Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

adam sosna

Użytkownicy
  • Postów

    4 140
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez adam sosna

  1. po jesieni przyjdzie zima potem wiosna i nieurodzajne (w Internecie) lato -
  2. odpadły!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! kompromis transport był nieudolny
  3. "Refleksje - z przychodzą, raz odchodzą." tak może lepiej Refleksje - raz przychodzą, raz odchodzą.
  4. co do ławek: zdania są podzielone jak zwykle wieczorami okupują je hałaśliwi młodzieńcy z winem
  5. Kartka nie jest pusta nigdy
  6. Tu przez pomyłkę?
  7. -To ma być jazda? Nawet nie zatrzęsło! -Świetnie. Zapraszam Cię do siebie. – Zygmunt zaskoczył go. -Coś ty! Mieliśmy pogadać w samochodzie. -Nie certol się. Chodź. Żona jest uprzedzona, cieszy się. -Powiedziałeś jej o mnie? -Jest na bieżąco. Ty, właściwie twoje zamiłowania kolorystyczne zasługują na szczególną uwagę. Ona działa w starociach, czyli muzealnictwie, w tym co było. Ma do czynienia z obrazkami (kolorami na podkładzie), twój wybór będzie dla niej fascynujący. Chodź. – Zygmunt zdecydowanie wyciągnął Pawła z samochodu. Mieszkał właściwie za miastem. W małym zakwieconym domu. Wyszli z pomieszczenia parkingowego na zewnątrz. Lekarz wskazał z dumą na tulące się do ścian rośliny: -jej dzieło, trochę moje. -Rozumiem dlaczego mnie porywasz. Cierpicie oboje na niedosyt kolorów; jestem wam potrzebny. -Zarozumialec. Kolor twojego samochodu jest dziełem Karola i Ryśka, którzy wymyślili coś takiego w stanie mocno zbliżonym do delirium. Idziemy? Marzena zaskoczyła Pawła dziewczęcym wyglądem i temperamentem. Nie wyglądała na szacownego pracownika muzeum oraz profesorską żonę. Raczej na córkę. Nim zdążył coś powiedzieć zaproponowała, a właściwie nakazała mówienie do siebie – Marzena. -Ile masz właściwie lat? - spytał Paweł popisując się swym taktem. -Za dużo by mi dać klapsa w tyłek na co masz ochotę. -Ochotę to ja mam, by wyjść, narwać kwiatów w ogródku i wręczyć szanownej pani. – Pawła zaczynało zarażać jej poczucie humoru. -Trzydzieści osiem – westchnęła. On twierdzi – wskazała na męża – , że moje zachowanie nie przystoi ani jego stanowisku, ani mojemu wiekowi. Wbrew metryce czuję się na osiemnaście. -Świetnie. Skocz mi dziecko po papierosy. -Przecież nie palisz. -Skąd wiesz? -Od Zygmunta. -A tajemnica lekarska? -Opowiadał o kumplu, nie o pacjencie. Tu tajemnica nie obowiązuje. -Wygrałaś! Daj coś zjeść. -Dyskusje kobiet z mężczyznami kończą się zawsze tak samo. Chodźcie do kuchni. Kuchnia była olbrzymia – podejrzewał, że to największe pomieszczenie w domu. Marzena nie była typem kobiety, którą można było zostawić w kuchni samą. Nie była typem kobiety, którą chciałoby zostawić się samą. Robi się ze mnie wielki „znawca” - pomyślał. Może po prostu tęsknię? Usiedli przy stole dopasowanym gabarytami do kuchni. Odpowiedział na nieme pytanie Zygmunta: -byłem na strzelnicy. Na uczelni wyniki miałem mierne. Teraz fachowiec mówi, że jestem wybitny. -Mam opracować miksturę na strzelanie? O ile smak i węch mogliśmy wytłumaczyć, tu mamy do czynienie ze złożoną czynnością, którą nadzoruje więcej zmysłów. Wygląda, że u ciebie inne zmysły są też wyostrzone – nie zauważyłeś