Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wiktoria Hieacynt

Użytkownicy
  • Postów

    88
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wiktoria Hieacynt

  1. *w zasadzie w sadzie drżą ci ręce kochany na wietrze i deszcz obficie zrasza twoja drogą twarz kurz osadza się w ustach słodkich we włosach twych dziki ptak spowił gniazdo jak na krzyżu ramiona rozpostarte drętwieją nogi omdlewają stworzył cię ktoś kochany na podobieństwo niczyich pragnień ze starych łachów uszył ci płaszcz potem oddał pod opiekę szaremu niebu osadził jak króla na tronie wśród zieleni mój najdroższy głowo z trocin kimże jesteś w starym kapeluszu pośród szpaków w garniturach rozkrzyczanych panów ze skórzanymi teczkami u boku kimże jesteś mój kochany poczciwy straszysz ledwie mnie drobnego wróbelka swymi smętnymi oczyma do których zlewają ludzie bogobojne sny z kielicha pochmurni
  2. Szłam właśnie do znachora, jakom, żem na głowę bardzo chora.Droga przemiennie kręta, prosta. Przy drodze wierzby, gdzie niegdzie pusto. Wszystko ładnie kwitło - do życia na raz, dwa powróciło je słońce. Na górze było niebo - jak to na górze. Na tle nieba ptaki naznaczałay znaki. Dziwne, bo dziwne. Poniżej szczyty gór. Jeszcze niżej czubki drzew. Na samym dole: trawy, robaki i ludzie. Ci ludzie to byli dwaj panowie wracający z rowerowej wyprawy. Wiekiem to raczej już umęczeni - w oczach prawd tyle, że nie zliczysz! Widać znali się już długo bo na jedno skinienie głowy tego pierwszego, drugi odpowiadał podobnym, potem zjeżdżał na pobocze - chwila na wyrównanie oddechu i znów mnie mijali. Sytuacja powtarzała się wiele razy. Skąd mogli wracać? Strój dość dziwaczny układał sie miękko na starym ciele, jednego jak i drugiego. Na plecach jakieś dziwne sprzęty Kijki - niekijki (?), torebeczki, wiaderka, druciki - niedruciki (?). Przy ubraniu dużo kieszonek, przewieszek. Śmieszne czapeczki. Jeśli chodzi o torebki- coś tam w nich było, poza wodą rzecz jasna, z której w równym tempie uciekała kropla po kropli tworząc szlak dzięki, któremu (zapomniawszy w końcu gdzie jest kres mojej drogi) nie zgubiłam panów i podążałam za nim ślad w ślad. W pewnym momencie na drogę z pluskiem pacnęło coś srebrzystego mieniącego się w słońcu. Ryba! No tak, mamy tu jeziora. Akweny piękne. Czyste. Usytuowane wśród gęstych lasów. Panowie zatrzymali się nagle. Unieśli dłonie do nieba tego, co jak to zwykle bywa na górze. Rybę podnieśli. Ta się trochę majtała, uciekała taka ślizga - śmieszna bez wody - marna. W końcu się udało. Ryba została przyciśnięta, zamknięta w metalowym wiaderku przymocowanym do przedniej części roweru jednego z panów. I dalej w drogę...Rybę trzeba złowić. Rybę trzeba wypatroszyć. Rybę trzeba przyprawić. Rybę trzeba usmażyć. Do ryby powinno podać się dwa widelce. Rybę należy położyć na talerz. Rybę nałeży skropić sokiem z cytryny. Rybę należy skonsumować ze smakiem. Ogon rybi utkwi w gardle... Gdy rybi ‘ogon’ utkwi w gardle należy podać chleb i wodę. Gdy rybi ‘ogon’ utkwi w gardle należy kompana po plecach raz, ale mocno! Po konsumpcji zostaje rybi niesmak w ustach. Po konsumpcji jednej ryby nie chce się już więcej ryb. Z ości rybich i rybich łusek można żonie zrobić korale. Resztki po rybie można dać kotu. Po takim dniu z rybami: oczekiwania na to, aż będzie brała; dużo z taką roboty; smak nie taki; kot się udławił i rzyga; żona wolałaby perły... a mimo to panowie od lat tylu, że zdołały umęczyć im oczy i skórę i dłonie i stopy i włosy... jeżdzą na ryby i czują się wybornie! ...a życzenia spełnia zawsze, ta sama, złota rybka.
