Lea Len
Użytkownicy-
Postów
89 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Lea Len
-
Jak rozedrgana struna Wdzięczna smyczkowi Za życie Przeistoczę ci świat W capricco Nie przerywaj koncertu Czy słyszysz jak bardzo staram się Dorównać Mstrzowi Stradivari Pod twym dotykiem wydam z siebie dźwięk W eterze Najsłodszy Niech publiczność szaleje znikniemy w tym szaleństwie W fermacie forte Ty i ja
-
Gratuluję zgrabnego pomysłu. Kojarzy mi się z ekspresjonistą G.Bennem. Najserdeczniej- Lena Len
-
ze wzruszeniem przeczytałam. Dziękuję za to wzruszenie. Lea Len
-
dzięki stokrotne. Pięknie pozdrawiam-Lea Len
-
czekanie na ten jeden moment przywołuje to co już za nami toniemy w kolejnej szklance coli lepkiej od porównań oceniając to co było i iskrzy się przez chwilę w twoich oczach interpunkcja uczuć chcę głośno krzyczeć TAK TAK TAK lecz milczę wbrew sobie wbrew tobie wbrew nam gasną latarnie szarzeje nastrój szklanki po coli puste wstajesz mówisz cześć nie patrząc na mnie a ja bezgłośnie niewidocznie wyznaję ci miłość i przeklinam siebie
-
dziś piąty dzień tygodnia Wenera wydaje wizy do Edenu opłata za wizę to niedbałe rozchylenie tropikalnej wilgotnej wonności przejście graniczne pod mechatym wzgórzem do tunelu wolny wjazd ryzyko kataklizmu niewykluczone pożar trzęsienie ziemi potop a jednak przed tunelem długi sznur czekających
-
Otulając się własnym oddechem oddaje się w pokorze zapomnieniu Wpatrując się nieśmiało W iskrę nadziei, liczy, że los podaruje jej jeszcze kilka chwil Zapomniana i wsłuchana w zmierzch bezradnie szuka w ignorancji czasu porwanych wichrem okruchów życia Akordy niegdyś namiętnych uczuć przenika chłód Szara obcość własnej twarzy zwalcza skutecznie kolor Obojętna gorycz rezygnacji to nowy wymiar nadający kształt teraźniejszości
-
W krnąbrnych przestrzeniach liczby wyzbyte wymiaru przykuwają pragnienia ciszą własnego istnienia płoną groźnie w światłach natchnionych dotykając boleśnie źrenic w złowieszczym tańcu żądając w okupie skupienia zagłuszają rytm twego serca otwierając wirtualne paszcze pożerają twój mały intymny świat
-
gdy mnie twe oczy spętają idę pewnie, śmiało i zuchwale. Nadzieją schlebiasz i pociechą gładzisz urodą rzeczy to błysk przelotny uciszasz drżenie i mój ból, w myślach swych wielkie nadzieje gotujesz, na skrzydle swym nosisz w obłoki odbiciem ładu który podejrzewam jak wtedy kiedy mówiłeś, że umiem omijać wszystko, nawet samo życie. nasze okrzyki są różne. płuca nauczą się oddychać spokojnie zamiast fałszywych pocieszeń bezruchu wyjdziemy poprzez oczy sieci w odwrotnych kierunkach Już tyle lat minęło a w lustrze w które patrzysz Jest uwięziona kobieta, która ceruje obłok pamięci.
-
Deszczową łzą spłynę po twej twarzy ukryję się w cichym szeleście liści pod twymi stopami zaiskrzę sięi na moment tęczą w kropli rosy na pajęczynie utkanej przez pracowitego mistrza w niecnym celu zaczerwienię się cisem i głogiem na twój widok pojawię w ciszy bezsennej nocy na kartkach książek którymi nadaremnie przywołujesz sen mgiełką pary wynurzę się rano z twego czajnika herbatę osłodzę ci niebieskim migdałem nadając bytowi twemu nieznośną lekkość a wszystko to po to tylko byś razem ze mną tu i teraz nie odkładając na jutro ni na przyszły rok ni na przyszłe życie pobujał się w obłokach
-
bo o to tylko chodzi by w godzinie złej pobujać się choć chwilę w obłokach wznieść się na moment nad wszechrzecz przeokrutną zapomnieć, zamknąć oczy na istnienie w niej niech zabrzmi choć przez chwilę anielski chór niech przedsmak wszechistnienia wyzwoli z pęt a wtedy wszystko to co w głębi nas w ukryciu tkwi pofrunie skrzydłem ptasim w przestworza
-
Przez pełnię tego Co niewidoczne Przedrzeć się Na widoczną stronę Wykrzesać lekkość Z ciężaru brył Kładzionych wciąż Na ramiona Jak to się robi proszę pana, Pyta mała dziewczynka czarnoksiężnika Manewrującego różdżką magiczną Ulecieć Tak po prostu Lekuchno Bez wysiłku I co z tą grawitacją? A niech ją wszyscy diabli! Pal ją licho!
-
chmurzasto ciężko szaro toczą się ociężale słowa w poszukiwaniu lekkości co krok to kałuża brudnych spraw chlapu chlap odciska piętno na delikatnej bieli uczuć zbrukana ohydą chamstwa myję co chwila ręce licząc na cud gdzie ten słoneczny uśmiech atrybut kobiecości miękkość i aksamit dłoni zostały w walizce zapomnianej na którymś tam z kolei etapie życia głosy najbliższych leczą telefonicznie jak mogą rany cena za iluzje jest słona obojętność miast czułych objęć zniecierpliwienie w głosie tego, kto jeszcze tak niedawno....
-
Na dnie twych oczu Wyleguje się leniwie odpowiedź Skąd ta pewność że odkryję ci wkrótce otchłanie tajemnic W pogoni za ptasim gniazdem Zgodzę sie z tobą że rzeki leżą na wznak W pierzastym puchu Zachłyśniemy się nadzieją Że tym razem Jej nie zabraknie Wyblakłe kontury Wypełnimy świeżością Ścieżek prowadzących Do wiecznego uwikłania