zmian jeśli chodzi o wzrok, o słuch, o dotyk? -Czekaj. Rzeczywiście! Słucham ulubionych płyt na połowę poprzedniej mocy; widziałem nieźle, ale teraz wzrok mi się wyostrzył, oczy są bardziej wrażliwe na światło; często wkładam rękawiczki; zmieniłem bieliznę oraz ubrania. -Nadczynność dotyczy wszystkich zmysłów co łatwiej wytłumaczyć i przestajesz być takim ewenementem – znam kilka przypadków takich jak twój. Natomiast rozmiar odstępstwa od normy jest u ciebie tak duży, jeszcze fakt, że właściwie ostatecznie dopiero w wieku dwudziestu paru lat jesteś ofiarą swych możliwości są zgodnie z moją wiedzą czymś niezwykłym. -Moment. Przyjąłem twój punkt widzenia. Nie jestem ofiarą. -Tak mi się powiedziało. Też mogę czasem się pomylić. Marzena postawiła posiłek na stole, siadła obok męża. Przyglądał się im uważnie – nie powinni, a pasowali. Jak elementy dawnej układanki. To nie był związek oparty na dostarczaniu sobie wzajem przyjemności. To był... związek. Pawłowi zrobiło się żal, że nikomu nie może opowiedzieć o sukcesach, o porażkach, o myślach, o przyjaźniach. Widocznie jego twarz, albo oczy były czytelne dla tych dwojga – pochylili głowy w geście dyskrecji, potem Marzena powiedziała: -przyjdź! Zygmunt potaknął. -Teraz idziemy do warsztatu – pomożesz mi ze stelażem dla naszych roślinek, odpłacisz jej za posiłek. – powiedział. -Wiedziałem, że jadło nie było bezinteresowne. -Nic za darmo – taki banał. Ten weekend był zły – piątkowy wieczór, sobota, niedziela – nawet czytać nie chciało mu się. W poniedziałek rano był zmęczony, źle się czuł – było to po nim widać. Do tego stopnia, że Agata zauważyła to natychmiast. -Pewnie łajdaczył się pan przez dwa dni, nieszczególny wygląd. – mruknęła na powitanie. -U mnie jest odwrotnie – wyglądam jak wyglądam bo nie łajdaczyłem się. – odparował. Uciekł do swojego gabinetu, czując, że dłuższa rozmowa przerasta jego siły. Usiadł za biurkiem pogrążając się w dziwnym stanie, który nie był snem, jawą też nie. Sekretarka weszła na chwilę, by przypomnieć mu o wizycie na strzelnicy o pierwszej, zaproponować jakieś pigułki dla podreperowania nastroju, wypomnieć, że nie ćwiczył jak obiecał. Spojrzał na nią tak, że uciekła. Może praca mi pomoże? Wyjął z szuflady kartkę na której zaplanował czynności na dzisiaj – widniała na niej, napisana wielkimi literami jedna pozycja: AGATA. Jakaś obsesja? – pomyślał. Wstał, ruszył do sekretariatu, zauważył objawy znużenia w jej oczach: -przepraszam. Rzeczywiście źle czuję się od nieróbstwa. Wolę pracować. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć – zrezygnowała. -Chcę, jeśli to nie przeszkadza, usunąć trzy zbędne litery z pani wypowiedzi – proszę mówić do mnie Paweł. Odważył się. Nie odpowiedziała - nie wracali do tematu tego dnia. Nerwowo spojrzał na pokój; porządek jak się patrzy czyli pierwsze wrażenie będzie jakie takie. Paweł nie zapraszał nikogo do siebie – zwłaszcza płci przeciwnej – bojąc się nie tyle o wrażenie jakie wywoła, ile jakie sam odniesie zwłaszcza węchowe, ewentualnie smakowe. Teraz dziwnie mu zależało, poza tym Agata należała do „wtajemniczonych”; była dla niego taka inna, od poznanych wcześniej kobiet. O czym z nią mówić? - chciał zaplanować drobiazgowo całe spotkanie by nie