  3. I straciłem nogi I straciłem ręce I straciłem nogi I straciłem ręce Walę czołem o podłoże czołem o podłoże (Przestać już nie może? Nie może!) Wyrasta mi dziób – wypada ząb mądrości Wyrastają słomki z uszu – do wciągania słownego mas – musu mas –musu Nadchodzi kolejny dzień Kolejne wyjście w plener Na tę okazję zbudowałem saneczki kolorowe Wożę się po mieście… „dzwonki dzwonią dzyń, dzyń, dzyń…” Na ulicy zobaczyłem dziecko, które NIE CHCE (!) (Porzuciłem kolorowe saneczki) Staję w TE szeregi i wraz z nim NIE CHCĘ (!) („To nie jest manifest polityczny, to nie jest manifest żaden”) Dziecko ucieka z wrzaskiem, …. Mnie zostaje miejsce dla dwojga, A więc rozłożyłem się: Pępkiem dotykam podłoża, Brodą drapię o kamień Co i rusz zawadzając dziobem… … Drzewa mi szumią nad głową: „Śpiewam i tańczę i jem pomarańcze…” Nie śpiewam - mam dziób Nie tańczę – nie mam nóg Od tygodnia nie jadłem – boli mnie strata zęba mądrości Widziałem jak pędziły moje saneczki, Woziły hultaja, który uciekł z wrzaskiem Teraz już CHCIAŁ… a dzwoneczki dzyń, dzyń, dzyń Szumię drzewa nade mną Szumię i ja: I straciłem nogi I straciłem nogi I straciłem ręce I straciłem ręce Straciłem też globus Walę czołem o podłoże czołem o podłoże (Przestać już nie może? Nie może!)
  4. bardzo, bardzo podobają mi się Twoje wiersze, dziękuje więc, że dzięki słowom pozwalasz mi się oderwać od tego, co tu i przenieść do innego, ciekawego świata pozdrawiam serdecznie:)
  5. Coraz rzadziej chce mi się z ludźmi Lud rozmrażać na palniku I spijać czystą wodę Z nimi mi się coraz rzadziej chce Bo jak tłum tłumem, Każdy taki sam głupi Każdy obłędny I durny! Coraz rzadziej chce mi się z ludźmi Wolę uczłowieczone koty I wolę ukoconego człowieka I spijać czystą wodę Tą, co nakapała na liście Z czystego błękitnego nieba .
  6. Zwykły jestem, szary, nijaki. Rodzę się dźwiękiem donośnym, piskliwym. Rodzę się przywołany wystukaniem na tarczy mego ja zakodowanym ciągiem magicznych znaków. Budzę się gdzieś z głębi, gdzieś z gliny, z piachu, pulsem przez czarny skręt loków młodej damy. Ktoś postawił mnie na półce na krzaczku czerwonej porzeczki, w samym środku makowego pola, w zaklęciu białych chmur. Sam… bez uczuć, przeżyć, przez sito moich ust przelatują słowa, gdy na dźwięk – zbawienie, ona odbiera… i kona… jak w modlitwie do najświętszego boga. Zmodyfikowany burzą, nawałnicą szelestów. Uczucia porwał sznur splecionych drucików, kabelków, ja- poza miękkością słów, w bezpamięci szmerów. Ona płonie, widzę jak drży, czerwienieją usta. Jej dłoń taka ciepła, jakby tu była Ta, co śpiewa, melodia płynie przez nią jak rzeka, by wykuć… by wyryć w sercu obraz. Widzę jak spływa krew. Po piersiach, brzuchu i nogach… przez biały śnieg przebijają czerwone róże, płoną gorącą, słodką purpurą, a ona mdleje, jak nigdy dotąd żywa. Zastyga w drżeniu, w tańcu, na makowym polu pokrytym ciepłym, białym śniegiem. Wśród krzaczków czerwonych porzeczek poprzekreślanych pudrowymi zygzakami. W zapachu czerwonych róż i płatków, które gubi słonecznikowe słońce… zrzucając je w małe łódeczki dłoni. Ona dotyka twarzy Ukochanej, wiecznego obrazu naniesionego pod skóra… dotyka Jej mlecznej twarzy, która promienieje, ożywa… unoszą się teraz razem w słodkim zapachu… znów ktoś mnie budzi, gdzieś, kogoś, wzywa zdławiony głos. Gdzieś, ktoś, odbiera, w milczeniu wsłuchując się w błagalny dźwięk... przez sito nowe słowo się przedziera… wciąż i wciąż.
