Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Damian Cz.

Użytkownicy
  • Postów

    85
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Damian Cz.

  1. nie zarzucam ze złośliwości, masz racje być może dlatego, że sam muszę nad tym pracować.. ale chyba po to się tu publikuje żeby się czegoś nauczyć, prawda?
  2. wspaniale rozłożone napięcie, to przecież najważniejsze, dostrzegam także próby kreowania charakteru postaci, w tak krótkiej formie nie jest to rzecz prosta- wspaniale się czyta, tylko szkoda, że takie rzeczy nas nie spotykają... a może?
  3. krótkie, zwięzłe i na temat. Dosyć fajne obrazy, ale "pamietam, czuwam" zepsuło dla mnie nastrój skojarzyło mi się jak nic Częstochowa z godz. 21!
  4. I już wiedziałem, że nie zamienię nicości w byt, a lateksowa pamięć pozostanie jako jedyne świadectwo zmagania się z widnokręgiem słów. Nikt tak naprawdę nie czuł, że poezja jest piękna. Książki, które służyły do czytania lub jako papier toaletowy doskonale świadczyły o roli sztuki w życiu jednostek. Zostaliśmy (po)zbawieni. wiary w wiarę. Później mogła być już tylko galeria pełna obrazów zdezorientowanych min, wpatrzonych w dzieła sztuki ( a nie ludzi). I znów było mi strasznie głupio, kiedy rano zastali mnie pijanego w muzeum.
  5. Było już po wieczerzy wigilijnej. Babka Wiktoria znalazła wreszcie swoja przystań za stołem. Zmęczona niewiele mówiła, tylko wodziła po nas swoim roześmianym wzrokiem, dumna, że wszystko się udało. Po kolacji domowników zaczynało ogarniać zmęczenie – i to podróżne po przejechanych kilometrach, i to po niedospanych przedświątecznych nocach, i to po całodziennej krzątaninie w domu i obejściu gospodarczym. Nawet dzieci jakby przycichły, szukając przytulnych miejsc, w których zstępuje sen. Na stole paliły się jeszcze świece - wysokie i białe, wetknięte w szklanki pełne owsa. Babka pamięta od zawsze, że właśnie tak muszą wyglądać wigilijne świece. Choinka żarzyła się kolorowymi lampkami, wypełniając resztę pokoju magicznym blaskiem. Dziadek Walenty zniknął gdzieś na dłużej. A kiedy wrócił, na stole pojawił się gąsiorek swojskiego wina o smaku zawieszonym gdzieś między maliną a czarną porzeczką. W środku zimy zapachniało nagle skwarnym latem. Jedną kolędę, jedyną, jaką wydawało się, że znamy, przemruczeliśmy, bo zaraz po pierwszej zwrotce pogubiliśmy resztę słów, aż naszą kompromitującą muzykalność przerwał rozmarzonym głosem dziadek. - A pamiętasz, Wikcia, jak szóstego grudnia zbieraliśmy grzyby? – i zaczął uśmiechać się sam do siebie. – No pewnie, że nie teraz. Dokładnie to była niedziela, w pięćdziesiątym roku, pamiętasz? Ciepło było do późnej jesieni. Specjalne wycieczki przyjeżdżały z Lublina w nasze strony. Niektóre prawdziwki miały czapy jak ten talerz. Po godzinie zbierania mieliśmy trzy pełne koszyki. Jeszcze chciałem iść dalej w stronę Tarnawy, ale ty miałaś dość. A w poniedziałek, następnego dnia spadł śnieg. Widać było jak babka WIktoria odpływa od nas w okoliczne lasy, rozrzucone po roztoczańskich wzgórzach, jak jej oczy młodnieją o pół wieku. - A jaki ty byłeś szalej, Walek, oj jaki szalej! Że też ja głupia dałam się włóczyć na mikołajki po lasach. A jak się wilków bałam, mój Boże, jak się bałam. Jeszcze od wojny podchodziły nocami pod okoliczne wsie. Ludzie opowiadali, że w Gródkach i Otroczu napadały na jadące sanie i pogryzły konie. Podobno