrontacja, że świat "bez" smakuje inaczej pozdr Luna
-
Poranki niosą mnie przez ulice stukotem stóp, widzę obrazy przez rozmazane szyby i głowy rozbujane w rytm warszawskich ulic. Czuję jak zapachy współ objęte, wtłoczone w tłum gryzą się bez pamięci. Połówka na kaca rozsadza wnętrzności, senność powoli rozcieńcza „latte”, Aqua di Gio spryskana na czerń garnituru. Ten świat kołyszący, niedotykalny, pod niskim niebem bez słońca pijany z bólu i szczęścia jest ostry i nasycony. Ale jestem, żyję. Co rano odbijam się od brzegu i płynę na oślep, mijam zmęczone twarze, zamglone oczy, meandry, wyspy, przystanie bez chwili wytchnienia stłoczone w ośmiu godzinach. A potem wolność bez celu i czas za głośny na sen. Bezpieczna, nie czekam na ciebie, nie pragnę, nie mam, nie muszę. Oddycham coraz wolniej, za dużo powietrza w tej ciszy, za dużo przestrzeni dla dwojga…
-
To był długi spacer dwadzieścia cztery progi do przestąpienia trzysta sześćdziesiąt pięć stopni do wejścia nierównym krokiem, ekstatycznie co rano salutowałam słońcu co noc gasiłam księżyce w pożodze. Tyle razy przechodziłam chodniki purpurowych liści, koleiny godzin wyżłobione niedoczekaniem spóźnionych wiosen, deszcze co pachniały pocałunkami zatrzaśniętymi w upale bezbożnego słońca. Czas przetapia wszystko w dwadzieścia cztery butelki wypełnione naparem życia. Jutro, dwudziesto pięciokrotnie powtórzona, stanę się sobą raz jeszcze od nowa.
-
To był długi spacer dwadzieścia cztery progi do przestąpienia, trzysta sześćdziesiąt pięć stopni do wejścia, nierównym krokiem, ekstatycznie co rano salutowałam słońcu, co noc gasiłam księżyce w pożodze. Tyle razy przechodziłam chodniki purpurowych liści, koleiny godzin wyżłobione niedoczekaniem spóźnionych wiosen, deszcze co pachniały pocałunkami zatrzaśniętymi w upale bezbożnego słońca. Czas przetapia to wszystko w dwadzieścia cztery butelki wypełnione naparem życia. Jutro, dwudziesto pięciokrotnie powtórzona, stanę się sobą raz jeszcze od nowa.
-
"Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną"
Luna Mi odpowiedział(a) na Luna Mi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Smoczą - damą nie jestem, bo ani krucha ani z porcelany, ale "damą" bardzo chętnie. (ciekawe co na to Smok?...) -
"Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną"
Luna Mi odpowiedział(a) na Luna Mi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Oto moja zemsta. Owijam się w czerń kaszmiru, przykrywam twarz eufemizmem makijażu, krochmal mankietów chrzęści do białości. Skrojona na miarę - ideał, noszę naszyjnik z pokruszonego szkła, oczy podkreślam bladością marmuru. Doskonale - nie pasuję do ciebie. Posyłam ci uśmiech bezlistnego drzewa i zatruwam cię ciszą. Oniemiały oddychasz, dusisz się, modlisz do Boga, którego nigdy nie miałeś. -
-
miłość w wierszach - konkurs
Luna Mi odpowiedział(a) na Jacek_Suchowicz utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Miłość (konkursowy) Wtedy umieram, w skrzydłach trzepoce muzyka. Wtedy tonę, wzbieram w sobie, biciem serca zawiniętym w koc. Wtedy śnię, oddalam się od cykad elektryczności na bezpieczny brzeg ciszy czekaniem napełniam myśli. Wtedy nie mam Nic gamy, akordy, symfonie, czarne kropki, czas, biała tafla bez pięciolinii. -
Przecinki tak, co do reszty najbliże mi są uwagi Piasta - dokładnie o to mi chodziło aby każda linijka była jednym tchem. Dziękuję, pozdrawiam wiosenie
-
Stała na peronie, w czarnym futerale żelazne struny pobrzękiwały jak pszczoły, niebo strugało opiłki bieli. Przyjechał czerwony smok, otworzył paszczę i schrupał ją z futerałem, zakrztusił się gryfem i poczłapał dalej. Stała na peronie, mróz rzeźbił grymasy na jej gładkim czole, wiatr porywał pióra z jej białych skrzydeł, przytwierdzone cienkim sznurkiem wpijały się w ramiona. Przyjechał czerwony smok, zatrzepotały białe skrzydła jak śnieżne motyle odwróciła się i uciekła, czując jego żar na piętach. (Komorów – Grudzień)
-
*** (Gdyby tak nie umierać)
Luna Mi odpowiedział(a) na Sceptic utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
strrrrrrasznie misie podoba, tak po prostu. (Takie "w pysk" jak Szewcy - Witkacego) -
wszystko już było, róża, słowik, padlina itp. ale to by chyba znaczyło że nie ma już o czym pisać.
-
Okradłaś mnie ze słów jak tania dziwka cudzołożę z Tobą w ciszy omdlewam z rozkoszy i przerażenia a potem Ty zakradasz się we śnie bezboleśnie uśmiercasz rzeczywistość i kpisz ze mnie gdy pragnę Cię do szaleństwa w myślach przeklinam Cię niema oby zgasły zegary twojego we mnie istnienia
-
Cztery pory roku.
Luna Mi odpowiedział(a) na Tomasz H utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Czy to nie zbyt oczywiste nazywać wiersz "Cztery pory roku" a potem wymienić je jak w wyliczance? Jest za bardzo "przeładniony": tęcza, anioły,wieczność wsypane do jednego worka z fasolą i brudną wodą - przesycenie formy a za mało tego co naprawdę chcesz powiedzieć. I jeszcze... brak mi w nim melodii, czytając na głos zgubiłam rytm. Przepraszam że tyle się czepiam ale mam wiersz o tym samym tytule i miałam nadzieję że ktoś mnie zaskoczy. -
Dziękuję za konstruktywne uwagi, choć w pewnym momencie poczułam że to już nie mój wiersz jest przedmiotem waszej dyskusji.
-
wieczorne poziomki jarzą się w dłoniach czerwienią ostatnich promieni słońca
-
drugi (II wersja)
Luna Mi odpowiedział(a) na Luna Mi utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Byłam żoną kochanicą, co noc wzbierałam dla ciebie lubieżnym dotykiem co dzień zaściełałam stoły miłością obfite niepamięcią cerowałam puste miejsca, co czas wydrążył twoim niebytem dziś szaleństwo zamiast ciebie smugi cienia obraz roztrzaskał się o ziemię. pękła szyba posypały się wspomnienia jak garść pereł rzuconych pod stopy olbrzyma