  7. Czy mówiłem Ci już, jak pięknie wyglądałaś ubrana w cieniutkie, przeźroczyste skrzydła ciem, motyli, ważek? We włosach miałaś niebo w dłoniach garść zielonych liści zroszonych letnim deszczem… Stopy stawiałaś lekko na ozłoconej alejce Plant… Dłoń włożyłaś w moją dłoń zabrałaś mnie na zieloną ławkę pod szeleszczącym drzewem… Patrzyłem na Ciebie jakbyś miała zaraz zniknąć wraz ze złotym deszczem, który muskał świat Trzymam Cię za rękę... Tańczymy, śpiewasz, piszę wiersze… Spacerujemy uliczkami Krakowa… I zdawało się: nic więcej, Ot życie, Ty, to cały świat… We włosach miałaś niebo w dłoniach garść zielonych liści zroszonych letnim deszczem… stopy stawiałaś lekko na ozłoconej alejce Plant… Ludzie patrzyli jak na Anioła o alabastrowej skórze, szafirowych oczach Byłaś tak magiczne jak magiczne było to miejsce Trzymam Cię za rękę... Tańczymy, śpiewasz, piszę wiersze… Spacerujemy uliczkami Krakowa… I zdawało się: nic więcej, Ot życie, Ty, to cały świat… Dłoń włożyłaś w moją dłoń zabrałaś mnie na zieloną polanę, nad nami drżało niebo… Patrzyłem na Ciebie jakbyś miała zaraz zniknąć Ty unosiłaś się leciutko, ważko Ważko ważyłaś ludziom boskie sny… i ja poznałem ich smak. zdawało się: nic więcej... mojej ukochanej Żonie 27.II.2005
  8. Ktoś mi kłębki włóczki na siłę do uszu wpycha… kolorowej… owczej- drapiącej. Ktoś inny szpilkami nakłuwa moje dłonie… Zdrętwiałe, podziurawione dłonie… już nawet nie mogę zasłonić nimi twarzy… płonącej wilgotnej twarzy… Nie słyszę już własnych myśli Nie mam czucia. Jestem, ale mnie nie ma… Nie widzę- ktoś zalepia mi oczy plastrem… z opatrunkiem, na zawsze pozostaną po nim ślady kleju, ślady łez zaschłych pod warstwą ochronną zaropiały ból… Pochmurnia zamknięta głęboko… na zamków sześć i na dwa rzędy guzików… ‘Jeszcze ktoś przycumuje łódź do Twej miednicy…’ powiadają… ‘Jeszcze narodzi się w Tobie wiara, nadzieja, pasja…’ wykrzykują… a ja milczę, otulona wstydem a ja milczę i pragnę utopić się w najsuchszym z istniejących oceanów…
  9. Pada śnieg. Śnieg, to śnieg, tylko nie wiem, czemu ten jest niebieski. Może szyba jest brudna? Jeszcze bura po wczorajszym deszczu?! Może mam migrenę? Źle przetwarzam obrazki, słowa, cienie?! Może tylko zdaje mi się coś, co nie istnieje? Za oknem stoją trzy sieroty i każda krzyczy: „Chleba daj!” chleb jest czerstwy moja głowa chora śnieg jest niebieski sierota głodna Zagłuszam martwą ciszę takim głośnym klaśnięciem martwych dłoni, że go nawet nie słyszę. Nagle wszystko znika i nagle wszystko zmyka, i nagle spływa niebieską krwią.