przychodziły hen od Bieszczad. Ile ja nocy nie przespałam, bo słyszałam, jak te bestie wyją głodne. Wiedzieliśmy, że dziadek Walenty uraczy nas za chwilę jedną z tych swoich historyjek, które to mogły się zdarzyć, albo i nie, a w które on sam święcie wierzy i zna ze szczegółami. - To były nasze pierwsze Godnie Święta. I to pod znakiem wilków. Pamiętasz, Wikta, ten pogryziony świerk, przywleczony pod nasz dom?. To była nasz pierwsza choinka. Ale zacznę po kolei. Babka Wiktoria założyła ręce na piersi. Dziadek polał jeszcze do szklaneczek pachnącego wina i zaczął opowieść. - Wracałem przed świętami do domu z drzewem z Tarnawskiego Lasu. Zeszło mi do ciemnej nocy. Wcześniej upatrzyłem sobie na skraju zagajnika dwa świerki. Były jak wyrysowane. W sam raz jeden na choinkę – pomyślałem. Wracam i przypomniałem sobie o nich. Wyjąłem spod siedzenia toporek, zatrzymałem konia i poszedłem. Miejscami zapadałem w zaspy po pas, ale opłaciło się. Drzewko było cudne. Noc przyszła z kurzawą; dobrze, że znałem drogę. Oho, słyszę, że wyją, ale gdzieś daleko. Rzuciłem świerk na wierzch sań i ruszyłem. - Dałbyś spokój, Walek. Straszysz dzieci przy święcie – ocknęła się babka. – Chcesz, żeby do rana na dwór nie wyszli, do kościoła nie poszli? - Mówię jak było, a tu nie ma się czego bać – wysapał dziadek i dalej ciągnął swoją opowieść. - Do domu było jeszcze ze dwa kilometry i żadnych ludzi w pobliżu. Ale, nic to, jadę. Kożuch miałem długi, postawiłem kołnierz; jakby trochę kurzyć przestało, chwycił większy mróz. Księżyc raz za chmurami, raz świeci. Wyjechałem już z lasu. Nawet widno było od śniegu. Z daleka widzę już pierwsze światła Olszanki. Prądu jeszcze nie było, lampami naftowymi świecono. A co i raz słyszę od lasu, że wyją. Nagle, koń mi się płoszy, parska i nie chce iść dalej. Patrzę, siedzi. Na samym środku drogi, w wąwozie, jak wyrzeźbiony, jakby czekał na mnie. Nogi przednie ma naprężone, a ślepia jak reflektory. Ja tylko z siekierą i batem – żadnej broni. I co tu robić? – myślę. Dziadek Walenty zawiesił głos i przeniósł wzrok na twarze słuchaczy, jakby od ich decyzji zależało jego dalsze życie. Dzieci kręciły się niespokojnie. Po chwili dziadek wrócił do opowieści. - Stanąłem na chwilę – a on siedzi bez ruchu. Jedną taktykę znałem na wilka, co to opowiadali jeszcze starzy ludzie. Tylko się nie odwracać do niego plecami i spokojnie. Wilk lubi, kiedy strach bierze górę nad człowiekiem. Zaczynasz uciekać, a on jednym susem skacze ci na plecy i po tobie, bracie. Dobrze o tym pamiętałem. Zaparłem się nogami w to drzewo co wiozłem. Podciąłem batem konia i z krzykiem oraz kopytami ruszyliśmy na niego. Odskoczył w pole, zatoczył koło i znów przysiadł na drodze daleko za saniami. Pędziliśmy do wsi prawie galopem. Wpadłem między pierwsze budynki, tłukę do drzwi domu i krzyczę, że wilk blisko. Poznali mnie po głosie. Wybiegł gospodarz i trzech synów. Każdy wziął co tam mógł: jakieś widły, kosisko i kije. Idziemy ostrożnie drogą w stronę lasu. Widzimy – siedzi basior. Czernieje się na tle skarpy. A my tak stopa po stopie, posuwamy się jeden obok drugiego. Ja szepcę, że dam mu przez łeb siekierą. Powolutku, powolutku – tak, że jesteśmy już ze dwa metry od bestii. A on siedzi nadal z tymi swoimi ślepiami. Kiedy do tego pyszczyska mogliśmy już sięgnąć widłami, wtedy się zerwał. Tylko śniegiem bryznęło nam w twarze. Jakie