kłopotać się o zabawianie jej później. Zależy mi na niej – pomyślał. Zależało mu na wrażeniach drugiego człowieka, na swoich mniej. Przedpokój! Muszę zobaczyć przedpokój. W pomieszczeniu ciemnym o tej porze dnia i roku o ile światło się nie paliło był porządek; mimo to płaszcz przewiesił do szafy robiąc więcej miejsca dla niej; w szafie znalazł dwa wolne wieszaki również dla niej. Starannie wyrównał leżący na podłodze chodniczek, żeby się nie potknęła, lub co gorsza nie przewróciła. Wspominał, jak rezygnowali z utrzymującej dystans, formuły pan-pani. Zaczął od poniedziałku – uciekła wtedy nie dając odpowiedzi. Zebrał się na odwagę następnego dnia blokując przezornie drzwi: -mam do pani prośbę. -Jaką? -Proszę mówić do mnie Paweł, „pan” dodaje mi tyle lat. Jeszcze ich nie przeżyłem. Odetchnęła z widoczną ulgą; z oczu zniknęło znużenie; prawie się uśmiechnęła: -mam warunek. -Do spełnienia? -Tak. Ja będę mówiła „Paweł”, pan będzie mówił „Agata”, lub podobnie. Uśmiechnął się szeroko. -Zgoda! Nie mówiła wiele o sobie ale czuł często, że chce mu coś ważnego powiedzieć. Boi się? Po dziesięciu dniach wspólnej pracy stanęła w drzwiach; zaczepnie powiedziała ni stąd ni zowąd: -mam syna sześcioletniego! Odetchnął głęboko: -przekonany byłem, że kogoś zabiłaś i nie chcesz abym to wywęszył. -Nie żartuj sobie. W papierach nic nie napisałam. Zataiłam – bałam się, że jak tylu przed tobą, powiesz – „dziękuję, żegnam”. Zaparłam się go jak Piotr Jezusa. Ciebie okłamałam. -Rozumiem, że chcesz wyjść wcześniej – Paweł czuł się ważny. -Guzik tam rozumiesz! Zwalniam się! -Przecież potrzebujesz tej pracy, a wcześniejsze wyjścia da się załatwić. Potrzebuję ciebie; ty pracy, sam wybrałem. Kwalifikację z „zataiłam”, „okłamałam” „zaparłam”, proponuję zmienić na: „przemilczałam”. Prawnikiem nie jestem ale coś mi podpowiada, że takiemu przyporządkowaniu twego czynu przypisana będzie łagodna kara; mogę zapytać prawnika – jest ich w tym gmachu dość dużo; raczej my stanowimy pewien ewenement. -Nie wiem. -Wiesz, że bardzo chcesz zostać; ja też bardzo chcę żebyś została. W tych pomieszczeniach stanowimy zdecydowaną większość; stuprocentową większość. -Mam warunek. -Nabroiłaś i jeszcze warunki? -Zaprosisz mnie do siebie na dobrą kolację; mogę sobie pozwolić na opiekunkę; muszę to wykorzystać. -Coś mi się zdaje, że to wszystko moim kosztem. Pamiętaj, że nie mieszkam u siebie, tylko od znajomego wynajmuję. Nim tu zacząłem pracować nie było mnie stać na nic innego. No i gotować nie potrafię. -Przyjdę. O jedzenie nie martw się – głównie chcę pogadać i to, ze względu na specjalność, powinieneś zapewnić. -Jeszcze się nabijasz z jakże mi drogiej specjalności! Proszę – wizytówka. Wiesz gdzie to? Wiesz. Blisko masz. -Dzięki. Trafię na piechotę nawet z zawiązanymi oczami. -Ja do ciebie trafiłbym na nosa Przyjął delikatnego kuksańca; zostało czekać na jej przyjście. Przygotowywał w kuchni jedzenie, które można było przygotować wcześniej. Było dużo możliwości: od gotowców po firmy cateringowe, mógł nawet postarać się o kelnera; o orkiestrę. Wydało mu się to banalne. Wtem przypomniał sobie napad sprzed kilku tygodni; podbiegł do okna, spojrzał na chodnik przed wejściem, wysoko – postanowił, że kiedy ją zobaczy wskoczy