  10. nie można powiedziała ona nie można powiedziała ona ona nie wolno powiedziała ona nie nie wolno poparła ją ona ona to wykluczone stwierdziła ona tak najwyraźniej była tego samego zdania ona ona czy tak można zapytała ona można odpowiedziała ona ona lecz to wykluczone dodała za chwilę ona ona tak wykluczone wykluczone jęknęła ona do ona przytuliła się ona ona przywarła do niej jak but do rozgrzanego asfaltu przywarła jak rzep do zagubionego kłapouchego ogona przywarła jak sopel lodu do różowego języka przywarła jak dziecko do matczynej piersi przywarła jak i stała się jedność i ciemność nagła a z nagłej ciemności jasność łaskawa a z niej wyłoniła się ONA o niebieskich oczach o niebieskiej skórze w niebieskiej poświacie w niebieskiej sukience w niebieskich pantoflach cała była niebieska nawet serce miała niebieskie podeszła do mnie niebieskim krokiem z niebieskim uśmiechem na niebieskiej twarzy podała mi ta pierdolona niebieska suka niebieską rączką niebieską wstążeczkę
  11. w górę nur w chmur gęstwinę błękitny bór na wietrze faluje gwałci rozum i ciało i duszę oplata promieniem drżącą szyję wiąże dłonie stopy splata opycha (się) opycha łapiąc chmurne niebo ugniata w dłoniach ugniata (i) wpycha na siłę wpycha do zdławionego gardła niebiesko niebiesko od stóp po szyję gęsto gęsto w błękitu gęstwinie blisko do Boga za blisko (a) do ludzi do ludzi za lekko zbyt płynnie za miękko zbyt jasno z prześwitem w pękniętej czaszce z której jak mag z cylindra wyciąga wstążkę błękitną błękitna rwie się na wietrze jak chorągiew jak maszt jak lekka sukienka błękitną przeciąga po niebie błękitną przywiązuje Boską Stopę do swego błękitnego nadgarstka przy Bogu blisko zbyt blisko (a) do ludzi przedrzeć się nie może nie może przez chmur gęstwinę
  12. Śniła się biała wanna i pościel barwna i mała plamka na kocim oczku Śniła się złota klamka i żółta skakanka i miseczka cała słodkich poziomek ... Drobny mężczyzna czerwony nosek przy torbie breloczek Drobny mężczyzna czerwony nosek dał Ci mały breloczek ... Śniła się mydlana bańka zamknięta w pudełeczku po zapałkach
  13. nie można powiedziała ona nie można powiedziała ona ona nie wolno powiedziała ona nie nie wolno poparła ją ona ona to wykluczone stwierdziła ona tak najwyraźniej była tego samego zdania ona ona czy tak można zapytała ona można odpowiedziała ona ona lecz to wykluczone dodała za chwilę ona ona tak wykluczone wykluczone jęknęła ona do ona przytuliła się ona ona przywarła do niej jak but do rozgrzanego asfaltu przywarła jak rzep do zagubionego kłapouchego ogona przywarła jak sopel lodu do różowego języka przywarła jak dziecko do matczynej piersi przywarła jak i stała się jedność i ciemność nagła a z nagłej ciemności jasność łaskawa a z niej wyłoniła się ONA o niebieskich oczach o niebieskiej skórze w niebieskiej poświacie w niebieskiej sukience w niebieskich pantoflach cała była niebieska nawet serce miała niebieskie podeszła do mnie niebieskim krokiem z niebieskim uśmiechem na niebieskiej twarzy podała mi ta pierdolona niebieska suka niebieską rączką niebieską wstążeczkę
  14. Mami, a czy Ty wiesz, że ja jestem jeszcze małą dziewczynką , z małym cukiereczkiem, w małej łapce, że oczka mi błyszczą i ślinka cieknie na widok tej słodkiej czekoladki… A Ty, już mnie nie bierzesz na kolana nie opowiadasz bajek do snu, nie śmiejesz się, gdy pląsam: LA LA, KORDŁA, MAMI, NA NA, Mami, czy Ty wiesz, że mała żółta kaczuszka na ulubionej sukienusi- dziś za krótkiej, w której biegałam za motylkami kwacze przerażona, gdy próbuję wdzianko wcisnąć na siebie… A Ty już nie prowadzisz mnie do szkoły nie zabierasz po lekcjach do domu pozwalasz wracać późno pozwalasz spacerować daleko Mami, czy Ty wiesz, że już sama mogę odpowiadać przed WYSOKIM SĄDEM, O BOŻE! A wciąż mimo to, Mam bródkę, pyszczek, mały nosek Umorusany mała, słodką czekoladką…
  15. siedemdziesiąt lat jak siedem dni w tygodniu, dudni myśl chora chore są oczy -co w niedzielę, jak w święto, przed ołtarzem, przed figurką życie dostały; w poniedziałek, jeszcze były zdrowe we wtorek zdrętwiała prawa powieka w środę straciły barwę i blask w czwartek przestały się uśmiechać w piątek! w piątek jakby lepiej, kolory były soczyste, krwiste... (dali nawet wody i chleba na drogę, mówili: prosze nie narażać oczu na zbyt mocne słońce) . w sobotę... w sobotę, pocieram palcem po starej kartce z kalendarza, taka piękna data (...) ...teraz pokój zamknięty szczelnie, w szklanej butelce po matczynym mleku ...