on miał szalone odbicie! Odskoczył ze cztery metry, opadł na skarpę i przepadł w krzakach. Odetchnęliśmy z ulgą, że wszyscy przeżyli, aż tu dziadek ciągnie dalej. - Myśleliście, że koniec? Wcale nie! Wilki dalej wyły gdzieś na horyzoncie. Słyszeliśmy je dobrze, ale nie widzieliśmy już żadnego. Koń był nieco spłoszony i szybko dojechałem do domu. Wtedy dopiero zauważyłem, że zgubiłem gdzieś ten piękny świerk, co miał być na choinkę, - Gębę ci wtedy zamurowało. Nie zdradziłeś się słówkiem, że coś ci się przytrafiło – wyskoczyła znienacka babka Wiktoria. – A ja i tak nie mogłam zasnąć. Martwiłam się, bo następnego dnia już wigilia, a my bez choinki i myślałam, jakie też będą te nasze pierwsze święta? No i wtedy się zaczęło. Pamiętam jakby to było wczoraj. Dziadek zrobił tajemniczą minę i wyręczył babcię Wiktorię z obowiązku kończenia tej opowieści. - Prawie zasypiałem. Nagle słyszę, jakby ktoś pukał do okna. Wstaję, wyglądam i pytam – kto tam? Cisza. Posłuchałem chwilkę i idę do łóżka. Znowu pukanie. Patrzę – znów nikogo. Wracam do łóżka – znowu pukanie, ale jakby ktoś skrobał o ścianę. Ubrałem się, wziąłem latarkę i wychodzę powoli. Patrzę – siedzi za domem. Ten sam basior, a przed nim leży mój świerk. Popatrzyliśmy na siebie i wróciłem uspokajać żonę. Rano już go nie było. Przyniosłem drzewko do domu. Na jego delikatnej korze znać było ostre zęby wilka. Niektóre gałęzie pogubiły igły od wleczenia po śniegu. Wikta sprzeciwiała się, nie chciała tej wilczej choinki. Mogłem jeszcze pojechać i przywieźć inną. Wtedy przypomniałem sobie, że w wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem. Może ten wilk chciał mi wtedy coś powiedzieć? Tylko nie wiedział jak i w zamian przyniósł nam tę naszą pierwszą choinkę? – i dziadek roześmiał się serdecznie. Dzieciom kleiły się już oczy do snu. Starsi rozleniwieni trochę dziadkowym winem zaczęli powoli otrząsać się z opowieści i wybierać na Pasterkę. Noc była księżycowa, skrzypiał mróz. Tak samo jak pięćdziesiąt lat temu. Tylko zamiast wilków wyły silniki aut, które mijały nas po drodze.
  6. chodzi mi ogólnie o autorów z tym popisywaniem się, a nie konkretnie o twórcę tego tekstu :) sorki
  7. odnoszę dziwne wrażenie, że tutaj popisuje się bardziej w komentowaniu niż pisaniu swoich tekstów (co za niekonsekwencja) Co do tekstu, to czegoś mi brakuje na końcu i za dużo prostych opisów zwykłęj kobiety i nudnego życia, wystarczyłyby symbole. Podoba mi się.
  8. "albo np... tylko miniaturowy ocalał. :)"- to byłaby katastrofa! Broń Ci Panie Boże! Zmienienie zakończenia jest konieczne, ale to nie musi być przecież jednozdaniowa puenta! Rozwiń to dalej, zostaw mnie w napięciu, nie rozwiązuj tego problemu do końca. Przede wszystkikm jestem bardzo ciekawy co dalej, Napoleon mnie zbił z tropu zupełnie, genialny pomysł, czekam na poprawioną wersje z niecierpliwością, pokuś się o rozbudowę, chociaż szanuje twoją zwięzłość słowa- to wielka zaleta.
  9. Samo przesłanie rewelacyjne, troszkę nad formą bym popracował, źle rozstawione napięcie trzeba być cierpliwym- to tutaj częsty problem. Rzeczywiście, może nie robić z tego dramatu, ale bardziej "ciężką" prozę. Dobrze bym się poczuł przytłoczony ciężarem tego problemu i formą jego przedstawienia, zwiewny dialog nie pasuje do kontekstu. Mimo to podoba mi się.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...