rozbił się liść o szybę
biegł tak szybko
pewnie coś go goniło
ześlizgnął się po szklanej tafli
wstrząs zielonego mózgu
powieki usnęły
przybyła rodzina
tak samo ospała
tak samo sina
ratowały go powietrzne przechodnie
resuscytacja przyniosła żadne korzyści
czas mijał – on się nie budził
zapłakali
liść leżał nieżywo
ręce i nogi niewładne
umysł - daleko
***
papieros przy wypisywaniu klepsydr
***
szyba zbita
Trawa zrzuciła zieleń
Chmury topiły się w bieli
Niebo nie patrzy błękitem
Słonce zamazało żółć
Noc przestała przelewać czerń
W żyłach nie płynie czerwona krew
Przestałeś dotykać różowej skóry
Nie patrzę w oczy brązowe
Siedzę i oglądam przyszłość
Pytasz co widzę?
Ciemność...
Kształtne niebo zarośnięte słońcem
Zaszczepia moje plecy sukmaną
Przekrwiły mi się rzęsy
Zgrabny wicher rozciera mi pot
Szklisty strumyk upadł nisko
Nieco głębiej wiosłują kamienie
Wyżej wysunęła się trawa
Wrzeszczy swoją zielenią
Podejrzliwa natura
Towar ciekawości
Obcuję z twardym drzewem
Dziko brązowe huśta mój wzrok
Wprawiłam się w ciepłym tłum
Noga ku nodze
Nie spaceruje – ospała
Widoki szerokimi widokami wchodzą w mój umysł
Mam nowe namiętności
Obiecałam uświęcić ten obraz
Wyborna turystka
Mogę tu siedzieć z żelaznej klatce
Być częścią górskiego ogrodu
Chcę być owocna
Wyrwę zębami wszystkie drzazgi
Na piersi zatrzymam wiatr
Pośrednik Boskiego szturmu
Ciągną mi się pragnienia
gdzieś w przestrzeni mego ciała
święci się spokój
na tej ziemi wystraszonej
ptaki nie lądują z zaschniętym strachem
wzbijają się w na tarcze nieba
szumią zacierając skrzydła
ja wciąż spokojna
za las opadają piski wczorajszego głosu
w konarach tłumią się ręce zakochanych
oglądać szczęście jest łatwo
utleniając tysiąc słońc
spokój
biegną łamiąc stopy
jawy wyśnione za dnia
w duszy wzgórza nietknięte
w dłoniach tętno nieugięte
po spokoju…
ten wiersz... poruszył mnie, zaniepokoił troszeczkę... to chwilowy maraz czy tak już po prostu jest?? ładnie sklecony, przyzwoity słownie, ale ja się chyba nie znam. Mi się podoba i głowa do góry, zapewne ktoś Cię popamięta, pozdrawiam.
Alarm!
po niebie łażą dżdżownice
mieszkają w brązowych chmurach
depta je Bóg
Alarm!
morze - już nie woda a piach
nie ziarenka a skały
potłuczone ryby
Alarm!
nie jeżdżą samochody a myśli na kołach
codzienny wyścig z walką o usta
auta zagadane
Alarm!
nie leci czas a ludzkie życie
delikatne odciski lat na dłoniach
modne szybkie konanie
Świat okryty ciemnym płaszczem
Dziurawy w mieście niesplecionych stóp
Bezsenna noc stoi za oknem jak zamarznięty kwiat
Zegar wyśpiewuje melodie uciekającej nocy
Dość czysto frazuje
Nic z tego – nie zasnę…
Oczy mi się otworzyły niczym oparzone porankiem
Jezus już oddany słowom omdlewających
Nie chce mi się już modlić
Zmęczyłam się prośbami
Uginają się myśli
Głowa zbyt ciężka – wmurowany strach
Kołdra w wymarzonej pozycji czeka na kogoś
Nieważne kogo…
Ja chyba za dużo o Tobie myślę?