  16. w górę nur w chmur gęstwinę błękitny bór na wietrze faluje gwałci rozum ciało i duszę oplata promieniem drżącą szyję wiąże dłonie stopy splata opycha (się) opycha łapiąc chmurne niebo ugniata w dłoniach ugniata (i) wpycha na siłę wpycha do zdławionego gardła niebiesko niebiesko od stóp po szyję gęsto gęsto w błękitu gęstwinie blisko do Boga za blisko (a) do ludzi do ludzi za lekko zbyt płynnie za miękko zbyt jasno z prześwitem w pękniętej czaszce z której jak mag z cylindra wyciąga wstążkę błękitną błękitna rwie się na wietrze jak chorągiew jak maszt jak lekka sukienka na wietrze błękitną przeciąga po niebie błękitną przywiązuje Boską Stopę do swego błękitnego nadgarstka przy Bogu blisko zbyt blisko (a) do ludzi przedrzeć się nie może nie może przez chmur gęstwinę
  17. skurczona aż do bólu żył aż po biały dym tak długo by po długiej nodze płynął mocz łaskawie w dół i zmieszał się z różanym olejkiem by wsiąkał w dywan upodlonych snów przebił wam sufit i spadał szybko ostrzem w dół wbijającym się łaskawie w rytm bicia otwartego serca biały, biały dom, pożółkłe prześcieradła, spaliła się noc (!)
  18. W płonącym niebie oczu moich obraz namalowany dłonią przestarzałego Boga... Bóg mój jest starcem niewidomym, nikt inny w niego nie wierzy Bóg mój jest smakiem trawy, nikt inny nie zna tego smaku Bóg mój ma ręce drżące, pachnące kwiatem paproci, Bóg mój nie ma zmartwień ma jedynie poszarpane wspomnienia, ...i dwa, czarne Koty W domku na jednej nóżce, w którym mieszka jest stół pachnący chlebem; w każdym oknie stoją miedziane garnuszki, w których suszą się listy pisane na niebieskich płatkach; na kuchennym piecu prażą się senne marzenia, a po całym domku unoszą się pachnące złotem lekkie piórka... w środku ogrodu Bóg mój ma kręte schody, prowadzące w chmur gęstwiny niewiedzę; a na poddaszu, na poddaszu zadomowiła się śmierć.
  19. PROMOCJA ! Trawa z puszki j e d y n e 5,69zł za szt! + GRATIS ! Czterolistna Koniczyna Nie p r z e g a p ! Tylko u nas ! Tylko dziś ! ! *niez w y k ł a oferta U nas tanio taniej najtaniej ! Z e s z ł oroczna trawa z puszki jedyne 5,45zł / szt !
  20. Spać nie mogłam minionej nocy koszone trawy tak intensywnie pachniały, kwitnące bzy, czereśnie i jabłonie wlatywały przez okno otwarte. Oczy jedynie przymykałam nocy minionej mój umysł wędrował po ziemi wilgotnej, z krzykiem do gwiazd zrywały się dłonie by porwać jedną z nich i ukryć na morza dnie. Chmury napadły na mnie z rana, sny dusiła poduszka dziecko krzyczało owinięte w koc i łzy mi tylko pozostały i w kąciku ust niemoc...