do windy; zjedzie na dół. Zmienił zdanie; przecież mógłby nie zdążyć, nie poznać jej albo minęliby się w drodze; porwał więc zaciski na nos, wsadził je do kieszeni, wyczuł profesorski spray, użył go jeszcze w przedpokoju, ale brakło przepisowych dziesięciu minut na rozpoczęcie jego działania. Nie bacząc na to wybiegł na korytarz, zjechał i wypadł przed blok. Spojrzał na zegarek - zdążył. Postanowił zatkać teraz nos ale zrezygnował po namyśle – wytrzyma, zauważył, że emocje mocno ograniczają objawy nadczynności obu zmysłów. Było mu trochę zimno, bardzo zimno – zapomniał włożyć coś cieplejszego. Mógł mieć tylko nadzieję, że Agata nie spóźni się. Przechadzał się nerwowo przed wejściem do bloku żeby zbytnio nie zmarznąć. Nigdy nie czekał tak niecierpliwie na nikogo, jak na nią. Może jeszcze, dawno, na Świętego Mikołaja. Jest! Podskoczył do niej. -Wyszedłeś?– zdziwiła się. Opowiedział jej o napadzie sprzed kilku tygodni; zdążył w drodze do windy; w czasie jazdy na dwunaste. Kilkanaście kroków do drzwi mieszkania przebyli bardzo szybko. Niemal wpadli w nie zderzając się po drodze; kiedy zatrzasnęły się za nimi odetchnęli z ulgą i... parsknęli śmiechem.
  8. i odpadły Venus z Milo
  9. że rymy usiłuję?
  10. żaba?
  11. morał? pointa? do lasu (sosnowego) marsz i oddychać i oddychać
  12. zazdrosnym oh!
  13. dwa diabły "maczały rogi"? :) pointa "ah!"
  14. Cóż! Nie należy zbyt długo wpatrywać się w czyste niebo. To źle działa na oczy. (albo dobrze?)
  15. Ruszam ostro do boju dychając swobodnie z podniesioną przyłbicą bo tak mi wygodnie. Niech bystro z moich oczu wyczyta życzenie upadku z konia – nic zbroi i miecza lśnienie. Wróg! Koń otulony żelazem – moja twarz goła rwie ile sił w nogach – miecz w pochwie, mina wesoła. Przeciwnik już nadjeżdża – czas spotkania bliski Pryska ziemia spod kopyt na trybuny – piski Wróg! Drzewce skłonił ku ziemi, koń poniósł go dalej zawrócił, dogonił, naczynie podał – nalej! Hełm wsadził pod pachę zmarszczoną twarz pokazał W tym garnku się opuszcza żeby żyć - nakazał Wróg? Wstyd mi on takie słowa on odjechał skoro, chciał najpewniej być w domu wieczorową porą. To nie walka o życie, to dumnych zabawa Śmieszny jestem gdy z myśli uparcie wykrawam: - wróg. Adam Sosna(2006.04.13)
  16. wow! dzięki Panie Stefanie
  17. "niech się dzieje..." i dzie wuszki
  18. pamiątki bronię przed przyszłością myśli z pobojowiska marzeń sanitariuszom z rytmem bębnów tryumfu nie pozwalam znosić dopuszczam się grzechu pychy proszę przebaczenia fantazji tkwiących jak długie życie na skale otoczonej obojętnością odkupieniem może być piękno tonów ich sens ukryty bądź jawny sumieniom? wymyślenia pozwolą czyścić kamienie przy drodze od pokoleń wyznaczanej wierzbami ciętymi w głowy rozczochrane z pniami drążonymi wiekiem i robactwem czekam na deszcz – nauczy glinę kałuży – wsiąknie w piach Adam Sosna (2006.04.12)
  19. koment skomentuję: ad 1) słusznie ad 2) tak ad 3) i bardzo słusznie ad 4) ? ad 5) masz rację ad 6) j.w. ad 7) zmieniłem ad 8) na początku opili, podlałem winem - ale nużące zdało mi si podnoszenie kielichów ad 9) trochę zmieniłem ad 10) no ad 11) tak ad 12) zmiana ad 13) yes ad 14) jak zwykle Tak, tak, tak... Twego "marudzenia" mi brak
  20. racja !!!
