Czemu do nieba, droga tak daleka?
Czemu nadzieje, zwijane kołowrotkiem marzeń?
Skradzione serce, przytępione wiecznością myśli.
Jak mgła kryjąca ziemię, ja skrywam te dłonie.
Patrzę w te oczy, w głęboką jej tonie.
Szaleńcze dni, co dzielić będą nas dwoje
Nadchodzą...
Mój oddech, znowu martwym będzie spojrzeniem
I te łzy, krzyczącym wciąż cierpieniem
Płaczę...
Potargane przez światy, żywota moje.
Gdybym, chociaż mogła,
Jak ptak wzbić się do nieba,
Jak słońce ogrzewać tęsknoty swoje
I słowa tak zaplatać,
Jak łańcuch miłości,
Liczyć uśmiechy i tętno radości.
Gdybym tylko potrafić tak mogła,
Patrzeć w przyszłość bez obaw...
Czemu los łączy nas dwoje,
By granice bram otwierać i strachu?
Jestem zmęczona, tym życiem skradzionym.
Wiarą, co trudem dnia jest nieskażonym.
Wybacz, mą bezradność w miliona oddechów.
Wybacz ten wzrok, co ucieka od śmiechu.
Tak, jak wina wielka, tak wielkie wybaczenie.
Wciąż jednak szukam i cierpię,
By na nowo,
Odszukać swoje przeznaczenie.