  21. Na moim ciele wysp jest zbyt wiele, wiele tajemnic, cieni i łez. Wzdłuż kręgosłupa pociag pospieszny popędza stado owiec. Na moim ciele skóra regeneruje się powoli, ciało szarzeje i boli. Ze środka płyną promieniście szeregi białych łez. Na moim ciele pieczęci jest wiele, znaczki pocztowe przyklejone na zwykły klej biurowy. Na moim ciele odznaczpony każdy triumf i upadek. W półmroku dyszę, skrapla się tęczowa woda szumiąca w moich skroniach. Na maszcie ziemi rodzi się księżyc obrośnięty wstydem.
  22. Zażywam cię jak tabletki -na migrenę- w obłąkaniu -cichnę, zasypiam w skrzynce na listy- -zardzewiałej, wtedy każdą chwilę -popijam słonymi paciorkami.
  23. Żebyś tylko mogła być spokojem, tęczą - po prostu; Gdyby to była książka magiczna, zapewne wyrosłaby przed oczami Twoimi jakaś jasna, baśniowa postać... Trzy krzesła przy jednym stole; jeden kawałek chleba, dla dwóch osób ... Stoję na przeciw bliskiego człowieka; Bliskiego w oddali różnych, szarych przeżyć, ciemnych wspomnień, łez... Mogę przecież wypowiedzieć słowa niedbale. Mogę krzyczeć prosto do ucha coś, co i tak znasz doskonale... mogę położyć dłoń na Twym kruchym ramieniu, kładę… niedługo, spadać będą gwiazdy z nieba.
  24. Czy mówiłem Ci już, jak pięknie wyglądałaś ubrana na biało, cieniutko, przeźroczyście niczym w skrzydłach ciem, motyli, ważek?! We włosach miałaś niebo w dłoniach garść zielonych liści zroszonych deszczem… Stopy stawiałaś lekko na ozłoconej słońcem alejce Plant… Dłoń włożyłaś w moją dłoń i zabrałaś mnie na zieloną ławkę pod zielonym drzewem… Patrzyłem na Ciebie jakbyś miała zaraz zniknąć wraz ze złotym deszczem, którego krople muskały świat Tańczyć, śpiewać, pisać wiersze… Spacerować uliczkami Krakowa… I zdawało się: nic więcej, Ot życie, Ty to cały świat… We włosach miałaś niebo w dłoniach garść zielonych liści zroszonych deszczem… stopy stawiałaś lekko na ozłoconej słońcem alejce Plant… Ludzie patrzyli jak na Anioła o alabastrowej skórze i szafirowych oczach Byłaś tak magiczne jak magiczne było to miejsce Tańczyć, śpiewać, pisać wiersze… Spacerować uliczkami Krakowa… I zdawało się: nic więcej, Ot życie, Ty to cały świat… Dłoń włożyłaś w moją dłoń i zabrałaś mnie na zieloną polanę, nad nami drżało niebo… Patrzyłem na Ciebie jakbyś miała zaraz zniknąć a Ty unosiłaś się leciutko, ważko Ważko ważyłaś ludziom boskie sny… i ja poznałem ich smak malinowej cukrowej waty i zdawało się: nic więcej... mojej ukochanej Żonie 27.II.2005
  25. Rosa na włosach, usta jak wianki. W mdłe poranki, kubek zsiadłego mleka. Piaszczysta droga, do lasu, po jagody w płonący dzień. Babcia piecze chleb, z makiem czarnym z ostem. Gniecie ciasto pulchnymi palcami, z zaciętością wypukłą w każdej zmarszczce na twarzy, z dziecinnymi, poziomkowymi policzkami z ostem. Usta jak motyle, siano we włosach. W pustą noc, kubek grzanego piwa. Skrzypiące schody, na strych do starej babinej komody. Dziadziu krowy doi, mleko ciepłe, białe z ostem. Gniecie wymiona poranionymi palcami, z zaciętością wypukłą w każdej zmarszczce na twarzy, z błękitnymi, chłopięcymi oczami z ostem.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...