  21. dziś prawdziwych jaboli już nie ma
  22. Czwartek był dniem spotkania z pozostałymi kierownikami z piramidy zorganizowanym przez Ryszarda (wolał określenie „piramida” od „psiarnia”). Musieli go poznać zwłaszcza szefowie działów, z którymi miał ściśle współpracować: śledczego – ogólnego oraz zabójstw. Cóż. W przyszłym tygodniu zacznie poważnie węszyć, rozwiąże problem z Agatą, mniejsze problemy. Cieszył się z przydzielenia do jej dyspozycji służbowego samochodu oraz miejsca na parkingu – podnosiło to rangę sekretarki, było także niebagatelnym dodatkiem ekonomicznym. Mimo napawającej optymizmem wizyty u szefa szefów bał się, że sen zakończy się, jak się zaczął - nagle. Że obudzi się bez samochodu, bez przyjaciół, bez pracy. Otworzył oczy, zobaczył pilota samochodu – jego osiągnięcia nie były snem, Agata też. Czyżbym był zakochany? – pomyślał. Niemożliwe. A może... Ruszył do pracy wiedząc, że ją tam spotka – impulsywną, profesjonalną, gotową do zadań: dzisiaj, jutra, następnych dni. Jedno pewne – zależy mi na niej – przyznał. Garaż – kod bezpieczeństwa odebrał w windzie – czekał w kopercie, która wysunęła się ze szczeliny w ścianie. Brakowało mu wejścia po schodach, wejścia przez recepcję. Jakieś żywe dusze wiedziałyby przynajmniej, że wszedł do gmachu, że jest. Przeszedł do swojego gabinetu – Agata gospodarowała w „kuchni” przygotowując normalną herbatę, zwykłą kawę w wielkich termosach, talerze z poczęstunkiem dla spodziewanych gości. Skinął jej głową. -Gdzie ma się odbyć uroczysta intronizacja? Zapytała. -Lepiej w sekretariacie – większy. Stół i siedziska? -Pomaga mi pani Grażyna jak zwykle. Za chwilę będą bo nie wiedziałyśmy ,w którym pomieszczeniu postawić. Usiadł za biurkiem; namacał pilota samochodu w kieszeni – mogę przecież odesłać pojazd do garażu sprzed budynku, mogę przywoływać przed budynek – pomyślał. Od jutra będę korzystał ze schodów, poręczy oraz głównego wejścia – postanowił. Nie wtrącał się do przygotowań wiedząc, że Agata doskonale poradzi sobie ze wszystkim. Zastanawiał się, czy Ryszard będzie punktualny, czy spóźni się jak zwykle. Rozważania przerwała mu sekretarka, oznajmiając przez wewnętrzny system komunikacji, że chociaż nie ma w zwyczaju, szef strzelnicy zaszczyci ich swoją obecnością. -Powiedział, że nie opuści swego najlepszego zawodnika w potrzebie i zaprasza na trening po spotkaniu. -Świetnie. Lepiej przypomnę mu, że nie przyjdę sam. -Przyjdzie pan z pieskiem? -Tak jakby. -Nie przegadam go – usłyszał westchnienie. -Nie – zgodził się z nią natychmiast. -Przepraszam. -Nie szkodzi. Do wszystkich pani zalet dopiszę „mówienie do siebie”. Wyłączył wewnętrzny. Znalazł kartkę papieru oraz coś do pisania – rozpoczął planowanie czynności związanych bezpośrednio z jego zadaniami w firmie. Nawet nie poczuł upływu czasu – zbliżyła się dziesiąta i trzeba było przenieść się do sekretariatu. Wstał, w tym momencie usłyszał dźwięk sygnalizujący wezwanie z wewnętrznego komunikatora – sekretarka przypominała mu o spotkaniu. -Wiem, wiem. Już idę. – powiedział zmęczonym, tak mu się zdawało, głosem. Nie poznał sekretariatu. Długi stół zastawiony jedzeniem, krzesłofotele, przede wszystkim Grażyna – wszystko stanowiło nowość w tym pomieszczeniu. Mógł domyślić się, że Agata nie skorzysta z cateringu oraz, że sekretarka Ryśka ochoczo włączy się w przygotowania imprezy. Panowie schodzili się punktualnie – w ciągu dwu minut przyszli wszyscy. Zwalisty (a jakże) wygłosił mowę powitalną. Szef dochodzeń gospodarczych powitał nowego kolegę „na próbnych numerach” jak się wyraził. Wyprowadził go z błędu – dalej wszystko przebiegało planowo – zamieszanie spowodowało pojawienie się „naczelnego psa”, który przyszedł w czasie spotkania, podziękować za pomysł kiwania gabinetem. „Gospodarczego” zatkało ze złości, zwalisty był widocznie zadowolony, szef strzelnicy uśmiechnął się promiennie. Omówił z „kryminalnym” oraz „zabójczym” współpracę, przedstawiając swoje pomysły, prosząc, by pomogli w skonstruowaniu sensownego planu wspólnej pracy. Skarżył się na brak doświadczenia. Otrzymał zapewnienie o współdziałaniu, o przyjacielskiej atmosferze w pracy, o wsparciu poczynań – wszystko czego chciał. Zauważył kątem oka, że Rysiek kiwa delikatnie głową, aprobując jego słowa. Znał ich w końcu dobrze, wiedział co się podoba co nie. Zgodnie z przewidywaniami Pawła „gospodarczy” wyszedł pierwszy; po nim pożegnało się jeszcze kilku. Wyraźnie ociągał się z wyjściem szef działu kryminalnego, kierownik wydziału zabójstw zapewniał go, że ma kilkanaście spraw na już, kilka na wczoraj. „Strzelec” nic nie mówił – jadł, zerkał od czasu do czasu na Pawła i na Agatę. W końcu powiedział, że obecność Pawła znacznie wzmacnia drużynę, Agacie zaproponował prawdziwe strzelanie, mówiąc, że zapoznał się z jej wynikami i jak na dziesięć lat przerwy, są doskonałe. Trochę treningu – będzie lepsza od swojego szefa. Odrzekła, że to niebezpieczne ale spróbuje. -Przyjdą państwo zaraz po zakończeniu spotkania? -Nie. Muszę przypilnować mojego przełożonego, żeby posprzątał. – Agata jak zwykle była szybsza i złośliwa. Zbliżało się południe; na stole zostało niewiele. Ostatni biesiadnicy z żalem, jak zauważył, wychodzili. Grażyna została, jako domownik. Kiwnął paniom głową, poszedł do gabinetu żeby nie przeszkadzać. Spokój u niego nie mieszkał długo – po kilkunastu minutach komunikator wezwał go do sekretariatu. Właściwie wezwała go pani Agata, chcąc jak najszybciej znaleźć się na strzelnicy. -Idziemy? – spytała. -Pilno pani mnie zastrzelić. Rozumiem. -Nie. Jeśli pan się spóźni, będzie na mnie. Jeszcze mi zabiorą samochód i miejsce na wewnętrznym parkingu. -Idziemy. Taka kara byłaby dla pani nie do zniesienia. Tym razem mogli skorzystać z szatni, oraz otrzymali od razu prawdziwą broń. Mieli do dyspozycji mniejszą, boczną strzelnicę oraz nieograniczoną ilość amunicji. Agata zwróciła mu uwagę na pozycję, którą trzeba zajmować w czasie strzału, by ten był celny. Rada była dobra – pierwsza seria dziesięciu strzałów dała mu wynik lepszy od wczorajszego. Agacie też poszło bardzo dobrze – gdyby nie „ósemka” zaraz na początku strzelania, byłaby bezbłędna. Następne serie też były znakomite. Szef, gdy zobaczył ich wyniki, orzekł, że na siódme piętro zapuszczał się będzie w przyjaznych zamiarach. Poprosił by w jego obecności oddali po serii. Paweł - chociaż trzęsła mu się ręka z emocji – uzyskał dobry wynik. Agata Trzy razy zaliczyła „dziewiątkę”. Umawiamy się na jutro – dowódca strzelnicy klasnął w ręce. -Pan panie Pawle powinien poćwiczyć z ciężarkiem na nadgarstku – dam panu. Pani Agacie trzeba ćwiczeń z obciążeniem fizycznym, psychicznym czyli publicznością – zasili pani naszą kobiecą drużynę? Z tego co widzę, będzie pani liderką. -Nie wiem – była wyraźnie zaskoczona. -Ale ja wiem. Sposób strzelania, uzyskiwane wyniki, każą w pani widzieć talent. Znam się na tym. Jutro domawiamy szczegóły. -Zgoda. – Paweł skinął głową. -Chwileczkę. Ja to już nie mam nic do powiedzenia? – musiała się wtrącić. -Widzi pan – jeszcze wczoraj opowiadała, że nieszczęśliwa, że też chce strzelać, a teraz narzeka. -Niech pan uważa. Pani ma broń. -Ostateczny argument w dyskusji między mężczyzną i kobietą. Przyjdzie pani jutro ze mną? – zapytał grzecznie. -Przyjdę. -Słyszał pan. Przyjdziemy oboje jeśli pani Agata mnie nie zastrzeli. Do gabinetu wracali w milczeniu, w dobrych humorach. -Panie Pawle. -Tak? -Upoważniłam na stałe Grażynę i Ryszarda do wchodzenia do nas. Jak pan chce, pokażę jak się upoważnia oraz cofa upoważnienie. -Chcę. -Proszę usiąść obok mnie – w menu głównym jest pozycja „UPOWAŻNIENIA”. Wystarczy wybrać, jest lista, wskazać kogo się upoważnia. Listę można modyfikować znając odciski palców i wzór siatkówki. U mnie w górnej szufladzie biurka jest skaner odcisków oraz oka. Może tam być? -Tak. Zapamiętam. Dzięki. -Niech pan pamięta o ciężarkach – to ważne. -Pani niech do mnie nie strzela – ważniejsze. Zbieramy się do wyjścia? -Tak. Dzięki samochodowi mogę być szybko w domu. -Ja nie mam nic wspólnego z samochodem ani miejscem w garażu. -Ma pan. Wybrał mnie pan, jest pan jaki jest. Do jutra. -Do... Następny dzień – przygotowywali się do właściwej działalności. Agata była niespokojna, jakby chciała mu coś powiedzieć. Dopiero w samochodzie przypomniał sobie, że umówił się z Zygmuntem. Wskazał w menu „ZYGMUNT – praca”; łupina pękła, był na miejscu w szpitalnym garażu o dwadzieścia minut za wcześnie. Zaskakiwała go ciągle szybkość przemieszczania się. Postanowił poczytać w czasie jaki mu został do spotkania – musiał nadrabiać brak wiedzy. Miał komputer, zwinięty w rulon ekran do przyklejenia do ściany, spis fachowej literatury. Nie kupował drukarkoskanera i innych urządzeń – Karol twierdził, że postęp jest tak szybki, że zanim doniesie je do domu – sprzęt będzie przestarzały. Ocknął się gdy usłyszał łomot w dach a siedzenie obok ugięło się pod lekarzem. -Jestem. Co się stało? -Potrzebne mi coś na słuch, bo jakiś facet tłucze pięścią samochód. – parsknął śmiechem. -Drobiazg. Zobaczę – może mam w torbie. Mnie z kolei potrzebne jest coś na oczy po ujrzeniu koloru jaki wybrałeś. Dobra. Ze środka nie widać. Jedziemy? -Chciałeś powiedzieć: skaczemy, lecimy, udajemy się. Bo z jazdą nie ma to wiele wspólnego. Paweł poprawił się nieco na kanapie i powiedział „Zygmunt – dom”. Lekki trzask zamykania, niemal natychmiast szelest otwierania.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...